sobota, 31 marca 2012

10 lat wspaniałości

Trochę mi głupio, że przegapiłam taki wspaniały jubileusz, ale nie bądźmy małostkowi. Czy półtora miesiąca przy 10 latach robi wielką różnicę?


Z Kang Ji Hwanem znamy się od dawna i jest to znajomość tak samo długa, jak i namiętna. Zaczęło się od Hong Gil Donga, potem w ruch poszły niemal wszystkie możliwe produkcje, w których występował, a póki co, po raz ostatni widzieliśmy się w Lie to Me. Pracując od dziesięciu lat w show-biznesie, trochę się tego wszystkiego nazbierało.

Ji Hwan debiutował 12. lutego 2002 roku w musicalu The Rocky Horror Show. Później grał różne mniejsze lub większe rólki w popularnych serialach, takich jak: Summer Scent (2003), More Beautiful Than a Flower (2004) czy Save the Last Dance for Me (2004). Rozkwit popularności przyszedł z rolą w tasiemcowatym Be Strong, Geum-soon! w 2005 roku (drama ma 163 odcinki! Pomimo całej mojej miłości, panie Kang, nawet dla mnie to za dużo, wybacz!). Po tym serialu jego fanki zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu, nie tylko w Korei, ale także w Japonii, Chinach i na Tajwanie.

[Be Strong, Geum-soon!]

Trzeba jednak przyznać, że pomimo naprawdę niezłych umiejętności aktorskich i zabójczego wyglądu, Ji Hwan nie ma wielkiego szczęścia do wyboru ról. Rzecz jasna zdarzyły mu się po drodze role rewelacyjne, które zostały docenione i nagrodzone (wspomniana wcześniej drama Hong Gil Dong, czy Capital Scandal, a także rewelacyjny film Rough Cut), ale cała reszta… Ekhm… Jego ostatnie dwie dramy Coffee House i Lie to Me nie doczekały się przychylnego odbioru ani tym bardziej pozytywnych recenzji. Oglądalność była na dość niskim poziomie (w obu przypadkach nieco ponad 8%), co dla gwiazdy takiego formatu nie jest budującym wynikiem. Przyznaję, że Coffe House szału nie robiło. Drama była dość nudna i pokręcona (chociaż Ji Hwan, jako perfekcjonistyczny i zimniejszy niż lód pisarz, był niesamowity. Ale to tylko moje skrzywienie, zawsze kocham wszystkich pisarzy w filmach), to Lie to Me całkiem mi się podobało. Scenariusz nie był może bardzo oryginalny i twórcy przegięli kilka razy z tanim romantyzmem (ta scena, gdzie główna para je kolację przy świecach -__-`), ale ogólnie, oglądało się całkiem przyjemnie. Co innego filmy… Nad dziełem z 2009 The Relation of Face, Mind and Love opuśćmy łaskawie zasłonę milczenia. Wielce osławiony i kasowy My Girlfriend Is an Agent, szczerze mówiąc, też nie rzucił mnie na kolana. Owszem, był Kang Ji Hwan, była Kim Ha-Neul, dużo akcji i zabawnych sytuacji, ale… Jakoś tak nie było błysku. Dla mnie film był dość blady i chwilami wręcz nudnawy. Dlatego lękam się nowego dzieła, w którym Ji Hwan ma wziąć udział, gdyż ma to być (tak jak My Girlfriend Is an Agent) komedia akcji, wyreżyserowana przez Shin Tae Ra (który był też odpowiedzialny za My Girlfriend…). Pociecha taka, że jego partnerką ma być Sung Yu Ri, aktorka znana m.in. z Hong Gil Donga. Film ma opowiadać historię detektywa Cha (Ji Hwan), który dla dobra sprawy, nad którą pracuje, musi wniknąć w środowisko top modeli. Rozbawiła mnie nieco rozbieżność informacji na temat przygotowania Ji Hwana do tej roli, gdyż jedne źródła podają, że musiał przytyć dziesięć kilo, których udało mi się pozbyć po zakończeniu zdjęć, inne mówią, że właśnie dla roli musiał schudnąć aż 13 kilo (co mi się, niestety, wydaje bardziej prawdopodobne), fakt jest jednak niezaprzeczalny, że poświęcenia w imię sztuki (oby sztuki :>), nie są panu Kangowi obce. Teoretycznie film ma wejść na ekrany w pierwszej połowie tego roku, więc czekam z niecierpliwością.

[para z Hong Gil Dong, którą niebawem zobaczymy ponownie w Detective Cha]

Kang Ji Hwan, oprócz tego, że bosko wygląda, świetnie gra, to jeszcze całkiem nieźle śpiewa. Nie bez przyczyny jego debiutem był właśnie musical. W 2010 roku zagrał główną rolę (a właściwie dwie główne role – sympatycznego i nieśmiałego trenera i przebojowego playboya) w musicalu Cafe In, który przez kilka tygodni gościł w Tokyo Globe Theater. Pan Kang był pierwszym Koreańczykiem, który stanął na deskach tego teatru, a do tego był jeszcze producentem całego przedsięwzięcia. Przez cały czas wystawiania spektaklu teatr pękał w szwach (nie dziwię się), a owacje na stojąco trwały i trwały. Poniżej kilka zdjęć z musicalu:


Oprócz śpiewu i gry aktorskiej, Ji Hwan od czasu do czasu para się również modelingiem. Jego modowy zmysł jest znany i doceniany. Ma na koncie całkiem pokaźną ilość sesji dla znanych magazynów, a także często pojawia się w rankingach najlepiej ubranych koreańskich celebrytów. Poniżej jedna z moich ulubionych sesji dla magazynu Nylon:


Zupełnie niedawno został pierwszym Koreańczykiem, który nawiązał współpracę ze znanym projektantem Tomem Fordem. W kwietniowym numerze miesięcznika Bazaar ukazały się zdjęcia pana Kanga, prezentującego najnowszą kolekcję okularów przeciwsłonecznych owego designera.


