wtorek, 27 października 2015

Dongho się żeni!

Nie wierzę! Mój maleńki Dongho się żeni! Toż to pierwszy raz któryś z moich ulubieńców zmienia stan cywilny. I to już 28 listopada!


W ramach sprostowania: Dongho od zawsze znajdował się poza moimi zainteresowaniami ze względu na swój młodociany wiek. Był jednak cenną częścią U-KISSków, więc sentyment jest! I oto najmłodszy buziaczek w wieku lat 21 się żeni!

Dongho pożegnał się z koreańskim show-biznesem w 2013 roku po serii problemów zdrowotnych wywołanych nadmiarem pracy i trudnościami z zachowaniem choćby strzępów prywatności. Zapewne wielu się nie spodobało, że najmłodszy a zarazem najbardziej popularny członek U-KISS odchodzi na emeryturę w kwiecie wieku, jednak Dongho wybrał zdrowie i normalne życie, za co należy mu się tylko szacunek.

[Dobra robota!]

Jak widać, chłopak nie marnował czasu w cywilu. Wybrankę swojego serca poznał około półtora roku temu i niemal od samego początku związku śpieszno mu było przed ołtarz.

Gdy już byliśmy w związku, wspomniałem, że chciałbym wziąć ślub, jeśli wszystko będzie się między nami dobrze układać. Szczerze mówiąc, myślałem nawet, by pobrać się wcześniej. Moi rodzice poradzili mi jednak z tym zaczekać. Chcieli, bym lepiej ją poznał i teraz, jak sądzę, jesteśmy gotowi.” – powiedział Dongho w wywiadzie, gdy pojawiły się plotki o planowanym ślubie.

Dość długo zwlekał jednak z głoszeniem publicznie daty swojego ślubu, gdyż nie chciał narażać swojej ukochanej na napady hordy reporterów i fanów, pragnących dowiedzieć się o niej wszystkiego, co możliwe.

Moi rodzice powiedzieli mi, że to nie jest dobry pomysł, by w mediach pojawiały się doniesienia za doniesieniami o moim ślubie, więc nie będę zdradzał zbyt wielu szczegółów.” – przyznał Dongho podczas wywiadu dla Daily Sports. „Jesteśmy razem z moją dziewczyną od około półtora roku. To prawda, że oboje jesteśmy bardzo młodzi. Jednak chciałem się szybko ożenić już jako młody chłopak i zawsze też o tym wspominałem. Co zaskakujące, moja dziewczyna myśli tak samo.


Choć niektórzy mogą myśleć, że nie jesteśmy razem zbyt długo, przeszliśmy już razem przez wiele i przygotowywaliśmy się do tego dnia krok po kroku. Sądzę, że nasza miłość jest całkiem oczywista, skoro jesteśmy zdeterminowani, by pobrać się w tak młodym wieku.

Zawsze chciałem się ożenić wcześniej niż później i naprawdę kocham moją narzeczoną.” – dodaje Dongho rozczulająco, jakby ktoś jeszcze wątpił, co nim kieruje.

Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, gołąbeczki! Ciocia Walerinaka czeka na zdjęcia z imprezy!

UPDATE: i się doczekała! Do obejrzenia tutaj.

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

poniedziałek, 26 października 2015

Mamo, a ten pan, to kto? Czyli smutny los koreańskich ojców.

Życie pracującego Koreańczyka nie jest łatwe. Wiecznie niezadowolony z wszystkiego szef, codzienne nadgodziny, nieobowiązkowe, ale obligatoryjne hoesiki, czyli firmowe kolacje/popijawy, ku zacieśnieniu więzi z kolegami z pracy i załatwieniu kilku dodatkowych biznesów, nierzadko praca w weekendy… Niewiele czasu pozostaje na życie.


