To, że koreańskie reklamy i media kreują negatywny obraz
kobiecego ciała, wiedziałam od dawna. Ale tego, jak tragiczne ma to skutki w
realnym świecie, dowiedziałam się dopiero wczoraj! A stało się to za sprawą
tłumaczenia artykułu „Kontrowersje wokół ciała Son Ye Jin. W czym tkwi problem?” na The Grand Narrative. Najwyraźniej
James i jego blog mają monopol na wstrząsanie moim światopoglądem (jak tu)…
Photoshop, presja młodości i idealnego ciała, armie
szczuplutkich i pięknych dziewcząt pląsających po ekranie to nie tylko domena
azjatyckich mediów. U nas jest dokładnie tak samo. Z każdej strony magazynów
dla kobiet wyzierają na nas długonogie piękności o nieskazitelnej cerze i
pełnych ustach. Na billboardach uśmiechają się wychudzone modelki a w reklamach
nawet matki trójki dzieci wyglądają jak boginie.
W społeczeństwie, które ma tendencje nawet do bycia usmarkanym w jedną stronę, bardzo ciężko oprzeć się presji mediów. My możemy sobie wyniośle machnąć ręką na wszelkie dyktaty i z podniesioną głową manifestować własny indywidualizm. Koreańczycy (a już na pewno Koreanki) na taki luksus nie mogą sobie pozwolić. Podobne postawy niemal zawsze skutkują zyskaniem łatki „asocjalnego dziwaka” a w dalszej perspektywie wykluczeniem z grupy. A dla Koreańczyka nie ma koszmaru straszniejszego, niż znalezienie się poza społecznym nawiasem. Może Wam się wydawać, że przesadzam, ale nie bez powodu współczynnik otyłości wśród kobiet w Korei jest najniższy na świecie, a ilość wykonywanych tam operacji plastycznych najwyższa.
[Son Ye Jin]
Są jednak sporadyczne, bo sporadyczne, ale budujące
odstępstwa od tych utartych schematów. Cała kampania Dove zasługuje na słowa uznania. Jakiś czas temu widziałam też reklamę
pewnej firmy bieliźniarskiej, na której ponętnie wyginała się pani w rozmiarze
grubo większym, niż standardowe XS. Co prawda nie mnie to oceniać, ale z mojego
kobiecego punktu widzenia reklama (oraz sama modelka) wyglądała naprawdę
apetycznie…
Oprócz budujących reklam, od Koreańczyków odróżnia nas
jeszcze jeden istotny szczegół. Podkreślałam go w poście o standardach urody (tutaj) i mianowicie: każdy z nas ma
gusta i guściki. Jasne, że media chciałyby wykreować jedyny i słuszny kanon
urody i całkiem sporo ludzi mu ulega (stąd te wszystkie anoreksje, bulimie i
inne nieszczęścia), wciąż jednak są panowie, którzy lubią bardziej zaokrąglone
kształty. Jedni uwielbiają blondynki, inni szaleją za śniadymi pięknościami,
jeszcze inni marzą o niepozornej szarej myszce o wielkim sercu. Do tego coraz
więcej jest programów typu „Jak się nie
ubierać” albo „Jak dobrze wyglądać
nago”, które przekonują, że każda kobieta, niezależnie od wagi, wieku i typu
sylwetki, może wyglądać pięknie, jeśli tylko uwierzy w siebie. W Korei zaś, tak
ceniony przez nas indywidualizm i prawo do podkreślania własnej
niepowtarzalności, nie jest najbardziej pożądaną cechą.
[o czym marzą mężczyźni, czyli Uee z After School]
W społeczeństwie, które ma tendencje nawet do bycia usmarkanym w jedną stronę, bardzo ciężko oprzeć się presji mediów. My możemy sobie wyniośle machnąć ręką na wszelkie dyktaty i z podniesioną głową manifestować własny indywidualizm. Koreańczycy (a już na pewno Koreanki) na taki luksus nie mogą sobie pozwolić. Podobne postawy niemal zawsze skutkują zyskaniem łatki „asocjalnego dziwaka” a w dalszej perspektywie wykluczeniem z grupy. A dla Koreańczyka nie ma koszmaru straszniejszego, niż znalezienie się poza społecznym nawiasem. Może Wam się wydawać, że przesadzam, ale nie bez powodu współczynnik otyłości wśród kobiet w Korei jest najniższy na świecie, a ilość wykonywanych tam operacji plastycznych najwyższa.
Nim przejdziemy dalej, trzeba zaznaczyć,
że niemożność przeciwstawienia się oczekiwaniom grupy nie jest zazwyczaj dla
Azjatów niczym niepokojącym, ani uwłaczającym. Wiele wieków historii i rozwoju
kulturalno-społecznego zaowocowało w Azji przyjęciem poglądu, że dobro ogółu
jest najważniejszą wartością. My z kolei uznaliśmy, że dla nas prawa jednostki
są najwyższym dobrem. Nie sposób ocenić, czyj system wartości jest właściwszy
lub bliższy ideału. My jesteśmy przywiązani do swoich praw i przywilejów,
Azjaci zaś pieczołowicie pielęgnują własne ideały.
