sobota, 30 czerwca 2012

Zatańcz ze mną

Co zwróciło Waszą uwagę przy pierwszym spotkaniu z k-popem? Chwytliwy bicik? Odbierająca rozum uroda wykonawców? Dziwaczne stroje? Głębia tekstów? (ma się ten żarcik, nie?) Czy może niewiarygodne układy taneczne? Pewnie wszystko po trochu, ale ja przyznaję szczerze, że właśnie taniec był czymś, co kazało mi obejrzeć kliknięty przez przypadek filmik do końca. A potem jeszcze z jakieś 10 tys. razy… Miałam szczęście zaczynać swoją koreańską przygodę do „Mirotic” DBSK, więc sami rozumiecie…


Taniec jest nieodłączną częścią k-popu i kolorowy, koreański świat popularnych przyśpiewów nie byłby tym samym, gdyby odarto go z tego aspektu. Słaby taniec może i nie zepsuje piosenki, ale rewelacyjny może wywindować na szczyt listy przebojów nawet przeciętny kawałek. Oglądając z rozdziawioną buzią owo idealne połączenie muzyki i ruchu, trudno nawet zastanawiać się nad czymś innym, jak mistrzostwem wykonania poszczególnych sekwencji tańca. Warto jednak wiedzieć, kto stoi za większością tych uzależniających pląsów, które każą nam oglądać dany teledysk po raz tysięczny i co gorsza, samemu próbować różnych podpatrzonych ruchów w zaciszu domowym!

Oby tylko w zaciszu domowym…

Są trzy taneczne instytucje, których nazwy wypada znać: Movement Lifestyle, Rino Nakasone Razalan i PREPIX.



Pod tym szyldem występuje aż 9-tka choreografów, jednak najbardziej znanym i cenionym jest Shaun Evaristo, dyrektor generalny całego przedsięwzięcia. To on stoi za niemal każdą choreografią największych gwiazd YG Entertainment: Big Bang, 2NE1 i Se7en. Jednymi z jego najgłośniejszych dokonań były tańce dla Taeyanga w „Wedding dress” i „I need a girl” oraz słynny G-Dragonowy „Heartbreaker”. Jego styl to fuzja jazzu, hip-hopu, funk, a nawet stepowania! Problem z nazwaniem owego stylu ma nawet sam zainteresowany. Udało mi się znaleźć taką ciekawą wypowiedź pod jego adresem: „Trudno jest zamknąć w słowach styl Evaristo. Jest bardziej złożony niż tradycyjny hip-hop, jest w nim i precyzja, i gładkość, i intensywność ruchów, które wymykają się wszelkim definicjom.”

[Shaun Evaristo]

Jeśli ktoś jest ciekaw, jak to jest pracować z taką sławą, polecam 20-minutowy odcinek „Adventures with YG Entertainment”, gdzie można prześledzić proces powstawania choreografii dla hitu 2NE1 „Clap your hands”. Do obejrzenia tutaj: część I i część II

Rino Nakasone Razalan

Rino, mimo swojego młodego wieku (33 lata, chociaż pewnie dla niektórych młodocianych czytelników, to już pewnie jest wiek co najmniej emerytalny ;), jest prawdziwą legendą w świecie k-popu. Od dłuższego czasu związana jest z SM Entertainment. Lista jej dokonań jest długa i imponująca, by wymienić tylko dla przykładu:

  • SHINee: Replay”, Love Like Oxygen”, Juliette”, Hello”, Lucifer” (przy współpracy z Simem Jaewon)
  • Girls’ Generation: Tell Me Your Wish” (Genie”), Oh!, Hoot
  • Super Junior: No Other” (przy współpracy z Maryss z Paris)
  • BoA: Dangerous”, „Copy and Paste
  • f(x): Chu (song)”, Nu ABO
  • DBSK: Before You Go”,Maximum”, Keep Your Head Down
  
[Rino Nakasone Razalan]

A gdzie narodził się owy talent? Gdzieś w prefekturze Okinawa w Japonii. Jej nazwisko nie jest znane tylko w Azji, gdyż razem z grupą taneczną Beat Freeks wzięła udział w trzeciej edycji programu „America’s Best Dance Crew”, gdzie finalnie zajęła drugie miejsce. To dokonanie otworzyło przed nią drzwi do tanecznej kariery! Występowała z takimi gwiazdami jak: Britney Spears (dla niej stworzyła też choreografię do „Toxic”), Missy Elliott, Chris Brown, Janet Jackson, czy Justinem Bieberem. Przez jakiś czas była też członkinią amerykańskiego girls bandu The Pussycat Dolls. Jednak to namiętny romans z Koreą przyniósł jej awans do grona tanecznych bogów.

Zapytana o to, czym kieruje się przy tworzeniu choreografii do konkretnych piosenek, odpowiedziała: „Zawsze biorę pod uwagę styl i możliwości poszczególnych artystów, ale w większości po prostu słucham piosenek – chcę, by muzyka ożyła dzięki choreografii”.

PREPIX

PREPIX to kolejna firma założona przez zespół profesjonalnych tancerzy i choreografów, którzy szczególnie upodobali sobie współpracę z Jay Parkiem (polecam klip „Tonight”, który wspaniale obrazuje styl grupy) oraz B2ST. Dla tych ostatnich stworzyli takie choreografie jak: Fiction”, Breath”, Shock” czy Beautiful”. Poza tym są odpowiedzialni za oprawę taneczną kilku piosenek G.Na oraz występów scenicznych chłopaków z 2PM z ich trasy koncertowej z singlem „Only You”.


Styl PREPIXu określany jest jako jazz-funk z elementami hip-hopu i poppingu. Jest on na tyle charakterystyczny i unikatowy, że grupa zyskała uznanie w tanecznych kręgach. Wygrali niemal wszystkie możliwe konkursy w Korei i zabłysnęli w programie „Urban Dance Showcase”. To, co odróżnia tę grupę od innych podobnych jest fakt, że nie zadowoliła ich wątpliwa sława k-popowych choreografów i tancerzy tła, a postanowili poświęcić się własnemu projektowi. Nagrali dwie piosenki „Love’s Little Helpers” z udziałem G.Na i rapera Dok2 oraz „Magic Glasses” z Yong Jun Hyungiem z B2ST, Beenzino, Esna i gościnnym występem Jay Parka. Piosenki może nie są najwspanialszym dokonaniem muzycznym na świecie, ale nie taka ich rola. Są one tylko tłem do wspaniałego układu tanecznego. PREPIX szczyci się tym, że w ich występach została zachowana idealna równowaga pomiędzy wypracowaną choreografią, a freestylem, co doskonale widać zwłaszcza w „Magic Glasses”. Siłą rzeczy, tworząc tańce dla k-popowch grup, nie ma mowy o tym, by pozostawić wykonawcom miejsce na nieskrępowane pląsy. Pewnie dlatego tancerze PREPIXu postanowili dać sobie możliwość pełni artystycznego wyrazu.

