środa, 26 listopada 2014

Kłamstwa i kłamstewka koreańskiego show-biznesu

Czy te oczy mogą kłamać? I to jak! Nie dajcie się zwieść niewinnym buźkom! Twój najukochańszy oppa, czy idealna noona tak naprawdę mogą być niezłymi ziółkami!

[jasne Hyuna, już Ci wierzymy, żeś taka niewinna!]

Spójrzmy prawdzie w oczy. By utrzymać się w tym biznesie, nie można odznaczać się przesadną cnotą szczerości. Show-biznes w żadnym kraju na świecie nie sprzyja prawdomówności i rozmaite koncepty narzucane grupom, czy poszczególnym jego członkom wymagają od artystów odrobiny (albo i całkiem porządnej dozy) aktorstwa.

Zabawne historie, które co chwila przydarzają się celebrytom i są drobiazgowo omawiane w przeróżnej maści variety-shows, nie do końca muszą być prawdziwe. Dla podkolorowania tego czy innego życiorysu, managerowie dodają i odejmują różnorakie fakty, posypują je solidną dawką lukru albo zarzucają kłodami, by ktoś był bardziej godzien podziwu.


Jasne, że nie wszystko co wychodzi z idolich ust jest kłamstwem, ale… pewna doza sceptycyzmu jest wskazana. Poniżej znajduje się lista najpopularniejszych kłamstewek, które sprzedają nam gwiazdy k-popu.

1. W zespole jesteśmy jak jedna wielka, kochająca się rodzina

Tia… Nie bez przyczyny mówi się, że z rodziną to się wychodzi dobrze tylko na zdjęciach. Nie twierdzę, że wszystkie zespoły prowadzą wewnętrzne wojenki i nie szczędzą sobie złośliwości, ale zastanówmy się. Jakim cudem 5-tka, czy nawet 13-tka zupełnie przypadkowych, nie znających się wcześniej ludzi, może bez najmniejszego zgrzytu pracować i żyć razem 24h na dobę 7 dni w tygodniu? Dodajmy do tego wieczne przepracowanie, niedospanie, presję ze strony agencji, fanów, innych członków zespołu, wewnętrzne rozgrywki o miano najpopularniejszego i otrzymany czas antenowy… Jakoś nie widzę tutaj możliwości pokojowej koegzystencji. Spory muszą powstawać i tylko z czasem można się nauczyć, jak je najlepiej rozwiązywać. To tak jak w długotrwałym związku. Trzeba wypracować metody wspólnego pożycia, by wzajemnie się nie pozabijać. Tyle, że w związkach zazwyczaj sami wybieramy sobie osobę, z którą chcemy dzielić życie, a partnerzy w zespołach to w 100% małżeństwa aranżowane.


Każda z osób, która decyduje się zostać trainee i później debiutuje, musi odznaczać się wysokim współczynnikiem parcia na szkło i chęci zabłyśnięcia w świetle jupiterów. Każdy z nich marzy, by stać się gwiazdą, a to nie zawsze idzie w parze z chęcią dzielenia się sławą z innymi. Jasne, że okoliczności zmuszają ich do współpracy, ale nie musi to oznaczać, że ta współpraca zawsze przebiegać będzie bezboleśnie.

Dlatego zawsze śmieszą mnie te górnolotne wyznania, że te czy inne dziewczęta są jak siostry i ich przyjaźń i miłość trwać będzie aż po grób. Tak, piję tutaj do Girls’ Generation, które jeszcze niedawno zarzekały się, że nie będzie dla nich szczęśliwszej nowiny, niż wieść, iż któraś z koleżanek z grupy jest zakochana i wychodzi za mąż. Dziewczęta planowały rozkosznie, jak to będą 18-cie razy wyprawiać imprezy z okazji setnego dnia życia swoich maleńkich pociech (było ich wtedy jeszcze dziewięć i planowały mieć po dwójce dzieci).

[Boyfriend]

Nie chcę twierdzić, że prawdziwa przyjaźń pomiędzy członkami zespołów w ogóle nie istnieje. Na pewno spora ilość grup wypracowała sobie dobre relacje i szczerze się lubi i wspiera. Trudno jednak oczekiwać, by taka sielanka była jedynym obowiązującym trendem. Fanom miło się słucha, jak to wszyscy się kochają i szanują, ale rzeczywistość wygląda różnie

Więcej na temat można poczytać tutaj i tutaj.

2. Niewinny/-a jestem jak poranna zorza

Serio? Nigdy nie miał/-a dziewczyny/chłopaka? Nigdy nawet nikogo nie pocałował/-a, ani nie trzymał/-a za rękę? Nie wiem, może to mi przyszło pracować w jądrze ciemności, gdzie nawet moje przedszkolaki ganiają za dziewczynkami, próbując je pocałować, a dzieci z zerówki wyznają mi, że mają chłopaka w innej grupie.

Ja co prawda czekałam na mój pierwszy pocałunek do 19-tego roku życia, ale jakoś ciężko mi uwierzyć, że wszyscy są tacy niemrawi w sprawach męsko-damskich jak ja. Niełatwo też zrozumieć przyczyny fenomenu, skąd wszystkie te cudownie urodziwe nastolatki tak się wzorowo prowadzą. Czyżby była to zasługa porządnego, koreańskiego wychowania? Hmm… Więcej mogą mieć z tym wspólnego managerowie, którzy bardzo często zmuszają młodych ludzi do zatajania swoich minionych związków, albo co gorsza, zerwania ze swoim chłopakiem/dziewczyną.


Rozumiem, że towar nieużywany się lepiej sprzedaje, niż ten z drugiej ręki, ale poważnie? Czy idole to rzeczywiście tylko produkt, któremu nie przynależą się ludzkie przymioty i pragnienia?

3. To tylko przyjaźń!

Ile to razy słyszeliśmy tę samą śpiewkę? Ten i owa przyłapani zostali na romantycznym randez vous, ale wszyscy (z agencją na czele) zarzekają się, że te przytulaski i pociągłe spojrzenia to tylko oznaki szczerej przyjaźni. Gdyby agencje nieco żwawiej potwierdzały randkowe rewelacje, może skończyłoby się polowanie na czarownice w wykonaniu fanów i doszukiwanie się odbić w łyżce (tutaj) i hejtu na niewinnych fanów, którym się poszczęściło i udało cyknąć fotkę z idolem (więcej tutaj).

