niedziela, 29 kwietnia 2012

Jestem taki męski, bo… oglądam porno?

Przyznaję się, nie jestem wielką miłośniczką programów typu variety show, ale nie będę zaprzeczać, że są niewyczerpaną kopalnią wiedzy wszelakiej o członkach zespołów i aktorach. Raz po raz, przeglądając soompi czy allkpop, trafiam na newsy, poparte wyznaniami idoli, właśnie z takowych programów. Zazwyczaj powaga tych informacji mnie powala. Już dawno temu zdałam sobie sprawę, że pytania zadawane podczas wywiadów i zadania, z jakimi przychodzi się mierzyć gwiazdom w telewizyjnych shows, są… delikatnie mówiąc… głupkowate. Tudzież nie na miejscu. Przynajmniej w moim odczuciu.

[Soohyun z U-KISS]
Ostatnimi czasy jak bumerang powraca pytanie, którego zadawanie na pewno nie jest najbardziej naturalną rzeczą, jaką można sobie wyobrazić. Bo ilu osób w swoim życiu zapytaliście o to, czy oglądają porno (pomijając romantycznych partnerów)? Być może tylko ja jestem taka zaściankowa w tej materii… Nie zrozummy się źle. Nikomu nie bronię „sobie popatrzeć”, jeśli odczuwa taką potrzebę, ale chwalenie się tym wszem i wobec jest dość… Ekhm…

[U-KISS]
Znając absurdalność pytań, jakie padają w koreańskiej TV, można by jeszcze pominąć takie wycieczki wymownym milczeniem. Jednak reakcja pytanych gwiazd zdecydowanie na komentarz zasługuje. Najbardziej brawurowy przypadek przyznania się do oglądania filmów dla dorosłych mają na swoim koncie chłopcy z U-KISS. Podczas wywiadu dla stacji ETN (dość leciwa rzecz, bo z 2010 roku, kiedy w grupie byli jeszcze Alexander i Kibum) padło niedyskretne pytanie, który z członków najbardziej lubi porno. Bez chwili zastanowienia, ręką Soohyuna poszybowała w powietrze, a zaraz po nim, nieco skromniej, swoją rękę uniósł Kibum. Alexander, który miał image najbardziej niewinnego i czystego niczym ta ukradkiem uroniona łza, wyznał speszony, że pozostali członkowie zespołu wiedzieli tego typu filmy tylko i wyłącznie z inicjatywy Soohyna. Dziwnym trafem zaś, wokół głównego „zboczucha” zespołu wcześniej krążyły plotki, jakoby miał być w związku z Jo-Kwonem (z 2AM). Stąd moje elokwentne podejrzenie, że taka nagła szczerość Soohyuna nie była zupełnie bezinteresowna.


A skoro już mówimy o Jo-Kwonie, w marcu tego roku chłopcy z 2AM wzięli udział w programie „KBS 2 Star Life Theater”, w ramach którego zafundowali widzom wycieczkę po ich wspólnym mieszkanku. Gdy Jo-Kwon prezentował swój pokój, „zupełnym przypadkiem” oko kamery zatrzymało się na podkładce pod jego myszkę. 

[Rzeczona podkładka]
Nie przeczę, na pewno jest to wygodna rzecz, aczkolwiek śmiem twierdzić, że nie znalazła się tam przypadkiem. Co prawda właściciel tłumaczył się później, że był to prezent od fanów z Japonii, ale nie ze mną te numery! Gdyby nie chciał jej pokazać, na pewno by się na nagraniu nie znalazła!

A kto jeszcze lubi „sobie popatrzeć”? Ho-ho! A kto nie lubi?! Ze swoimi zainteresowaniami nie kryli się: G.O. z MBLAQ (podobno ma specjalnego laptopa tylko dla wiadomych celów), Seungri z Big Bang (przyłapany przez GD na ściąganiu wiadomo-czego), Nichkhun z 2PM (wyznał, że pierwszy raz w swoim życiu obejrzał film dla dorosłych, gdy miał 15 lat), Jang Geun Suk (ten z kolei ma osobny dysk na takie przyjemności), nawet Lee Seung Gi i Changmin z DBSK, przyparci do muru, przyznali się do oglądania porno.

Skąd taki nagły przypływ szczerości szczególnie w kraju, który wciąż w bardzo konserwatywny sposób patrzy na sprawy seksu?


Nie zamierzam dawać tutaj żadnej ostatecznej odpowiedzi, bo jeszcze nikt z mądrych tego świata nie podjął wyzwania, by naukowo przeanalizować problem. Mam za to kilka własnych podejrzeń, które zaraz wyłuszczę.

1. Przyznam się, że oglądam porno, bo jestem mężczyzną!

Myślę, że w tej materii za wystarczający komentarz może posłużyć wypowiedź Nichkhna podczas wywiadu radiowego. Na pytanie „Czy oglądasz porno?” odpowiedział: „Też jestem mężczyzną”.


Wniosek, który płynie z tej wypowiedzi, jest następujący: jeśli chcesz być 100% facetem, musisz oglądać filmy dla dorosłych. Nie da się ukryć, że odsetek mężczyzn (nie tylko w Korei, ale i na całym świecie) sięgających po pornografię jest powalający. Rzecz jasna nie da się stwierdzić dokładnie, ile osób to robi, ze względu na religijne i kulturowe tabu, ale zgodnie ze statystykami z 2006 roku, które udało mi się znaleźć (tutaj) 42,7% użytkowników internetu ogląda pornografię. A jest z czego wybierać, bo w sieci istnieje aż 4,2 miliona stron o „niegrzecznej” tematyce (co daje 12% wszystkich stron www). W wyszukiwarki wpisywano zapytania o treści erotyczne aż 68 milionów razy (to jest ok. 25% wszystkich wyszukiwanych haseł). No i na koniec, 72% odwiedzających serwisy erotyczne to mężczyźni.

Z innych ciekawostek, wg wspomnianych wyżej statystyk z 2006 roku, Koreańczycy byli narodem, który wydawał najwięcej pieniędzy na pornografię w przeliczeniu na mieszkańca. Podczas gdy przeciętny Japończyk wydał na ten cel 156,75 dolarów (co w porównaniu z naszymi sąsiadami, Niemcami, którzy na głowę wydali 7,77 dolara, wydaje się być imponującym wynikiem), Koreańczycy poszli po całości i przepuścili na „niegrzeczne filmiki” aż 526,76 dolarów na łep!