Organizacja OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju), skupiająca 34 wysoko rozwinięte i demokratyczne państwa, co roku przeprowadza badania, sprawdzając jakoś życia w państwach członkowskich. Obraz, jaki maluje się po lekturze wyników owych badań, nie napawa optymizmem. Można się było jednak tego spodziewać, bo jak mniemam, ktokolwiek, kto choć w szczątkowym stopniu interesuje się Koreą Południową, wie, że życie w tym kraju nie jest łatwym kawałkiem chleba. Wszyscy, od dzieci w szkołach, poprzez ludzi w wieku produkcyjnym, po dziadków (więcej tutaj), nie mają lekkiego życia. Dzieci od najmłodszych lat muszą radzić sobie z ogromną presją, jaką wywierają na nich rodzice (więcej tutaj), po zakończeniu studiów trzeba wziąć udział w niewyobrażalnym wyścigu szczurów, by dostać jakąś przyzwoitą pracę (by podnieść swoje szanse, nie rzadko trzeba przefasonować sobie buźkę i nie mam tu na myśli spotkania bliskiego stopnia z bandziorami). Jeśli już uda się tę pracę znaleźć, nigdy nie usłyszy się dobrego słowa, niezależnie ile godzin spędza się w pracy i jak wydajnie się pracuje.


Potem presja, by zmienić stan cywilny. Po jego zmianie, presja, by mieć dziecko. Dzieci, niezależnie od szerokości geograficznej, przewracają życie do góry nogami, jednak koreańscy rodzice w szczególny sposób frapują się losem swoich pociech, bo doskonale zdają sobie sprawę z konkurencji, jakiej przyjdzie stawić czoło ich dzieciom. A przecież zapewnienie sukcesu w dorosłym życiu dzieci to najlepsza inwestycja w stare lata, bo w dużej mierze, to wciąż dzieci utrzymują swoich rodziców, gdy ci nie mogą już pracować. Tyle, że obecnie czasy się zmieniają i coraz częściej latorośl nie chce, albo i nie może swoich rodziców wspierać (więcej tutaj).


Nawet jeśli najstarszy syn spełnia swój konfucjański obowiązek i co miesiąc przynosi pieniądze emerytowanym rodzicom, nie musi wróżyć to pogodnej starości. Większość małżeństw nie miała szansy się dobrze poznać i spędzić czasu we dwoje, bo zawsze była praca i dzieci. Dwójka, wydawałoby się, najbliższych sobie osób, może okazać się sobie zupełnie obca. Wiecznie zapracowany mąż nigdy nie miał czasu zastanowić się, co lubi robić w wolnym czasie i nagle całe te wolne dnie przerażają go zupełną pustką. Przyzwyczajona do swojego porządku dnia żona, nie może znieść wiecznie gderającego i sfrustrowanego męża, który całymi godzinami siedzi w domu przed telewizorem i nie kiwnie nawet palcem, by w czymkolwiek pomóc.


Sielanka.

Wspomniane wcześniej badania tylko potwierdziły status quo. Koreańczycy nie czują się najszczęśliwszym narodem na świecie. Z przebadanych 34 państw, Korea uplasowała się na 27 pozycji odczuwanego szczęścia z wynikiem 5,8 na 10 możliwych punktów. W grupie starszych Koreańczyków, ten wynik był jeszcze niższy. Dla porównania, przeciętny wskaźnik szczęścia w przebadanych krajach to 6,58.

Szokujące jest dla mnie to, że w państwie, gdzie tyle nacisku kładzie się na wspólnotę, integrację i robienie wszystkiego razem (choćby te nieszczęsne hoesiki), ludzie mają poczucie, że w przypadku problemów, nie mają na kogo liczyć. Tylko 72,37% badanych powiedziało, że mają zaufane osoby, które wesprą ich w każdej sytuacji. Jest to najniższy wskaźnik z wszystkich przebadanych państw! Średnia wyniosła 88,02%. W grupie wiekowej ludzi po pięćdziesiątce jest jeszcze gorzej, bo tylko 60,91% Koreańczyków przyznało, że mają kogoś, na kim mogą polegać. Tylko w Turcji osiągnięto podobnie smutny i niski wynik: 67,58%, podczas gdy w innych krajach wskaźnik ten waha się od 80 do 90%.

[hoesik]

No, ale jak tu cieszyć się życiem i dbać o relacje międzyludzkie, kiedy praca pożera niemal każdą, nie poświęconą na sen, minutę? Z badań wynika, że w mijającym roku przeciętny, koreański ojciec spędza ze swoim dzieckiem 6 minut dziennie. 6 minut! Czy będzie to zaskoczenie, jeśli powiem, że jest to najniższy wynik wśród wszystkich przebadanych państw?