Cóż zatem mogę życzyć panu Kangowi? Co najmniej jeszcze kolejnych dziesięciu lat tak wspaniałej działalności artystycznej! Właściwie, niech będzie z nami jak najdłużej. Tylko, panie Kang, jedna prośba z mojej strony, niech pan uważniej dobiera produkcje, w których pan występuje! Ja mogę się nająć na osobistego doradcę, jeśli zajdzie taka potrzeba… Jeden telefon i sprawa załatwiona!

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

wtorek, 27 marca 2012

Cukierek dla oka

Żeby nie było, że mi poziom bloga siada, potraktujmy ten dzisiejszy post jako uzupełnienie do wczorajszego: Weź to na klatę


Po tym, co zaprezentował Changmin z 2AM, nie spodziewałam się, że kiedyś zobaczę jego zdjęcia, które wywołają we mnie coś innego, niż uśmieszek politowania. A jednak! W zeszłorocznym grudniowym wydaniu magazynu „Arena Homme” pojawiła się sesja chłopaków z 2AM, która udowodniła, że równowaga pomiędzy „Liliami wodnymi” Moneta a innymi kwiatkami może zostać osiągnięta. 2AM byli pierwszym zespołem, który wziął udział w planowanym cyklu sesji ze znanymi twarzami koreańskiego show-biznesu pod tutułem „Idole i sztuka”. Nie wiem jak Wam, ale mi się takie podejście do tematu zdecydowanie podoba! O tak…


Jeśli jesteście ciekawi jeszcze innych zdjęć z tej sesji, możecie zajrzeć tutaj.

poniedziałek, 26 marca 2012

Weź to na klatę!

Czyli o świeceniu torsem w koreańskich mediach.

[jedna z piękniejszych sesji, jakie moje oczęta kiedykolwiek widziały.
BDSK w starym składzie]

Rzućcie okiem na tę starą reklamę Mercedesa Benz z 2006 roku.


Czy użycie kobiecych piersi jako analogii do bezpieczeństwa, jakie daje zamontowanie ośmiu poduszek powietrznych w samochodzie, nie jest niesmaczne? Nie wiem jak Wy, ale ja mam już dość seksistowskich reklam i uprzedmiotowienia kobiet, tudzież najróżniejszych części ich ciała. A teraz inna reklama, też poduszki powietrzne, też samochód (tym razem Hyundai) ino model inny…

[a tutaj cała reklama, jeśli ktoś jest zainteresowany]

Wstyd się przyznać, ale jakoś tutaj podobna analogia wcale mi nie przeszkadzała. Co więcej, pomyślałam sobie, że fajnie by było, gdyby podobnych reklam było więcej. A jest! Choćby te trzy poniżej:

[Lee Byung Hun]

[a tutaj panie zastnawiają się, czy "czekoladowy kaloryferek" chłopców z 2PM jest prawdziwy...]

[ciekawa reklama z J.Y.Parkiem, niestety nie udało mi się jej znaleźć na YouTube.com, więc zapraszam tutaj]

Czy w związku z tym jestem seksistką i hołduję podwójnym standardom? Gdy kobieta błyska swoim ciałem, by zachęcić do kupna jakiegoś produktu, to źle, a gdy to samo robi mężczyzna, to nie widzę przeciwwskazań? Chcę wierzyć, że nie, ale lektura artykułów Jamesa Tumbulla każe mi zrewidować moje poglądy. Dzięki, James, za zasianie ziarnka niepokoju pod adresem moich własnych morali!

[Siwon-ssi z Super Junior]

Na swoją (i pewnie nie tylko moją) obronę, pragnę zaznaczyć, że podobne uprzedmiotowienie mężczyzn i ich ciała jest zjawiskiem stosunkowo nowym, podczas gdy kobiety od dawien dawna przedstawiane są w ten sposób. I nie chodzi mi tu wyłącznie o reklamy. Już w antycznych eposach rola kobiet sprowadzała się do bycia obiektem męskiego pożądania. Taka Europa czy piękna Helena, oprócz tego, żeby były urodziwe i bogowie, tudzież możni tamtego świata tracili dla nich głowy, nie miały właściwie nic do powiedzenia. Później nie było wiele lepiej. Kobieta była tylko ładnymi dodatkiem do mężczyzny i jej zadaniem było czekać wiernie i wychowywać dzieci, podczas gdy faceci umierali za ojczyznę, czy dokonywali innych heroicznych czynów. To mężczyzna był tym, który wybierał panią swego serca, a niewiasta mogła jedynie przyjąć zaloty, lub je odrzucić. Kobieca inicjatywa w tej materii do dziś uważana jest za coś nieodpowiedniego i przyznaję, że sama jestem zdania, że latanie za facetem jest poniżej kobiecej godności.

[Jeden z photobooków chłopców z 2PM pełen jest takich (a nawet jeszcze ciekawszych) ujęć... Można sobie pooglądać tutaj: część 1, 2, 3, 4]

Do tego wszystkiego dochodzi przekonanie, że przyzwoitej i kulturalnej kobiecie nie wypada zaprzątać sobie głowy seksem. To mężczyźni mają dziewięć razy na sekundę o tym myśleć, my powinnyśmy być ponad takimi przyziemnymi sprawami. W kulturze zachodu akurat ten mit mocno się już nadwerężył i seriale jak „Przyjaciele” czy „Seks w wielkim mieście” dokonały swego rodzaju społecznej rewolucji, ale na wschodzie sprawa wciąż jest mocno aktualna. Pokazanie męskiego ciała jako obiektu, który ma oddziaływać na damskie zmysły, jest zjawiskiem przełomowym. Bo nie oszukujmy się. Można zasłaniać się, że podziwianie nagiego, męskiego torsu jest jedną z form afirmacji piękna (czym ja się osobiście uwielbiam wykręcać), jednak taka kontemplacja dostarcza doznań zgoła innych, niż studium nad liliami wodnymi Moneta…

["Lilie wodne" kontra... inne kwiatki...]