[G-Dragon też się ponoć tylko "przyjaźni" od wielu lat z tą uroczą Japoneczką
Więcej tutaj!]

4. Mierzę tyle i tyle centymetrów i ważę tyle a tyle

Och, naprawdę? Te kłamstewka dotyczące wagi i wzrostu są właściwie na porządku dziennym. Chłopacy nieustannie zawyżają swój wzrost, a dziewczęta odejmują sobie kilogramów (jakby było z czego odejmować!). Nie bez powodu w wielu variety-shows pojawiają się elementy typu: „pokaż nam, ile na prawdę masz wzrostu!” i goście muszą zdjąć swoje buty na koturnie i pozwolić się zmierzyć.

[niezłe koturny, Key!]

5. To, jak wyglądam, to dar mych rodziców

Niewątpliwie. Tyle, że takie drobne ingerencje w wygląd, jak machnięcie sobie podwójnej powieki, czy drobny implancik w nosie nie są w Korei uważane za operacje plastyczne. Bardzo często lepszy kształt szczęki to następstwa „nieszczęśliwego wypadku w dzieciństwie”, kiedy to ktoś musiał mieć zoperowane przetrącone ucho. Ach, ci koreańscy chirurdzy! Kto by pomyślał, że wycięcie podejrzanego pieprzyka zaowocować może nowym kształtem kości policzkowych!

[Uee to na pewno się ze zdziwienia oczy tak otworzyły, po tym jak wstąpiła do k-popowej branży]

Więcej o operacjach plastycznych tutaj.

6. „Spontaniczne” selki

Tia, te wszystkie sweet focie są tak spontaniczne, jak moje sesje na klozecie. Zdjęcia te zazwyczaj służą jako element autopromocji, gdzie maknae prezentują swoje słodkie minki i wyrafinowane dania, własnoręcznie wyczarowane dla czcigodnych eonni czy hyeongów, visuale chwalą się swoją „bezmejkapową” buzią, trendsetterzy dokumentują swoja kolejną, rewelacyjną kreację, a cała reszta żyje wesoło, otoczona wianuszkiem przyjaciół. Czasem zdarzają się przebłyski prawdziwie spontanicznych fotek, ale to niestety rzadkość.

[ta fotka IU i Eunhyuka rzeczywiście była spontaniczna! :D]

Trudno winić idoli za te wszystkie kłamstwa, gdyż środowisko w jakim żyją, zmusza ich do nieustannego mijania się z prawdą. Dla wielu kłamstwo to jedyny sposób przetrwania i dopięcia swego. Trafiając pod skrzydła agencji w bardzo młodym wieku, adepci na idoli muszą kombinować i wymyślać wymówki, jeśli chcą choć na chwilę wyrwać się z kieratu nigdy nie kończących się treningów i prób. Co zostaje im innego, jeśli nie zmyślić jakąś historię, jeśli nagle zachce im się spotkać z przyjaciółmi albo, o zgrozo! z dziewczyną, czy chłopakiem. Agencja w życiu nie zgodziłaby się na randkę (jako, że wielu idoli wiąż ma w kontraktach zakazutrzymywania romantycznych relacji), a pokus dla młodych, pięknych i potencjalnie sławnych, nie brak.

Jak z wszystkim, im więcej się trenuje, tym łatwiej to przychodzi. Wielu idoli nie zauważa już nawet, że opowiadane przez nich historyjki nie do końca zgadzają się z prawdą, a początkowo wyreżyserowane zachowania, stają się naturalne. Ile w tych wszystkich konceptach, oczekiwaniach i wyobrażeniach jest prawdziwego człowieka? To wiedzą tylko sami zainteresowani.

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

niedziela, 23 listopada 2014

„Korea Północna. Tajna misja w kraju wielkiego blefu” Johna Sweeneya

Któregoś pięknego dnia wydawnictwo MUZA odezwało się do mnie, czy nie chciałabym przeczytać i zrecenzować wydanej przez nich książki o Korei Północnej. Jako rasowy mól książkowy z rodzinnymi tradycjami oraz pasjonatka dalekiego wschodu, czy mogłam się oprzeć takiej propozycji? Oczywiście, że nie!


Książka zapowiadała się naprawdę ciekawie. Autor, John Sweeney, jest uznanym dziennikarzem z ogromnym doświadczeniem. Od wielu lat pracuje dla BBC (wcześniej dla Observera), pisał o wojnach, niepokojach i rewolucjach w ponad 60-ciu krajach na świecie. Był tam, gdzie upadały tyranie, rozmawiał z poplecznikami dyktatorów, wynosił pod pachą dywanik z rezydencji Saddama Husseina.

I tak oto autor postanowił przyjrzeć się z bliska jednej z najbardziej przerażających i najbardziej tajemniczych tyranii świata – Korei Północnej. By wjechać do tego państwa (i mieć pewność, że się z niego w jednym kawałku wyjdzie), jest tylko jedna droga: turystyczna wycieczka zorganizowana. Dziennikarze nie mają jednak prawa wjazdu do Korei Północnej, więc by się tam znaleźć, Sweeney musiał uciec się do małego podstępu. Podając się za profesora uniwersytetu, zebrał niewielką grupkę studentów, którą wtajemniczył w swój plan. Wszyscy wiedzieli, że jeśli maskarada by się wydała, konsekwencje mogły być trudne do przewidzenia. Mimo wszystko kilku nieustraszonych studentów oraz dziennikarz z przebraniu ruszają na 8-dniową wycieczkę, która miała im pokazać „prawdziwe lico” Korei Północnej. Przynajmniej tak zapewne chcieliby przewodnicy i władze, które na tę wyprawę łaskawie zezwoliły.