 
Choć może się wydawać, że większość tancerzy i choreografów pozostaje w cieniu k-popowych gwiazd, nie da się zanegować ich ogromnego wpływu na ludzkie umysły. Mniemam, że nie tylko ja, oglądając kolejny klip, mam ochotę zerwać się z fotela i zacząć wymachiwać rękoma razem z DBSK czy Big Bang! Czasem nawet pokuszę się o nauczenie się tego i owego ruchu, a co gorsza, nawiedzają mnie okresowe i coraz silniejsze pokusy, by podjąć wyzwanie i nauczyć się danej choreografii w całości. No bo skoro ajumy mogą, to ja mam być gorsza?!


Powyższy klip to nagranie z zajęć tanecznych, jakich wiele w Korei. Na tym konkretnym możemy oglądać efekty wysiłków koreańskich matek. Myślę, że filmik doskonale podsumowuje taneczne szaleństwo, jakie ogarnia miłośników k-popu. Nie ważne ile ma się lat, z jakiego jest się kraju, taniec jest czymś tak uniwersalnym i ponadkulturowym, że przemawia do każdego. Sam Shaun Evaristo powiedział, że „by się zrozumieć, wystarczy tylko taniec. Musimy tylko sobie zaufać.

Ilość naśladowców i „coverów” poszczególnych piosenek, które można znaleźć w internecie, jest onieśmielająca! Tańczą wszyscy: uczniowie podstawówek i liceów, studenci, pracownicy wielkich korporacji, matki karmiące, fani miejscowi i zagraniczni… Niektóre grupy zdołały nawet przebić się do świata show-biznesu i tańczą razem ze swoimi idolami. W Korei odbywają się internetowe oraz tradycyjne konkursy tańca do k-popowych hitów, niezliczona jest ilość warsztatów i szkół tanecznych, które się w tym gatunku specjalizują. Z cyklem warsztatów do Północnego Hollywood w zeszłym roku zawitali m.in. Evaristo i Mari Martin, ucząc chętnych najsłynniejszych k-popowych ruchów (fuksiarze!).

 [B.A.P. "Warrior"]

Na czym polega magia owych układów? Rino Nakasone Razalan chyba najlepiej podsumowała ten fenomen: “Myślę, że k-pop ma w sobie wiele elementów, które były typowe dla przemysłu rozrywkowego minionych lat, z MJ, Janet Jackson, TLC i MC Hammer na czele. Sprawiali, że chcieliśmy robić, to co oni, bo wyglądało to tak wspaniale.”

A teraz chwila prawdy. Kto oprócz mnie pląsa po pokoju, usiłując załapać o co chodzi w tych długich podskokach SHINee z „Sherlocka”? :>


Więcej na temat:Muzyka/Idole

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

wtorek, 26 czerwca 2012

Przebieranki

Doskonale pamiętam, jak któregoś pięknego dnia, przeglądając zdjęcia w poszukiwaniu tapetki z G-Dragonem na pulpit, moje oczy po raz pierwszy ujrzały… G-Dragonię… Bardzo nie zszokowało mnie to odkrycie, bo Japończycy już wcześniej przyzwyczaili mnie do tego i owego. Wzruszyłam więc ramionami, stwierdzając, że G-Dragonia urodą nie grzeszy (o moja ignorancji tamtych lat!), po czym powróciłam do swoich poszukiwań.

 [wybacz mi, G-Dragonio! Wtedy jeszcze nie występowałaś w tej niepowtarzalnej 
wersji "Secret Garden"!
No skąd miałam wiedzieć?!]


Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że odkryte przeze mnie zjawisko, bynajmniej nie jest jednostkowym wyskokiem szalonego fashonisty, a obowiązującym trendem w k-popie. Czy jest choć jeden boys band, który nie ma na koncie przeróbki jakiegoś girls bandowego hitu albo sesji w spódniczkach? Super Junior są bezapelacyjnymi mistrzami przebieranek i ich wykonanie hitu SNSDHow Gee” stało się jednym z klasyków w k-popowej historii.


Przebieranie się mężczyzn w damskie stroje nie jest oczywiście niczym nowym ani typowo azjatyckim. W mojej podstawówce dzień wagarowicza uznany byłby za niebyły, jeśli w szkole nie pojawiłby się choć jeden chłopak w pończochach i z wypchanym stanikiem. To samo działo się na karnawałowych balach przebierańców, a z tego co widziałam i w Ameryce nie brak podobnych kostiumów z okazji Halloween. W naszej telewizji nie widzi się jednak zbyt wiele podobnych „wyskoków”, bo słusznie uznawane są za tandetne. Dlaczego więc w Korei przebieranki urosły do rangi k-popowego musu?

Mam nadzieję, że nie zostanę zlinczowana za to, co zaraz powiem, ale spójrzmy prawdzie w oczy: k-pop to nie jest bardzo ambitna dziedzina kultury i ciężko nazywać większość pląsających dziewczyn i chłopców „artystami”. Zdarzają się wyjątki, ale w większości są to po prostu uzdolnieni muzycznie i tanecznie ludzie, których głównym zadaniem jest dostarczanie rozrywki tłumom. I na tym polu nie mają sobie równych, nie ma nawet co dyskutować! Każdy element ich występów jest dokładnie przemyślany i wyćwiczony, a wszystko w trosce o to, byśmy się świetnie bawili (a oni zarobili przy okazji trochę kasy). Boys bandowe covery dziewczyńskich hitów nie mają zapewne innego celu, niż właśnie rozbawienie publiczności. Wystarczy posłuchać reakcji tłumu, gdy chłopcy pojawiają się na scenie z perukami na głowach. Nie będę też przeczyć, że i mnie bawią te przebieranki i przerysowane aegyo. Trudno nie uśmiechnąć się, gdy znani ze swojego buchającego testosteronu chłopcy z 2PM wyskakują nagle z różem na policzkach i kokardami na włosach, większymi niż ich głowy.


Jakkolwiek dla wielu takie przebieranki to niewinna rozrywka, należy zdać sobie sprawę, że istnieje też i ciemniejsza strona medalu. Może dziwić, że w patriarchalnej Korei, gdzie role związane z płcią są ściśle wyznaczone, nikt nie widzi niczego zdrożnego w tym, że idole młodzieży przebierają się w damskie ciuszki. Zwróćmy jednak uwagę na kontekst, w jakim te występy mają miejsce. Gdy panowie zakładają wysokie obcasy i fikuśne peruki, wyginając się figlarnie do kamery, już na pierwszy rzut oka wiemy, że dzieje się tak dla żartu. Wystarczy spojrzeć na rozbaraszkowane miny występujących chłopców, by wiedzieć, że nie podchodzą do tego poważnie i chcą jedynie rozbawić publiczność. Sami często ledwo tłumią śmiech. Tylko dlaczego mężczyzna w damskich strojach, naśladujący choreografię girls bandów jest tak śmieszną postacią? Czyżby jakakolwiek próba wyjścia mężczyzn poza ich kulturowo narzucony wizerunek skazana była na śmieszność? Czy może to stereotypowa kobiecość i przypisywany jej manieryzm jest obiektem kpin?

[Donghoa z U-KISS 
ładniejsza, niż oryginalny Dongho! @__@]

Najłatwiej zauważyć ten fenomen porównując przeróbki „męskich” hitów w wykonaniu girls bandów. Przebieranki nie są bowiem wyłączną domeną panów. Gdy dziewczęta zakładają na siebie garnitury i peruki z krótkimi włosami, ich pojawieniu się na scenie bynajmniej nie towarzyszą salwy śmiechu. Boys bandowe piosenki w ich wykonaniu są dokładnie dopracowane, wykonywane ze skupieniem i poważną miną, a skomplikowane choreografie mają wyćwiczone do perfekcji. Zupełnie, jakby chciały udowodnić, że mimo iż są kobietami, potrafią śpiewać i tańczyć równie dobrze, jak ich koledzy. Takiej powagi i precyzji wykonania próżno szukać w coverach poprzebieranych chłopców.