Wszystko to pokazuje, że nie zdążyliśmy się oswoić z uprzedmiotowianiem mężczyzn, przez co nie zauważamy niepokojących sygnałów, płynących z mediów. A tych, rzeczywiście, z roku na rok jest coraz więcej. Ze względu na tematykę bloga nie będę się zagłębiać w nasze media, skoncentruję się na tych koreańskich.

Nic nie bierze się z powietrza i tendencja do błyskania nagim torsem ma swoje silne powiązania z emancypacją kobiet i powstaniem nowego modelu męskości w osobie kkotminam (o genezie i zjawisku jako takim tutaj i tutaj). Szczególnej eksploatacji podlega tak zwany „kaloryfer”, tudzież „sześciopak”, czyli ładnie wyrzeźbione mięśnie brzucha. W Korei, kochającej nazywać wszystko po imieniu, przyjęło się określenie „chocolate abs”, czyli w wolnym tłumaczeniu „czekoladowy kaloryferek”. Pierwszymi, którzy postanowili podzielić się ze światem swoją muskulaturą, byli chłopcy z boys bandów początku epoki hallyu, takich jak H.O.T., Y2K, czy Shinhwa (tak na marginesie, ci ostatni się właśnie reaktywowali i wydali nowy album "The Return"!). To oni jako pierwsi zaczęli stosować makijaż, nosić całą masę dodatków i biżuterii, ubierać się w kolorowe stroje, no i przede wszystkim, zrywać koszulki na koncertach. Takie działania pokazały, że męskie ciało jest takim samym obiektem seksualnym, jak ciało kobiety.

[Jay Park i jego "czekoladowy kaloryferek"]

Współczesnym misterem świecenia „czekoladowym kaloryferkiem” jest bez dwóch zdań Rain (zaraz za nim jest Taeyang z Big Bang). Czy jest choć jeden klip, w którym nie pokazałby swojego nagiego torsu? Nie ważne, czy piosenka jest szybka i pełna wigoru (jak „I’m coming”), czy liryczna i smutna (jak „Love Song”), nie ważne, czy jest jakiś sens w błyskaniu gołą klatą, czy też go zupełnie nie ma, Rain w wersji topless musi przewinąć się przez scenę. Nie, żeby mi było źle… Ekhm…

["Love Song"]

Co więcej, Rain szerzy swoją rozbieraną filozofię dalej! Lee Joon z MBLAQ, którego producentem jest właśnie Rain, wyznał na antenie stacji SBS, że jego szef „zawsze sprawdza moje ciało. (…) Powiedział mi też, że zamiast tańczenia na scenie, zdjęcie koszulki daje zdecydowanie większy efekt.” Prawda li to? Coś w tym pewnie musi być, skoro Joon za każdym razem w niedwuznacznie cudowny sposób podnosi swoją koszulkę przy wykonywaniu „Oh, yeah!”, tudzież ją z siebie zdziera przy innych, nadarzających się okazjach. Ciekawe, czy Rain odebrał już naręcza kwiatów od fanek Joona?

[Rain, czy ja Ci już kiedyś wspominałam, jak bardzo Cię lubię?
Lee Joon
z MBLAQ]

Zastanawiające jest, że koreańskie media, które tak dbają o przyzwoitość i kondycję młodych umysłów, nie widzą niczego złego w błyskaniu kaloryferem. Popularne telewizyjne programy muzyczne wprowadziły różne restrykcje odnośnie strojów, w jakim grupy mogą występować na scenie. W Inkagayo, na przykład, damskie zespoły mają zakaz występowania w strojach odsłaniających brzuchy bądź plecy, ale boys bandy nadal mogą zrywać z siebie ciuchy i nikt ani myśli ich przed tym powstrzymywać.

[stare, dobre czasy, czyli DBSK w komplecie]

Zgrzeszyłabym mówiąc, że inwazja umięśnionych, męskich torsów w koreańskich mediach mi przeszkadza. Trzeba jednak przyznać, że tendencja robi się nagminna, a wykorzystanie motywu czasem posunięte jest do absurdu. Widzieliście klip Changmina z 2AM i Lee Hyuna z 8Eight do piosenki „I was able to eat well”? Nie? To zapraszam do obejrzenia, bo dzieło jest tego warte:


Myślę, że ten teledysk dobitnie obrazuje, co się dzieje, gdy producenci przedobrzą z chęcią przypodobania się publice. Nie wiem jak Wam, ale mi te sceny w łazience, a potem na parkingu kojarzą się z gejowskim pornolem, a nie wiem, czy to aby na pewno jest efekt, o jaki twórcom chodziło.

[a tutaj kolejna, lekko przesadzona stylizacja Changminam z 2AM, tym razem reklama kawy. Ciekawe co mu ta kawusia robi, że zastygł w takiej pozie... :>]

Podsumowując, wygląda na to, że współczesnym mężczyznom przyjdzie wreszcie zmierzyć się z presją piękna i perfekcyjnego, odrealnionego wzorca urody, jaki nam, kobietom, narzucili przez media. Tylko co nam z tego przyjdzie, że panowie będą cierpieć razem z nami na dietach i katować się ćwiczeniami na siłowni, a my będziemy wzdychać do ekranowych, podkoloryzowanych w PhotoShopie „czekoladowych kaloryferków”? Bo na to, że dzięki temu zakończy się era nacisków na płeć piękną, nie ma co liczyć. No cóż, najwyżej będziemy wzajemnie wypłakiwać się sobie w rękaw, marudząc na przemian na wiotkie ramiona i cellulit na udach.

[Song Joong Ki, nic się nie martw, słonko! Chętnie użyczę Ci mojego rękawa!]