Nie dajcie się jednak zwieść pozorom, że Koreańczycy są najbardziej zdeprawowanym narodem! Wręcz przeciwnie. Podczas gdy w większości państw bez trudu można uzyskać dostęp do darmowej pornografii (np. na licznych, „niegrzecznych” klonach serwisu YouTube), Koreańczycy nie mają tak łatwo. W związku z doskonale znanymi nam ministerstwami do spraw troski o umysły i morale narodu, dostęp do wielu stron zagranicznych oraz niemal 100% stron lokalnych z treściami dla dorosłych został zablokowany. Jeśli Koreańczyk ma więc chęć sobie popatrzeć, to zmuszony jest zainwestować co nie co pieniędzy, by zdobyć dostęp do upragnionych filmików. Dla porównania wystarczy spojrzeć na dane dotyczące, np. Rosji. Tam średni Rosjanin wydał na porno 1,76 dolara, podczas gdy ich kraj znajduje się na szóstym miejscu światowej produkcji porno. Jakoś nie śmiem przypuszczać, by nasi bracia Słowianie tak cnotliwie się prowadzili… Na top-listach najgorliwszych poszukiwaczy erotycznych treści znaleźli się (w zależności od wyszukiwanego słowa) mieszkańcy RPA, Boliwijczycy i Pakistańczycy. USA w ogóle znajduje się poza wszelką konkurencją i tutaj pokuszono się o konkurs miast, w którym bezapelacyjnie wygrało niewielkie miasteczko Elmhurst w stanie Illinois (z populacją nieco ponad 46 tys. mieszkańców). Strach tam pojechać, normalnie!

2. Przyznam się, że oglądam porno, bo jestem taki męski!

[Gorące chłopaki z 2PM]
Porzućmy już bezduszne statystyki i skoncentrujmy się kulturowo-społecznych aspektach zagadnienia. Często mam wrażenie, że wyznania celebrytów, iż oglądają porno mają na celu podpompować ich męski image. Podejrzanie często zdarza się, że z takim kwiatkiem gwiazdy wyskakują, gdy pojawiają się plotki o ich domniemanym homoseksualizmie. Z jednej strony, jest to dość śmieszne, bo niby czego to dowodzi? Gejowskie porno również istnieje i ma się dobrze. Wydaje mi się jednak, że działa tutaj zasada: oglądam porno, więc interesuję się sprawami związanymi z seksem = znam się na rzeczy = jestem gorący jak ta lawa z krateru wyciekająca…

Wyznanie tego typu zdecydowanie dodaje celebrycie demonicznej aury. Pokazuje go z innej, „niegrzecznej” strony i akcentuje męskość danego pana. W końcu nikt girls bandów nie pyta, czy dziewczęta oglądają porno. A przecież zgodnie ze statystykami aż 28% odwiedzających strony dla dorosłych to kobiety! W tej materii wciąż pokutują podwójne standardy, które każą oglądających porno panów traktować z wyrozumiałością i przymrużeniem oka, a kobietom posyła się pełne oburzenia spojrzenia, przyklejając łatkę „wątpliwie się prowadzących”, albo czegoś jeszcze gorszego.

Jako że azjatyckie gwiazdy bardziej niż rzadko mają swoje (choćby tymczasowe) połówki (bo po prostu nie mają na to czasu, a nawet jeśli by mieli, to im agencje zabraniają), to jednym z nielicznych sposobów, w jaki mogą dowieść, że są zdrowymi, owładniętymi testosteronem osobnikami, jest przyznanie się, że sami radzą sobie z własnymi potrzebami.

3. Przyznam się, że oglądam porno, bo najwyższy czas, byście zobaczyli, że też jestem człowiekiem!

[myślcie sobie co chcecie, ale ja też jestem człowiekiem!
Jang Geun Suk]
Mówiłam już o tym tysiące razy. Mój ostateczny wniosek dotyczącym traktowania celebrytów w Azji jest taki, że wg ogółu, nie są to ludzie. To bogowie/bożyszcze/wzory zachowań wszelakich/gotowe produkty służące rozrywce/chodzące ideały, ale w żadnym wypadku nie żywi ludzie. Dlatego można ich maniakalnie kochać, maniakalnie nienawidzić, i wyć z oburzenia, gdy zdarzy im się zrobić coś głupiego. Z tego właśnie powodu gwiazdy tak lubią wspominać o różnych swoich słabostkach i śmiesznych przyzwyczajeniach, byle tylko dać publiczności do zrozumienia, że są takimi samymi ludźmi, jak my, siedzący po drugiej stronie ekranu. Przyznanie się do oglądania pornografii, jest więc rozpaczliwym wołaniem: „zobaczcie, też robię takie rzeczy! Wcale nie jestem idealny! Mam swoje słabości i ludzkie potrzeby, tak jak wy!”.

Tyle moich wywodów. A co Wy myślicie na ten temat? Razi Was, gdy w wywiadach pada pytanie o oglądanie „niegrzecznych filmów”? Ciekawa jestem, czy tylko ja jestem taka przewrażliwiona, czy macie podobne odczucia.


Więcej na temat:
Społeczne fenomeny
Muzyka/Idole

środa, 18 kwietnia 2012

Powiedz mi, jakiej muzyki słuchasz…

...a powiem ci, kim jesteś.

Dziewczęta i chłopcy (jeśli takowi tutaj zaglądają), najwyższy czas zakończyć marudzenie na nieprzydatne programy szkolne i durne podręczniki, bo oto dzisiaj, przeglądając książkę do angielskiego natrafiłam na naprawdę ciekawy tekst, który zainspirował mnie do tego stopnia, że pozwolę go sobie tutaj w części przytoczyć. Oczywiście w moim kreatywnym tłumaczeniu.


Trzeba przyznać, że raz na jakiś czas zdarza się naukowcom wziąć pod lupę naprawdę ciekawy temat (jak na przykład tutaj). Tęgie mózgi pracujące na uniwersytetach w Cambridge i Teksasie postanowiły przebadać, jak wiele gatunek muzyki, której słuchasz, mówi o tobie. Doszli do wniosku, że rytm, tempo i słowa piosenek, których namiętnie słuchamy, muszą w jakiś sposób odzwierciedlać nasz charakter i styl życia. Ile w tym prawdy? Pewnie tyle samo, co w teoriach na temat tego, co o tobie zdradza twój ulubiony kolor. Ale, że autoanaliz nigdy dość, sami sprawdźcie, na ile poniższe opisy pasują do Was!
Muzyka wesoła i prosta
Fani piosenek, które lądują na listach przebojów, country i soundtracków bywają bardziej konserwatywni i konwencjonalni, niż miłośnicy innych gatunków. Rodzina oraz dyscyplina – oto, co jest ważne w ich życiu. Można ich scharakteryzować jako otwartych, pogodnych ludzi, który lubią przebywać z innymi i pomagać im, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. W wolnym czasie lubią wypoczywać aktywnie, ćwicząc lub i biegając wokół bloku. W wersji bardziej leniwej: oglądają, jak inni się męczą w TV, przegryzając chipsy i popijając piwo. Lubią też oglądać popularne, hollywodzkie produkcje, szczególnie komedie. Cytując psychologów: „Ludzie, którzy lubią country i pop starają się unikać sytuacji, które mogłyby niepotrzebnie skomplikować im życie.”

