środa, 28 września 2011

Dramatyczny wpis

czyli subiektywny przegląd azjatyckich dram



Cóż zainspirowało mnie do napisania tego postu? Otóż, zakończyłam kilka dni temu oglądać kolejną koreańską dramę i pierwszy raz zakończenie mnie przeraziło. Dosłownie. Jak pewnie część czytelników doskonale wie, mój związek z azjatyckimi dramami nie jest zbyt długi, lecz na pewno można nazwać go namiętnym. Namiętnym w każdym tego słowa znaczeniu. Jest ośli zachwyt, czasem jest paląca nienawiść, czasem znudzenie, czasem ślepa fascynacja, czasem śmiech, potem łzy, krzyki oburzenia i rozanielone westchnięcia, narkotyczny ciąg i nieprzespane noce – słowem – wszystko. Jednak by zakończenie dramy mnie przeraziło, to zdarzyło się po raz pierwszy.

Mowa o koreańskiej dramie „Magic”, więc jeśli ktokolwiek by się zabierał za oglądanie tej produkcji, ostrzegam, że w dalszej części tekstu będą spoilery, więc odradzam czytanie poniższego akapitu. A dla wszystkich innych… Przejdźmy do rzeczy. Zakończenie dramy nie było rzewne, by zalewać się łzami wzruszenia ze szczęśliwego połączenia kochanków, nie było rozrywającej serce sceny, która wyciska krople z oczu i smarki z nosa.

czy taki uroczy plakat może zwiastować traumę? A i owszem!

Główny bohater (Kang Dong Won, tak na marginesie) stoi sobie samotnie na klifie, zaledwie krok dzieli go od przepaści i szemrzącego spokojnie, lecz groźnie oceanu. Myśli sobie o swojej ukochanej, spoglądając na pierścionek, który to chciał jej podarować, mówi, że jego serce wreszcie jest spokojne, że nie pożąda już dóbr tego świata, po czym… zeżera owy pierścionek i opada kurtyna. What the f…?! Rzucił się z tego klifu? Czemu zeżarł pierścionek? Że w ten sposób połączył się ze swoją lubą (która to ryczała jak bóbr w autobusie, jadąc sama do domu)? Że pogrzebie ich miłość w wodnej otchłani? No ja pitolę… 9 na 10 przypadków dram, które oglądam, powodują spustoszenia w moim umyśle, bo zaczynają się zupełnie inaczej niż kończą i choć nie raz spodziewałam się jakiejś lekkiej i przyjemnej komedyjki, kończę zasmarkując całą paczkę chusteczek. Tak było z Hong Gil Dongiem, Time of Dog and Wolf, Iljimae, Bad guy i wielu innymi filmami. Ale po kolei.


Jedna z moich ulubionych dram, Hong Gil Dong zaczyna się tak, że po pierwszym odcinku na dłuższy czas zrezygnowałam z oglądania kolejnych. W opisie serialu na mysoju.com, czyli portalu-Mekce wszystkich maniaków azjatyckich seriali, Hong Gil Dong został przyporządkowany do czterech kategorii: akcja, komedia, dramat, romans. Po zdjęciu od razu można poznać, że drama pseudo-historyczna. Opis: luźna adaptacja opowieści o Robin Hoodzie w koreańskich warunkach. Hong Gil Dong, syn ministra z nieprawego łoża, cierpi z powodu swojej pozycji społecznej. Obserwuje podłości, jakich dopuszcza się klasa wyższa, która to może czynić bezkarnie, co tylko chce, ze względu na swoje „szlachetne” urodzenie, dlatego też nasz nieustraszony koreański Robin Hood postanawia rozprawić się z niesprawiedliwym systemem. Na scenie ma pojawić się również niewiasta, która to będzie go wpierać, oraz prawowity następca tronu, który będzie chciał odzyskać należne mu miejsce, zajęte przez niegodziwego kuzyna. Na sam koniec opisu pojawia się tajemnicze zdanie, które powinno było pewnie dać mi do myślenia: „cała trójka zostanie zaplątana w matnię miłości, nienawiści, lojalności i zdrady, gdzie tylko jedna ze stron może zwyciężyć”. Nie brzmi zbyt przerażająco.


