Szczególnie w takie dnie jak ten, kiedy za oknem zimno, cimno i generalnie paskudnie, nachodzi mnie nostalgia za piękną, japońską ziemią i rozkoszami ciała, jakie potrafi owa ziemia człowiekowi zafundować.
Bo czym może być coś wspanialszego niż rozgwieżdżona noc, źródełko ciurkające gdzieś nieopodal z bambusowej rynienki, ciepła woda i chłodny wiaterek owiewający twarz? Pewnie może, ale obecnie nic nie przychodzi mi do głowy.
Japończycy od wieków wiedzą, co to znaczy riraksu-shimasu, czyli jak odprężyć się po dniu ciężkiej pracy. Położenie państwa na styku płyt tektonicznych funduje im nie tylko ciągłe trzęsienia ziemi (do których, na marginesie, są tak przyzwyczajeni, że w ogóle nie robi to na nich wrażenia*), ale także jeden z ze wspanialszych wynalazków, jakie stworzyła Matka Natura, a mianowicie gorące źródła! Wizyta w onsenie, czyli właśnie w gorącym źródle, jest przeżyciem jedynym w swoim rodzaju i na pewno nie zapomnianym. To zdecydowanie nie jest miejsce dla morsów, ani zahartowanych w zimnej wodzie absolwentów szkoły oficerskiej (zainteresowani wiedzą, do kogo piję ;), bo temperatura wody potrafi być naprawdę wysoka! Jeśli zaś nie ma się na podorędziu onsenu, nic straconego! Kolejny wspaniały japoński wynalazek przychodzi z pomocą i pozwala nawet rozlatującą się chatę, gdzieś na końcu świata w górach, zamienić w prawdziwe SPA. O czym mowa? O japońskiej wannie – ohuro.
Dzisiaj nie będzie za bardzo naukowo, za to zupełnie empirycznie, gdyż oczekując na wiosnę, postanowiłam podzielić się z Wami moimi gorącymi wspomnieniami z japońskich, wodnych przybytków.
Zacznijmy od onsenu. Gorące źródła są w Japonii naprawdę popularne i zwykle można znaleźć jakieś źródełko w niezbyt dużej odległości od miejsca swojego zamieszkania. Większość jest niezbyt duża i lokalna, są jednak duże i znane przybytki, które zwabiają ludzi z całego kraju. Trzy najbardziej znane to: Kusatsu (w północno-zachodniej części prefektury Gunma), Gero (w centralnej części Honshu) i Arima (na północ od Kobe). Szanujący się onsen, to rzecz jasna nie tylko ciurkające źródełko, ale także cała infrastruktura. Zwykle przy kąpieliskach wybudowany jest hotel i restauracja w tradycyjnym stylu, tak zwany ryokan.
[wnętrze jedego z pokoi w ryokanie. Niestety, nocleg w takim miejscu jest drogi ;(]
Nocując w ryokanie dostaje się specjalny „szlafroczek”, poryukanową yukatę, śpi się na podłodze w futonach i generalnie korzysta z wszystkich tradycyjnych przyjemności, jakie oferuje Japonia.
Kolejna uwaga na marginesie – uwaga na papierowe ściany! Jako ludziom od urodzenia mieszkający w murowanych chatkach, może nam się zdarzyć zapomnieć, że opieranie się o japońskie ściany nie jest dobrym pomysłem! Jakby co, zarzekajcie się, że dziura w papierowej ściance działowej już była! ;)
[po czym poznać, że gajdzin był w japońskim domu?]
Wróćmy jednak do istoty zagadnienia, czyli onsenu. Ten, w którym ja byłam, był niewielki i znajdował się gdzieś w prefekturze Yamanashi (niestety, nazwy miejscowości nie pamiętam, bo mnie tam zwieźli, więc nie musiałam sobie zaprzątać głowy szczegółami). Mam dwa zdjęcia z zewnątrz, ale było już ciemno a mój aparat do wybitnych nie należy, więc w sumie za wiele nie widać. Ale zamieszczam jako dokumentację ;)
Był to piątkowy wieczór, więc ludzi było sporo, ale niezrażeni weszliśmy do środka. W większości onsenów obowiązuje podział na płeć, chociaż bywają też koedukacyjne, ale tam gajdzinów (obcokrajowców) zwykle nie wpuszczają. Nasz był na całe szczęście przyzwoity i panie i panowie pluskali się oddzielnie. Mając dwie Japonki za przewodniczki, udałyśmy się do przebieralni. No i pojawiły się pierwsze schody, bo wbrew temu co widzi się w anime, do onsenu nie można wejść skromnie przewiązanym ręczniczkiem. Trzeba się rozebrać do ostatniej skarpetki i dumnie przemaszerować do sali z kranami i stołeczkami. Jakoś do wybitnie pruderyjnych nie należę, ale przyznaję, że nawet mi ciężko było zdjąć z siebie wszystko pod czujnym okiem kilkunastu okolicznych Japonek. Niestety, Yamanashi nie należy do bardzo turystycznych regionów i gajdzina to oni w tym onsenie pewnie daaaaaawno nie widzieli. A ja z moimi jasnymi, długimi kłakami nie za bardzo miałam jak ukryć się w tłumie…
To, co absolutnie trzeba wiedzieć, nim wpakujemy się do ciepłego, parującego źródełka, jest nakaz umycia się przed kąpielą! I nie mam tu na myśli szybkiego prysznica, jak przed wejściem do basenu. Z szatni wchodzi się prosto do pomieszczenia z rzędem kranów i stołeczków, gdzie należy dokonać ablucji.