Za każdym razem, gdy czytam o takich wyprawach, albo oglądam je na filmach dokumentalnych, uderza mnie sztuczność całego przedsięwzięcia. Wszystko jest zaplanowane od A do Z, nie wyłączając Ą i Ź, tak na wszelki wypadek. Obcokrajowcy pod żadnych pozorem nie mogą nawet oddalać się od swoich lokalnych przewodników-opiekunów, o podróżach na własną rękę nawet nie wspominając. Z resztą jednymi osobami, które mogą swobodnie poruszać się po kraju tu sam „wielki” wódź oraz jego najbardziej zaufani klakierzy. Na granicach prowincji stoją strażnicy, którzy strzegą granic nie gorzej, niż tej z Koreą Południową. By podróżować z miasta do miasta trzeba mieć specjalną przepustkę. Wielki Brat patrzy! 

 [fałszywy profesor: John Sweeney]

Odwiedzane przez turystów miejsca są sztuczne aż do bólu i od razu widać, że przygotowane są pod publiczkę. Dziennikarz odwiedził np. fabrykę, w której nic się nie produkuje, szpital, w którym nie było pacjentów, nieustannie musiał kłaniać się posągom „drogich” przywódców, którzy wciąż rządzą krajem, pomimo, że już dawno robale ich zeżarły. O nie, przepraszam. Zapomniałam, że Kim Pierwszy leży sobie w ciepełku i w formalinie w jedynym miejscu w całej Korei, gdzie nigdy nie brakuje prądu. Bo braki w dostawie elektrycznością są czymś zupełnie normalnym. Nawet szpitale są zimne jak kostnica i wiecznie wysiada w nich światło. No, ale w sumie, po co szpitalom stałe dostawy prądu, skoro i tak nie ma pieniędzy na leki?

[władze Pyongyangu mogą sobie zaprzeczać, czemu tylko chcą, ale zdjęcia satelitarme nie kłamią.
W nocy Korea Północna tonie w cienościach. Jedyny jasny punkcik to stolica, która wygląda żałośnie w zestawieniu z iluminacją Seulu]

W książce Sweeney nie tylko opisuje swoje wrażenia z owej „wycieczki”, ale również wyjaśnia, jak do tego doszło, że w przeciągu zaledwie trzech pokoleń cała nacja została poddana praniu mózgu i zamieniona w niewolników reżimu. Wygrzebuje wiele pikantnych i nie do końca prawomyślnych szczegółów z życiorysów „drogich” przywódców, rozmawia z uciekinierami i dyplomatami, którzy spędzili w Korei kilka miesięcy albo nawet lat.

Korea Północna. Tajna misja w kraju wielkiego blefu to dobrze napisana literatura faktu, która nie nuży i trzyma w napięciu. Czytając tę książkę, trudno czasem oprzeć się wrażeniu, że jest to jakiś niezły kryminał, a nie rzeczywiste zdarzenia, a co gorsza coś, co dzieje się właśnie teraz. Może i daleko od naszego ciepłego domku, w którym nigdy nie brakuje ciepłej herbaty i schaboszczaka na obiad, ale wciąż jest to realny świat.

W jakimś sensie dynastia Kimów, oraz to, co zrobili ze swoim krajem, są dla mnie fascynujące i przerażające za razem. Ogrom zła, jakiego się dopuszczają, byle tylko utrzymać się u władzy, oczekiwania, by być traktowanym jak bogowie na ziemi, nieograniczona kontrola, megalomania i ignorancja. Dla nich życie ludzkie znaczy mniej więcej tyle, co życie muchy, która właśnie przypadkiem wpadała przez okno. A wszyscy ci, którzy ośmielają się mieć inne zdanie, wysunąć się przed szereg, przynosić złe wieści, dostatecznie nie adorują „drogich” wodzów, czy nie płaczą wystarczająco histerycznie na pogrzebie poprzedniego wodza… Kula w łeb i obóz koncentracyjny dla rodziny i następnych dwóch pokoleń.

 [tak się bawią tyrani! Wizyta rumuńskiego przywódzcy Ceausescu w Korei
Kult jednostki w najpaskudniejszym wydaniu]

Jak ci ludzi mogą spokojnie spać po nocach? Jak strażnicy obozów, głodzący ludzi na śmierć i torturujący ich w najbardziej bestialski i nie wyobrażany sposób, mogą wieczorem iść do domu i grać rolę wzorowych mężów i ojców? Czego trzeba, by zakodować w ludziach przekonanie, że ci, którzy nie są z nami, to coś gorszego niż zwierze, i skakanie po brzuchu ciężarnej kobiety (aż ta nie poroni i najprawdopodobniej umrze z powodu krwotoku i rozerwania organów wewnętrznych) to nic zdrożnego…
Naprawdę polecam lekturę Korei Północnej. Tajna misja w kraju wielkiego blefu. Sweeney nie tylko rozwiewa w niej wiele mitów, które narosły wokół tego państwa z braku informacji, ale również pozwala lepiej zrozumieć jak funkcjonuje reżim. Jest tylko jedno pytanie, które pozostaje bez odpowiedzi. Jak możemy zmienić los milionów ludzi, którzy bez swojej wiedzy stali się zakładnikami szalonej rodziny Kimów. 
 
Więcej o Korei Północej pisałam tutaj.

Dla zaainteresowanych, książkę można nabyć np. tu:
Ja ostrzę sobie zęby na jeszcze jedną pozycję:
Dla tych, którzy nie mają problemów z czytaniem po angielsku, polecam tę serię napisaną przez innego uciekiniera z obozu koncetracyjnego dla DailyNK: 

piątek, 14 listopada 2014

Wielce to Frapujące Momenty w K-popie, wydanie 5

Niemal już zgubiłam rachubę, który to odcinek cyklu! Czy kiedyś znudzi mi się szukania dziury w całym i wymyślania trzeciego dna, kiedy nie ma nawet pierwszego? Mało prawdopodobne! :D 


AOA - Like A Cat (kliknij tutuł piosenki, by obejrzeć ją na YouTube)

Jakoś wcześniej umknęły mi te panie, ale nic straconego! Nasze pierwsze spotkanie od razu zakończyło się szczerą sympatią, bo nic tak nie dostarcza materiału do WTF Moments jak dobry klip z wątkiem kryminalnym… O tak!