Nie rzadko zdarza się, że podczas firmowych spotkań, na które zaprasza się również rodziny pracowników, dzieci płaczą na widok swoich ojców.

Zostaję do późna w biurze trzy albo cztery dni w tygodniu i nie przychodzę do domu przed 10 [w nocy]. Myślę, że moje dziecko widuje mnie tak rzadko, że jestem dla niego obcym człowiekiem.” – przyznaje pracownik korporacji. – „To już dwa miesiące, kiedy miałem ostatni raz szansę przeczytać książkę na dobranoc mojemu starszemu dziecku, które ma teraz sześć lat”.


Inni ojcowie spędzają ze swoimi pociechami po 72 minuty dziennie w Australii, 76 w Stanach, nawet wiecznie zapracowani Japończycy są w stanie wykroić 19 minut z grafiku dla swoich pociech. W Korei owe 6 minut musi wystarczyć na czytanie książek na dobranoc, pomaganie w obrabianiu lekcji, wspólne zabawy i opiekę nad młodym człowiekiem.

Nic dziwnego, że nikogo w Korei specjalnie nie szokują godziny pracy gwiazd (więcej tutaj), bo niemal każdy ma podobny plan dnia. Może jest w nim mniej tańcy a więcej siedzenia ta tyłku i klepania w klawiaturę, ale w sumie i tak wychodzi na jedno. Przeciętnie pracuje się tam 2071 godzin w roku, grubo ponad 400 godzin więcej w porównaniu z przeciętną państw członkowskich OECD.

Czy to na pewno jest ten rozwój, którego chcieli sami Koreańczycy?

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

piątek, 23 października 2015

K-popowy rentgen z Walerianką: UNIQ „EOEO”

W październikowym wydaniu k-popowego rentgenu przyjrzymy się z bliska czemuś tak unikalnemu, że aż nie występującemu w przyrodzie! Drodzy Czytelnicy, przed Wami jednorożce z k-popowej doliny, zespół UNIQ!


W czym rzecz?

UNIQ zadebiutował w minionym roku, jako wspólne dziecko YG Entertainment i chińskiej agencji Yuehua Entertainment. W skład zespołu wchodzi dwóch koreańczyków (Seungyoun i Sungjoo) i trzech Chińczyków (Zhou Yixuan, Li Wenhan i Wang Yibo). Ten zestaw ma zagwarantować grupie sukces zarówno na rynku chińskim jak i koreańskim. Piosenki nagrywane są w dwóch wersjach językowych i promocja odbywa się w obu państwach jednocześnie.

Ambitny plan, ale chłopaki przygotowane są na ekstremalne doznania i pracę bez wytchnienia. Agencje dumnie ogłosiły, że chłopcy spędzili 1400 dni trenując w swoich agencjach, a grafik zajęć rozpoczynał się o 9 rano i kończył o 4-tej nad ranem dnia następnego.


Czekam na ten moment, kiedy agencje zaczną się wreszcie wstydzić tego, jako wykorzystują i wypruwają flaki ze swoich podopiecznych, ale chyba się nie doczekam… Ehhh…

Pierwsze wrażenia

Kiedy zobaczyłam nazwę zespołu, byłam pewna, że za tym musi kryć się jakaś elokwentna historia. Za losowymi (na pierwszy rzut oka) literkami zawsze jest jakieś drugie dno. UNIQ jest nie tylko innowacyjnym sposobem zapisu słówka unique (jakby angielska pisownia sama z siebie nie była już wystarczająco pokrętna), ale też zawiera w sobie słowo unicorn, czyli jednorożec. Specjaliści z branży pragną nam w ten sposób powiedzieć, że chłopcy nie tylko są jedyni w swoim rodzaju, ale posiadają także silnego i nieskalanego ducha, który galopować będzie ponad całym brudem show-biznesu.

[te jednorożce to nie moje wysyły!]