Energiczna muzyka z przytupem (czyt.: z wyczuwalnym rytmem)


Hip-hop, funk, rap, soul, dance i muzyka elektroniczna przyciągają ludzi, którzy lubią dużo mówić, są ekstrawertyczni i posiadają w sobie nutkę romantyzmu. Mają też tendencję do impulsywnego okazywania swoich uczuć i myśli. Zdecydowanie jest to typ ludzi, który lubi się zabawić i dla którego przyjaciele i pozycja społeczna wiele znaczą. Miłośnicy takiej muzyki zazwyczaj nie mają wielu kompleksów i uważają się za atrakcyjnych. Gdy idą do kina, to najchętniej wybierają filmy akcji, science fiction, albo komedie.

Muzyka złożona i refleksyjna


Fani muzyki klasycznej, jazzu i innych bardziej skomplikowanych gatunków muzycznych cechują się podobno ponadprzeciętnym poziomem inteligencji. Są kreatywni i otwarci na nowe doznania, ale można zagubić się w meandrach ich złożonej osobowości. Kochają stare filmy, albo zagraniczne produkcje, najlepiej z jakichś nikomu nie znanych, egzotycznych krain. Zazwyczaj posiadają liberalne poglądy polityczne i nie przepadają za sportem. Co ciekawe, miłośnicy opery są trzy razy bardziej skłonni do podejmowania prób targnięcia się na własne życie, niż fani innych gatunków muzycznych. Rzecz jasna, psychologowie nie oskarżają Madame Butterfly o propagowanie haseł autozagłady. Po prostu opera w jakiś magiczny sposób przyciąga ludzi, którzy mają dramatyczne ciągotki i sporą niestabilność emocjonalną. Słuchanie arii z oper na pewno nie sprawi, że nasze życie nagle straci sens. Chociaż… Gdyby mi ktoś tak kazał przez cały dzień… Chyba zaczynam rozumieć ten fenomen!

Muzyka intensywna i zbuntowana


Miłośnicy muzyki określanej mianem „alternatywnej”, heavy-metalu, rocka i gangsta rapu to zazwyczaj ryzykanci, którzy lubią wyzwania i nowe doświadczenia. Z reguły są aktywni fizycznie. Określa się ich jako osoby niezależne, ciekawe świata i nieco zbuntowane. Lubią oglądać filmy akcji, fantasy, horrory i filmy wojenne. Rodzice często martwią się, jeśli ich pociecha z upodobaniem słucha agresywnej muzyki, ale badania wykazały, że nie ma żadnych bezpośrednich powiązań między słuchaniem heavy-metalu albo rapu, a wzrostem agresji wśród młodzieży. Wprost przeciwnie, fani tych gatunków zazwyczaj są cichsi i bardziej nieśmiali, niż ich rówieśnicy.
Nie będę się tutaj za bardzo wyzewnętrzniać, jak bardzo powyższe opisy pasują do mnie (zwłaszcza, że raczej nie jest tajemnicą, jakie są moje muzyczne gusta). Efemerycznie powiem, że coś w tym jest. Szczególnie odnośnie rocka. No, ale ja nie o tym!

A gdyby tak spojrzeć na problem szerzej? Sięgnąć wzrokiem dalej, objąć analizą większy obszar? Skoro w Korei pop jest darzony taką miłością, coś chyba to mówi o społeczeństwie jako takim? Zaraz po popie, ulubionym gatunkiem Koreańczyków jest trot. Jest to „dziadek” współczesnego k-popu, wywodzący swój początek jeszcze z czasów okupacji Korei przez Japończyków. Sam termin powstał od nazwy tańca „foxtrot”, któremu zawdzięcza swoją główną cechę: prosty rytm. Obecnie jednym z najsławniejszych wykonawców gatunku jest Tae Jin Ah i Song Dae Gwan. Dla rozszerzenia horyzontów poniżej zamieszczam przykład gatunku, aczkolwiek ostrzegam, że ja tam nie widzę wielkich różnic między trotem a naszym poczciwym disco-polo. Słowa ino w nieco innym językiem. Reszta jest jakoś podejrzanie do siebie podobna. Z ciekawostek dodam, że Daesung z BigBang jest wielkim fanem gatunku

Co innego, gdy do trota dorzuci się etniczne elementy! Koniecznie musicie przesłuchać tę jedną z pierwszych trotowych piosenek z 1938 roku! Jest tak pocieszna, że nie można jej nie polubić!
오빠는 풍각쟁이 (Oppaneun punggakjaengi) zaśpiewana przez Park Hyang Rim do posłuchania tutaj.

Raczej nigdy nie będę fanką, ale przyznaję, że występy pań w hanbokach mają swój nieodparty urok. I ten specyficzny styl śpiewania, zwany „gagok”. Kojarzy mi się trochę z ludowym śpiewem pansori. Połączenie przejmującego wokalu, który zrywa struny głosowe, z szorstkim akompaniamentem bębna, nieustająco robi na mnie wielkie wrażenie. Miłośnikom podobnych klimatów gorąco polecam Seopyeonje, głośny film z 1993 roku, opowiadający losy śpiewaka, dla którego pansori jest całym życiem i religią oraz historię jego rodziny. Film jest naprawdę przejmujący, a muzyka przenika człowieka gdzieś głęboko, długo nie pozwalając o sobie zapomnieć.

W Japonii pop jest również bardzo popularny, ale znaczące miejsce na japońskiej scenie muzycznej zajmuje rock i wszelkie wariacje na temat ciężkiego, gitarowego grania. Czyżby znaczyło to, że w głębi Japończycy to zbuntowane dusze? Kto wie? Bez wątpienia Japończycy są mistrzami w wykorzystywaniu swoich pięciu minut wolności w wyrażaniu siebie. Wystarczy przejść się po Harajuku albo Shibuyi, żeby zobaczyć modowe stylizacje, które nam, Europejczykom, nawet nie śniły się po nocach. Jako że okres, w którym młodzi Japończycy mogą pozwolić sobie na ekstrawagancję, jest bardzo krótki (po zrzuceniu szkolnych mundurków, a przed rozpoczęciem pracy), w manifestowaniu swojego indywidualizmu posuwają się do ekstremum. Nawet jeśli ta wolność ogranicza się tylko do sobotnich popołudni, coś jednak musi siedzieć w ich duszach, że w tak otwarty sposób okazują, gdzie mają wszystkie sztywne normy.

[Harajuku boys]
A jak się powyższe opisy mają do Waszych muzycznych preferencji?
Więcej na temat:
Muzyka/Idole

Źródła:
C. Oxendern, Ch. Latham-Koenig,
New English File, upper intermediate, 1997, str. 71

sobota, 14 kwietnia 2012

Człowiek-orkiestra

A właściwie – ludzie-orkiestry. 
 