I na koniec mały bonusik dla grzecznych czytelników ;) - Cukierek dla oka

Więcej na temat:
Społeczne fenomeny

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

sobota, 24 marca 2012

B.A.P. w "Elle Girl"

Dobra chłopaki, nie mam pojęcia jak to zrobiliście, ale macie mnie! Jedna piosenka! Tylko jedna piosenka (plus trzy inne na singlu, ale to się nie liczy), a ja mam fan-gil mode! Jak to możliwe? Nie tylko ja zadaję sobie to pytanie, bo głowi się nad nim cały tłum fanów B.A.P. (no, przynajmniej ta myśląca część. Jest z czego wybierać, więc się ktoś jeszcze znajdzie). Bo to, rzecz jasna, o chłopcach z B.A.P. znów jest mowa.


Ostatnimi czasy zrobiło się naprawdę głośno o B.A.P., a pozytywne recenzje ich debiutanckiego singla sypią się na lewo i prawo (ja z resztą lepsza nie jestem! Moje peany tutaj i tutaj). Nawet dorobili się polskiego fan-page, co jest całkiem niezłym wynikiem dla zespołu, który oficjalnie zadebiutował na początku roku. Managerowie grupy kują żelazo, póki gorące i dbają, by z częstotliwością mniej więcej raz na tydzień pojawił się nowy wywiad, albo sesja zdjęciowa z członkami B.A.P. Najnowsza publikacja ukazała się w kwietniowym wydaniu magazynu „Elle Girl” i zamieszczone tam zdjęcia są tyleż pocieszne, co frapujące. Jakoś te krótkie gacie i chudziutkie nóżki zupełnie mi nie przeszkadzają, bo definitywnie pasują do młodocianego wieku chłopaczków. Z resztą wszystkie te udziwnione stroje, czapeczki i czułki na głowach noszą z jakąś taką niewymuszoną nonszalancją, która sprawia, że przypomina mi się klimat „Alicji w Krainie Czarów”. Zabawne, że w zamyśle twórców miał to być europejsko-monarszy szyk i chłopcy mieli przypominać młodych książąt. Myślę, że chodziło im o ten przebłysk egzotyzmu, jakim jest Europa i niewiele to ma wspólnego z rzeczywistością. No, ale i nie jeden Azjata serdecznie by się uśmiał, gdyby zobaczył, co u nas czasem udaje „azjatycki” styl.


W „Elle Girl” pojawił się też wywiad z B.A.P., który może nie jest jakoś bardzo odkrywczy, ale na pewno jest pocieszny jak i cała sesja, więc wyjątkowo pozwoliłam sobie go przetłumaczyć i zamieścić poniżej.

PYTANIE: Pierwszy singiel „Warrior” osiągnął bardzo dobre rezultaty. Co myślicie o tym singlu?

Yong Guk: Pomimo że jest to pierwszy singiel B.A.P., członkowie zespołu w bardzo dużym stopniu uczestniczyli w jego powstaniu. Dzięki wyborowi społecznego problemu, zamiast tematu miłości oraz wydaniu w sieci, nasza piosenka szybko spotkała się dużym zainteresowaniem. Byliśmy tym miło zaskoczeni i mamy nadzieję, że wszyscy pokochają naszą piosenkę i będą chcieli dowiedzieć się więcej o B.A.P.

Debiut B.A.P. oraz przedstawienie członków zespołu były zupełnie różnymi wydarzeniami. Podczas promocji Bang&Zelo, czuliście jakąś presję? Czy singiel „Never Give Up” jest odbiciem waszych uczuć?

Zelo: Raczej zamiast mówić o presji, powiedziałbym, że czuliśmy jakiś rodzaj misji! Jestem najmłodszym członkiem zespołu i martwiłem się, czy będę potrafił reprezentować grupę. Bardzo dużo ćwiczyłem, więc kiedy stanąłem na scenie, poczułem odpowiedzialności za honor grupy, która spoczywała na moich barkach. Pozwoliło mi to zapomnieć o moich obawach. (Nie wiem gdzie tu logika, ale niech Ci, Zelo, będzie – przypis odautorski)


Yong Guk: Powinniśmy powiedzieć, że w „Never Give Up” odbijają się uczucia wszystkich członków zespołu. Chcieliśmy również przekazać myśli i uczucia, które towarzyszą pogoni za marzeniami i oraz ciężkiej pracy, by je osiągnąć, wszystkim tym, którzy są w podobnym do nas wieku, albo tym, który podążają za swoimi marzeniami. Gdy pracujesz ciężko, by urzeczywistnić swoje marzenie, możesz posłuchać tej piosenki i kibicować innym (w realizacji ich marzeń).

Him Chan podjął wyzwanie zostania MC (master of ceremonies: w muzyce rap, reggae i pokrewnych, raper zabawiający publiczność rymowaną improwizacją, często na zaproponowane przez nią tematy). Interesuje cię to? Co jest najtrudniejszego w pracy MC? Him Chan, zacząłeś się uczyć muzyki tradycyjnej, gdy byłeś dzieckiem i obecnie potrafisz zagrać na wielu tradycyjnych instrumentach. Potem dołączyłeś do B.A.P., który wykonuje muzykę popularną. Czy dla ciebie te dwa gatunki muzyczne się ze sobą kłócą, czy może wzajemnie się uzupełniają?

Him Chan: Dzięki temu, że próbowałem już swoich sił jako MC jeszcze przed debiutem, bardzo dużo się nauczyłem i zyskałem wiele cennego doświadczenia, które jest obecnie bardzo pomocne w moich występach na scenie. Co do muzyki: może przez to, że uczyłem się grać jeszcze jako dziecko, nie szufladkuję muzyki. Silne fundamenty, jakie zbudowałem, ucząc się muzyki tradycyjnej, bardzo mi teraz pomagają.

Jong Up zyskał ksywkę „Tańczący geniusz”. Co myślisz o tym pseudonimie? Gdy uczysz się tańczyć, co jest twoją siłą, która cię wspiera?

Jong Up: Oj, te opowieści są mocno przesadzone! [śmiech] Po prostu lubię tańczyć. Niemniej jednak nauka choreografii do naszej głównej piosenki była ogromnym wyzwaniem. Wspieraliśmy się wzajemnie za każdym razem, gdy któryś z nas był wykończony albo zagubiony. To jest siła, która mnie wspiera.

