Czyli o portrecie współczesnej koreańskiej kobiety,
widzianym przez pryzmat najnowszych k-popowych klipów.
[GaIn]
Oglądając k-popowe klipy ciężko być obiektywnym. Mając swoje
lata, świadomam (teoretycznie) chwytów, jakimi posługują się wytwórnie i ich
artyści, jednakowoż… W obliczu wyskakujących nagle, ni z tego ni z owego,
roznegliżowanych i przyjemnie umięśnionych męskich klat, które do tego wirują
mi przed oczyma (czytaj: „Love Song” Raina), trudno zachować zdrowy osąd. Podjęłam
co prawda heroiczną próbę oddania sprawiedliwości nadwerężanym ostatnio klatom w
innym poście (tutaj), zazwyczaj
jednak kończy się na moim rozanielonym wzroku i piskach zachwytu, podczas gdy
nad koreańskimi girls bandami w większości kręcę z niesmakiem nosem.
Mniemam, że dokładnie tak samo jest z girls bandami i
odbiorem ich poczynań przez męską część publiczności. To co kobietom od razu
rzuca się w oczy i niesmaczy od pierwszej sekundy, mężczyznom jakoś unika… Do
tego dochodzi drobna nutka zazdrości, że myśmy nie tacy piękni, gładcy i gibcy
jak pląsający na ekranie piosenkarze i skrajne opinie gotowe.
Czegóż się jednak nie robi w walce o zachowanie poziomu w
k-popowej dyskusji. Mogę nawet obejrzeć klipy Hyuny! Bo to właśnie ona, a właściwie jej najnowszy „Ice cream” skłonił mnie do napisania
tego, co nastąpi.
[taaaa.... definitywnie Batman gdzieś przepadł....
i też bym chciała wiedzieć chłopcze, kiś zacz :>]
Pisałam już nie raz (np. tu, tu i tu), że społeczeństwo koreańskie ulega gwałtownym
przemianom obyczajowym, czego odbicie można znaleźć również w k-popie. W ciągu
zaledwie 20 czy coś około lat rola kobiety na scenie przeobraziła się od
statecznej diwy, poprzez rozkosznie pląsające aegyo-dziewczątko, do zipiącego seksapilem monstra. Myślę, że to, co
przyciągnęło do koreańskiej pop-kultury wielu z nas, była pewna doza
niewinności w MV i filmach w porównaniu z zachodnimi odpowiednikami. Im dłużej
jednak człowiek siedzi w temacie, tym boleśniej uświadamia sobie, że klipy
niewiele mają wspólnego z niewinnością, a fakt, że kawa jeszcze nie została
wyłożona na ławę (przynajmniej w klipach, bo na filmach to i owszem) to tylko
zasługa mojego ulubionego Ministerstwa
do spraw Równouprawnienia i Rodziny, które tnie przy pniu wszystkie próby złamania
obowiązujących wzorców. A przynajmniej takie, które nie mieszczą się w ich pojęciu
przyzwoitości, a jak wiadomo, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. O tym jednak
nie dziś (więcej tutaj), bo to temat rzeka, liźnięty już przeze mnie jakiś czas temu tutaj.
Ostatnie dokonania śpiewających pań rzucają nowe światło na
temat seksualności kobiet w Korei oraz ich walki o równouprawnienie. Szczególnie
trzy klipy wybijają się na tym tle i jest to wspomniana HyunA z jej „Ice cream”, GaIn w „Bloom” oraz Miss A w „I don’t need a man”. Każdy z tych klipów
ujmuje kobiecą niezależność i seksualność inaczej i nie każdy wart jest
poklasku. Zacznijmy jednak od pozytywnych wzorców.
[GaIn w "Bloom"]
GaIn, zirytowana
faktem, że wspomniane wcześniej Ministerstwo nałożyło restrykcje na jej
poprzedni teledysk (choć tak naprawdę nie było ku temu wielkich powodów)
postanowiła tym razem dać im takowy. Jak rzekła tak i uczyniła, bo „Bloom” zdecydowanie wybija się ponad
przeciętność k-popowej twórczości. Nie dość, że w klipie możemy obejrzeć
miłosne igraszki piosenkarki i być może pierwszy utrwalony na k-popowej taśmie
kobiecy orgazm, to jeszcze GaIn kocha się sama ze sobą na kuchennej podłodze!
Wow.
GaIn już od dłuższego czasu wyrastała na moją nową
ulubienicę, ale tym klipem przechyliła szalę. Pomimo szokujących, jak na k-pop,
obrazów, udało jej się dokonać niemożliwego, a mianowicie całemu klipowi daleko
jest pornograficznej wulgarności. Jest to przyjemny dla oka, zmysłowy portret
kobiety, która kocha, jest kochana, rozkwita seksualnie i czerpie przyjemność z
miłości. Klip nie jest wyrwanym z kontekstu dziełem spragnionych sensacji
twórców, a stanowi ilustrację do tekstu, który opowiada o miłości, związku
łączącym dwojga kochanków i budzącej się zmysłowości. GaIn przyrównuje się do
kwiatka, który rozkwita w pełni pod dotykiem swojego ukochanego.
To, co czyni klip wyjątkowym, jest fakt, że kobieca
seksualność przedstawiona jest w realistyczny, niewyuzdany sposób. Owszem, GaIn
wygina się ponętnie w skąpym stroju, otoczona czwórką tancerzy, jednak w
scenach miłosnych jej uwaga skupiona jest jedynie na dokonującym się akcie i
przyjemności, jaką on z sobą niesie. Nie ma tu żadnych mrauki-super-duper-sexy min
i darcia powietrza pazurami, ani maniakalnego ocierania wyimaginowanych
okruszków z twarzy. Jest za to zadowolona, piękna kobieta, na którą przyjemnie
popatrzeć nie tylko z męskiego, ale również z damskiego punktu widzenia.