[wypasiona sala do ablucji - normalnie nie wygląda to aż tak imponująco. Ot białe, czyste kafeleczki i rząd kranów.]
[trochę wody, a ile radości!]
Dopiero po dokładnym wypucowaniu się i zmyciu wszystkich szamponów i mydeł, możemy udać się do wspólnej kąpieli. Jeśli macie długie włosy, nie zapomnijcie ich związać, bo niektórym przeszkadzają snujące się w wodzie kłaczki… Najczęściej w tym samym pomieszczeniu, gdzie są krany i miski, jest też wybudowany basen z gorącą wodą. Naprawdę gorącą. Kocham wygrzać sobie kostki, ale nawet dla mnie niemożliwym było usiedzieć tam dłużej niż 10 minut. Ale w końcu nie po to przychodzi się do onsenu, by siedzieć w sztucznym basenie. W moim przypadku, by trafić do prawdziwego gorącego źródła trzeba było wyjść z budynku na zewnątrz, gdzie pod zadaszeniem skrywała się sama istota wodnych rozkoszy. Z wiadomych względów nie można robić zdjęć już w samym onsenie, więc muszę ratować się fotkami znalezionymi w internecie.
Mój wyglądał bardzo podobnie do powyższego. Wysoki, bambusowy płot przesłaniał nas przed wzrokiem panów, którzy pluskali się po drugiej stronie, gorące źródło wyłożone było dużymi kamieniami, na których można było usiąść i odprężyć się po dniu ciężkiej pracy. Woda była ciepła, ale nie aż tak gorąca, więc można było moczyć się godzinami. Wokoło było mnóstwo zieleni, a z bambusowej rynny ciurkał sobie strumyczek geotermalnej wody. Wiatr przyjemnie chłodził rozgrzaną twarz, cykady wrzeszczały… Jednym słowy, żyć nie umierać!
Warto wiedzieć, że wiele źródeł ma właściwości lecznicze. W zależności od skał, przez które przepływają, nasycone są różnymi pierwiastkami i wspaniale wpływają na skórę. Po tej wizycie naprawdę miałam cerę jak pupa noworodka!
[Maguse Onsen. Północne Nagano]
Jako, że byłyśmy również z facetami, którzy zaordynowali, że spędzimy tam tylko godzinę (!) dość szybko musiałyśmy się ewakuować, chociaż przyznaję, że onsen to jest miejsce, gdzie można spędzić połowę dnia! Jeśli kiedyś poszczęści się Wam i pojedziecie do Japonii, wizyta w tym przybytku to absolutny mus, zwłaszcza, że nie jest to jakoś wybitnie droga przyjemność.
Jak zwykle się rozpisałam, więc o tajemnicach ohuro następnym razem.
Tymczasem życzę Wam wszystkiego… ciepłego :D
* nigdy nie zapomnę stoickiego spokoju, z jakim mój znajomy Japończyk spytał: „ojej, trzęsienie ziemi?”, gdy byliśmy na japońskiej wsi i nagle kabel, wiszący nieopodal naszego domku, zaczął się intensywnie bujać. Wiecie, pytanie wypowiedziane takim tonem, jakim pyta się znudzony małżonek swojej żony, popijając filiżankę porannej kawy i przeglądając gazetę, czy rzeczywiście sukienka, którą widziała wczoraj na wystawie, była taka śliczna… Trzęsienia co prawda wtedy nie było (sąsiad coś majstrował przy słupie), ale ten beznamiętny ton w odniesieniu do słów dał mi sporo do myślenia.
mmmmmm
OdpowiedzUsuńuwielbiam kąpiele w gorącej wodzie - tak 45 stopni jest optymalnie. Tylko niestety w wannie woda stygnie :/
że też w Polsce nie ma takich przybytków
też ubolewam! ;(
UsuńTak, takie odprężające kąpiele po ciężkiej pracy to jest to:) A jeśli jeszcze w miłym towarzystwie, to już pełnia szczęścia. U nas jednak instytucja łaźni przestała działać...
OdpowiedzUsuńA dla Japończyków woda to miejsce nie tylko relaksu ale i zbliżenia z innymi ludźmi. Taki przekaz mam w głowie po tych wszystkich treningach mangowo-animowo-dramowych.
Jak będę w Japonii, czego nie mam w planach, ale jeśli , jeśli to skorzystam z Twojej rady i się wybiorę do onsen.
no, masz 100% racji. Onsen to nie tylko okazja do relaksu i wymoczenia ciałka, ale też miejsce zacieśniania więzi społecznych. Nic tak nie zbliża niż wzajemne umycie sobie plecków! ;)
UsuńKto wie, może któregoś dnia wylądujesz w Japonii, więc nie zapomnij o onsenach! :D
P.S.
OdpowiedzUsuńfajna jest ta nowa zakładka
tak sobie pomyślałam, że się przyda, żeby burdelu nie było
UsuńDobra... Padłam... Nienawidzę Cię za tę notkę. ;) Strasznie zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńgomene... *__*
Usuńwszystko przed Tobą, moja droga, ja też w życiu bym nie uwieżyła, gdyby jeszcze ktoś rok przed tą wyprawą powiedział mi, że pojadę do Japonii! Wszystko to tylko kwestia determinacji i podejęcia decyzji :)
to jest organizacja, z której jechałam:
http://www.jedenswiat.org.pl/index.php?aktualnosci
godna zaufania i polecenia! Byłam z nimi już trzy razy i na pewno jeszcze pojadę :)