Dae Hun, ty z kolei zyskałeś pseudonim „Won Bin z Busanu”. Jakie są pozytywne i negatywne strony bycia przystojnym? Jak sądzisz, kiedy wyglądasz najbardziej atrakcyjnie?

Dae Hyun: [śmiech] To nie tak, to tylko wspaniała ksywka, którą wymyślili fani, by wyrazić swoją miłość. Myślę, że jestem najbardziej przystojny, kiedy przygotowuję się do wyjścia na scenę!
Young Jae nazwano „Mózgiem”, czy ktoś z was mógłby to wyjaśnić?

Wszyscy zgodnie: Young Jae może z miejsca poradzić sobie w każdej możliwej sytuacji. Jest bystry i opanowany, zawsze nam pomaga i daje dobre rady.

Young Jae: Nie wydaje mi się, bym był taki mądry. Mam po prostu zwyczaj spokojnego analizowania każdego problemu i sytuacji. To dlatego wszyscy twierdzą, że jestem zorganizowaną osobą.

Od debiutu w występach B.A.P. jest wiele przykuwających uwagę elementów. Czy jest jakaś różnica sprzed i po waszym debiucie? Czy po waszym debiucie jest coś, co sprawia, że czujcie się wyjątkowo wzruszeni albo coś wywiera na was niezwykłe wrażenie?

Him Chan: Zyskaliśmy dużo więcej fanów, niektórzy z nich czekają na nas nawet na zewnątrz, przed salą do ćwiczeń albo budynkiem telewizji. [reszta kiwa głowami]

Yong Guk: Myślę, że wydarzenie, które zrobiło na mnie największe wrażenie i było najbardziej wzruszające, to nasz debiutancki występ. Na stadion, który może pomieścić niemal tysiące ludzi, przybyło wiele fanów, by nas wspierać. Gdy to zobaczyliśmy, byliśmy wzruszeni i od tego czasu zaczęliśmy pracować jeszcze ciężej, by w przyszłości zrewanżować się naszym fanom.

Po debiucie mieliście wiele okazji, by spotkać się z waszymi fanami. Czy wspominacie jakieś szczególne wydarzenie?

Dae Hyun: Było ich wiele. Ale jakiś czas temu przydarzyła nam się ciekawa historia. 14. lutego mieliśmy wystąpić na wyspie Jeju. Przez to, że wszyscy mamy blond fryzury, do tego na lotnisku mieliśmy na głowach czapki i maski i byliśmy bardzo podobnie ubrani, fanki nie mogły nas rozpoznać i przez pomyłkę dały czekoladki nie temu, komu chciały…

Jong Up: Nie tylko fanki, czasami nawet my się mylimy.
[Po usłyszeniu słów Jong Upa, reszta zaczyna się śmiać:] To prawda!! Szczególnie, jeśli ktoś stoi tyłem. Nam też zdarzają się pomyłki.

Wszyscy mieszkacie razem, możecie podzielić się z nami jakimiś ciekawymi momentami z życia pod jednym dachem?

[Nagle wszyscy się uśmiechają i patrzą wymownie na Zelo. Ten uśmiecha się zawstydzony i opuszcza głowę]

Jong Up: Gdy jesteśmy naprawdę zmęczeni, mówimy przez sen. Ale Zelo to szczególny przypadek. Zawsze mówi zabawne rzeczy, kiedy jest na wpół przytomny.

Dae Hyun: Naprawdę żal mi Zelo, ale to jest takie śmieszne! Czasem nawet specjalnie go zaczepiamy, żeby na chwilę go przebudzić i posłuchać, co ma do powiedzenia.

Yong Guk: Ostatnim tematem, na który Zelo się wypowiadał, była torba na zakupy. Ale jako, że Zelo nie pamięta, co powiedział, nie możemy zrozumieć, o co mu dokładnie chodziło.

Zelo [machając rękoma]: Naprawdę tego nie pamiętam!

W koreańskim przemyśle muzycznym, gdzie konkurencja jest bardzo silna, jakim zespołem B.A.P. chciałby się stać?

Yong Guk: Mamy nadzieję, że staniemy się zespołem, który wzmocni falę Hallyu (czyli popularności koreańskiej pop-kultury za granicą). Będziemy kontynuować naszą ciężką pracę, by pokazać wszystkim różne twarze B.A.P. Hwaiting!

Aktualizacja

Aktualizacja do postu: Wyjść poza stereotyp
Jak pisałam, najwyższy czas zastanowić się, kto stoi za hitami popularnych grup, bo dotychczas, przyznaję szczerze, również mnie średnio to interesowało. Najwyraźniej wyrastam już z fazy oślego zachwytu i konsumpcjonizmu, a staję się bardziej świadomym i dociekliwym miłośnikiem. No, przynajmniej mam taką nadzieję! :D

Za to m.in. lubię prowadzić blog, bo zawsze od innych można się dowiedzieć czegoś ciekawego.
Miica zwróciła mi uwagę, że przecież i chłopcy z 2PM próbują swoich sił w komponowaniu piosenek. Junsu (tudzież Jun.K) ma na swoim koncie aż cztery kompozycje: HOT”, „Sunshine”, „Don’t Leave” i solowy „Alive”, Junho pokusił się o napisanie „Give it to me”, nawet Taecyeon złapał się za pióro! Zwracam honor, chłopaki! A Micce bardzo dziękuję za rozszerzenie horyzontów! :)

[2PM]

Tak na marginesie, bardzo podobała mi się wymiana zdań pomiędzy Junho i Junsu na temat swoich piosenek. Podczas programu2PM Show” (23.07.11) na kanale SBS Plus chłopcy rozmawiali o swoich nowych kompozycjach i Junsu stwierdził, że najnowsza piosenka Junsu „HOT”: „Ma elektroniczne, radosne brzmienie. Myślę, że to piosenka, którą polubią małe dzieci, bo jest trochę jak (zupki) instant. Biedny Junsu oburzył się nie na żarty takim porównaniem: „Jak możesz tak mówić do swojego hyung’a, kiedy sam ledwo napisałeś jedną piosenkę”. Junho usiłował się szybko wybronić: „Nie chciałem powiedzieć niczego złego… Mówię tylko, jak chwytliwa jest ta piosenka. Zupełnie jak zupa ramen, niezależnie od tego, gdzie i w czym ją robisz, zawsze jest świetna.” Powyższe stwierdzenie najwyraźniej nie usatysfakcjonowało Junsu i ten odbił piłeczkę w stronę Junho, komentując jego dzieło „Give It To Me”: „Słowa (piosenki) są bardzo mięsiste, jak ośmiornica.Nichkhun poczuł się zobowiązany interweniować i zakończył całą dysputę stwierdzeniem, że Junsu „miał po porostu na myśli, że ludzie szybko polubią tę piosenkę”.