 [dziewczyny wykonują piosenki boys bandów]

[i chłopcy bawią się grils bandowymi hitami]

Uczciwie trzeba przyznać, że niemal w 99% przypadków choreografie boys bandów są dużo bardziej skomplikowane, niż te tworzone na potrzeby grup dziewczęcych. Tak na szybko przychodzi mi na myśl tylko BoA, której układy taneczne zawsze robią na mnie duże wrażenie. Grupowe tańce reszty pań są miłe dla oka, ale… szału nie robią. Dużo w nich machania nogami (czemu od razu stają mi przed oczyma łydki Sistar?!), przeciągania dłońmi wokół twarzy, kręcenia pupą i wypychania klatki piersiowej. Ktoś mądrzejszy ode mnie (Sonyeo) przeanalizował nawet sposób, w jaki oko kamery pokazuje nam występy na żywo śpiewających chłopców i dziewcząt. Sama wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale gdy na scenie występują chłopcy, mamy dużo więcej zbliżeń na ich twarze i ujęć całej grupy, by lepiej pokazać tanecznych kunszt, niż w przypadku dziewczyn. Gdy na scenie pojawiają się girls bandy, zdecydowanie częściej oko kamery koncentruje się na erogennych częściach ich ciał (biodra, twarz ale od razu z dekoltem w pakiecie). Niezbyt często możemy oglądać je w całej krasie, nie rozczłonkowane przez ciasne kadry. Najwyraźniej dziewczyny jako takie, nie są aż tak interesujące, jak każda z ich idealnych części ciała. Niezbyt skomplikowane układy choreograficzne ułatwiają więc kamerzystom zadanie wychwycenia tych fragmentów, które ich zdaniem, są najciekawsze.

Sądzę, że właśnie z tego powodu girls bandy podejmują się wykonywania „męskich” piosenek, by udowodnić sobie i całemu światu, że też potrafią tańczyć i nieźle śpiewać. Co ciekawe, przy takich występach kamerzyści stosują techniki, jak przy popisach boys bandów.

[Kevinia (z U-KISS)! Twoja uroda mnie onieśmiela! Poważnie! @__@
To nie fair, żeby faceci byli tak ładni!!]

Inna rzecz, że dziewczyny nie mogą sobie pozwolić na wygłupy w męskich strojach, bo przecież naśmiewać się z mężczyzn nie wypada. Działacze stowarzyszenia na rzecz ochrony praw koreańskich mężczyzn jak nic dostaliby ataku apopleksji, gdyby panie ośmieliłby się robić sobie żarty z dostojnych i godnych najwyższego szacunku żywicieli rodzin. Kobieta, okazjonalnie zakładająca na siebie garnitur, nie jest ani trochę zabawna. Taki strój dodaje jej powagi i drapieżności, ma sprawić, by publiczność potraktowała ją bardziej serio.

Członkinie SNSD w 2011 roku wzięły udział w sesji fotograficznej dla Vogue Korea, w której wystąpiły w białych garniturach, przyjmując męskie pozy. Sesja była jednocześnie materiałem promocyjnym Diora, więc możemy być w 100% pewni, że wybór takiej a nie innej stylizacji dla tak uznanej marki nie był przypadkowy. Dziewczyny z SNSD często stawiane są jako ideały damskiej urody w Korei, jednak w tej sesji to nie kobiecość znajduje się w centrum uwagi, a właśnie ich męski pierwiastek. Kobiecość zdaje się być jedynie dodatkiem do męskich póz, które mają wzbudzać szacunek tak dla samych modelek, jak i dla promowanej przez nie marki.


Co ciekawe, z tak pozytywnymi reakcjami na damskie przebieranki spotykamy się tylko w przypadku, gdy są to sporadyczne występy. Fani SNSD pokochali ową sesję w bieli, bo była czymś tak różnym od tradycyjnego wizerunku zespołu. Z podobnym entuzjazmem nie spotyka się już Amber, członkini zespołu f(x), która znana jest ze swojego konsekwentnego, chłopięcego stylu. Nie trudno jest znaleźć w sieci komentarze potępiające jej brak kobiecości. Fanki Amber często nazywają siebie „noonami” (zwrot, jakim posługuje się chłopak w stosunku do starszej siostry/dziewczyny), co tylko podsyca dwuznaczności, krążące wokół tej dziewczyny.

[Amber z f(x)]

Panowie również nie mają w życiu łatwo, bo ci, którzy znani są ze szczególnie częstych występów w damskich strojach, nie raz muszą tłumaczyć się przy okazji różnych wywiadów i variety shows ze swojej orientacji seksualnej. Kim Heechul z Super Junior mógłby zapewne sporo o tym opowiedzieć.

[Heechula w jednym ze swoich występów]

Jak łatwo zatem zauważyć, mężczyźni mogą przebierać się w sukienki pod warunkiem, że nie prokurują przy tym sytuacji, które poddałyby w wątpliwość ich seksualne preferencje. Przy okazji omawiania fenomenu yaoi pisałam, że homoseksualizm wciąż nie jest w Korei akceptowany (tutaj). Może i Koreanki kręci widok obściskujących się dwóch przystojnych panów na ekranie, ale taka sama scena w życiu (a nie daj Bóg, we własnej rodzinie) nie znalazłaby takiego samego poklasku. Heteroseksualni mężczyźni bardzo często uważają gejów za psychicznie chorych (transwestyci bynajmniej nie są traktowani lepiej), dlatego wszelkiego typu żarty pod ich adresem nie są uważane za nietakt. Wielu przedstawicieli starszego pokolenia jest święcie przekonanych, że w Korei w ogóle nie ma takiej „zarazy” jak homoseksualizm, a jeśli już się jakiś przypadek zdarzy, to wirus tego choróbska na pewno został przywieziony przez tych straszliwych obcokrajowców (więcej o postrzeganiu białych ludzi w Korei tutaj)!

Chociaż podobna postawa jest bardzo krzywdząca i powinna oburzać, nie chcę zabrzmieć zbyt ofensywnie w stosunku do Koreańczyków. Byłoby skrajną hipokryzją i ignorancją potępiać koreańskie społeczeństwo i nazywać ich zacofanym ciemnogrodem, bo gdy sami spojrzymy na nasze polskie podwórko, zauważymy, że i u nas wcale nie jest tak różowo. Poza tym należałoby spojrzeć szczerzej na problem i uświadomić sobie, że demokracja oraz wolność słowa jest zupełnie młodym tworem na ziemiach półwyspu. Za jej początek można by mniej więcej uznać czasy prezydentury Roh Tae Woo, który sprawował rządy na początku lat 90-tych. Przez te niespełna 20 lat demokratycznych rządów dokonały się niewyobrażalne zmiany i gwałtowny rozwój kraju. Biedne, wyniszczone wojnami państwo przeobraziło się w gospodarczą potęgę, ale ekonomiczne zmiany nie idą w parze z równie szybkimi przemianami w umyśle i kulturze narodu. Moim zdaniem i tak trzeba doceniać ogrom pracy, jaki włożono na rzecz równouprawnienia kobiet oraz swobód obywatelskich. By zajmować się takimi górnolotnymi tematami jak tolerancja, równouprawnienie i wolność, trzeba mieć najpierw podstawy do godnej egzystencji. Tylko tych, którzy na co dzień nie muszą walczyć o to, by mieć co włożyć do garnka, mogą pozwolić sobie na taki luksus.