O Hyunie i jej „Ice cream” niestety już tego powiedzieć
nie można. Moje zęby mimowolnie zgrzytają, ilekroć widzę tę panią. Jej
interpretacja kobiecej seksualności zapewne schlebia panom, bo to dla nich
dziewczę tak się wygina i rozchyla usta (żeby tylko usta), z damskiej
perspektywy jednak… No cóż…
Główna różnica pomiędzy Hyuną a GaIn polega na tym, że ta
pierwsza za wszelką cenę chce podniecić i uwieść męską część publiczności, co
staje się dla niej celem samym w sobie, podczas gdy GaIn seksualność wykorzystuje
jako ilustrację do historii, którą chce opowiedzieć. Może to drastyczne, ale
mniemam, że dobrą metaforą byłby film pornograficzny versus film obyczajowy ze
sceną łóżkową. Czasem i w jednym i w drugim mało pozostaje dla wyobraźni, ale
cel wykorzystania seksu jest zgoła odmienny.
Hyuna nie oszczędza się w „Ice cream”. Wykorzystuje doskonale nam znane z wszystkich jej
poprzednich produkcji chwyty, z pocieraniem się tu i tam i onanizowaniem sobie
twarzy włącznie, a nawet idzie kilka kroków dalej, tańcząc (ujeżdżając?) na
tyłku jednego ze swoich tancerzy. Jedyne co mnie rozczarowuje, to dlaczego w
takim ociekającym tanim erotyzmem klipie zabrakło sztandarowej pozy z ręką
wetkniętą pomiędzy nogi?! No jak to tak?! Nieśmiała inauguracja zaszła w „Change”, potem była większa „gracja” w „Bubble Pop”, w „Troublemakerze” Hyuna osiągnęła już niemal tytuł magistra pozy a tu
nic?! Why, Hyuna, why?!
Pomijając permanentny problem Hyuny z zamykaniem buzi i
utrzymaniem rąk przy sobie, zastanawiające jest też „przesłanie” klipu. Przez 4
minuty trwania piosenki przewija się mrowie kolorowych outfitów, morze drogich
dodatków i wielkich jak pięść brylantów. Ciekawe skąd ona na to ma? Sprzedając
TAKIE LODY, jakie widzimy na klipie, obawiam się, do wielkiej fortuny dojść ciężko…
Przeanalizowawszy, losowe sceny w pianie oraz z roznegliżowanym panem przestają
być takie losowe.
[jeśli jeszcze raz usłyszę w jakiejś piosence "bling bling" zacznę krzyczeć! wrrrrrrrr!]
Skoro już jesteśmy przy pieniądzach i sposobach zarabiania
na życie, Miss A niedawno wypuściły piosenkę,
która urasta do rangi feministycznego manifestu: „I don’t need a man”. Jest to afirmacja samodzielności i
niezależności finansowej kobiet. Dziewczęta z Miss A przekonują, że nie
potrzeba im mężczyzny, że same doskonale potrafią o siebie zadbać. Same płacą
swój czynsz, same płacą za torebki i obiad w restauracji. Pracują ciężko i nie
zawsze starcza im na wszystkie zachcianki, ale ich niezależność napawa ich dumą
i miłością do własnej osoby.
Przyznaję, że co do tej pozycji mam mieszane uczucia. Ogólne
przesłanie jest jak najbardziej chlubne, szczególnie w patriarchalnym,
koreańskim społeczeństwie, gdzie wciąż pokutuje przekonanie, że szczytem
kobiecych ambicji powinien być udany mariaż. Z drugiej jednak… Czyżby
dotychczas mężczyzna kobiecie był potrzebny tylko i wyłącznie w charakterze
chodzącego portfela? Coraz częściej łapię się na tym, jak naiwne bywają moje
poglądy, bo mi zawsze wydawało się, że w relacjach damsko-męskich jest nieco
więcej romantyzmu. Nie mówiąc już o tym, że takie ujęcie sprawy stawia nas,
kobiety, w delikatnie mówiąc, nie najkorzystniejszym świetle. No bo jeśli tak,
jedynym sensem kobiecej egzystencji zdaje się być zdobycie odpowiedniej ilości
luksusowych produktów, typu designerskie torebki, drogie perfumy i błyszczące
buty na wysokim obcasie (jak sugerują wstawki w MV). Pod takim rozumieniem niezależności
ja się nie podpisuję.
No, ale nie marudząc za dużo, zadowolona jestem z pierwszych
jaskółek zmian, jakie raz po raz przelatują nad k-popowym światkiem. Chciałoby
się, by takich odważnych i niesztampowych wystąpień było jak najwięcej. Co zaś tyczy
się ujęć kobiecej seksualności, jakim raczy nas HyunA ze swoimi managerami,
trzeba pamiętać, że zostały one stworzone dla mężczyzn i ku uciesze ich oczu. I
jak długo panom będzie się to podobać, Hyuny będą się mnożyć i sobie wesoło
egzystować. Próżno jednak oczekiwać entuzjastycznych okrzyków z damskiej części
publiczności. W każdej heteroseksualnej kobiecie, która ma choćby jaki taki
szacunek do własnej osoby, podobne przedstawienie tematu musi wywoływać słuszne
oburzenie.
A przynajmniej powinno ;)
[jedyna scena na której było przynajmniej na czym oko zawiesić ;)]
Więcej na temat u mnie:
Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com