Kobiety-koty przebiegłe są i zwinne, jak te czarne pantery! Grawitacja się ich włosów nie ima! Co to za włam, jeśli nie zrzuci się z twarzy maski w środku akcji, wkroczy na miejsce planowanej zbrodni w stroju co najmniej niekompletnym i zaakcentuje się własną obecność stukiem 12-centymetrowych obcasów?!

[bo grawitacja jest dla cieniasów!]

Klip jest po prostu majstersztykiem, istnym podręcznikiem dla początkujących włamywaczy, obowiązkową lekturą nawet dla bardziej zaawansowanych w fachu!

Nie ma to otworzyć okno z hukiem, kiedy zakrada się do czyjegoś pokoju, a owy ktoś właśnie śpi smacznie w łóżku tuż obok. I koniecznie trzeba się po tym pokoju powyginać we wszystkie strony i potrzaskać jeszcze, czym tylko można trzasnąć. Nie gorszym pomysłem jest zmysłowe poczołganie się w stroju roboczym w szybie wentylacyjnym z jakąś śmiercionośną trutką (gazem usypiającym, czy co to było) w ręku, bez maski przeciwgazowej. Bo tylko cieniasy noszą maski, a jeszcze większe trzęsiportki uciekają w popłochu po rozpyleniu gazu. Prawdziwe twarde panny zostają na miejscu i godnie inhalują co rozpyliły! A co!

[haha, ale zabawa!
Tutaj jakoś grawitacja działa, hmm...]

[co to jest za ujęcie, ja się pytam!]
s
[ups!]

Z klipu dowiadujemy się, że bat jest śmiercionośną bronią! Już samo z niego trzaśnięcie sprawia, że rosłe chłopy padają jak muchy. Jednakowoż w obliczu przeważających sił wroga, nawet bat nie pomoże i należy salwować się szybką ucieczką.

[niezłego perwerka mają twórcy tego klipu, nie możecie z tym polemizować…]

Kto by się fatygował staniem na czatach… Spoko luzik! W chwili, gdy koleżanka usiłuje włamać się do sejfu można wygospodarować chwilę dla siebie i pograć na telefonie. I potem być bardzo, ale to bardzo zdziwionym, gdy do pomieszczenia wpada ochrona.

I najważniejsze lekcja: zawsze miej przy sobie pistolet! Jak wiadomo, pistolet to wspaniała broń obuchowa i nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda, by przywalić nią komuś w łopatkę.

Na marginesie muszę jeszcze dodać, że system zabezpieczeń w tym banku/posiadłości jest doprawdy żałosny. Lasery, pod którymi można się przeczołgać i wyłączyć za pomocą pstryczka, jak żarówkę w pokoju. Drzwiczki przezroczystej skrzynki chroniącej dużego szkiełka diamentu klekocą jak nie przymierzając pociąg PKP w pędzie. Ochrona jest bardziej wrażliwa na ból, niż moje 5-latki podczas szczepień, a szef całego bałaganu jest co najmniej niedomyślny.

Mniemam, że dlatego cała ta męska banda jest biała, bo żaden Koreańczyk nie odstawiłby takiej fuszery.

Boyfriend – Witch 

[uch! Już to Tobie koleś!]

Skoro jesteśmy przy bijatykach: jak pokazują poprzednie edycje WTF Momentów, mordobicie nie jest najmocniejszą stroną chłopców z koreańskich boys bandów. Niezmiennie bandziory leją ich po pyskach i zazwyczaj źle to wszystko wygląda. Chłopcy z Boyfriend klipem Witch wyznaczyli jednak nowy poziom nieudolności, który wymaga nie lada umiejętności: padania na ziemię po dotknięciu szaty wroga, czasem nawet zdarza się to i bez fizycznego kontaktu.

 [tak kobietę publicznie rozbierać?! @__@]

 [no to teraz masz problem, koleś...]

[troszkę żeście spudłowali chłopaki]

Jako że analiza całego klipu dalece wykracza poza moją inteligencję, skupię się na kończącej klip scenie walk. Mam tutaj swoją teorię. Jakby nie spojrzeć, chłopcom przyszło się zmierzyć z wiedźmą! Jestem pewna, że dziewczyna, poirytowana tym, że jakiś nieletni wampiro-wilkołak śmiał zedrzeć z niej pelerynkę (a to zboczuch, nu-nu!), zaczęła emitować śmiertelną aurę, która rozłożyła przeciwników na łopatki! Samo znalezienie się w zasięgu śmiercionośnych wyziewów źle się skończyło, a cielesny kontakt to po prostu mogiła! Drogie bojfrendy, następnym razem zastanówcie się trzy razy, nim przejdziecie do rozbierania dziewczyny na dachu, w towarzystwie kolegów!

[pozamiatane!]

P.S. Czy tylko mi się przypomniał dach SHINee z Ring Ding Dong? :D

MADTOWN – Yolo 

Uch, jacy ci panowie są groźni i gangsta! Zdążyłam już trochę poekscytować na fanpejdżu, oznajmiając, że piosenka mi się bardzo spodobała, choreografia też jest niezgorsza, czegóż mi trza więcej! Klip też jest przyzwoity, chłopców może za bardzo poniosło pod koniec, kiedy to wandalizują wszystko, co wpadnie im w ręce, ale rozumiem koncept, niech im będzie. Graffiti na piłkach do kosza jest w jakiś sposób innowacyjne. Z przyzwyczajenia popatrzyłam sobie po dekoracji i znalazłam dwa momenty, a właściwie dwa teksty na ścianach, które mnie mocno zafrapowały.

Pierwszy jest ten:


My hear is still BL” Moje słuchać jest wciąż… i tu rodzi się pytanie, jest wciąż czym? Jako mangowy zboczeniec, skrót BL od razu skojarzył mi się z Boys’ Love, a więc yaoi. Moje słuchać jest wciąż wysoce estetycznym i przyjemnym dla oka gejowskim pornosem? Hm, chyba nie… Klip nie ma żadnego oznaczenia 19+, więc chyba to nie to twórca miał na myśli. Z resztą co ma do tego zmysł słuchu? Chyba, że ktoś przedkłada bodźce słuchowe ponad wizualne. O gustach się nie dyskutuje.