[Lee Min Ho]

Przeczytałam kiedyś, że Azjaci mają talent muzyczny w genach, dlatego niemal każde skośnookie dziecko gra na pianinie prawie jak sam Chopin, a bary karaoke cieszą się takim powodzeniem. Jasna sprawa, że zdarzają się i tacy, którym bozia poskąpiła słuchu i fałszują niemiłosiernie (z czego ogół zazwyczaj nie omieszka robić sobie żartów), ale traktować ich można jako wyjątki potwierdzające regułę.
Azjatyckich celebrytów powyższa reguła, rzecz jasna, również się tyczy. Tak po prawdzie, czy jest coś, czego skośnookie gwiazdy nie potrafiłyby zrobić? Ci, którzy oryginalnie zajmowali się śpiewaniem, często ze sporym sukcesem próbują swoich sił w aktorstwie, a ci, którzy zaczynali swój romans z show-biznesem od zaliczenia dziesiątej muzy, wyciągają z szafy gitary i ryczą do mikrofonu. Do tego tańczą, gotują, wywijają mieczem, skaczą ze spadochronem i całkiem elokwentnie odpowiadają nawet na najdurniejsze pytania prowadzących variety shows.

Jakkolwiek fani zapewne cieszą się, że mogą zobaczyć swojego idola w nowej odsłonie, nie wszyscy podzielają ten entuzjazm. Nie oszukujmy się – idol o wyrobionej pozycji, któremu nagle zachce się zabłysnąć w nowej dziedzinie odbiera chleb młodym, nierozpoznanym jeszcze talentom. Zwłaszcza młodzi, wykształceni aktorzy skarżą się, że przez k-popowe gwiazdy, które hurtem szturmują filmy i dramy, nie mają szans przedostać się do branży. Producentom zaś trudno się dziwić, że wolą zainwestować w coś, co przyniesie pewny zysk. Niezależnie od tego, jak film (czy drama) będzie beznadziejny i kiczowaty (np. Attack On The Pin Ups Boys z udziałem wszystkich chłopców z Super Junior.


Do dziś nie wierzę, że naprawdę to obejrzałam!), jeśli zagra w nim popularny piosenkarz – sukces jest murowany! Która fanka odmówi sobie przyjemności pooglądania swojego bożyszcze na dużym (albo i mniejszym) ekranie? Lista grywających piosenkarzy jest dłuuuuga, żeby tylko tak wymienić dla przykładu: 

  • Rain zaliczył bodaj największy sukces, bo oprócz rodzimych mega-produkcji (np. Full House, Fugative Plan B, I’m a Cyborg, but That’s OK), razem z Joonem z MBLAQ wystąpili w hollywoodzkiej produkcji Ninja Assassin.
  • Z kolei T.O.P. z Big Bang ma na koncie udział w aż 5 dramach (z Iris na czele) i 4 filmach.
  • Siwon-ssi z Super Junior zagrał w dramie Athena, Skip Beat! i całej masie innych
  • Park Yoochun (vel Kamienna Twarz) wystąpił w hicie Sungkyunkwan Scandal, a obecnie popracował nad swoją mimiką i bawi mnie do łez w rewelacyjnym Rooftop Prince.
  • Kim JaeJoong również z sukcesem pojawia się i na dużym i na małym ekranie, żeby wymienić chociaż role w Postman to Heaven i dramie Protect the Boss.
  • Nawet młodziutki L (Kim Myung Soo) z Infinite zaliczył w tym roku swój aktorski debiut, zaskakująco dobrze radząc sobie w dramie Shut up! Flower Boy Band.
  • Z innych niespodziewanie udanych występów trzeba wspomnieć o Goo Ha-ra z girls bandu KARA, która zagrała córkę prezydenta w City Hunter. Goo Ha-ra oczywiście nie jest jedyną piosenkarka, którą można zobaczyć w dramach.
  • Im Yoon Ah z SNSD ma na koncie całkiem sporo występów w telewizji, ale nie będę się w tym miejscu wypowiadać na temat jakości jej aktorstwa, bo nie miałam jeszcze okazji jej oglądać. Chodzą jednak słuchy, że „szału nie ma”. Tak czy owak, można to samemu ocenić, oglądając np. najnowszy, jeszcze ciepły Love Rain.
  • Najbardziej błyskotliwą karierę aktorską uczyniła bez wątpienia Yoon Eun Hye, która w wieku 15 lat zadebiutowała w popularnym wówczas zespole Baby Vox, a obecnie jest jedną z najbardziej znanych i lubianych koreańskich aktorek. Niemal każda z dram, w których wystąpiła, była wielkim sukcesem.
Długo by można tak jeszcze wymieniać. Jakkolwiek powyższy wywód na to nie wskazuje, w tym poście planowałam skupić się głównie na śpiewających aktorach i przedstawić Wam tych, których podśpiewywanie szczególnie lubię. Na pierwszy ogień rzućmy Jang Geun Suka, którego bez wątpienia można nazwać królem OST, czyli muzyki do filmów i dram. Ma ich na koncie tyle, że aż się oczom wierzyć nie chce, gdy przewija się stronę na Wikipedii. Niektóre piosenki są naprawdę niezłe (jak np. te z dramy Mary Stayed out All Night), ale ja nie o tym. Geun Suk występuje też w zespole Team H razem z raperem Big Brother i ich piosenki od długiego czasu królują na mojej playliście i nie zanosi się, by się stamtąd szybko wyniosły.


Mini album Team H: Loung H z pewnością można zaliczyć do dokonań dziwnych, niestandardowych i zapewne nie przypadających wszystkim do gustu. Gdy pierwszy raz usłyszałam (i zobaczyłam) promującą album piosenkę Gotta Getcha, sama nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Niby piosenka z życiem (co już w wielu przypadkach wystarczy, by mnie urzec), niby ciekawy bicik… No, ale jakoś tak… ten refren… Magia kilkakrotnego przesłuchania jak zwykle sprawiła cuda i zachciało mi się przesłuchać cały album. Właściwie każda piosenka na nim, to swoista perełeczka, z Shake It na czele (i to niezapomniane „Łiiii-huuuuu, łiiii-huuuuuu”). Zdecydowanie jest to propozycja dla tych, którzy lubią muzykę z przytupem, zachrypnięte krzyki i zakręcone klimaty.

[najnowszy singiel Team H Can't Stop, promujący album na japońskim rynku]

Następny na liście znajduje się pan, którego urok odkryłam stosunkowo niedawno, a czego mocno żałuję, bo urok to on ma nieodparty. Lee Min Ki znany jest głównie z roli w Haeundae oraz Quick, a ostatnio można go było obejrzeć w początkowych odcinkach dramy Shut Up! Flower Boy Band i filmie Chilling Romance. Jego solowy album nie jest najświeższym wydarzeniem muzycznym (rok produkcji 2009), ale odkąd dowiedziałam się o jego istnieniu (jakieś dwa miesiące temu), cały czas przewija się w mojej codziennej liście odtwarzania.