Nazwa piosenki EOEO (tutaj) też zmusiła mnie do uniesienia brwi w zadumie, bo widziałam już dużo lingwistycznych kwiatków, ale tego nie miałam pojęcia jak zinterpretować. Na szczęście już pierwsze przesłuchanie przyniosło rozwiązanie tej językowej zagadki. Wciąż mam jednak wątpliwości, czy aby był to najlepszy pomysł na tytuł. Jak zapytać znajomego, czy już przesłuchał tę piosenkę, bez uczucia, że się wydurniasz, wydając z siebie dziwne dźwięki?

Kącik klepania po pleckach

Piosenka jest uzależniająca, rap jest silny, bicik fajny a choreografia perfekcyjna! Większości się pewnie wydaje, że jest to po prostu kolejna piosenka o imprezowaniu, ale jak sądzę, im nie udało się dotrzeć do jądra zamysłu UNIQ!

[geniusze zła alegorycznie pokazują wyzysk, pod jakim cierpią ich podwładni]

Owszem, jest impreza, ale z gatunku takich, gdzie goście wstawieni są niekoniecznie tylko alkoholem. Zauważyliście przesadną pewność siebie chłopców? Twierdzą, że noc należy do nich, niezależnie kto przyjdzie się im przeciwstawić. Samochody na sygnale zbierają się wokoło, ale oni się nie przejmują, bo wiedzą, że wszystko należy do nich. Ludzie podążają za nimi, dziewczęta przestają się im opierać, wszyscy wiedzą, kto jest najlepszy!

Chłopcy otwarcie ostrzegają przed zabawą z ogniem i każą uciekać wszystkim, którzy nie są gotowi. Bo jak cię dopadną, to już po tobie. Możesz sobie dzwonić na policję czy inne pogotowie i tak nikt ani nic ci nie pomoże!

[chłopcy prezentują, co Ci się może przydarzyć, jeśli wejdziesz im w paradę]

Nie sądzicie, że mroczna ta balanga? A co jeśli owy ogień to nic innego jak metafora amfetaminy, którą chłopaki handlują? Myślicie, że oszalałam, ale naprawdę sądzicie, że byliby tacy gangsta, gdyby chodziło o zwykle fajerwerki? Widzieliście tę ich obśrupaną kwaterę główną na początku klipu? I ten pewny siebie taniec wewnątrz kryształu-piramidy, jakby to oni byli tutaj szefami? Jeśli to Was nie przekonuje, to co powiecie o werbalnych zachętach typu: „Baw się, aż umrzesz” i „zabawa ogniem nie jest zła”? Chłopcy bez żenady stwierdzają, że sprawią, że nasze uszy eksplodują i spalą wszystkich wokoło. „Jeśli tylko udajesz, że się bawisz, to idź do domu”, bo to nie miejsce dla mięczaków!

[zamiast się wdzięczyć do kamer, sugeruję sprawdzić odbiór!]

Operacja jest doskonale zaplanowana a role rozdzielone. Część dba o nastrój klientów, część obmyśla strategie w kwaterze głównej, część obserwuje rozwój wydarzeń i nagrywa całe zdarzenie kamerkami CCVT, część pilnuje porządku a część rozpowszechnia nieoperujące w Korei numery telefonów alarmowych (911 działa w USA. W Korei trzeba wykręcić np. 112 żeby zadzwonić po policję albo 119 po straż pożarną i pogotowie). Niech Was nie zmylą te słodkie, gładkie buźki! To tylko maski, za którymi kryją się geniusze zła!


By zapewnić klientów o wysokiej jakości produktu, chłopcy sami go próbowali i jak słyszymy, dodał im skrzydeł: „Latam, latam! Przypatrz się dobrze, tutaj latam!” Nikogo to jednak nie rusza, bo wszyscy goście imprezy są równie „high” jak sami śpiewający.

Jeśli wszystkie przytoczone powyżej fakty nadal Was nie przekonują, obejrzyjcie sobie dance version (tutaj), gdzie mózg narkotykowej operacji nosi taki sam kapelutek, w jakim zwykł spacerować mr Heisenberg (z „Breaking Bad”)!

[koreański Heisenberg]

vs.

[amerykański pierwowzór]

Kącik małego złośliwca

Ja nie wiem, czy to jest aby na pewno przesłanie, jakie czyste i nieskalane jednorożce z k-popowej doliny powinny promować…

[jak myślicie, skąd wzięliby tyle kasy na modne ciuchy i biżuterię?]