Tak, wiem. Na początku napisałam, iż jest to jeden z moich ulubionych seriali. Bo nie chodzi o to, że mam coś przeciwko smutnym końcom. Czasem fajnie sobie popłakać, przeczyścić zatoki, przemyć oczęta itp. Jednak uważam, że dramy o podwyższonym ryzyku zasmarkania połowy rękawa, powinny mieć jakieś ostrzegawcze oznaczenia. Nie może być tak, że zaczynasz sobie oglądać Hong Gil Donga, kilka pierwszych odcinków utwierdza cię w przekonaniu, że trafiłeś na lekką, czasami wręcz nieco głupkowatą komedię akcji, by gdzieś tak na pięć odcinków przed końcem przemienić się w rozrywający serce dramat. Tak nie można, to jest szkodliwe! Aż wstyd się przyznać ile przesiedziałam rycząc w głos po zakończeniu serii. Kilka dni dochodziłam do siebie. Nie, drodzy twórcy, tak się nie robi!


Generalnie, oglądając to i owo można dojść do przekonania, że azjaci lubują się w oglądaniu cierpienia innych. Nie tego fizycznego. Nie, takie rzeczy pozostawiają hollywoodzkim twórcom. Oni torturują swoich bohaterów psychicznie. Wikłają ich w sytuacje bez wyjścia, stawiają ich przed wyborami, których nie sposób podjąć, nie wariując przy tym, mordują najbliższych, zdradzają, okłamują i splatają losy w tak absurdalnie tragiczny sposób, że czasem ja, jako przeciętna Europejka, mam dość. Tyle naprawdę nikt nie jest w stanie znieść, ale jak widać – Azjaty nic nie jest w stanie złamać ani powstrzymać (patrz: Iljimae).

Są również seriale, po obejrzeniu pierwszego odcinka można być na stówę pewnym, że bez paczki chusteczek na epizod się nie obejdzie. Tak jest z mini serialem Koizora, czy legendarną już Winter Sonatą. Są również takie, które, Boziu dzięki, nie mamią widza przyjemną atmosferą, by z zaskoczenia zaatakować w ostatnim odcinku. Aczkolwiek, po moich doświadczeniach, dość ostrożnie podchodzę do takich „pozytywnych” dram i zwykle wstrzymuję się z oczekiwaniem radosnego wpadnięcia w ramiona ukochanych aż do pojawienia się napisu „KONIEC”. Z seriali reperujących moje morale mogę wymienić: Coffee Prince, You’re beautiful czy Full House. Obecnie, wszystko wskazuje na to, że również trafiłam na taką dramę, ale obejrzałam dopiero trzy odcinki, więc nie daję żadnych gwarancji, że to się nie zmieni. Mimo iż zwykle nie chwalę serialu przed jego zakończeniem, wydaje mi się, że w tym przypadku mogę uczynić wyjątek i polecić Protect the boss. Co nieczęsto się zdarza, drama jest wciągająca już od pierwszej chwili pierwszego odcinka. Jasna sprawa, że zadufany w sobie synalek właściciela wielkiej korporacji jest wkurzający, a sposób w jaki traktuje ludzi wręcz nie mieści się w głowie, ale… naprawdę daje się lubić. Główna bohaterka nie jest przesłodzoną aegyo-girl (czyli koreańska wersja bycia super-truper-kawaii) o gołębim sercu, co już na wstępie zasługuje na burzę oklasków na stojąco. Jeśli się jeszcze wspomni, że w rzeczonym serialu drugą co do ważności męską rolę gra Hero JaeJoong, wydaje mi się, że dalsze rekomendacje nie są potrzebne ^__^ Jeśli jeszcze nie ma polskiej wersji serialu (co może być, bo rok produkcji to 2011), to na pewno pojawi się wkrótce, gdyż był to mega hit. Nie tylko w Korei.