[JaeJoonga z JYJ]

A w Korei do dziś nie wypada wyśmiewać się z wielu tematów. Polityka, kultura korporacyjna i możni ich świata to dość śliskie tematy, których rozsądniej jest nie ruszać. Nigdy nie wiadomo z której strony, rzucone słowa krytyki, mogą ugryźć mówiącego w cztery litery… Zawsze znajdzie się jakiś pociotek albo znajomy, który pracuje w rządowym biurze, czy oddziale korporacji X, którym nasze żarty mogą pośrednio zaszkodzić. A honor i zachowanie twarzy to cnoty najwyższe w koreańskim społeczeństwie.

Dlatego łatwiej jest odwołać się do tematów mniej drażliwych, nie czyniących (teoretycznie) nikomu szkody. Bo co złego może być w dziewiątce chłopaków, uśmiechających się słodko i biegających po scenie z umalowanymi żęskami?

Na pocieszenie mogę dodać, że i na tym polu pojawiają się pierwsze jaskółki pozytywnych zmian, których próżno by szukać w niby naszym zachodnim, „postępowym” świecie. Junsu w klipie do „Tarantallegra” pojawia się przez moment wystylizowany na przecudnej urody panienkę (bez żadnej ironii tym razem, serio!), a dziś natknęłam się na te zdjęcia promujące najnowszy singiel Super Junior „Sexy, Free & Single”.

[Siwona z Super Junior (z prawej)]

[Junsa z "Tarantallegry"]

Jak widać, w tych ujęciach nie ma nic z żartu ani kpiny. Powstały one tylko po to, by cieszyć oko, pokazując, że kulturowe role narzucone płciom nie są absolutem, i że mężczyzna w damskich strojach, może być tak samo piękny, jak kobieta w męskim ubraniu.



P.S. Jeśli macie ochotę na większą dawkę poprzebieranych panów, polecam ten post

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Za co kocham k-pop (na tę chwilę) ep.2

Czyli nowa dawka moich radosnych pisków!


Z Clazzim poznaliśmy się z jakiś rok temu, z okazji wydania przez niego singla „How we feel” z Seulongiem z 2AM. Doskonale pamiętam, że przy pierwszym przesłuchaniu, piosenka w ogóle nie zrobiła na mnie wrażenia. Do tego teledysk wywołał we mnie niepohamowaną potrzebę uniesienia prawej brwi, gdy na ekranie pojawiły się błyskające czerwonym okiem cyborgi, zalepione taśmą sutki i strzelające staniki (coś czuję, że męska część publiczności już przewija tekst, by odpalić klip ;). Pomimo niekorzystnego pierwszego wrażenia, piosenka miała coś w sobie, co nie dawało mi spokoju i kazało dać jej drugą szansę. I tak po woli, po woli, piosenka stała się jednym z moich hitów minionego lata.


Wspomniany wcześniej utwór jest solowym dokonaniem Clazziego (z płyty "Infant"), który na co dzień występuje z grupą Clazziquai. Jest to trzyosobowy zespół, w skład którego wchodzą jeszcze wokaliści: Alex (Chu Hun Gon) oraz Horan (Choi Soo Jin).

Clazzi jest przykładem muzyka, który sam zapracował na swój sukces i za to go podziwiam. Jest kompozytorem oraz producentem wszystkich swoich piosenek. Karierę rozpoczynał jako hobbysta, który w wolnych chwilach pomiędzy nauką (studiował technologie dźwięku) a pracą jako projektant stron www, wrzucał do internetu swoje utwory. Internauci bardzo szybko docenili jego muzykę i z upływem czasu jej twórca stawał się coraz bardziej popularny. Któregoś dnia Clazzi wpadł na pomysł, by do swojej muzyki dodać wokal i tak zaprosił do współpracy swojego kolegę Alexa i jego siostrę Christinę Chu. Wspólnie podjęli się pracy nad eksperymentalnymi albumami „[gray]”, „[red]”, i „[retro]”, które zyskały bardzo pozytywny odzew ze strony internautów. Na fali tego sukcesu, Clazzi wydał pierwszy w swojej karierze oficjalny album „Instant Pig” (2004). W międzyczasie Christina odeszła z zespołu z powodu profesjonalnych zobowiązań w Kanadzie i na jej miejsce przyjęto Horan. W tym składzie Clazziquai występuje do dziś.


Clazzi tworzy muzykę elektroniczną, która łączyła w sobie wiele innych gatunków. Nigdy nie byłam dobra w nazywaniu muzycznych styli, więc poratuję się Wikipedią. Twierdzą tam, owa mieszanka to głównie aicd-jazz (który sam w sobie łączy jazz z innymi popularnymi nurtami, jak np. funky i hip-hop) oraz house. Jeśli ja miałabym podjąć się trudu opisania tej muzyki, napisałabym, że jest to mariaż Björk z tym specyficznym klimatem towarzyszącym wszystkim alternatywnym zespołom rockowym, okraszony odrobiną słodyczy z cutie-cutie-kawowych-songów w stylu Taru. Czy już kiedyś wspominałam, że dla własnego dobra powinnam z daleka trzymać się od tych moich elokwentnych porównań muzycznych?

Bez dalszych wstępów, poniżej jedna z moich ulubionych piosenek Clazziquai ever! 


Jeśli miałabym polecić, od czego rozpocząć romans z Clazziquai, to zdecydowanie byłby to ich ostatni album „Mucho Punk” z 2009 roku. Znajduje się na nim 12 rewelacyjnych piosenek, które na przemian kołyszą mnie przy południowej kawusi (to naprawdę nie często się zdarza, by smętki i słodkie, kawowe songi mnie nie nudziły!) i zmuszają do podrygiwania nogą. A tu jedna z lepszych piosenek na albumie:
 
[nawet nasi sąsiedzi Słowacy znają Clazziquai!]

Warto wiedzieć, że Alex również występuje solo i nagrał dwa albumy. Pomimo, że Alex jest artystą zdecydowanie balladowym, jego ostatnia płyta, „Just Like Me”, w zaskakujący sposób wkradła się na moją play-listę i słucham jej za każdym razem, gdy najdzie mnie chęć na coś spokojniejszego i nie rozpraszającego zbytnio uwagi. Alex ma bardzo aksamitny, przyjemny dla ucha głos, który ma moc kojenia nerwów i nie usypiania za razem. „Just Like Me” zapewne nie jest dziełem wybitnym, ale znajduje się na nim kilka perełek, których mogę słuchać na okrągło. Spodoba się on na pewno wszystkim, którzy lubią spokojniejszą muzykę i refleksyjne nastroje.


A jak Wasze k-popowe zdobycze w tym tygodniu? Coś wartego uwagi?