Album No Kidding nie jest wcale aż tak poważny, jak by sugerował tytuł. Min Ki zapewne chciał jednak, by poważnie traktowano jego muzykę i rzeczywiście czuć, że stworzone przez niego piosenki nie są skompilowaną pod publiczkę łupanką. Utwory na albumie można sklasyfikować jako pogranicze popu i rocka, z takim jakiś niezależnym posmakiem, który ma większość zespołów z nurtu indie. Mi osobiście ten klimat bardzo się spodobał i stanowi dobrą przeciwwagę dla rozwrzeszczanego Team H.

[Promująca album piosenka 영원한 여름]

Pozostając w klimatach rocko-popowych z udziałem OST z Shut Up! Flower Boy Band. O samym serialu napiszę zapewne innym razem, teraz jednak chciałabym pochylić się nad ścieżką dźwiękową z tej dramy. Lee Min Ki śpiewa tam jedną piosenkę: Not in Love, która ma zdecydowanie większy rockowy pazur, niż te, które zaprezentował na swoim solowym krążku, ale tak po prawdzie, to nie Min Ki jest gwiazdą tego soundtracku. To zaszczytne miano, w moim przekonaniu, zasłużenie przypadło Sung Joonowi, który brawurowo wykonał dwie przewodnie piosenki serialu무단횡단 (Jaywalking) i Wake up. Zwłaszcza ta ostatnia jest niesamowicie chwytliwa i prześladowała mnie długo poza kończeniu oglądania serialu. Sung Joon ma ciekawą, nielandrynkową barwę głosu, która świetnie komponuje się z takimi właśnie rockowymi, niewymuszonymi piosenkami. Ciekawa jestem, jak dalej potoczy się jego kariera, bo zarówno śpiew, jak i jego gra aktorska sprawiają, że mam ochotę na więcej!


Na koniec coś, co znane jest pewnie większości, ale jakoś głupio nie wspomnieć. Lee Jun Ki w 2009 roku wydał swój solowy (mini?) album J Style, udowadniając, że nie tylko świetnie prezentuje się na ekranie, ale śpiewa równie dobrze. Nie będę się sprzeczać, że Jun Ki ma głos naprawdę miły dla ucha i powinien jak najczęściej robić z niego użytek, jednak cała płyta aż tak bardzo nie przypadła mi do serca. Podoba mi się oczywiście promująca album piosenka J Style (z różnych względów, więcej tutaj), bardzo ładna jest ballada한마디만, ale mam niestety wrażenie, że cała reszta, to taka trochę zapchaj-dziura bez szczególnego potencjału. Rzecz gustu, oczywiście. Dać Jun Kiemu szansę oczywiście warto!


By godnie zakończyć zestawienie, nie wypada nie wspomnieć o moim najulubieńszym z ulubionych, czyli Kang Ji Hwanie. Niedawno poświęciłam mu więcej uwagi w jednym z postów (tutaj) i uważni czytelnicy doskonale są już zaznajomieni z wszystkimi talentami pana Kanga. Niestety, póki co nie pokusił się o wydanie solowego albumu, ale swoich zdolności wokalnych dowiódł niejednokrotnie w musicalach: The Rocky Horror Show, Grease i Cafe In. Ma też na koncie dwie piosenki do dram: Lie to Me (Lovin Ice Cream) i The Exhibition of Fireworks (그냥 아는 사람). Na moje nieszczęście, pierwsza to radosne pląsy, a druga to ballada, wiec moje muzyczne żądze nie są zbyt usatysfakcjonowane.


Ja widziałabym pana Kanga w jakiejś takiej stylizacji z pazurem. Elektryczne gitary, basik, tempo z przytupem… Może się kiedyś doczekam, kto wie? Jeśli jednak ktoś lubi cukierowo-urocze pieśni z roześmianymi przystojniakami (z Ji Hwanem na czele), polecam serdecznie jedną z wersji reklam Lotte:


I tym oto wesołym akcentem zakończmy dzisiejsze muzyczne poczynania.
Zainteresowanym polecam jeszcze szybki przegląd koreańskich zespołów rockowych.

Więcej na temat w zakładkach:
Muzyka/Idole
Film/Telewizja

niedziela, 8 kwietnia 2012

Lubisz pięknych i zadbanych mężczyzn?

Dobra wiadomość! Najwyraźniej Ty i ludzie w Twoim otoczeniu żyjecie w zdrowiu i dostatku.

[Joo Ji Hoon]

Tak najkrócej można podsumować badania, które przeprowadzili szkoccy uczeni z uniwersytetu w Aberdeen. Zainspirowani wynikami innych badań z 2004 roku, wg których wynikało, że kobiety z wiejskich regionów Jamajki zdecydowanie bardziej preferują „męski” typ urody u swoich partnerów, niż np. ich koleżanki z Wielkiej Brytanii, postanowili dokładniej przyjrzeć się temu fenomenowi. Dwójka badaczy ze Szkocji zadała sobie pytanie, czy owe różnice spowodowane są czynnikami związanymi z miejscem życia kobiet, czy z jakimiś wrodzonymi instynktami, czy może kobiece gusta kształtuje kultura i warunki życia. By się tego dowiedzieć, przeankietowali niemal 5 tysięcy kobiet z 30-tu różnych krajów. Zadaniem badanych było wskazać, która wersja twarzy tej samej osoby (zmienionej komputerowo tak, by ta z lewej miała typowo męskie rysy, a ta z prawej bardziej androgeniczne) bardziej im się podoba, a także odpowiedzieć na szereg pytań związanych z ich zamożnością, przekonaniami, zwyczajami dotyczącymi z zawieraniem związków itp.

[zdjęcia, z które pokazano ankietowanym paniom]

Kobiety częściej wybierały twarz z lewej strony, a więc tę o klasycznie męskich rysach, jednak dokładna analiza badań pozwoliła wysnuć naukowcom dużo ciekawsze wnioski. O preferencjach dotyczących wyglądu potencjalnego partnera nie decydowały takie czynniki jak: osobista majętność, czy randkowe prawiła, ale np. skala śmiertelności noworodków w danym państwie. Do innych ważnych czynników można zaliczyć: ogólną ilości zachorowań i średnią długość życia. Wyszło więc na to, że im dane społeczeństwo jest zdrowsze, tym kobiety mniej sobie cenią mocno zarysowaną linię szczęki i ostre rysy.

W krajach z większą ilością zachorowań i dużym niebezpieczeństwem śmierci dzieci, kobiety zdecydowanie częściej wybierają „męskich” towarzyszy, gdyż o kształcie i cechach twarzy w dużej mierze decydują hormony. Mężczyzna z dużą ilością testosteronu we krwi posiada klasycznie męskie rysy twarzy, co od wieków stanowi gwarancję Matki Natury, że dany egzemplarz posiada silny układ odpornościowy i zapewni kobiecie zdrowe potomstwo. Niestety, wysoki poziom tego hormonu oznacza również ognisty temperament i… tendencję do skakania z kwiatka na kwiatek. Jeśli jednak warunki tego wymagają, kobiety podświadomie wolą podzielić się „byczkiem rozpłodowym” i same wychować dzieci, niż mieć „mięczaka” tylko dla siebie.