Słowem podsumowania

Naoglądałam się ostatnio za dużo „Breaking Bad” :D
Nie bierzcie mnie na poważnie! ^^


Kto powinien znaleźć się na prześwietleniu w następnym odcinku?
Oddajcie swój głos w ankiecie! ---> TUTAJ


W poprzednich odcinkach:

sobota, 17 października 2015

Siła reklamy: zrób sobie operację plastyczną

Korea Południowa i jej mieszkańcy kochają operacje plastyczne. Coraz popularniejszym prezentem, jakim rodzice obdarowują swoje pociechy z okazji zdania na studia, jest chirurgiczna korekcja oczu czy nosa. W minionym roku na 1000 obywateli Korei (łącznie z dziećmi i dziadkami) aż 13 osób oddało się w ręce chirurgów!  

[w drodze do metra]

Korea okupuje więc niezmiennie pierwsze miejsce w rankingu państw o najwyższym odsetku osób poddającym się operacjom i nic nie zapowiada, by miało się to niebawem zmienić. Koreańscy chirurdzy plastyczni aż zacierają ręce z uciechy!

W 2014 roku koreańska branża chirurgii plastycznej zarobiła aż 5 bilionów dolarów! Stanowi to 24% całego światowego dochodu tej branży.

Skoro jest popyt, jest i konkurencja. A jak jest konkurencja to są reklamy. Podczas mojej nie za długiej wizyty w Korei widziałam mnóstwo plakatów i billboardów zachęcających do wyboru tej, a nie innej kliniki. Zazwyczaj są to po prostu zdjęcia pięknych jak z bajki dziewcząt, zestawionych z ich zdjęciami „przed”. Bywają jednak marketingowe „perełki”, które warto zaprezentować światu.

Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać… Interpretację emocjonalną zaprezentowanych poniżej reklam zostawiam moim Drogim Czytelnikom ^^

6.


Córka: Mamo! Powiedziałaś mi, że stanę się piękniejsza, gdy dorosnę! Co mam teraz zrobić?
Matka: Chodźmy.

5.


Przed i po.

4.


Ostrzeżenie! Twój nadgarstek może zostać nadwerężony przez zbyt częste ciągnięcie za niego w nocnych klubach.
* Posiadanie pięknej twarzy może być męczące, więc proszę się dobrze zastanowić nim nas odwiedzisz.

3.


Matka dała mi życie,
ale to doktor mnie stworzył.

2.


Najprawdopodobniej matka mówi swojej córce:
Nie martw się, teraz będziesz już mogła wyjść za mąż.

1.


Narodź się ponownie.
Doktor Kim, chirurg plastyczny

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

piątek, 16 października 2015

Co może Ci zrobić Azja

Ponad trzy lata temu napisałam artykuł o tym, co może Ci zrobić fascynacja Azją (tutaj). Dziś posunę się krok dalej i opiszę, co może Ci zrobić sama Azja, jeśli Twoja fascynacja Cię kiedyś tam zawiedzie.

[Zachód słońca w Puszkarze. Indie]

Może półtora roku w Azji to nie za długo, ale wystarczająco, by zaadoptować do swojego życia kilka lokalnych mądrości (tudzież zboczeń). Jeśli już byliście w jakimś azjatyckich kraju, może odnajdziecie w tym artykule cząstkę własnych doświadczeń. Jeśli zaś podróż na wschód wciąż znajduje się w strefie marzeń, zostaniecie uświadomieni, co się może człowiekowi porobić, jeśli się wreszcie odważy wsiąść do samolotu i poszybować w nieznane.

By jakoś ogarnąć dość przydługą listę różnorakich konsekwencji moich azjatyckich wojaży, pozwoliłam sobie podzielić je wg krajów, z których się wywodzą. Na pierwszy ogień pójdzie Japonia, bo od tego państwa zaczęła się moja azjatycka przygoda.