Pomna wszystkich tych zmiennych, zawsze
staram się być ostrożna w swych ocenach. Są jednak sprawy, które mimo mojej
spokojnej natury, wywołują u mnie zgoła niepacyfistyczne reakcje. Tak było
właśnie w przypadku lektury wspomnianego na początku artykułu, z którego
dowiedziałam się, jak kreowane przez koreańskie media wzorce kobiecej urody
wpływają na męskie umysły. I nie ma co tu owijać w bawełnę – owy wpływ jest
przerażający!
[Ahn Sun Young i Ahn Moon Sook]
Wszystko zaczęło się od kilku
programów w koreańskiej telewizji, które zajęły się tematem sylwetek kobiecego
ciała. 23 czerwca w programie „World-Changing Quiz Show” nadawanym przez stację
MBC zajęto się tematem (i tu tłumaczę dosłownie) „Czy to prawda, że mężczyźni
lubią grube kobiety?”. Komik i show-man Lee Hyeok Jae zaczął wówczas dyskusję słowy: „Masz na myśli, grube
jak one?”, wskazując na swoje dwie, obecne w studio, koleżanki: Ahn Sun Young i Ahn Moon Sook, z czego pierwsza przy wzroście 168 cm waży 50 kg, a druga nie podaje co prawda nigdzie swojej wagi, ale na grubą, to zdecydowanie NIE wygląda. Potem kolejny elokwentny pan, komik Ji Sang Ryul, stwierdził,
że spośród gwiazd show-biznesu Son Ye Jin
„mieści się w standardzie”. Niestety, z kontekstu nie wynikało, czy mieści się w
standardzie, gdzie jeszcze nie jest spostrzegana jako „gruba”, czy już właśnie
owy standard wyznacza… Na koniec uroczego wstępu sytuację poratował Sean Lee, dietetyk i doradca w sprawach
zdrowia, wspominając Jo Yeo Jung i Song Hye Kyo, które często nazywane są
przez ludzi „grubymi” (olaboga!), jednak on osobiście lubi właśnie takie „krągłe” kształty…
["krągłe" Jo Yeo Jung (162 cm wzorstu i 42 kg wagi) i Song Hye Kyo (160 cm i 45 kg)]
W innym programie, wyemitowanym
25 czerwca przez stację KBS, można było usłyszeć jeszcze pikantniejsze wieści.
Do studio przybyła pewna sfrustrowana żona, by poskarżyć się na męża, który
oczekuje od niej ciągłego utrzymywania wagi 46 kg. Wybranek jej serca
(faktycznie, ludziom czasem miłość mózg odbiera) już w czasach, gdy umawiali się
na randki, lubował się w szczupłych kobietach. By sprostać oczekiwaniom
ukochanego, nasza nieszczęśnica zeszła z 75 kg do upragnionych 46. Ciężka praca
i trud zostały jej wynagrodzone, gdyż poślubiła swego wybranka. Ten jednak i po
słowie wymagał od swojej niewiasty, by ważyła tyle, na ile zgodził się w dniu
ślubnej przysięgi. By mieć pewność, że połowica nie ignoruje mężowskich nakazów,
codziennie sprawdza w jakim stanie pozostaje jej brzuszek. Podczas trwania
programu nieszczęśliwa żona poprosiła męża, by rozluźnił rygor. Cóż odparł owy
pan? „Lubię taką budowę ciała, jaką ma Uee
z After School. Widzę jednak, że się
stajesz się coraz starsza, mogę się więc zgodzić na 48 kg.” Och łaskawco! Jestem
niemal wzruszona…
[rzeczony "łaskawy" mąż]
Jeśli nie dość Wam jeszcze
wyjątków z koreańskich programów, Martian Virus (program, który pokazuje
ludzi oryginalnych i nietypowych, by nie rzec dziwacznych) nadawany przez TvN,
19 czerwca pokazał „żywą mumię”, Kim Yu Jeong, która od 3-4 lat
regularnie obwiązuje się 27 bandażami elastycznymi, by zrzucić w ten sposób
nieco ciałka. „Udało mi się schudnąć w ten sposób 10 kg (…) Jest to bardzo
efektywna metoda, jeśli masz sporą nadwagę.”
[zmumifikowana za życia Kim Yu Jeong]
Moja pierwsza reakcja na te
rewelacje? Minuta ciszy. Później jedno wielkie wtf na twarzy. Finalnie fala
nieprzystojnych słów galopujących przez głowę. Teraz zaś tkwię w niedowierzaniu
i sporym stopniu przerażenia. Co to za świat, gdzie Son Ye Jin jest nazywana „grubą”,
a mężowie w akcie łaski pozwalają swojej małżonce przytyć dwa kilo, co i tak nawet
nie zbliża ich do 50 kg żywej wagi?!