[Matsumoto Jun]

W krajach, gdzie poziom życia jest wysoki, świadomość matek duża, a opieka medyczna znajduje się na zaawansowanym poziomie, cechy takie jak siła fizyczna i doskonałe zdrowie schodzą na dalszy plan. W imię czego kobiety miałyby się użerać z niewiernym, wybuchowym partnerem? Czy nie lepiej znaleźć sobie kogoś, kto będzie pomagał w domowych obowiązkach, potrzyma za rękę przy porodzie, a potem będzie z entuzjazmem uczył się zmieniania pieluch? Oczywiście męskość, w klasycznym tego słowa znaczeniu, nadal jest i zawsze będzie czymś, co nęci kobiety, ale o ile napompowany Adonis wcielony będzie doskonałą rozrywką na jedną noc, to delikatny i wątły kwiatek lepiej nadaje się na stałego partnera.

[Yoon Si Yoon]

A piszę o tym wszystkim dlatego, że wciąż ciekawa jestem źródeł powstania nowych standardów męskiej urody w stylu flower boys, a więc naszych poczciwych kkotminamów, bishōnenów i bidanshich (więcej w moim osławionym cyklu tutaj, tutaj i tutaj). Jasne, że na ten fenomen miało wpływ mnóstwo czynników, ale wydaje mi się, że podjęty w tym poście trop, jest jednym z właściwych. Daleka jestem od stwierdzenia, że miłość i pasja jest tylko i wyłącznie wynikiem chemicznych reakcji, zachodzących w naszych ciałach (jakąś tam dozę romantyzmu posiadam i nie dam się z niego odrzeć ;), ale nie można też wyprzeć się instynktów, które kształtowały nas przez tysiąclecia. Ciekawe więc, czy czeka nas powolna feminizacja świata i zalew wypięknionych i wypachnionych panów, czy to jednak tylko chwilowy trend i finalnie wszystko zostanie po staremu. Szczerze mówiąc, sama nie wiem, co lepsze. Chyba najlepiej by było, by ta różnorodność, którą teraz mamy, utrzymywała się jak najdłużej. W końcu świat tylko dlatego jest piękny, że jest tak fascynująco niepowtarzalny.

[Ikuta Toma]

Więcej na temat:
Społeczne fenomeny

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

piątek, 6 kwietnia 2012

Na randce z Koreańczykiem

Dobra dziewczęta, chwila prawdy. Która z nas, oglądając niewiadomo którą już koreańską dramę i serwując sobie wieczór z variety shows z którymś z ukochanych piosenkarzy, nie zapragnęła (choćby przez chwilę) przygruchać sobie koreańskiego chłopaka? No, ręka w górę. Niby nie miałaś takich pomysłów? Pffff… Akurat…

[czegóż chcieć więcej?
Kang Ji Hwan i Lie to Me]

Nie da się ukryć: można sobie powtarzać, że to wykreowany, nierealny świat. Doskonale wiemy, że to tylko bajki dla większych dziewczynek. Nie ma szans, byśmy wierzył, że to, co oglądamy na ekranie, miało jakikolwiek związek z rzeczywistością, ale… Ale faceci, którzy właśnie pląsają nam na monitorze są tak nieludzko piękni! Do tego, jak już kochają, to po grób, miłością silną i niezłomną. Nie ma takich przeciwności losu, które mogłyby odwieść skośnookiego od zdobycia serca swojej ukochanej. Żadne tam zgryźliwe matki, psychopatyczne byłe narzeczone, upierdliwi adoratorzy białogłowej, padające fortuny, wypadki drogowe ani błotniste lawiny! Nie ma takiej siły, która mogła by go powstrzymać, przed dopięciem swego. A gdy już dopnie, nosi swoją ukochaną na rękach i podsuwa jej jedzonko pod dzióbek. I jak tu nie snuć fantazji o znalezieniu takiego w realnym świecie?


Nie my jedyne mamy takie ciągotki. Japonki poszły po całości i organizują grupowe wyjazdy do Korei z zamiarem przywiezienia sobie jakiejś miłej pamiątki. Najlepiej dwunożnej. I zabójczo przystojnej. Bae Yoon Joon i Winter Sonata mają w tym swój przemożny udział, ale o tym dokładniej przy innej okazji.
Jak wygląda zatem rzeczywistość? Prozaicznie. Koneserki skośnookiego typu urody będą w Korei na pewno dużo bardziej usatysfakcjonowane, niż w naszym nadwiślańskim kraju, ale trudno oczekiwać, by po ichniejszej ulicy przechadzali się sami Lee Min Honi, Kang Ji Hwani czy Kim JaeJoongi. Aczkolwiek ja tam cały czas wierzę w potencjał koreańskiej ulicy, bo skoro takie morze kwiatków działa w show-biznesie, świadczy to jasno, że państwo ma swój potencjał. W końcu nie każdy ładny chłopak pcha się zaraz do telewizji, prawda? Mam nadzieję, dla dobra nauki, już niebawem sprawdzić tę teorię w praktyce. Czego nie robi się w imię dobra ogólnego!

Co zaś tyczy się samych panów i przymiotów ich ducha, myślę, że Koreańczyk (autor strony askakorean.blogspot.com) ma świętą rację, podkreślając na każdym kroku, iż Koreańczyk przede wszystkim jest facetem, a dopiero potem Koreańczykiem. Jasne, istnieją pewne różnice kulturowe, ale mężczyzna jest przecież mężczyzną i trudno oczekiwać od niego cudów, iż nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki opatrzonej napisem „made in Korea”, przeistoczy się w księcia na białym koniu. Niestety, tak dobrze nie ma, a osławione różnice kulturowe mogą być dużo bardziej irytujące, niż czarujące. Nie mam co prawda osobistych doświadczeń w tej materii, ale na podstawie lektury tego i owego oraz serdecznej znajomości z kilkoma młodymi Koreańczykami i Koreankami, pokusiłam się o przedstawienie kilku podstawowych trendów w randkowaniu z panami z półwyspu.
Od razu zaznaczam, że to tylko pewne ogóły i trudno traktować je jako wyrocznię i prawdy objawione. Każdy jest inny i to, co ma zastosowanie dla wielu, nie oznacza prawdy dla wszystkich.