Japonia

[Światynia Erinji w prefekturze Yamanashi]

Podróż do Japonii odmieniła moje życie. Brzmi górnolotnie, ale nie ma w tym stwierdzeniu ani cienia przesady. To uczucie, kiedy siedziałam w pociągu z lotniska do centrum Tokio… Euforia mieszała się z ekscytacją, chłonęłam wszystkimi zmysłami ten obcy, a przecież tak znajomy kraj. Ledwo mogłam uwierzyć, że marzenie, które jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się zupełnie nierealne, zmieniło się w rzeczywistość. Nigdy już nie udało mi się osiągnąć tego ekstatycznego stanu, ale podświadomie szukałam go w każdej kolejnej podróży. Wciąż mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się go znaleźć. W końcu jest jeszcze tyle fascynujących miejsc do odwiedzenia!

Indie

[Jasalmer]

Ta podróż miała zdecydowanie najdalej idące konsekwencje! Kto przypuszczał, że Indie już na zawsze pozostaną częścią mego życia. A jednak! Jak już pewnie wiecie, przyplątał mi się taki jeden przystojny suwenir… Nie tylko zamieszał w głowie, ale także zmienił moje plany na przyszłość i ściągnął do Niemiec! Ot, taki nieoczekiwany zwrot akcji.

Suwenir odpowiedzialny jest w dużym stopniu za podżeganie moich różnych indyjskich zboczeń, jak np. słabości do Bollywood, pikantnego jedzenia i leniwych wieczorów z filiżanką chai’u w ręku.

Indyjska kuchnia wywarła przemożny wpływ na moje kulinarne upodobania. Od zawsze lubiłam intensywne smaki i sypać przyprawami w dania. Teraz przynajmniej nikt nie narzeka, że moje obiadki są za ostre, a naszej kolekcji przypraw nie powstydził by się szef pundżabskiej knajpy! Jakości dań również! Ma się te różnorodne talenta, a co. ^^

[mój pundżabski guru: Turban Tadka! :D]

Poza przystojniakami oraz bogactwem smaków, indyjska ziemia ma do zaoferowania jeszcze inny dar natury: olejek kokosowy. Nie ma lepszego sposobu na odratowanie podniszczonych (szczególnie długich, jak w moim przypadku) włosów! Do tego olejek świetnie nadaje się na maseczki odżywcze na popękane dłonie i stopy, zmieszany z brązowym cukrem jest świetnym peelingiem, a zaaplikowany na nogi przed goleniem, zapobiega podrażnieniom i zacięciom. A do tego cudownie pachnie! ^^

[cud natury w pudle ^^]

Chiny

[gdzieś w Guangzhou]

Chiny okazały się dla mnie doskonałą lekcją światopoglądową i otworzyły mi oczy, że Azja to nie sam cud, miód i orzeszki. Pracując tam przez rok, uświadomiłam sobie, że kraje wschodniej Azji są wspaniałym miejscem na przeżycie niezapomnianych wakacji, ale raczej nie są miejscem, gdzie można by osiąść i założyć rodzinę. Szczególnie to ostatnie. Jako singiel może i przełknęłabym niewolniczo-poddańcze stosunki w pracy, ale nie chciałabym zafundować moim przyszłym potomkom takiego wyścigu szczurów i życia pod ciągłą presją.

Poza tym Chiny nauczyły mnie, że pierwszy napar z herbaty nie nadaje się do picia (przelewa się liście wrzątkiem, żeby je „umyć”), a kolejne napary smakują najlepiej z małych, eleganckich czarek.

[mój obecny zestaw herbaciany. W Polsce mam bardziej profesjonalny sprzęt, ale za każdym razem jak wracam do domu, moja walizka jest za bardzo wypchana innymi dobrociami, żeby wcisnąć moje chińskie czarki :(]

Zupełnie nieoczekiwanie przekonałam się też, że przesmażone na patelni pomidory, zmieszane z jajkami i sosem sojowym, tworzą estetycznie nie za ciekawy, ale uzależniająco pyszny dodatek do ryżu!

[Świątynia w Pekinie]

W Chinach też wypracowałam sobie nawyk, że niezależnie, co by się działo, trzeba smarować buzię kremem nawilżającym dwa razy dziennie. Chinki wyznają zasadę, że aby pozostać pięknym i młodym, trzeba konserwować póki jeszcze jest co. Łatwiej jest zachować jędrność, niż wygładzać zmarszczki. W związku z tym należy trzymać się z dala od słońca, a parasolka w słoneczny dzień to wcale nie obciach!