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

czwartek, 22 marca 2012

Rock is not dead!

A dziś coś zupełnie innego niż zwykle.

[Galaxy Express]

Jak już zdarzyło mi się wyznać na łamach tego bloga (tutaj), sama się czasem zastanawiam, jakim cudem stałam się zdeklarowaną fanką k-popu. Że „k”, jestem w stanie zrozumieć. Od kiedy tylko pamiętam ciągnęło mnie niezmiennie na daleki wschód. Ale pop? W moim okresie „burzy i naporu” słowo „pop” brzmiało jak obelga i szybciej zjadłabym surową żabę, niż przyznałabym się, że czasem spodobała mi się jakaś popowa piosenka. Ach, te nastoletnie namiętności, gdzie świat jest albo biały, albo czarny…

Trochę czasu minęło i moje muzyczne horyzonty zdecydowanie się rozszerzyły, aczkolwiek wciąż gdzieś głęboko, na dnie mej duszy, egzystuje sobie spokojnie drapieżny rockowiec. Z tym drapieżnym trochę przesadziłam. No, ale fakt jest faktem, że raz na jakiś czas nachodzi mnie chętka na poważniejsze, gitarowe granie i darcie paszczy.

Wydawać by się mogło, że w Korei nie ma ciekawych rockowych zespołów, bo środki masowego przekazu zalane są popową łupanką, albo lirycznymi balladami. Zdarzają się co prawda gitarowe przebłyski jak F.T. Island albo C.N. Blue, ale nie oszukujmy się, te zespoły, choć przyjemne w odbiorze, niewiele mają wspólnego z prawdziwym rockiem. Większość wspaniałych rockowych zespołów poukrywana jest gdzieś w dusznych klubach i piwnicach i tylko czekają, żeby je odkryć. 

Dziś chciałam zaprezentować Wam pięć zespołów, które wart znać.

TRAX


Zacznijmy od najbardziej popularnego bandu. Ich zdecydowanie nie trzeba wyciągać z piwnicy, bo grupa powstał w 2004 roku pod egidą S.M. Entertainment, co od samego początku wróżyło im dużą popularność. Z założenia miał to być zespół nu-metalowy, ale gdy w 2006 opuścił ich perkusista Rose, nieco się przebranżowili, idąc w stronę popularnego popu (o czym dobitnie świadczy ich najnowszy singiel: „Blind”). Jeden z moich ulubionych singli pochodzi z roku 2004: „Paradox”:
[wybaczcie im, proszę, straszliwe fryzury zainspirowane zapewne japońskim rockiem tamtych lat. Całe szczęście, że ta moda przeminęła!]

W 2006 wydali kolejny album „First Rain”, który stoi w połowie drogi między rockiem a popem. Nadal sporo tu energicznego szarpania strun i darcia paszczy, ale dla równowagi na krążku znajdziemy też spokojne, liryczne ballady. Zdecydowanie mój typ! I jedna z lepszych piosenek z tego albumu „Liez”:

피아 (PIA)


Na ten zespół natknęłam się zupełnym przypadkiem, klikając bezmyślnie w sugerowane linki na YouTube. Była to koncertowa wersja „Urban Explorer” z 2008 roku i już po pierwszym przesłuchaniu wpadałam jak śliwka w kompot!

Pia wciąż ma status indie-bandu, ale zdarzyło im się występować z Epic High, a nawet grali support przed koncertem Linkin Park w Korei! Pia powstało w 1998 roku w Busan, a nazwa zespołu znaczy tyle co „Ty i Ja” albo „Uniwersum i Ja”. Ich najnowszy album (wydany w 2011) nosi nazwę „Pentagram” i nie jest aż tak diaboliczny, jak by nazwa wskazywała, aczkolwiek nie brak w nim porządnego gitarowego grania i rozwrzeszczanego wokalu. Pozycja zdecydowanie godna polecenia wszystkim miłośnikom nu-metalu.

안녕 (THE PONY)


The Pony wyrasta obecnie na nową rockową gwiazdę i dzieje się tak nie bez przyczyny. Ich debiutancki singiel „Disturbance” jest rewelacyjny i przez długi czas słuchałam go maniakalnie, nie mogąc uwolnić od się zapadającego w pamięć wokalu.
Zupełnie niedawno (22.02.2012) pojawił się ich świeżutki mini-album „Little Apartment”, który tylko ugruntował moją miłość do tego zespołu, czyniąc go moim nr 1 na liście koreańskich rockowych bandów! Obecnie ich brzmienie posiada coś z tajemniczości Nine Inch Nails i świeżości jak u Gray Daze, co dla moich uszu tworzy mieszankę w najwyższym stopniu uzależniającą! Polecam najnowszy singiel: „안녕 (Good-bye)”:

NO BRAIN


No Brain to weterani rockowo-punkowej sceny. Działają nieprzerwanie od 15 lat i w tym czasie zagrali ponad 3 tysiące koncertów. Obecnie są jednym z najbardziej znanych koreańskich rockowych zespołów i często są postrzegani jako ci, którzy otworzyli Koreańczykom oczy na inne gatunki muzyczne. W czasie, gdy zaczynali swoją karierę, bardzo często szokowali swoim brzmieniem, gdyż w latach 90-tych punk właściwie nie istniał w świadomości mieszkańców półwyspu. Sukces najwyraźniej nie uderzył panom z No Brain do głowy (zgodnie z nazwą, pewnie nie miał do czego ;), bo nadal preferują kameralne występy na małych scenach.