Poprzedni odcinek serii "Za co kocham k-pop (na tę chwilę) poświęcony Cross Gene znajduje się tutaj.

czwartek, 21 czerwca 2012

Zakazana miłość

z dedykacją dla Anulak

Czyli kolejna garść powodów, dla których nie chcielibyście być gwiazdami koreańskiego show-biznesu.


Nigdy nie podejrzewałam Piotra Szczepanika o tak daleko posuniętą świadomość kulturową i znajomość koreańskiego show-biznesu, ale widać chłopak miał nieźle rozwinięty zmysł prekognicji, gdy śpiewał słowa swojego wielkiego hitu sprzed lat. „Kochać, jak to łatwo powiedzieć.” Czy można lepiej ująć sytuację koreańskich celebrytów i ich sprawy sercowe? Pewnie sam pan Piotr nie wie, jak bardzo ma rację!

Raz na jakiś czas na plotkarskich serwisach typu allkpop.com czy soompi.com pojawiają się szokujące newsy typu: X spojrzał przeciągle na Y podczas nagrywania variety show „Z”, to na pewno romans! A był widziany razem z B, gdy wychodził z restauracji C, to na pewno romans! Dramowy pocałunek D i E był zadziwiająco udany i realistyczny, na pewno mają romans! Pomijając jednak te głupkowate ploty, usłyszeć o jakimś prawdziwym romansie w świecie k-popu, to prawdziwa rzadkość! Czyżby wszyscy byli tacy tajemniczy i ukrywali swoje połówki lepiej, niż Templariusze pochowali swoje skarby? Czy może w natłoku zajęć w grafiku, nie mają czasu na takie zbytki jak związki?

W obu stwierdzeniach kryje się ziarenko prawdy. W zeszłym roku głośna była historia małżeństwa Seo Taiji (legendarnego ojca k-popu) i aktorki Lee Ji Ah (znanej np. z dramy „Me Too, Flower!”), które wyszło na jaw przy okazji… ich rozwodu. Żeby dodać pikanterii całej sprawie, byli sobie poślubieni od 14-tu (!) lat i podobno doczekali się dwójki dzieci (są głosy, że to tylko plotki). Oboje powinni pracować w jakichś tajnych służbach, a nie w show-biznesie! Ich konspiracyjne talenta zdecydowanie się marnują!

[Seo Taiji i Lee Ji Ah]

A to, że gwiazdy są zapracowane, wiadomo nie od dziś i rzeczywiście jest tak, że grafiki celebrytów wypchane są do granic absurdu i managerowie (jeśli są łaskawi) zostawiają swoim podopiecznym zaledwie po kilka godzin wolnego na sen. Dlatego nie ma co się dziwić, że w profilach wielu gwiazd, w tabelce „hobby” nie znajdziemy niczego kreatywnego. Śpiew, taniec, wyciskanie na siłowni, w porywach oglądanie filmów i słuchanie muzyki, ot czemu poświęcaj się gwiazdy w „wolnych chwilach”. Ich życie w większości sprowadza się do występów (czy to na scenie, czy to w TV), długich godzin ćwiczeń, wywiadów i sesji fotograficznych, a każdą wolną chwilę, jaką tylko uda im się wygospodarować pomiędzy jednym nagraniem a drugim, poświęcają na to, czego im najbardziej trzeba, czyli sen.

 
[biedne chłopaki z Infinite, nawet śpią synchronicznie!]

Nie ma się co oszukiwać, pomimo szalonego stylu życia, na takie rzeczy jak miłość zawsze znajdzie się czas. Szefowie agencji gwiazd doskonale o tym wiedzą i bynajmniej ich ta wiedza nie cieszy. Zakochany celebryta, to same problemy, dlatego też wymyślili sobie sprytnie, jak uregulować i tę kwestię! Młodzi ludzie skłonni są zgodzić się na wszystko, byle tylko spełnić swoje marzenia, co show-biznesowe molochy skrzętnie wykorzystują. W cyrografie kontrakcie bardzo często znajduje się zapis, iż przyszły piosenkarz/aktor na określony czas zobowiązuje się nie angażować w żadne miłosne perypetie. I zazwyczaj jest to punkt, który nie podlega negocjacjom. Albo podpisujesz i wstępujesz do zakonu zespołu, albo spadaj, bo jest tysiąc innych na twoje miejsce, którzy marudzić nie będą.

Czemu agencjom tak zależy, by ich gwiazdy pozostawały w stanie wolnym? Po pierwsze, singlom łatwiej jest się skupić na swojej pracy i oddać jej bez pamięci. Nie rozpraszają ich zmartwienia po ostatniej kłótni z partnerem, ani nie irytują się, gdy przedłuża się wywiad, bo i tak nikt na nich nie czeka (okrutne, acz prawdziwe). Całą swoją kreatywność i energię wkładają w wykonywaną pracę i nie marzą o tym, gdzie by tu uszczknąć odrobinkę czasu na potajemną schadzkę.

Po drugie, samotnego celebrytę łatwiej jest sprzedać. Wszystkim zakochanym bez pamięci fanom zdecydowanie łatwiej jest kochać swoje bożyszcze, gdy ten/ta nie ma u swego boku jakiegoś niepożądanego dodatku w postaci chłopaka czy dziewczyny. A jak wiemy (a jak nie wiemy, to możemy się doedukować tutaj i tutaj), fani bywają różniści… Nie mam aż tak dużego doświadczenia z fanami k-popu płci męskiej, więc ciężko mi się wypowiadać, ale dziewczęta bardzo często żyją w wyimaginowanym związku ze swoim idolem, a sieć zasłana jest wyznaniami miłości do własnego „męża”, jak się pieszczotliwie zwykło nazywać swoich ulubieńców. Co prawda w świecie miłośników k-popu bigamia jest jak najbardziej legalna i oczywista, to jednak wieść o tym, że „mąż” śmiał sobie przygruchać jakąś panienkę, jest jak policzek dla fanki! Mam wrażenie, że fani płci obojga ubzdurali sobie, że celebryci zostali poślubieni swoim fanom i każda plotka o ewentualnym związku odbierana jest jak zdrada. A zdradzony i rozgoryczony fan potrafi wiele! Oj, wiele! Od „cichych dni” poczynając, czyli bojkotowania występów swojego ulubieńca, a na fizycznych i słownych atakach na nieszczęsną połowicę kończąc.

Tak było w przypadku głośnego romansu Jonghyuna (SHINee) i aktorki Shin Se-kyung w październiku 2010 roku. Fani poczuli się, delikatnie mówiąc, oszukani i obrazili się śmiertelnie na Jonghyuna, a Se-kyung musiała znosić fale nienawiści i strugi jadu plujące na nią z każdej strony. Związek w końcu się rozpadł, ale miłośniczki Jonghyuna pewnie do dziś wypominają mu skok w bok.

 [Shin Se-kyung i Jonghyun]

Lekkiego życia nie miała też dziewczyna Se7en, Park Han Byul, która dopiero od niedawna może spokojniej przemierzać ulice, nie obawiając się, że zza rogu wyskoczy jakaś rozsierdzona fanka jej wybranka. Oboje długo ukrywali ten związek, ale gdy ich wspólne zdjęcie wyciekło do prasy, postanowili potwierdzić, że są razem. Reakcja fanów nie była zbyt budująca, gdyż z tego powodu z fan-klubu Se7en wypisało się aż 100 tysięcy osób!