Może nie posuwam się tak daleko, jak Azjatki, nosząc długie rękawy, rękawiczki, maski i wielkie kapelusze podczas 40-stopniowych upałów, ale zdecydowanie leżenie plackiem na plaży to nie moja rzecz!

I nie ma nic lepszego, jak suszone, pikantne rybki! Boże, co ja bym dała, żeby znowu je zjeść! @__@

[gdzie je zdobyć?!]

Korea

[a zamówiliśmy tylko zupkę... @___@]

Znów będzie o jedzeniu. No, ale czy można oprzeć się cudownie kolorowemu i pysznemu kimbapowi czy bibimbapowi? Szczególnie, że ten drugi nie trudno jest zrobić samemu. To po Korei pozostała mi miłość do oleju sezamowego (wszystko lepiej smakuje, jak się na nim smaży!) i zwyczaj wrzucania różnorodnych (czasem losowych) produktów żywnościowych do gara albo ryżu, bo wiadomo, że zmieszane z sosem sojowym oraz chilli, na pewno będą dobrze smakować.

W Korei spędziłam też dwa dni w buddyjskiej świątyni, gdzie doceniłam ciszę i bezruch. Czasem trzeba się zatrzymać, by w pełni poczuć życie. Mnisi odnajdują spokój i szczęście w codziennych, najzwyklejszych czynnościach.

[ja to ta w prawym rogu zdjęcia]

Żadne to odkrycie, ale te dwa dni pozwoliły mi uświadomić sobie, że nie ma sensu przejmować się rzeczami, na jakie nie mamy wpływu, a jeśli mamy na coś wpływ, to trzeba się po prostu wziąć do roboty i przestać nad sobą użalać. Z tym braniem się do roboty czasem jest ciężko, ale przynajmniej skończyłam się zadręczać różnymi myślami, szczególnie wieczorową porą, kiedy wypadałoby już spać, a nie dumać nad sensem życia. Leżenie w łóżku i zamartwianie się niczego nie rozwiąże, więc lepiej się przynajmniej wyspać i zająć tym wszystkim jutro.

Ehhh… Wprawiłam się teraz w stan tęsknoty za cudownie orzeźwiającą wietnamską kawą, podawaną z lodem i nieprzyzwoitą ilością mleka skondensowanego. Za nie dającymi się opisać słowami dobrociami na tajskich straganach, chrupiącą paneer pakorą i pikantnymi, smażonymi ziemniaczkami kupowanymi do zaprzyjaźnionego dziadka z budki koło metra w Guangzhou…

[wspominałam już, jak bardzo kocham tajskie stragany? ^^]

Czemu większość moich rozrzewniających wspomnień wiąże się z jedzeniem? :P


Obawiam się, że moja miłość do Azji jest niepoprawna, utwierdziła się przez żołądek i zapewne już mi nigdy nie przejdzie…

P.S. Zsjęcia w tym poście (z wyjątkiem rybek i Turban Tadki ;) ) są mojego autorstwa ^^

piątek, 2 października 2015

Fanserwis totalny z AOA

Fanserwis (więcej tutaj) jest nieodłączną częścią k-popu i zapewne już na zawsze tak pozostanie. Te przeciągłe spojrzenia, pocierania usteczek, darcie szat, buziaczki i przykrótkie spódniczki, wszystko to jest wymierzone w bezbronne fanowskie serca i wykonywane jest ku naszej uciesze. I tak jak nam się pewnie nigdy nie znudzi oglądanie Taeyanga bez koszulki, tak managerowie zespołów nigdy nie ustaną w trudach poszukiwań, na jakie to jeszcze sposoby zniewolić fanów…

[Ace of angels, czyli As Anioła (cokolwiek to ma być), albo po prostu AOA]

Było już prawie wszystko! Przebieranki (tutaj), obściskiwanie członków zespołu na scenie (tutaj), udawane małżeństwa (tutaj), ekstremalne aegyo (tutaj), ujęcia na perwersa (tutaj), pocieranie się tu i tam (tutaj), rozdzieranie koszulek (tutaj) i (niemalże) brak spódniczek (tutaj). Stylizacje słodkie, groźne, niebezpieczne, poszarpane, nieuczesane, zaczesane, frywolne, wyzywające, ociekające, ugrzecznione, łobuzerskie, fantazyjne, rozbaraszkowane, zabawne i smutne. Pełna podziwu jestem dla k-popowych twórców, że nadal jeszcze mogą wykrzesać z siebie coś nowego!