W tym miejscu kończę mój pierwszy dramatyczny przegląd subiektywny, choć pewnie z upływem czasu i obejrzanych seriali na koncie, pojawią się kontynuacje tematu. Na razie mam obejrzanych 26 tytułów (prowadzę ewidencję, więc nie ma mowy o pomyłce i tak, jestem crazy ;p), co pewnie nie jest zbyt imponującym wynikiem. Filmowe statystyki byłyby lepsze, ale to nie czas i miejsce, by się tym teraz chwalić i udowadniać sobie ile czasu marnotrawię na pierdoły.
Czymże jednak byłby świat bez skośnookich przystojniaków na ekranie? :D

Więcej na temat:
Film/Telewizja

sobota, 10 września 2011

What the f**k?!

czyli o cenzurze w k-popie


Myślę, że w życiu każdego nie-koreańskiego miłośnika k-popu przychodzi taki moment, kiedy zadaje sobie pytanie: „what the f**k!?”. I bynajmniej nie jest okrzyk zaskoczenia po obejrzeniu kolejnego, przesłodzonego do granic klipu jakiegoś girls bandu. Nie, nie… Nie-koreański fan k-popu jest już zbyt wgryziony w temat, by tego typu rzeczy miały robić na nim wrażenie. Owo wołanie o pomstę do nieba adresowane jest do koreańskiego Ministerstwa do spraw równouprawnienia i rodziny, które to raz na jakiś czas postanawia wciągnąć kilka piosenek na listę utworów zakazanych.




Nasz wytrwały nie-koreański fan k-popu nie jest jakoś bardzo zszokowany faktem istnienia cenzury w korańskim show-biznesie. Owszem, może z początku był nieco zaskoczony, ale skoro namiętnie słucha muzyki z najodleglejszych krańców świata, możemy założyć, że ma szerokie horyzonty i nie utrzymuje, że jego własny sposób patrzenia na świat i standardy, do których się przyzwyczaił, są jedyne i obowiązujące. Koreańczycy postanowili, że będą filtrować treści pokazywane w telewizji i chronić wrażliwe, młodzieńcze umysły? Dlaczegóż by nie? Patrząc na to, co pokazuje się w zachodnich mediach, ma się ochotę przyklasnąć koreańskim pomysłom. Jednak nasz gorliwy fan w pewnym momencie zauważa pewne rozbieżności w logice wciągania piosenek na zakazaną listę. Jedni artyści zostają „zbanowani” za używanie młodzieżowego slangu, podczas gdy innym pozwala się błyskać gaciami i miziać się w niedwuznaczny sposób, tudzież promować zdradę w związku. I tak wracamy do podstawowego i inaugurującego ten post pytania: what the f**k!?


Pierwszy raz zetknęłam się ze „zbanowaniem” piosenki przy okazji wydania przez duet G-Dragon i T.O.P. z Big Bang ich drugiego singla „Ppeogi gayo”. Ministerstwo stwierdziło wtedy, iż tekst piosenki jest „szkodliwy dla narodowej psychiki” i zakazano pokazywania klipu w tv i emitowania go w radiu. GD i TOP (tudzież ich agencja) nie ugięli się wtedy pod presją i mimo sugestii, nie zmienili tekstu. Jak nie trudno się domyślić, cała afera tylko pomogła promocji singla, a ilość wyświetleń klipu w internecie w przeciągu kilku dni osiągnęła astronomiczny wymiar.



Cóż takiego „szkodliwego dla narodowej psychiki” kryje się w tekście piosenki? Nie tylko dla mnie do dziś pozostaje to zagadką uniwersum. Chłopaki śpiewają sobie jacy to są wspaniali i popularni, jak to wszyscy chcą ich naśladować i generalnie, że są the best. Nie jest to może zbyt skromne i zgodne z koreańskimi normami dobrego wychowania, ale jakoś nikomu nie przeszkadzało wypuścić na rynek singiel 2NE1I’m the best”, gdzie dziewczęta również pokorą nie grzeszą. Podobno całe zamieszania z piosenką GD i TOP polegało na tym, że panowie używają w niej slangowego wyrażenia „ppeogi gayo”, które w angielskim tłumaczeniu zostało przełożone na „knock out”. Znaczy ono mniej więcej tyle, co określenie czegoś genialnego, niesamowitego, super cool. Wydaje się, że może polskim odpowiednikiem byłby przymiotnik „zajebisty”, z tym, że koreańskie „ppeogi gayo” nie ma w ogóle charakteru „brzydkiego słowa”. Ciężko więc orzec, czego tak strasznego Ministerstwo doszukało się w „Ppeogi gayo”.