VANILLA UNITY


Vanila Unity to bardzo tajemniczy zespół, o którym bardzo trudno znaleźć jakiekolwiek informacje. Nagrali tylko dwa albumy „Love” i „Commonplace”. Ich muzyczne drogi rozeszły się jednak w 2008 roku i od tego czasu słuch po piątce muzyków zaginął. A szkoda, bo to, co zdążyli razem stworzyć, godne jest najwyższej uwagi. Poniżej jeden z ich singli „Hero”:

środa, 21 marca 2012

Koreańskie kino vs. koreańskie dramy

Oglądając koreańskie produkcje filmowe i telewizyjne można dojść do bardzo prostego wniosku: ci Koreańczycy, to mają nieźle narąbane w głowach! W serialach coś takiego jak ludzka seksualność właściwie nie istnieje, a „wybuchy namiętności” przejawiają się w sławetnych wall-kissach. Z kolei oglądając filmy, niejednokrotnie można spłonąć słusznym rumieńcem, tudzież zakryć oczy z przerażenia, gdy z ekranu wylewa się kolejny hektolitr krwi. Czy ktoś ma tam schizofrenię, czy o co to chodzi?

["Protect the Boss" vs. "Oldboy"]

Przyznaję, że pomimo całej mojej miłości do Azji, Korei i Japonii w szczególności, filmów, dram i co tam tylko jeszcze, uwzględniając dodatkowo mój światopogląd oparty na otwartości, tolerancji i jako takie pojęcie o kulturze obszaru… Nawet mi przeszła przez głowę taka myśl. A wywołał ją familijny seans filmu „Oldboy” w reżyserii Parka Chan Wooka. Naoglądawszy się wcześniej sporej ilości dram i kilku filmów, postanowiłam podzielić się z rodziną moją nową pasją. Poszukałam zestawienia „the best Korean movies ever” i cała zadowolona ściągnęłam pozycję nr 1, rzeczonego „Oldboya”. Zadowolona byłam tym bardziej, że wedle opisu miał to być film akcji, a mój ulubiony szwagier, z którym to między innymi miałam film oglądać, jest miłośnikiem gatunku. No, myślę sobie, przekabacę familię na właściwą stronę mocy, będzie z kim o nowych odkryciach pogadać. Tia… Do dziś mój ulubiony szwagier wypomina mi „super koreański film” a ja wciąż leczę się z traumy powstałej po jego obejrzeniu. Mimo moich dalszych wysiłków, kolejnych (już bardziej przemyślanych i wcześniej samodzielnie obejrzanych) seansów, obawiam się, że magia „super koreańskiego filmu” już do końca dni moich będzie pokutować w naszej rodzinie…


Cały czas zastanawiam się, dlaczego „Oldboy” nieustająco znajduje się w czołówce koreańskich filmów. Owszem, pomysł był oryginalny, wykonanie mistrzowskie, reżyseria poza wszelką oceną, ale… Może ja się nie znam, ale ciężko było mi pod tą kilometrową warstwą brutalności, cierpienia i znęcania się nad innymi znaleźć głęboki sens ukryty. No, ale ja tam nigdy nie upierałam się, że mam monopol na rację. To zdecydowanie nie moje kino, nie mnie więc oceniać jego podniosłość.

Ową rozbudowaną dygresją chciałam zarysować skalę problemu. Pewnie nie ja pierwsza i nie ostatnia, która dała się zwieść eterycznym i uroczym telewizyjnym produkcjom, by dotkliwie zderzyć się z kinową rzeczywistością. Czy znaczy to, że Koreańczycy cierpią na zbiorową schizofrenię i w telewizji udają, że są wcieleniem niewinności i cnót wszelakich, podczas gdy w kinie dają upust swoim zwierzęcym żądzom? Niekoniecznie…

[sceny z filmu "Frozen Flower"]

Jest jedna rzecz, której należy być światłym – koreańska telewizja nie może pokazywać wszystkiego, co jej się zamarzy, gdyż na ręce nieustannie patrzy jej Koreańska Komisja do Spraw Standardów Komunikacji oraz Ministerstwa do Spraw Równouprawnienia i Rodziny. Istnieją konkretne prawa zakazujące rozpowszechniania pewnych treści i dany program, jeśli nie chce stracić koncesji, musi się do nich stosować. Seksualność to nadal duże tabu w Korei, zwłaszcza wśród osób starszych, którym zgodnie z konfucjańską filozofią należy się najwyższy szacunek, przez co mają ogromny wpływ na tworzenie (również medialnej) rzeczywistości.

Jednak młodość nie byłaby sobą, gdyby nie znalazła sposobów obejścia skostniałych praw i tradycji. W dobie internetu i globalizacji nie ma możliwości uchronić młodzież przed skonfrontowaniem światopoglądu panującego w ich kraju z resztą świata. Zakazane przez wyżej wymienione komisje i urzędników teledyski koreańskich gwiazd popu z powodu nieodpowiednich tekstów, bądź choreografii (jak np. „Buble PopHyuny; więcej o cenzurze w k-popie tutaj) krążą w swojej niezmienionej wersji po sieci i bez problemu można je tam znaleźć. Nie mówiąc już o buchających erotyzmem zachodnich klipach, na widok których koreańskie babcie jak nic dostałyby wylewu. Z jednej strony więc młodzież doskonale wie „o tych sprawach”, bo wychowała się na zagranicznych filmach i muzyce, z drugiej zaś rodzima telewizja karmi ich wyidealizowanym i odrealnionym modelem świata, gdzie beznamiętne zetknięcie warg jest najwyższym przejawem uczuć. Taka przepaść między jednym a drugim światem musi rodzić frustrację, która znajduje swoje ujście w kinowych hitach.