Managerowie dziewcząt z AOA posiadają właśnie ową iskrę pomysłowości, gdyż to oni stworzyli „eye contact version” popularnych teledysków grupy. Jak to wygląda? Zamiast normalnego nagrania z prób choreografii do nowej piosenki, AOA zamieszcza na swoim kanale YouTube wersje tańca podczas którego intensywnie wpatrują się w kamerę. Efekt jest taki, że ma się wrażenie, jakby dziewczyny zaglądały widzowi prosto w duszę… Spojrzenia te są tak intensywne, że bez żartów ma się uczucie, że piosenkarki widzą cię przez szybkę monitora. Nie patrzą na jakiegoś tam potencjalnego użytkownika YouTube, a na CIEBIE.


Aż dreszcz przechodzi po plecach…

Zamysłem twórców owego projektu nie było jednak straszenie widzów, a stworzenie tego intymnego, małego światka, gdzie fanowi wydaje się, że jest tylko on i jego idolki. Efekt jest naprawdę mocny, bo mnie (jako niezbyt wielką fankę AOA i wątpliwą wielbicielkę kobiet) owe nagrania wprawiły w stan sporego dyskomfortu. Dziewczyny ani na moment nie odrywają od ciebie spojrzenia, robiąc przy tym różnorakie miny… Mogę sobie tylko wyobrazić, co to robi tym wszystkim zadurzonym po uszy chłopakom…


Skąd w ogóle wziął się pomysł na „eye contact version”? K-popowe tęgie głowy zauważyły, że niektóre amatorskie nagrania z koncertów różnorakich grup mają zaskakująco dużo wyświetleń. Fanowie, którzy nagrywali owe fragmenty koncertów, zazwyczaj koncentrują się na jednym, ulubionym członku zespołu. Jeśli zdarzyło się, że owy wykonawca zorientował się, że oko kamery wymierzone jest właśnie w niego i na krótką chwilę spojrzał w obiektyw, fanowie zwijali się w spazmach rozkoszy (co dobrze widać w komentarzach pod takimi klipami). Managerowie AOA doszli więc do prostego wniosku: skoro fani chcą kontaktu wzrokowego z obiektami swoich westchnień, to czemu mieli by go nie dostać? Zamiast męczyć się, oglądając wątpliwej jakości nagrania telefonem, gdzie operatorowi ręka się wyraźnie trzęsie z emocji, a tłum głów przesłania widok, czy nie lepiej powygapiać się na profesjonalne nagranie HD, gdzie można stanąć z dziewczętami niemal nos w nos?


Nic dziwnego, że pomysł został przyjęty z entuzjazmem, nie tylko przez fanów, ale również cały k-popowy przemysł. Obecnie „eye contact version” to już niemal obowiązek i mogą się nim pochwalić w swoim dorobku takie zespoły jak: SISTAR, Miss A, Hello Venus czy BTS (tym akurat to nie łatwo ten kontakt wzrokowy nawiązać, bo oni dużo pląsają). Nawet fani, nagrywając swoje wersje choreografii różnych piosenek, mają własne „eye contact version”!

Wszyscy oni powinni jednak podziękować AOA, bo to ten zespół zapoczątkował nowy trend!

Czy Wam podobają się „eye contact versions”? Ja pozostaję dość sceptyczna i zdecydowanie wolę normalne „dance practise”, gdzie mogę do woli napawać się umiejętnościami tanecznymi skośnookich chłopców, bez poczucia dziwnego dyskomfortu i zaglądania mi w najciemniejsze otchłanie jestestwa.


Coś w tym jednak musi być, skoro klipy, gdzie dziewczęta z AOA wpatrują się w widzów, mają po 3-4 miliony(!) odsłon…

[i chyba nawet wiem co to  może być... :P]

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...