Innym kwiatkiem na „zakazanej liście” jest singiel DBSKBefore you go”. Pamiętasz zapewne dobrze owy klip. Fajna piosenka, genialny teledysk, który ogląda się jak film akcji. Changminek ze spluwą w ręką, wyglądający jak skośnooka, lepsza wersja Bonda, Yunho robiący porządek z bandziorami i załatwiając ich z półobrotu… Może i nam, zdeprawowanym ludziom zachodniej cywilizacji, wideo się podobało, ale Ministerstwo orzekło autorytatywnie, iż klip jest „szkodliwy dla młodzieży”. Ponoć nasze boskie chłopaki promują przemoc i hazard. Jeśli chciałabyś sobie kupić album z ową piosenką, to trzeba się będzie wylegitymować, bo ma oznaczenie, że przeznaczony jest dla osób powyżej 19-tego roku życia, a piosenkę obejrzeć/posłuchać w koreańskich mediach można jedynie po 22:00. A to, że we wspomnianym wyżej „I’m the best” dziewczyny na koniec piosenki robią totalną rozpierduchę na planie, używając bejsboli i kałachów? Oj tam, oj tam…

Co będę z resztą odwoływać się tylko do jednej piosenki. Weźmy na przykład taki zespół Teen Top. Jak sama nazwa skazuje, chłopaki śpiewające w tym bendzie nie mają więcej niż 17 lat, a ostatni teledysk, który pokazywany jest w telewizji, „No more pefrume on you” pokazuje historię lidera zespołu, który to z uśmiechem na ustach zdradza swoją dziewczynę z duuuużo starszą kobietą.


Morał piosenki jest taki, że gdy dziewczyna zaczyna coś podejrzewać, bo zwąchała na twojej koszuli zapach nie znanych jej perfum, należy kupić obu takie same, żeby każda myślała, że to jej perfumami pachnie jej chłopak… Na koniec zaś, gdy podły oszust zostaje nakryty przez swoją młodszą dziewczynę, cóż się dzieje? Obie kobiety strzelają mu w twarz i wychodzą? Skruszony, usiłuje błagać którąś o wybaczenie? A gdzie tam! Chłopak uśmiecha się słodko, z miną „och ty, głupiutka gąsko, co robisz w miejscu, w którym nie powinno cię być” i koniec. Kurtyna i oklaski. Taki model traktowania kobiet nie jest szkodliwy dla młodzieży, no gdzież by…

Omówmy jeszcze jeden singiel Teen Top. Uwielbiam ich piosenkę „Supa Luv”, ale przyznaję, że teledysk jest nawet dla mnie nieco przerażający.


Około trzydziestoletni facet siedzi sobie sam w mieszkaniu, popija poranną kawkę w rozchełstanym szlafroczku, włącza swój super-wypaśny komputer przyszłości, wybiera sobie chłopców, wpisuje „Supa Luv (= Super Love)” i do zamkniętego, odizolowanego pomieszczenia bez okien i drzwi wpadają mocno nieletni chłopcy, którzy to zaczynają tańczyć (mniemam, że dla pana w rozchełstanym szlafroczku) śpiewając o wspaniałej miłości. Gdy już nieco popatrzymy sobie na pląsających młodzianów pojawia się szybkie ujęcie pana od szlafroczka, tyle, że już bez szlafroczka i pod prysznicem, wspartego niedbale o szybę, z miną zboczeńca-podglądacza typu "chcę cię tu i teraz". Nie wiem jaki morał płynie z tego teledysku, ale moje skojarzenia mocno mnie niepokoją. Ale widać, tutaj Ministerstwo do spraw równouprawnienia i rodziny nie doszukało się niczego podejrzanego…

Skoro jesteśmy już przy tematach około seksualnych… Jak myślę, trudno zapomnieć klip i piosenkę Junsu z DBSK „Intoxication”.