Nic to, porzuciłam wątek yaoistyczny i chwyciłam za słownik. Może jest jakieś znaczenie BL, którego nie znam? Zapewne nie chodzi o Bibliotekę Brytyjską (British Library), wątpliwa jest też wersja o niskim poziomie baterii (Battery Low), czy też utracie krwi (Blod Loss) albo złamaniu nogi (Broken Leg)… Przekonująco brzmi banialuka, ale ja stawiałabym jednak na stan budżetu (Budget Line), bo ewidentnie ktoś przyoszczędził na jakimkolwiek sensie.

[więcej można sobie sprawdzić tutaj: http://www.abbreviations.com/BL
Jak ktoś ma lepsze pomysły na rozwiązanie tej łamigłówki, proszę, oświećcie mnie!]

A może za rogiem jest dalszy tekst i to nie jest hear (słyszeć) tylko heart (serce) i nie BL tylko BLACK? Hm…Sama nie wiem co lepsze.

Kolejny tekst głosi (jak mniemam, po niemiecku?)


Friede den Hütten
*rieg den XXX

Pokój szałasowi (w tym szałasie? Dosłownie to jest napisane „pokój/zgoda szałas”, bo się gramatyka ciut-ciut posypała). Mimo moich usilnych starań, lingwistycznej kreatywności i dociekań, nie dowiedziałam się co ma oznaczać druga linijka. Pierwsze słowo to, jak przypuszczam, „Krieg”, czyli wojna. Całość pewnie to coś w stylu „Pokój temu szałasowi, a wojna światu”. Nie wiem co kto brał, ale należy to odłożyć!

Spica Ghost 

[serio?! @__@]

Matko Bosko, ja wiedziałam, że bycie modelką to wymagający zawód, ale że… fryzjerka może ci sfajczyć fryzurę za pomocą prostownicy do włosów?! @___@ Toż to z tego narzędzia wydobywa się dym! Niech mnie ktoś oświeci, czy to jest jakaś nowa generacja prostownic ziejących ogniem i tak ma być, czy w wyniku montażu wycięto następujące sceny paniki, bezładnego biegania w kółko i wrzasków „łep ci się pali!”

Zszokowałam się! @__@

BoyfriendWhite out

Boyfriend na bis! Tak mi się przypomniało a propos przerażania się. Czy Wy widzieliście te nóżki?! @__@ Tak, te jaśniejące na czarnym tle nóżki! Toż to moje ramiona są grubsze! Dajcie temu chłopcu coś jeść!


A tak poza tym, to robi się chyba tendencja, że się skośnoocy zaczynają prowadzać z zagranicznymi dziewczynami… Np. Zhoumi z Super Junior, w White out rozmowa potoczyła się po angielsku, więc na pewno nie była to Koreanka. Przypuszczalnie też była to biała dziewczyna, jak sugeruje sam tytuł: białe out…

Moje kochane czytelniczki, singielki, któraś planuje podróż na wschód? :D Wygląda, że to może być dobry moment!

[a tak w ogóle to pod prysznic nie wchodzi się w spodniach!]

Pozdrawiam jak zawsze serdecznie i niech moc trzyma się producentów klipów muzycznych! ^^

Więcej Wielce to Frapujących Momentów:

poniedziałek, 10 listopada 2014

Nieodparty urok Bollywood

Mój romans z Bollywood trwa już nieprzyzwoicie długo. Od jakichś 10 lat, czy coś koło tego… Kto by pomyślał jak wiele może w życiu zmienić niepozorny seans filmowy. W któreś senne popołudnie obejrzałam Czasem Słońce, Czasem Deszcz i bezpowrotnie uwiódł mnie czar inności, kolorów, śpiewów i tańcy. Pewnie źle to będzie o mnie świadczyć, co zaraz powiem, ale wtedy nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że są miejsca na ziemi tak bezpretensjonalnie inne o tego, co znałam na co dzień.

 [Jeden z najnowszych filmów, jakie weszły do kina:
Bang Bang. Tytułowa piosenka jest rewelacyjna! Do posłychania i obejrzenia tutaj]

I tak jeden film zapoczątkował moją fascynację Indiami, która zaprowadziła mnie na indyjską ziemię, skąd z kolei przywiozłam sobie mój przystojny suwenir, który to ostatecznie sprowadził mnie z podróżniczej ścieżki i usidlił w Niemczech. Niezbadane są koleje rzeczy. Strzeżcie się, bo jak widać na moim przykładzie, nawet tak błahe wydarzenie, jak obejrzenie filmu, potrafi wywrócić całe życie do góry nogami.

Ale ja nie o tym.

Jakiś czas temu odgrażałam się napisaniem postu ku pochwale indyjskiej muzyki. Zdziwiłam się nieco, że aż tylu z Was podziela moje fascynacje! Jasne, że Indie to cały czas Azja, ale nie zbyt są one skośnookie (no, może poza północnymi stanami, jak np. mistyczny Ladakh). Odbiegam więc nieco od tematyki tego bloga, ale co tam. Rozszerzenie horyzontów nikomu jeszcze nie zaszkodziło. ^^

Jeśli ktoś śledzi poczynania indyjskiego przemysłu rozrywkowego od dłuższego czasu, na pewno zauważył szokujące zmiany, jakie zaszły na przestrzeni ostatnich kilku lat. Gdy zaczynałam przygodę z Bollywood nie do pomyślenia było, by zakochane pary choćby cmoknęły się w usta na ekranie, nie mówiąc już o jakichś bara-bara, czy choćby mglistych sugestiach, że do owego bara-bara doszło. Gdy młodsze gwiazdki zaczęły po woli łamać buziaczkowe tabu, jedna z największych gwiazd, Shahrukh Khan, zarzekał się, że on nigdy takiego aktu się nie dopuści! Twierdził, że istnieje tyle sposobów wyrazu uczucia, że dosadne cmok-cmok jest nie potrzebne. Jakiż był mój szok i zgorszenie, gdy ten sam Shahrukh Khan bez żenady całował się ze swoją koleżanką z planu w filmie Jab Tak Hai Jaan! Czego oni tam w ogóle nie wyrobiają! @__@ Shahrukh lata topless, jest bara-bara w łóżku, mieszkanie razem przed ślubem, Katrina Kaif robi striptiz w metrze i bardzo często przechadza się niekompletnie ubrana! Ale to i tak jeszcze nic!