[żeby tylko z tych emocji tchu nam w piersiach nie zaparło...
"Playful Kiss"]

 
Wydaje mi się, że tutaj działa następująca zasada: by iść na film do kina, ktoś musi nam sprzedać bilet, przez co można kontrolować wiek widowni. Jeśli produkcja została oznaczona znaczkiem 13+, nie wpuszcza się dzieci i tyle. Z kolei telewizja jest bardzo łatwo dostępna dla każdego. Nawet moja 13-miesięczna siostrzeniczka wie, jak włączyć TV. No, przynajmniej czasem jej się uda, jak już dopadnie pilota ;) W trosce o młodociane umysły nałożono więc pewne ograniczenia, co wolno pokazać na antenie, a co nie. Szczególnie w weekendowych serialach, albo takich puszczanych przed 21:00 nie ma co spodziewać się rozbryzgów krwi i seksualnych podtekstów. Dla nas, nieco starszych widzów, bywa to czasem frustrujące, że świetna historia pozbawiona jest tego błysku uczucia i realizmu i zmuszeni jesteśmy zadowolić się sceną noszenia głównej bohaterki na plecach, jako substytutu fizycznej bliskości, ale z drugiej, czy nie byłoby to miłe uczucie, móc włączyć telewizor i nie martwić się, że zaraz zaatakuje nas wyskakując z szafy, roznegliżowany trup?

Jeśli komuś brakuje silnych doznań, zawsze może sięgnąć po filmy, w których twórcy sobie niczego nie żałują. Nie oglądałam za dużo thrillerów, a już na pewno nie horrorów, bo to nie na moje nerwy, ale z tego co mi wiadomo (a po „Oldboyu” nie śmiem wątpić), są to naprawdę mocne i warte obejrzenia rzeczy, które w oryginalny i ciekawy sposób podchodzą do tematu i dają dużo emocji. W filmach obyczajowych albo romansach nasi znani ze szklanego ekranu panowie udowadniają niedowiarkom, że jednak znają się na rzeczy i całują tak, że aż można się zarumienić z wrażenia… Twórcy nie unikają też trudnych i niewygodnych tematów, pokazując, że w Korei wcale nie jest tak różowo… Po ulicach nie przechadzają się tylko i wyłączni przystojni i zadbani spadkobiercy wielkich fortun, który tylko czekają, by wyrwać z mieszkania na dachu swojego biednego Kopciuszka.

[dobrym manewrem jest też omdlenie w ramiona wyżej wspomnianego właściciela wielkiej fortuny. W końcu szczęściu trzeba pomagać. Kadr z "Lie to me"]
Z ciekawych, aczkolwiek na pewno nie łatwych i przyjemnych, filmów mogę polecić „No Regret”, który bez upiększeń przedstawia świat gejów. Film był o tyle głośny, że po raz pierwszy zajęto się na poważnie tą tematyką, a twórcy nie podarowali sobie sportretowania mocnych scen… Z innych tytułów wartych obejrzenia jest „The Moonlight of Seul”, który pokazuje nam inną stronę sławetnych host clubów. „The Peter Pan Formula” to bardzo przygnębiający, ale dający wiele do myślenia obraz ludzkiego nieszczęścia, bezduszności (między innymi koreańskiego systemu zdrowia) i bezradności. Myślę, że każdy miłośnik koreańskiej kinematografii powinien zobaczyć „Wiosnę, lato, jesień, zimę i wiosnę”, liryczną opowieść o ludzkiej naturze w reżyserii Kim Ki Duka. No i jeśli koś jeszcze po tym wszystkim śmiałby wątpić, że Koreańczycy nie wiedzą co to namiętność, polecam „Frozen Flower”. Jest to przejmująca historia o zakazanej miłości, poświęceniu, lojalności, poddaństwie i posłuszeństwie. Nie brak w niej „scen”, ale między innymi za to lubię koreańskie kino, że jeśli już ktoś zdecyduje się na pokazanie seksu, to zawsze ma to swoje uzasadnienie. Nie są to sceny dla samych scen, byle tylko ponieść oglądalność.

[„Wiosna, lato, jesień, zima i wiosna”]

Świat telewizji i kina nie są rzecz jasna światami równoległymi i oddziałują na siebie w dużym stopniu. Społeczeństwo koreańskie jest jednym z najdynamiczniej zmieniających się na świecie, więc i w telewizji co raz częściej poruszane są nowe i odważne tematy. Jakkolwiek niepopularnie i niepoprawnie politycznie może to zabrzmieć, myślę, że to dobrze, że ktoś trzyma pieczę nad tym, co pokazuje się na szklanym ekranie. Kwestia jednak tego, czego się zakazuje i jak to się robi, to już zupełnie oddzielny temat. Drama „Dream High” dostała np. ostrzeżenie od wspomnianej wcześniej Koreańska Komisja do Spraw Standardów Komunikacji, gdyż w swoim scenariuszu zawierała sceny porwań, szantażu, molestowania i innych przestępstw, a została wyemitowana w czasie dużej oglądalności przez młodzież. Nie oglądałam co prawda „Dream High”, ale jakoś tak śmiem wątpić, by serial miał wielce destrukcyjny wpływ na młodzieżowe morale… No, ale kto wie…

[strzeżcie się! "Dream High" atakuje!]

Edit: Czytając Wasze komentarze pod postem uświadomiłam sobie, że z mojego artykułu wynika, że nie ma lekkich, miłych, łatwych i przyjemnych koreańskich filmów! Oczywiście, że są! Cała masa! Żeby nazwać tu chociaż „Hello Schoolgirl”, „Virgin Snow”, „Too Beautiful to Lie” czy “Baby and I”. Nie należy tracić wiary w koreańskie kino! Trzeba być tylko nieco bardziej uważnym przy wybieraniu wieczornego seansu :)

Więcej na temat:
Film/Telewizja
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...