[Se7en i Park Han Byul

W całej tej nagonce aż ciężko uwierzyć, że program „We Got Married” cieszy się niesłabnącą popularnością. Jest to variety show, w którym gwiazdy show-biznesu zostają złączone w pary, by sprawdzić, jak poradziłyby sobie w życiu, gdyby zostały sobie poślubione. Widzowie (oraz komentatorzy w studio) śledzą losy pary od pierwszego dnia, gdy się poznają, kibicują im przy wykonywaniu różnych zadań i słuchają spostrzeżeń oraz uczuć „małżonków” po dniu pełnym wrażeń. 


Choć przez program przewinęły się naprawdę znane twarze, jak np. Nichkhun z 2PM i Victoria z f(x), Jung Yong Hwa (CN Blue) i Seohyun (SNSD), to żaden fan tudzież fanka nie ruszyli do stacji MBC z krucyfiksem, wyciągać swojego ukochanego z łap ich ekranowych partnerów. Myślę, że mają na to wpływ dwie rzeczy: wszyscy doskonale wiedzą, że program jest wyreżyserowany i związek dwóch celebrytów nie jest prawdziwy. Ot, taka bardziej zaawansowana gra dla gwiazd. Można więc ją oglądać jak zwyczajną dramę w TV, z tą przewagą, że reakcje oglądanego ulubieńca są dużo bardziej autentyczne. Można więc śledzić, jak dana osoba zachowywałaby się w związku, marząc sobie skrycie, że my jesteśmy w skórze jej partnera.

[Seohyun i Jung Yong Hwa]  

W celach edukacyjnych obejrzałam jeden odcinek i powiem, że mam mocno mieszane uczucia. Z jednej strony z rozrzewnieniem ogląda się pierwsze próby zaprzyjaźnienia się dwóch obcych sobie osób (oglądałam parę Jung Yong Hwa i Seohyun), z drugiej zaś… Czułam się jak jakiś zboczeniec podglądacz,  który włazi ludziom w ich prywatne sprawy. Osoby, siedzący w studio i komentujące każdy krok bohaterów, nadawały całemu programowi jakiejś takiej… perwersyjnej nuty. Ale może ja się nie znam. W końcu mam ten swój spaczony, zachodni rozumek. Nigdy nie kręciły mnie produkcje typu „Big Brother”, więc pewnie nie rozumiem idei zagadnienia.

W tym kontekście randkowy zakaz, jaki nakładają na swoje gwiazdy agencje, oraz dziecinne reakcje fanów wydają się być straszną hipokryzją. Całkiem niedawno dziewczyny z 2NE1 narzekały, że szef YG Entertainment miał uwolnić je w maju tego roku od owego zakazu (tym bardziej, że Park Bom ma już 28 a Dara 27 lat, co dla Korei jest wiekiem bardziej niż odpowiednim do zamążpójścia), ale zmienił zdanie, uznając najwyraźniej, że pozycja dziewczyn na rynku muzycznym nie jest jeszcze wystarczająco silna, by stawić czoła ewentualnym następstwom związków dziewczyn. NH Media dla kontrastu uznało, że chłopcy z U-KISS pracowali wystarczająco ciężko, by zasłużyć na nagrodę w postaci randkowej wolności (dziewczyny, bilety do Korei już kupione?). Może nie mi porównywać popularność obu grup, bo U-KISS ma dużo silniejszy fan-klub poza granicami Korei, niż w kraju, ale dotychczas żyłam w błogim przeświadczeniu, że 2NE1 jest jednym z czołowych girls bandów półwyspu. No cóż, widać dla YG uznało, że to za mało…

[chłopaki z U-KISS mają powody do radości!]

Jest jednak światełko w tunelu, gdyż można zauważyć zmieniające się nastawienie samych fanów do „sparowanych” gwiazd. Zaskakująco dobrze został przyjęty romans Junhyunga (B2ST) i Goo Hara (KARA). Fani od samego początku bardzo wspierali parę i byli zmartwieni, gdy pojawiły się doniesienia o ich rozstaniu (które okazały się być plotką, bo para nadal jest razem. Przyznajmniej na dziś: 30.07.12). Tak samo obyło się bez dantejskich scen, gdy Lee Min Ho ogłosił światu swój związek z koleżanką z planu „City Huntera”, Park Min Young. Z kolei Sunye z Wonder Girls dokumentnie roztopiła męskie serca wyznaniem, iż umawia się ze zwyczajnym chłopakiem (z plebsu, aż chciało by się powiedzieć :P).

[Junhyunga (B2ST) i Goo Hara (KARA)]

Może jest więc nadzieja, że z biegiem czasu koreańskie gwiazdy będą mogły zakochiwać i odkochiwać się zgodnie z tym, co czują, a nie z tym, na co i kiedy pozwala im ich agencja? Może wtedy nieco bardziej wiarygodnie brzmiałyby w ich ustach wszystkie te romantyczne pieśni, które z takim przejęciem wykonują. Często mam wrażenie, że biedacy, nie mają nawet pojęcia, o czym śpiewają…

Więcej na temat:
                                                                                                                    
Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

czwartek, 14 czerwca 2012

Za co kocham k-pop (na tę chwilę)

[Cross Gene]

Tak sobie pomyślałam, że zajmując się „poważniejszymi” tematami, nie miałam już dawno okazji popiszczeć Wam na temat moich nowych skośnookich odkryć. A w końcu taka oryginalnie przyświecała mi idea, zakładając ten blog. Co prawda jedynym czytelnikiem była wówczas moja niezastąpiona i najlepsza siostra i miałyśmy tutaj Centrum Wymiany Informacji Niejawnych (by niepożądane mężowskie oczy nie widziały, czym małżonka się obecnie ekscytuje), ale w sumie to chyba lepiej, że obecnie mogę promować k-pop na szerszą skalę. Trochę się Was tutaj, kochani Czytelnicy, przyplątało!

MySpace

Mając świadomość, że moje piski już dłużej nie pozostają w rodzinie, poczułam się zobligowana trzymać fason, dlatego też pojawiło się sporo krytycznych artykułów ukazującą ciemną stronę mocy. Mam jednak wrażenie, że od czasu do czasu przydałoby się poklepać naszych skośnookich braci po pleckach, żeby im nie było smutno, że wiecznie sobie robię z nich żarty. Może koreańskie agencje gwiazd zauważą mój wiekopomny wysiłek w promowaniu k-popu na naszej polskiej ziemi i odpalą mi w uznaniu zasług jakiś bilet na koncert? :D Póki co i tak nie mogę narzekać, bo doczekałam się spontanicznych manifestacji uczuć koreańskich idol do mojej skromnej osoby. Dalmatian zadedykowali mi swoją ostatnią pieśń (jeśli nie wierzycie, zobaczcie tutaj!), a Big Bang dla uczczenia moich urodzin wypuścił swój najnowszy klip „Monster” właśnie trzeciego czerwca. Ach, wzruszyłam się chłopaki, naprawdę! ^^

A co (kto) raduje moje serce w tym tygodniu?