[No patrzcie, jakie bezeceństwa się wyprawiają! Więcej się dzieje w piosence tutaj]

Są filmy, które negują wartość małżeństwa i przywodzą do wniosku, że życie na kocią łapę jest lepsze (Shuddh Desi Romance). Są filmy, w których główna bohaterka stwierdza, że nic jej nie obchodzi, co świat mówi o jej mieszkaniu z facetem bez ślubu, bo jej mężczyzna jest dla niej całym światem (Aashiqui 2). Są filmy, w których główni bohaterowie zarabiają na życie jako gigolo (Desi Boyz) i takie, w których główna bohaterka wyrusza samotnie w podróż do Europy i finalnie rzuca swojego narzeczonego-dupka (Queen: cudny film, bardzo polecam!). Najlepsze jest jednak to, że od jakiegoś czasu karierę w Bollywood robi kobieta, która do niedawna była gwiazdą porno i prowadzi internetowy sklep I’m Besheram (znaczy tyle co: jestem bezwstydna), gdzie można nabyć erotyczną bieliznę i inne akcesoria z branży. Sunny Leone, bo o niej mowa, wystąpiła niedawno w hicie Ragini MMS 2 (nie widziałam, ale domyślam się poziomu po promującym film klipie i głębi piosenki Baby Doll):


Co ciekawe, tak konserwatywne społeczeństwo, jakie tworzą Hindusi, zaakceptowało jakoś Sunny. Dziewczyna zapraszana jest do programów rozrywkowych, gdzie siedzi obok innych gwiazd indyjskiego ekranu.

Mój osobisty suwenir podśmiechuje się ze mnie za każdym razem, gdy oglądając razem jakiś film na mojej twarzy odmalowuje się szczery szok, wywołany tą czy inną sceną. Jasne, że pokoleniu mam i babć nie bardzo podoba się kierunek, w którym rozwija się indyjski show biznes, ale czy tak nie jest w każdej kulturze, w każdym miejscu na ziemi? Mama mówiła mi, że mój dziadek odsądzał od czci i wiary biednego Czesława Niemena za jago Dziwny jest ten świat, bo co to były za jakieś dziwaczne wrzaski, a nie muzyka? Śmiem twierdzić, że nasi rodzice niezbyt przychylnym okiem patrzą na klipy Lady Gagi i wygibasy Miley Cyrus na jej niszczycielskiej kuli. 
 
[no, jakoś się nie dziwię braku entuzjazmu rodzicieli... ]

Niechcący zaliczyłam się więc do grupy skostniałych indyjskich babć i matek, które chciałyby, by Bollywood pozostał czysty i niewinny jak ta łza. Młode pokolenie Hindusów nie chce jednak tych narzuconych ograniczeń. Żądają wolności wyrazu i filmów, które nie negowałyby istnienia tak ważnej części ludzkiego życia, jaką jest seksualność. Świat się zmienia i Indie również nie stoją w miejscu. Nie da się jednak ukryć, że wciąż istnieje ogromny dysonans pomiędzy tym, co dzieje się w dużych miastach, takich jak Mumbaj czy Bangalore, a wioskami. Pracowałam w małej wiejskiej szkole przez 3 miesiące, to napatrzyłam się wystarczająco. Jaskółki zmian, jakie pojawiają się w Bollywoodzie, zdecydowanie świadczą o kulturalnych zmianach w Indiach, jednak do ogólnonarodowej rewolucji jeszcze daleko. Indie są mistrzami łączenia sprzeczności, więc ten stan dysonans potrwa jeszcze jakiś czas. Czy to dobrze, czy źle, nie mnie to oceniać. Niech Hindusi sami decydują o tym, jaka jest ich kultura i państwo.   
Ciut odbiegłam od tematu. A jest jeszcze jedna rzecz, która niezmiennie urzeka mnie w bollywoodzkich produkcjach: muzyka. Przez to, że muzycy pozostają w większości w cieniu (bo to aktorzy udają, iż śpiewają słowiczymi głosami), nie ma tam osób z przypadku. To nie ładna buzia, czy gibki pląs decydują o tym, że ktoś znalazł się w branży muzycznej. Tutaj niezmiennie liczy się głos i talent. Może ten czy tamta są czyimś pociotkiem (Bollywood to jedna wielka rodzina, dosłownie!), jednak gdyby nie miał silnego głosu, na pewno by się tam nie znalazł. 
 
 [Rodzina Bachchanów]

Jak nie jestem wielką fanką ballad, w przypadku hinduskich romantycznych pieśni, muszę zazwyczaj skapitulować i przyznać, że te utwory są po prostu przepiękne! Poniżej jedna z moich ukochanych piosenek EVER. Rzewna, ale niezaprzeczalnie cudowna:
 

Dla miłośników indyjskich piosenek (i dla tych, co jeszcze nie wiedzą, że są miłośnikami indyjskich piosenek) stworzyłam kompilację moich najulubieńszych utworów z subkontynentu indyjskiego. Suwenir znacznie przyczynił się do ubogacenia listy i pewnie niebawem powstanie jakiś update, bo zarzucił mnie najnowszymi hitami, które „koniecznie muszę wrzucić na listę!”. Godnie oparłam się tym naciskom z zewnątrz i pozostałam wierna moim muzycznym miłościom. Starałam się powstrzymać od wrzucania na listę starych jak świat szlagierów z Czasem Słońce i innym tego typu produkcji. Na playliście znalazło się tylko kilka staroci, którym naprawdę nie mogłam odmówić zaszczytu zaprezentowania się moim Kochanym Czytelnikom. Nieco to inne niż k-pop, ale ma w sobie nieodpartą magię. Polecam!
 
[PLAYLISTA]   
Koniecznie wysłuchajcie pana, który tutaj tak w uniesieniu zastygł na zdjęciu. To pierwsza piosenka!
 