Wirujące klaty, szorowanie podłogi kolanami, przeciągłe dotknięcia wargi (generalnie duuuużo dotykania samego siebie to tu to tam) i do tego niedwuznaczny tekst, by nikt nie miał wątpliwości co chodzi: „I know that you want me…”, „Kiss and touch me taste and touch me baby” (Wiem, że mnie pragniesz… Pocałuj i dotknij mnie, skosztuj i dotknij mnie, kochanie). Nie powinno zatem dziwić, że twórcy piosenki od samego początku celowali w japoński rynek wydawniczy, gdyż w Korei piosenka nie miała szans na ukazanie się w mediach. OK, ja rozumiem, dbanie o umysły młodzieży, chronienie ich młodych, wrażliwych umysłów przed atakiem rozbuchanego przesadnym erotyzmem, perwersyjnego idola Junsu. Spoko. Ale z jakieś dwa miesiące temu moje oczęta cóż zobaczyły na youTube i przeczytały, że Ministerstwo nawet nie mrugnęło przy wypuszczaniu klipu na rynek? „Bubble PopHyuny pomimo błyskania bielizną spod przykrótkiej spódniczki i obmacywanie się tu i ówdzie jest wg władz totalnie w porządku i piosenka jak gdyby nigdy nic króluje na listach wakacyjnych hitów.


Przykładów tego typu pokrętnej logiki można by mnożyć w nieskończoność. Jak to możliwe, że niektóre piosenki zostają „zbanowane” za dwie linijki w tekście takie jak: „Ponieważ jestem pijany” oraz „Między rozpiętością dymu papierosowego” (Kim Hyun JoongPlease) a inne otwarcie śpiewają o tym jak fajnie iść na imprezę i się ubzdryngolić i nikt nie widzi w tym niczego niestosowanego? No cóż. Pozostaje tylko mało elegancko zapytać „what the f**k!?”.

EDIT: Małe sprostowanie. Właśnie wyczytałam na allkpop.com, że HyunA doczekała się jednak upominającego machania palcem wskazującym od strażników koreańskiej moralności. 4-tego sierpnia bieżącego roku Korea Broadcasting and Communications Review Committee (Koreańska komisja do spraw telewizji i mediów*) wydała oświadczenie, iż występy Hyuny (zarówno klip jak i taniec na koncertach), promujące piosenkę „Bubble Pop” są „seksualnie zbyt agresywne”. W odpowiedzi wytwórnia Cube Entertainment, która opiekuje się piosenkarką, niemal natychmiast zaprzestała promocji piosenki i odwołała występy Hyuny w zaplanowanych programach telewizyjnych.

No cóż… Jak widać i HyunA nie uciekła przed wnikliwym okiem koreańskiego Wielkiego Brata, ale nie zmienia to postaci rzeczy, że podwójne standardy nadal obowiązują w ojczyźnie kimchi.
No i gdzie ja miałam głowę, żeby nie wspomnieć o tak sztandarowym przykładzie jak MiroticDBSK. Chłopcy na gwałt musieli coś kombinować, bo linijka „I’ve got you under my skin” („mam cię pod skórą”) w mniemaniu obrońców moralności była bardziej niż nieodpowiednia. Szczerze – nie wiem kto tam pracuje w tych koreańskich biurach, ale pewnie jakieś niezłe zboczuchy, bo jakkolwiek na brak wyobraźni nigdy nie narzekałam, nie wiem co w tym tekście jest takiego nieprzyzwoitego. Trzeba by spytać fachowców… :>

Więcej na temat:
Potwór spod łóżka


* niech mnie ktoś poprawi, jeśli się mylę. Nie bardzo wiem jak przetłumaczyć to „Communications Review


Na podstawie:
www.eatyourkimchi.com
www.allkpop.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...