Chłopaki debiutowali w tym miesiącu z piosenką o wielce frapującym tytule „La-Di Da-Di”, która mimo głupkowatego tekstu, jest totalnie uzależniająca. Nie będę się już znęcać nad angielskim w tym utworze, ani marudzić nad fatalnym rapem na wstępie i epickim tekście „Cuz you make me go La-Di Da-Di” (ale bez kitu, kto wymyśla te onomatopeje?!), bo miało być radośnie i niezobowiązująco. Gdy przetrwać niezbyt udany wstęp, piosenka bardzo szybko się rozkręca i nawet już po pierwszym przesłuchaniu zorientujecie się, że mimowolnie zaczniecie ją nucić podczas zmywania.


To, co najbardziej podoba mi się w tym zespole, to jego pan-azjatycki* charakter. W jego skład wchodzą przedstawiciele trzech narodów: Korei (Shin Won Ho, Sang Min i Yong Suk), Chin (Casper i J.G.) oraz Japonii (Takuya). Sama nazwa zespołu też nie została wybrana przypadkowo, bo wg Amuse Korea Entertainment (agencja chłopaków, która jest koreańską siostrą japońskiej agencji) Cross Gene ma reprezentować fakt, iż chłopaki to „krzyżówka najlepszych genów każdej z nacji, która tworzy idealną grupę”. Brzmi obiecująco… A fanki yaoi aż nie nadążają za własnymi fantazjami, które właśnie galopują im przez głowy.

MySpace

W klipie też można zauważyć wyraźne inspiracje azjatyckimi klimatami: mamy medytujących skośnookich, mamy bambusowy las za plecami J.G., papierowe parasolki, przesuwane drzwi, wykopy z półobrotu jak szast-prast-ninja. Muszę jednak, choć niechętnie, przyznać, że poza sceną, gdzie chłopaki robią za indyjską boginię z 6-cioma parami rąk, wizualnie najbardziej podoba mi się fragment, gdy Shin tak niedbale powłóczy ręką w stronę widza, odziany w soczyście różowy gairek. W internecie te ujęcia robią ostatnio niezłą furorę.


Co ciekawe, chłopcy wcale nie są zupełnymi debiutantami, gdyż każdy z nich ma już na swoim koncie doświadczenia przed kamerą. Takuya jest modelem i aktorem, występował np. w variety show „Dream Team”, Sang Min brał udział w musicalu, a Shin, najbardziej rozpoznawalna twarz zespołu, występuje obecnie w dramie sióstr HongBig” (i całkiem nieźle sobie radził!), a wcześniej można go było oglądać w „Bachelor’s Vegetable Store”.

Przesłuchałam też ich debiutancki mini-album „Timeless: Begins” i choć nie rzucił mnie na kolana, całkiem jest przyzwoity. Polecam przede wszystkim miłośnikom dyskotekowych hitów, bo poza obowiązkową balladą na zakończenie, na płycie nie ma żadnych tam smętkowych ściem. Jeśli tylko chłopcy popracują nad rapowymi wstawkami, nie będę się chyba mogła do niczego przyczepić.


Moim zdaniem chłopaki mają potencjał i ciekawa jestem, czy uda im się zawładnąć sercami Azjatek. Korzyści z posiadania przedstawicieli aż trzech narodów w jednym zespole są oczywiste i już od pierwszego ich występu na scenie, nieodłącznie towarzyszy im międzynarodowy tłumek reporterów, promujący ich poczynania we wszystkich trzech państwach.

A jak Wam się podoba ta „Genetyczna Krzyżówka”?


I jak zawsze jestem ciekawa, za co Wy kochacie k-pop w tym tygodniu! Nieważne, czy to coś nowego, czy starego, czy powszechnie znanego, czy wygrzebanego gdzieś w odmętach sceny indie. Będę wdzięczna za podzielenie się Waszymi znaleziskami!

P.S. Chciałabym z tego wpisu uczynić stały punkt programu, ale biorąc pod uwagę moje wewnętrzne rozpasanie, ciężko orzec, na ile regularnie będzie się owy cykl ukazywał. Chwilowo już nie cierpię na chroniczny brak czasu, więc może nawet się uda, by ukazywał się raz w tygodniu.

Źródła:
http://crossgene.net/korea/ (niestety, angielska wersja nie działa :/)


* koncepcja pan-azjatycka: kraje azjatyckie powinny się zjednoczyć, by stworzyć wspólną, kontynentalną tożsamość, która byłaby przeciwwagą dla zalewającej Azję kultury i ideologii Zachodu.

niedziela, 10 czerwca 2012

Nie to ładne, co ładne…

…ale co się Azjatom podoba.
Czyli o standardach urody na dalekim wschodzie.

 [Im Yoon Ah]

Czy i Wam zdarzyło się zastanawiać, co takiego szczególnego jest w Im Yoon Ah z SNSD, że niemal połowa (a może i więcej?) celebrytów odpowiadając na pytanie, jaka gwiazda jest dla nich ideałem piękna, wymienia właśnie ją? Nie, żebym twierdziła, że brak jej urody! Jasne, że jest śliczna, ale… hmm… Czy aż tak? Mi zapewne z wiadomych względów ciężko oceniać, ale refleksja ta skłoniła mnie do pochylenia się nad zagadnieniem, jakim są kanony urody obowiązujące u naszych skośnookich braci.

Sprawa jest tym ciekawsza, iż wygląda na to, że zwłaszcza dla Koreańczyków istnieje uniwersalny zbiór idealnych cech, które razem tworzą idealnego człowieka. W zachodniej kulturze istnieje presja piękna, ale myślę, że nie jest ona aż tak daleko posunięta (więcej tutaj). Poza tym, u nas istnieją jakieś tam ogólne wytyczne (np. gęste włosy, zdrowa cera, pełne usta), jak wygląda piękna kobieta/przystojny mężczyzna, ale mimo wszystko jest to sprawa bardzo indywidualna. Są tacy, którzy lubią kościste panie, ale są też tacy, którzy wyznają starą ludową zasadę, że „bez piersi i brzucha, to nie dziewucha” (serio, nie wymyśliłam tego! :P). Jedni lubią blondynki, inni brunetki, jeszcze inni szaleją za rudymi. Dla każdego coś miłego!

[a ja np. lubię pana Kanga ^^]

W Korei zaś istnieją pewne, ustalone cechy, które pojmowane są przez ogól jako atrakcyjne. Im więcej dany osobnik posiada w sobie tych cech, tym bardziej jest urodziwy w oczach swoich ziomków. W związku z tym nie powinny już tak bardzo dziwić zatrważające statystki wykonanych operacji plastycznych w tym kraju. No bo skoro, by stać się pięknym, wystarczy tylko poprawić kilka elementów, wysiłek wart jest zachodu!