Dajcie znać, jak wrażenia! ^^

wtorek, 4 listopada 2014

Garść ploteczek z Korei

Jakiś czas temu był przegląd tego, co w trawie piszczy w Japonii (tutaj), czas więc rzucić okiem na to, co w ostatnim czasie wyskoczyło z buszu w Korei. A działo się, działo! Tyle się działo, że czasem trudno nadążyć… Wykrusza się Chiński narybek EXO (nieco więcej tutaj i będzie też o tym za chwilę), Jessica rozstała się z Girls’ Generation (więcej tutaj), zespoły się rozpadają, idole randkują, ojcowie odnajdują po latach i pozywają uzurpatorów, zupełnie jak w dramach… Nudno nie jest!


B.A.P. idą na ulop

Zasłużony! Chłopaki pracowali bez przerwy od momenty swojego debiutu, czyli od stycznia 2012 roku, a wiadomo, że i przed debiutem się nie obijali. Przez niecałe 3 lata w Korei wydali 14 singli, 3 mini albumy i jeden long play, w Japonii kolejne 4 single, sumując 18 klipów, nie mówiąc już o ciągłych nagraniach w stacjach telewizyjnych, talk- i variety shows, koncertach i dodatkowych wydarzeniach promocyjnych. Ufff… Grafik wydaje się być dość napięty. Ciekawe kiedy mieli czas iść siku, o spaniu nie wspominając.

TS Entertainment, agencja chłopaków, wydała oficjalne ogłoszenie, w którym stwierdza, że tymczasowe wycofanie się B.A.P w cień spowodowane jest troską firmy o zdrowie swoich podopiecznych. Znając wyrozumiałość koreańskich agencji gwiazd, tłumacząc stwierdzenie na ludzki język, oznacza to mniej więcej tyle, że chłopcy znaleźli się na skraju fizycznego i psychicznego wycieńczenia i nie ma już żadnej możliwości wydusić z nich więcej. Anulowano więc ich trasę koncertową w Ameryce Południowej i wysłano na krótkie (jak się zarzeka TS) wakacje.

Wypoczywajcie chłopaki!

Sulli jako pomiot Szatana

[Sulli]

Trudno mi orzec, dlaczego tylu ludzi w Korei nie lubi Sulli z f(x), ale trzeba przyznać, że jej anty-fani są bardzo kreatywni. Nie tylko zdołali wygonić dziewczynę na urlop od show-biznesu (więcej tutaj), ale również przekuć ten fakt na kolejny powód do obrzucania jej błotem.

Tym razem Sulli winna jest tego, że jej koleżanka z zespołu – Krystal – zasłabła 18-tego października podczas koncertu w Szanghaju. Czyżby Sulli posiadała sukkubie zdolności wysysania życiowej energii podczas snu swoich niewinnych ofiar? A może para się innym woo-doo? Otóż nie! Po prostu wstrętnie się obija na urlopie, zmuszając w ten sposób swoje koleżanki do zdwojonej pracy! Oj, paskudna… Co gorsza, Sulli na swoim urlopie nie przywdziała (jak nakazywałaby przyzwoitość) włosiennicy i nie umartwia się 24h na dobę, tylko bezwstydnie umawia się na spotkania z przyjaciółmi, chodzi na basen i czasem do klubu potańczyć! Zgroza i rozpasanie!

[Krystal]

Anty-fanom umyka jakoś fakt, że to oni sami, swoim ciągłym pluciem jadem, zmusili dziewczynę do wycofania się ze sceny, a tym, kto bezwzględnie wykorzystuje swoich podopiecznych i wyciska z nich ostatnie poty jest nikt inny a SM Entertainment. Pomimo napiętego grafiku Krystal (dziewczyna występuje obecnie w dramie My lovable Girl) agencja wysłała ją do Chin, by tam pląsała przed szanghaijską publicznością. Obecni na widowni fani zauważyli, że dziewczyna zemdlała, gdy zespół schodził ze sceny. Agencja zapewniła, że jej zdrowiu nic nie zagraża i zapewniono jej solidny odpoczynek. Ciekawe tylko kiedy (chyba w samolocie do Seulu), bo następnego dnia bez żadnych ceregieli wysłali ją na plan dramy.

I kto jest tutaj pomiotem Szatana?

Chińska rewolta w EXO


Po donośnym trzaśnięciu drzwiami przez Krisa (więcej tutaj), Luhan postanowił wziąć przykład ze swojego ziomka i również opuścił pokład EXO. Pozew, jaki wpłynął na biurko SM Entertainment, jest dokładnie taki sam, jaki odstali już od Krisa, nawet biuro prawnicze jest to samo, różne są tylko nazwiska skarżących się. SM oczywiście uderzyło w ten sam ton, że Luhan jest „zdrajcą”, który zyskał popularność dzięki EXO a teraz chce porzucić swoją matkę-agencję i rozpocząć pracę na własny rachunek. Nawet jeśli wersja SM jest prawdziwa, to nie rozumiem skąd całe to zdziwienie. Toż przecież metoda wyciskania ze swoich podopiecznych wszystkiego co możliwe, by maksymalizować własny zysk wpisana jest w statut SM. Kris i Luhan są po prostu spostrzegawczy i szybko się uczą. Nie jest jednak miło być przedmiotem własnych praktyk, co?

Tym razem reakcja chłopców z EXO była dużo bardziej stonowana. Ciężko powiedzieć, czy ich zrozumienie dla kolegów wzrosło, czy po prostu nauczyli się na własnych błędach (czego o matce-agencji powiedzieć nie można), że nie warto publicznie obrzucać się błotem. Tak czy owak, wszyscy pożyczyli sobie dobrze na przyszłość i rozstali się w pokoju.

G-Dragon jednak nie jest gejem!


Hm, wygląda na to, że wysnuta przez nas (Anulaczkę i Martan) dawno temu teoria, że GD jest gejem, legła w gruzach. Chyba, że ta urocza Japoneczka to tylko przykrywka, wszystko możliwe! Tak czy inaczej, GD umawia się z mieszkanką Kraju Kwitnącej Wiśni – Kiko Mizuhara. YG nie wydało jeszcze oficjalnego potwierdzenia, sami zainteresowani też milczą jak zaklęci, ale raczej mało jest już tu do dodania.