1. Mów mi oppa!


Jak pisałam tutaj, odpowiednio wypowiedziane słowo „oppa”, działa cuda w koreańskich umysłach. „Oppa-centryzm” jest nierozłącznie związany z byciem przez dziewczynę aegyo, czyli promieniowaniem słodkim i niewinnym urokiem osobistym. Nie wszyscy Koreańczycy lubią aegyo, ale jego drobna doza na pewno nie zaszkodzi. Każdy facet lubi prezentować się w oczach swojej wybranki jak prawdziwy mężczyzna, jeśli więc dziewczyna jest odrobinę nieporadna i bezbronna, niewiele trzeba, by nawet najbardziej efemeryczny i androgeniczny pan poczuł się stuprocentowym macho.

Koreańczycy, pomimo dynamicznie następujących zmian, wciąż są społeczeństwem dość konserwatywnym i uważa się, że mężczyzna powinien zapewnić swojej ukochanej godziwe życie i troszczyć się o nią. Coś w tym jest, bo przynajmniej ci Koreańczycy, których ja poznałam, byli bardzo opiekuńczy i zawsze dbali o to, bym nie zgubiła się w tłumie, albo chodziła głodna. Ponieśli ciężką torbę, gdy zauważyli, że jestem zmęczona, podzielili się wodą, gdy usychałam z pragnienia, pomogli przejść przez śliski strumień, bym się nie przewróciła (nie pytajcie, w jakich okolicznościach ich poznałam)… Taki stan rzeczy ma swoje dobre i złe strony. Z jednej – całkiem miło mieć świadomość, że ktoś o nas zadba i dopilnuje, by nie stało nam się nic złego, z drugiej zaś – można odnieść wrażenie, że panowie mają nas za sieroty, które nie poradzą sobie bez męskiego wparcia. Na krótką metę, przyznaję, ich troska była ujmująca (w przeciwieństwie do naszego kraju, gdzie trzeba się prosić, by jakiś facet łaskawie pomógł nam wrzucić wielką walizę na półkę w pociągu), ale czy w dłuższej perspektywie nie byłoby to męczące? Ciężko orzec.

2. SMSuję, więc kocham

[a spóbuj tylko nie napisać...
Secret Garden]

To fakt. Jeśli w przeciągu pięciu minut po zakończonej randce nie dostaniesz SMSa od chłopaka, któremu dopiero co powiedziałaś „do zobaczenia”, nie ma co liczyć na ciąg dalszy znajomości. Im dokładniej twoja skrzynka odbiorcza zawalona jest wiadomościami do niego, tym jego uczucia silniejsze, a chęci bycia z tobą szczersze. Koreański chłopak potrafi zadzwonić o siódmej rano, wyrywając cię z błogiego snu, tylko po to, „by usłyszeć twój głos”. Z jednej strony, na pewno jest to urocze i jasno stawia sprawę, czy mu zależy, czy nie, z drugiej zaś… po setnym SMSie tego samego dnia, tudzież pięćdziesiątym telefonie, tylko po to, by dowiedzieć się, co tam porabiasz, może człowieka trafić szlag…

3. Podepczę, to wydepczę

[przerażająca ściana i Jay Park]

To, co u nas podpada już pod prześladowanie, w Korei wciąż jest uznawane za wyraz szczerości uczucia i wytrwałości. Przypomnijcie sobie tylko klip Jay Park’a Girlfriend. Gościu śledzi swoją wybrankę, robi jej potajemnie zdjęcia, potem wykleja nimi ścianę w swoim domu, jak żywcem wyjęty psychol-prześladowca z jakiegoś thrillera, dziewczyna odkrywa to wszystko i co? Rzuca mu się w ramiona, całuje go namiętnie i potem żyli długo i szczęśliwie. Nie wiem jak Wy, ale gdybym ja odkryła coś podobnego, od razu zadzwoniłabym po policję. Niezależnie, jak przystojny byłby mój prześladowca.

Przeciętny Koreańczyk pewnie nie biega za obiektem swoich westchnień z aparatem w ręku i nie śledzi jej poczynań jak zboczeniec-podglądacz (mam nadzieję!), ale faktem jest, że potrafi być dość… uparty. Coś w myśl zasady, „wezmę ją na zmęczenie przeciwnika”. Jeśli będzie wystarczająco długo się starał i marudził, byś została jego dziewczyną, może w końcu ulegniesz, choćby dla świętego spokoju? Na pewno warto spróbować!

4. Mord w oczach
W ich oczach pojawia się żądza mordu, gdy tylko jakiś facet spojrzy na ciebie w tłumie. Zaborczość i zazdrość koreańskich mężczyzn jest osławiona i jest też jednym z głównych powodów, dla których kobiety zachodniej cywilizacji rozstają się ze swoimi azjatyckimi partnerami. Dla Koreańczyka zazdrosne powarkiwania i wszczynanie kłótni, gdy uśmiechnęłaś się niewinnie do pana sprzedawcy, jest kolejnym sposobem na okazanie, że mu zależy i że jesteś kobietą jego życia (no, przynajmniej na chwilę obecną). Dla nas z kolei to dowód braku zaufania i chęci przywłaszczenia nas sobie, jak przedmiotu.
W dramie Me Too, Flower! jest taka pocieszna scena, gdy główny bohater obrusza się ciężko na swoją lubą za to, że nad jej łóżkiem wisi plakat z jej ulubionym idolem. Jego oburzenie sięga niemal zenitu, gdy dziewczyna oświadcza mu, że wcale nie zamierza plakatu zdejmować. Uśmiałam się zdrowo i bez wątpienia Yoon Si Yoon był w tej scenie niezwykle uroczy (chociaż, kiedy nie był…), jednakże czy chciałabym, by mój ukochany się tak zachowywał? Hmm…

[święte oburzenie]
[mina zbitego psa: "nie zdejmiesz? Nawet dla mnie?"]
[udaremniona próba zerwania plakatu]

5. Powiew egzotyki

Gdy w rozmowie z moimi koreańskimi kumpelami rzuciłam kiedyś, że Koreańczycy chyba nie przepadają za białymi kobietami, nieomal zostałam ogłuszona nagłymi wrzaskami sprzeciwu. Z moich doświadczeń niestety nie wynika, by Azjaci lecieli na Europejki jak muchy na lep (jak na przykład dzieje się w krajach arabskich), moje wątpliwości zostały jednak bardzo szybko rozwiane. Według moich koleżanek (a mniemam, że wiedzą, co mówią) Koreańczycy są po prostu dość nieśmiali, a już na pewno tracą rezon w obliczu dziewczyny z innego kraju. W większości przypadków nie przypuszczają, że mogą podobać się Europejkom (wtf!? @_@), no i sporą barierą jest też komunikacja, bo zazwyczaj ich znajomość języków obcych jest dość… średnia.