Czym zatem powinien charakteryzować się piękny mieszkaniec Azji? (co ciekawe, w przypadku Korei cechy te odnoszą się nie tylko do kobiet, ale też do mężczyzn! Więcej o męskim dbaniu o siebie: tutaj)

Jasna cera

 [Park Bom z 2NE1
trochę do siebie niepodobna, ale na pewno biała]

Hordy skwierczących na europejskich plażach, niegdyś białych ciałek są dla Azjatów wszelkiej maści (od Hindusów, poprzez Tajów, aż po Japończyków) niczym sceny z horrorów. Tak jak my kochamy słoneczko i z radością wystawiamy swoje buzie na działanie wiosennych promyków, tak dla Azjaty to wróg z sortu tych najgorszych. Nigdy nie zapomnę widoku wietnamskich ulic, gdzie w 40-stopniowym upale, z wilgotnością powietrza przekraczającą 110%, przechadzały się zgrabne panie w skafandrach iście kosmicznych: długie spodnie, kolorowa kurteczka, rękawiczki, maska na twarzy, kapelusz z rondem i okulary przeciwsłoneczne. I bez takich widoków normalny człowiek rozpływa się w tym upale i nawet nie chcę myśleć, jak czułabym się w takim stroju!


Ale dla ochrony przed słońcem nie ma takiej rzeczy, do której nie posunąłby się Azjata! Parasolki i kremy z wybielaczami i filtrami (które moje koreańskie koleżanki aplikowały na twarze nawet w Polsce przy 20-sto stopniowym mrozie i śnieżnej zawiei) to chleb powszedni. Koreańskie ajumy (i ponoć Chinki również) noszą czasem hełmy nieco podobne do tych, które mieli chłopaki z Big Bang w „Fantastic Baby”, wszystko w trosce o to, by pozostać białym jak ta śnieżynka.


[Ajuma vs. G-Dragon. I kto jest bardziej stajlisz? :>]

Duże oczy z podwójną powieką

 [Kang Dong Won godnie prezentuje, czym jest podwójna powieka]

Była już o tym mowa (tutaj), ale dla przypomnienia: podwójna powieka to marzenie nie tylko każdego Koreańczyka, ale niemal każdego mieszkańca skośnookiej Azji. Japończycy mają nawet na nią swoją nazwę (czy na coś nie mają?): futae mabuta. Jest to najczęściej wykonywany zabieg plastyczny w Azji, często robiony od razu z operacją powiększenia oka. Nacina się wtedy zewnętrzny kącik oka, by je bardziej „otworzyć” i sprawić, by wyglądało na większe. Sama myśl o podobnych przyjemnościach sprawia, że gałki oczne niemal same mi z wrażenia wypływają, ale czego się nie robi, by być pięknym…

[jak można mieć coś przeciwko takim cudnym oczętom?! @_@
Yoon Si Yoon i jego boskie pojedyncze powieki]

Jeśli jednak nie ma się na zbyciu 1,2 tysiączka dolarów (cena stąd), żeby sobie machnąć podwójną powiekę, można zawsze uciec się do metod dla ubogich. Azjatycki rynek wyspecjalizował się w specjalnych taśmach i klejach, którymi podkleja się górną powiekę, by uzyskać upragnione futae mabuta. Miałam okazję wypróbować ten specyfik i muszę przyznać, że wrażenie jest dziwaczne. Jakby coś utknęło pomiędzy mózgiem a gałką oczną i nie pozwalało zamknąć do końca oka. Zdecydowanie nie jest to doznanie, które chciałabym kiedykolwiek powtarzać!

Tu mała wizualizacja:

 
Ale to jeszcze nie koniec znęcania się na oczyma! By wydawały się większe, oprócz kleju tudzież operacji, koniecznie trzeba zainwestować w tak zwane circle lenses, czyli szkła kontaktowe powiększające tęczówkę oka. Niektóre naprawdę są ogromne i aż ciężko mi sobie wyobrazić, jak można je zaaplikować na oko. Choć, jeśli mam być szczera, jest to akurat jeden z obiektów, które mieszczą się w sferze moich fantazji o ich posiadaniu… Ekhm… Ostrzegałam już chyba kiedyś, czym grozi nadmierna fascynacja Azją (tutaj)!

Dla zainteresowanych skośnookimi oczyma, więcej na blogu Skośnoocy Flower Boys
I o circle lenses na Azjatyckim Cukrze.

Prosty, wąski i „wystający” nosek, w zagranicznym stylu

[Lee Min Ho i jego słynny nos]

Wiele Azjatów ma kompleks na punkcie swoich nosów, które wg nich są płaskie, jakby się zderzyli w dzieciństwie ze ścianą. Fakt, że w porównaniu do naszych nochali, ich są w większości niewielkie i zgrabne, ale w życiu bym nie powiedziała, żeby nasze były w jakikolwiek sposób lepsze! Głównie chodzi im o to, żeby chrzęść była bardziej wystająca, tworząc wyraźny grzbiet. I znów, jeśli nie ma się kasy, by sprawić sobie takie „cudo” spod noża, znajdzie się terapia zastępcza! Na rynku są specjalne przybory do masażu, które niby to mają wydłużyć i uwydatnić azjatycki nosek, albo klipsy do noszenia po domu (mam nadzieję, że tylko po domu :>), by nos nie był taki szeroki. Pomijając skuteczność podobnych innowacji, czasem zastanawiam się, kto wpada na te wszystkie urodowe pomysły… Doprawdy… -__-`


Mała buzia i V-line

O literkach w ludzkim ciele było już sporo mowy (tutaj), warto jednak podkreślić, że tak zwana V-line jest absolutnym obiektem pożądania płci obojga. Myślę, że ten trend jest akurat najbardziej koreański spośród wszystkich na razie wymienionych. Nie zauważyłam w reklamach innych azjatyckich krajów, by tak eksploatowano tę cechę. A o co ten hałas?

[Ga In z Brown Eyed Girls]

V-line to oznaczenie kształtu twarzy, który u nas określilibyśmy mianem trójkąta. Dolna część buzi powinna być szczupła i tworzyć z brodą linię V. Z moich obserwacji wynika, iż Hyun Bin może się takową pochwalić i np. Ga In z Brown Eyed Girls. Generalnie jeśli chodzi o twarz, powinna być ona drobna i w żadnym wypadku nie posiadać pulchnych pulikasków (tylko co to za przyjemność, jak nie ma za co złapać i wytarmosić?). Żeby było śmieszniej, większość Koreańczyków posiada kompleks na tym tle i sądzi, że ich policzki są zbyt wydatne, albo kości policzkowe zbyt szerokie i zasłaniają je na zdjęciach wszystkim doskonale znanym gestem „V”. Albo przykładając piąstkę do policzka, albo układając dłonie w kształt linii V na wysokości brody, albo ustawiają się zawsze tak, by było widać tylko połowę twarzy (więcej o zdjęciowych trickach: tutaj). Jednym z większych komplementów, jakie możemy zatem usłyszeć z koreańskich ust jest posiadanie „małej buzi”.

[Hyun Bin]

Wracając do otwierającej post Yoony, w ankiecie przeprowadzonej w 2010 roku przepytano niemal 300 nastolatków i aż 67% z nich powiedziało, że chciałoby mieć taką buźkę jak ona. Jak to ładnie ujęto w artykule: „Linia jej twarzy wyraża jej przyjazny i niewinny wizerunek”.

Generalnie wydaje się, że Yoon Ah ma na swojej buźce wszystko, co trzeba:


Do tego jest szczupła, zwiewna i bardzo delikatna. Ubiera się dziewczęco, uśmiecha uroczo i śmieje zakrywając wstydliwie ustka. Czegóż chcieć więcej? Do kopiowania przystąp!

A chirurdzy plastyczni zacierają ręce…

Więcej na temat:
Społeczne fenomeny

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...