Ciocia Walerianka błogosławi i życzy wielu uroczych, skośnookich dzieci!

MBLAQ się rozpada!

No dobra, nie rozpada się. Jeszcze. Chyba.
Tyle jest niewiadomych i mocno frapujących momentów w całej tej historii, że szczerze śmiem wątpić, by coś się jeszcze urodziło z tej piątki.

[Joon i Thunder]

Nie stawiam jednak jeszcze krzyżyka. Wszystko zaczęło się od tego, że podpisane przez chłopców kontrakty na początku ich kariery właśnie wygasły i J.Tune Camp negocjuje z nimi nowe warunki umów. Lee Joon i Thunder odmówili odnowienia kontraktu z agencją, co stawia pod znakiem zapytania przyszłość MBLAQ. Joon chce się podobno skoncentrować na swojej karierze aktorskiej, a Thunder? Hm, kto wie. Widać ma jakiś pomysł na życie.

Nie trudno się dziwić, że w oficjalnym fanklubie MBLAQ wybuchła panika. J.Tune Camp wydało w związku z tym oficjalne oświadczenie, w którym uspokaja, iż wciąż trwają rozmowy z dwoma panami nad kształtem dalszej współpracy i nawet jeśli chłopcy oddadzą się pod inne skrzydła, agencja jest gotowa koordynować działania zespołu jako piątki.

Coś jednak musi być na rzeczy. Sporo zainteresowania i emocji wzbudziła zapowiedź planowanego przez MBLAQ koncertu na 29-30 listopada. Nie tyle sam koncert jest interesujący, co promocyjny plakat zamieszczony na oficjalnym Instagramie przez dyrektora twórczego koncertu (nie mam pojęcia, czy aby tak się nazywa ta fucha, ale coś mniej więcej), Randyego Noh. Umieszczony pod zdjęciem podpis głosi:


Wydaje się, jakby to było wczoraj, kiedy zobaczyłem MBLAQ drżących przed ich debiutanckim występem 5 lat temu, a teraz szykują się do pójścia do wojska. Zastanawiam się, czy będą w stanie porządnie przygotować się do koncertu […].

Agencja milczy na temat możliwych wcieleń. Mir uspokajał na oficjalnej stronie fanklubu zespołu, że nie ma powodów do zmartwień, ale osobiście wydaje mi się, że wzmianka o wojsku w tak napiętym okresie nie jest zbiegiem okoliczności. Czas pokaże, jaka będzie przyszłość MBLAQ… Szykowałabym się jednak na najgorsze.

Z dramy do życia: Cha Seung Won


Historia Cha Seung Wona bez problemu mogłaby stanowić trzon jakiejś koreańskiej dramy. W 1992 roku ożenił z kobietą, w której zakochał się bez pamięci i która miała już dziecko z poprzedniego małżeństwa – trzyletniego wówczas Cha No Ah. Para zadecydowała, że skoro biologiczny ojciec nie za bardzo interesuje się swoim potomkiem, najlepiej będzie, jeśli nie będą wspominać synowi o jego prawdziwym tatusiu. Seung Won stał się więc z dnia na dzień ojcem.

Cha No Ah niestety nie wyrósł na wcieleniem cnót wszelakich i wielokrotnie był zatrzymywany przez policję za palenie marihuany, raz nawet został oskarżony o molestowanie seksualne nieletniej. Sprawa została umorzona z powodu braku dowodów a strony konfliktu „wyjaśniły sobie nieporozumienie” i wszystko dobrze się skończyło. Przez cały ten czas Seung Won niezmiennie stał u boku swego syna, przepraszając za to, że nie potrafił wychować swojego dziecka na porządnego obywatela i prosząc o wybaczenie w jego imieniu.

[Cha No Ah]

Gdy prasa ogłosiła, że 5-tego października aktor został pozwany przez pana (nazwijmy go) A za podszywanie się za ojca jego syna, mało kto mógł uwierzyć w podobne rewelacje. Pan A doznawał „mentalnych cierpień” z powodu kłamstw rozsiewanych w mediach przez Seung Wona, udając, że Cha No Ah jest jego synem. Jako zadośćuczynienie mężczyzna zażądał 100 milionów wonów (grubo ponad 300 tys. zł), bo i o co przecież mogło chodzić, skoro gościu wyskoczył jak Filip z konopi po 22 latach nie interesowania się losami swojego dziecka.

Cha Seung Won znów przeprosił swoich fanów za nie wyjawienie całej prawdy o swojej rodzinie ale wyraził również nadzieję, że ludzie rozumieją jego decyzję, jako że pragnął jedynie chronić swojego syna, No Ah. Przyznaję, że aktor zaimponował mi swoją dojrzałą reakcją i podejściem do całej sprawy. Nie ma tutaj skomlenia o przebaczenie i łzawych historyjek o ciężkim życiu. Seung Won przyznał, jak wygląda prawda i nie żałuje swoich decyzji, bo dobro jego rodziny stoi dla niego zdecydowanie wyżej w hierarchii ważności, niż służalcze wyflaczanie się przed swoimi fanami.


Pan A ostatecznie wycofał się ze swoich żądań (przeraził się pewnie hejtu, jaki się mu na głowę posypał po podobnym wyskoku) i pojednawczo stwierdził, że nie chciał nikomu wyrządzić krzywdy (a to dobre!). W całej tej historii najgorsze jest to, że dorosły już syn aktora w taki właśnie sposób dowiedział się, że ma innego tatusia. Może dzięki temu nieco bardziej doceni starania Seung Wona, który stworzył mu dom.

To by było na tyle ploteczek i skandali. Rok 2014 obfituje w różniste wydarzenia w k-popie, więc zapewne niebawem znów będę mieć o czym pisać. Mam nadzieję, że jednak będą to bardziej wesołe doniesienia, bo biedni k-popowi fani nie mogą spokojnie spać po nocach, drżąc o los swoich ulubieńców!

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...