Jeśli jednak Koreańczyk odważy się zrobić pierwszy krok, trzeba zachować spokój i trzeźwy osąd (ano, trzeba wziąć się w garść i nie szaleć przedwcześnie z radości, jakkolwiek ciężkie by to nie było!). Lansowany w mediach wizerunek białych kobiet eksponuje w bardzo silny sposób ich seksualność. Gdy Koreanki są zazwyczaj spostrzegane jako te cnotliwe tradycjonalistki, które mają opory, by wskoczyć w jakiś odważny strój dla potrzeb reklamy, czy telewizyjnego show, białe kobiety nie mają z tym zazwyczaj problemów. Ich wdzięki eksponowane są tu i tam, bez żadnej żenady, więc w koreańskim umyśle bardzo prawdopodobnie powstał schemat: biała = łatwa. Trzeba zatem ostrożnie podchodzić do okazywanego nam zainteresowania, bo być może mamy być tylko egzotyczną, jednonocną przygodą (więcej na temat tutaj). Jeśli komuś taki układ odpowiada – czemu nie. Dobrze mieć jednak świadomość, że wyśniony korean romance, może nie mieć finału, do jakiego przyzwyczaiły nas k-dramy.

["subtelna" (acz pomysłowa) koreańska reklama zupek instant]

Nie mówiąc już o tym, że tak samo jak najprawdopodobniej nasza babcia (tudzież rodzice) dostałaby zawału, gdybyśmy przyprowadziły do domu na niedzielny obiadek skośnookiego, tak samo mogą zareagować bliscy naszego wyśnionego. Niestety, zwłaszcza starsze pokolenie bardzo często ma dość konserwatywne poglądy i obcokrajowiec w rodzinie może nie być spełnieniem ich marzeń.
Jak podkreślałam na początku, nawet nie śmiem rościć sobie prawa do wyrażania ostatecznych sądów w tej materii. Wyżej wymienione różnice kulturowe mogą, ale nie muszą mieć zastosowania do każdego przypadku. Miały tylko dać ogólne pojęcie, czego można się po koreańskich panach spodziewać. Wychowanie, podejście do życia, osobiste przekonania, odbyte podróże, ilość poznanych osób z innych krajów, a także cała masa dodatkowych czynników może wpłynąć na to, że dany egzemplarz Koreańczyka ani w 1% nie będzie przystawać do powyżej podanych. W końcu, jak pisze sam Koreańczyk (ze wspomnianej strony www), Koreańczyk jest przede wszystkim facetem, więc możemy się po nim spodziewać wszystkiego, czego oczekiwałybyśmy od mężczyzny z naszego kręgu kulturowego. Kulturowa nadbudówka, jest oczywiście ważna, ale nie czyni z chłopka zupełnie nowego gatunku człowieka.

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Life in plastic, it’s fantastic

Pamiętacie jeszcze piosenkę Aqua Barbie Girl z lat 90-tych? Właśnie ona przyszła mi na myśl, gdy przeczytałam news na allkpop.com, że KARA jest pierwszym k-popowym girls bandem, który doczekał się swojego odpowiednika w świecie lalek.

[plastikowa KARA]

Wcześniej tylko kilku koreańskich celebrytów dostąpiło podobnego „zaszczytu” i byli to głównie aktorzy. Plastikową wersję KARY można było zakupić w przedsprzedaży w ostatnich dniach marca i teraz to tylko kwestia dni, kiedy lalki trafią do ogólnego obiegu. Specjaliści z firm Hot Toys, DC Comics, Nokia, Enterbay zajęli się produkcją nowego artykułu i planują wypuścić go nie tylko na koreański, ale także na japoński rynek. Lalki mają ok. 30,50 cm i dołożono wszelkich starań, by wyglądały jak najbardziej realistycznie (ciekawe jak bardzo realistycznie…).
Nie przypadkowo lalkowa wersja zespołu KARA ubrana jest w strój doskonale znany z klipu do piosenki Mister. To waśnie w tym klipie dziewczęta wykonują swój słynny „taniec pupą”, który stał się swojego rodzaju archetypem wszelkich innych dziewczęcych tańcy z podtekstem (najmłodsza członkini zespołu miała wtedy 16 lat!). Jeśli jeszcze go nie widzieliście, koniecznie należy nadrobić zaległości, gdyż jest to jeden ze stale przewijających i powtarzających się motywów w koreańskiej, japońskiej (i nie tylko) pop-kulturze.

Być może się starzeję i robię się przewrażliwiona w pewnych kwestiach, ale zaczyna mnie poważnie martwić problem uprzedmiotawiania ludzi, a już celebrytów wszelkiej maści i narodowości w szczególności. Trudno o bardziej wymowny przykład błyskotliwej kariery od dziewczyny z sąsiedztwa do kręcącej pupą plastikowej lalki. Nie wiem jak Wy, ale ja nie chciałabym, by barbie miała moją twarz, glądać się na sklepowej wystawie i patrzeć na krzykliwy podpis z promocyjną ceną, za jaką można kupić moją mniejszą wersję. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co zadowoleni fani będą wyprawiać z tymi lalkami…

Mogę zrozumieć, że jeśli się kogoś podziwia, to chciałoby się któregoś dnia poznać ową osobę, porozmawiać z nią, powiedzieć, jak wiele jej twórczość dla nas znaczy… Nie pierwszy jednak raz odnoszę wrażenie, że uwielbienie fanów niewiele ma wspólnego z podziwem i ludzkim uczuciem sympatii. Obserwując cały ruch sasaeng fanów (więcej tutaj) i anty-fanów (więcej tutaj i tutaj), dochodzę do wniosku, że idol w ich oczach nie jest człowiekiem. Dla tych pierwszych, to bóg wcielony, któremu oddaje się cześć i stawia ołtarzyk w domu. Nie ma takiej ceny, której fani by nie zapłacili, byle tylko wejść w posiadanie świętych relikwii (takich jak sprzęty codziennego użytku, autograf czy podobizny idola), tudzież dotknąć obiektu swego kultu. Ci drudzy zaś traktują aktorów i piosenkarzy jak worki treningowe, chodzące i gadające środki do rozładowania agresji i stresu. W obu przypadkach, oglądany na szklany ekranie celebryta nie jest człowiekiem. To obiekt, który można zawłaszczyć, skopać lub utulić.

Muzea z figurami woskowymi są doskonałym przykładem tego, do czego gwiazdy potrzebne są przeciętnemu zjadaczowi chleba. Bo czy woskowa podobizna znanej osoby nie jest najlepszą wersją tego kogoś? Już na zawsze pozostanie piękna i młoda, zawsze chętnie zapozuje do zdjęcia, nie będzie ględzić, że nie ma ochoty, czy czasu. Pozwoli się nawet klepnąć w pupę, albo wetknąć palec w oko, wciąż z tym samym, zniewalającym uśmiechem na ustach. Czyż nie jest to wspaniałe w swojej prostocie? A potem taką fotkę wrzucimy sobie na facebooka czy naszą klasę, zaraz obok naszego pięknego zdjęcia pod palmami. A niech wszyscy zazdroszczą! A co!

[nie sądzę, by prawdziwy Pattinson był tak samo zachwycony...]
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...