Zostawiając już wszystkie emocje,
szargające mą duszą, te przykłady obrazują bardzo poważny problem, jakim jest
oddziaływanie lansowanych przez media wzorców na męską psychikę. Bo to właśnie
męskie spojrzenia, w ogniu których niemal nieustająco znajduje się kobieta, określają
ją i decydują o sukcesie jej życia. Nie jest to żadna nowa ani unikatowa
koncepcja. Od zarania dziejów to kobieta była obiektem męskich fantazji i
mężczyzna był tym, który wybierał sobie niewiastę, a ona mogła ewentualnie
odrzucić, lub zaakceptować zaloty biegających wokół niej wielbicieli. I dzisiaj
uważa się, że poniżej kobiecej godności jest uganiać się za facetami. Takie
podejście (jakkolwiek i mi wydaje się słuszne) niesie ze sobą cały szereg
konsekwencji. Skoro nie można aktywnie poszukiwać swojej połówki, trzeba zrobić
wszystko (jak np. latami owijać się w bandaże, by stracić nieco na wadze), by
przyciągnąć do siebie jak najwięcej potencjalnych wybranków, by było w czym
przebierać. Dlatego to, w jaki sposób widzą nas mężczyźni, jest sprawą
najwyższej wagi. Męskie spojrzenie jest lustrem, które determinuje sposób, w
jaki kobieta spostrzega sama siebie. Jeśli widzi w nim podziw i pożądanie,
czuje się wartościowa i piękna. Jeśli spojrzenia tylko się po niej
prześlizgują, nie zostawiając na twarzy lustrującego żadnego wyrazu, albo nie
daj Boże, wykrzywia się w zdegustowanym grymasie, samoocena takiej kobiety
roztrzaskuje się o bruk, spychając ją na społeczny margines. Męskie spojrzenie
ma więc moc decydowania nie tylko o sposobie spostrzegania się danej niewiasty,
ale także decydowania o jej życiowych sukcesach. Zwłaszcza w społeczeństwach,
gdzie status kobiety określany jest nie na podstawie jej duchowych przymiotów i
profesjonalnych dokonań, a dobrego zamążpójścia, przychylność męskich spojrzeń
jest sprawą wagi „być, albo nie być”.
[koreańska reklama niczego się nie boi, by wyeksponować "boską" S-line]
W Korei właściwe zamążpójście
może i nie ma aż takiego znaczenia, jakie miałoby 100 lat temu, wciąż jednak
jest sprawą niebagatelną. Pani Ania Sawińska w swojej świetnej książce „W
Korei” doskonale opisuje sposób w jaki wielu Koreańczyków patrzy na sprawę
małżeństwa. Jest to po prostu kolejny etap w życiu, jak pójście do szkoły, a
potem zdobycie dobrej pracy, który trzeba przejść i możliwie najwygodniej się w
nim ustawić. Miłość, jakkolwiek pożądana, nie jest warunkiem niezbędnym do
zawarcia małżeństwa. Wystarczy, by dziewczyna była piękna (żeby było czym się
pochwalić przed kolegami) i umiała zadbać o dom i rodzinę, a mężczyzna by
zarabiał dobrze i nie przeszkadzał zbyt wiele w prowadzeniu domu.
Im bogatsza rodzina, tym mniejsze
szanse, by małżeństwo zawarte było z miłości. Myślę, że akurat w tym aspekcie
dramy nie kłamią, pokazując wieczne problemy spadkobierców korporacyjnych
fortun z ich mamusiami, które zawsze mają inną, odpowiedniejszą wybrankę, dla
swojego syneczka. Ale w sumie i u nas, w Polsce, nie tak dawno temu tylko
biedota mogła sobie pozwolić na luksus poszukiwania miłości, a nie biznesowych
i społecznych koneksji.
[Son Ye Jin]
W dalekowschodniej Azji
dodatkowym problemem jest kultura wizualna. Wszystko, czym otaczają się tam
ludzie, powinno być piękne i idealne. Od ultra-kawaii ołówków i notatników, po
wyposażenie wnętrz, na ludziach skończywszy. Nie raz opakowanie darowanego
prezentu jest ważniejsze, niż sama jego zawartość. Nie chciałabym w tym miejscu
czynić daleko idących analogii kontaktów międzyludzkich, ale czytając o
„łaskawym mężu”, który pozwala przytyć żonie dwa kilo, by ta mogła ważyć 48 kg…
Jakoś tak porównanie nasuwa się samo…
Sprawa nie jest jednak
beznadziejna, bo omawiany artykuł oryginalnie został napisany przez
Koreańczyka/Koreankę(?) i jego/jej oburzenie było niemniejsze od mojego. Coraz
częściej pojawiające się w koreańskiej prasie podobne głosy wyraźnie świadczą,
że sami zainteresowani zauważają problem. Całe szczęście, że nie wszyscy
bezkrytycznie przyjmują to, co lansują media i starają się walczyć o zachowanie
zdrowego rozsądku. Obawiam się jednak, że jest to walka z wiatrakami i musi
upłynąć jeszcze poro czasu, nim torebka Gucciego u boku i idealnie piękna buzia
prosto spod skalpela nie będą wyznacznikami wartości koreańskiej kobiety…
Więcej na temat:
Społeczne fenomeny
Więcej na temat:
Społeczne fenomeny