Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KARA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KARA. Pokaż wszystkie posty

środa, 29 lipca 2015

I dupa! Czyli krótki artykuł o tym, jak cztery litery rządzą pop-kulturą

Jak zapewne zdążyliście się już zorientować, nie śledzę poczynań naszych skośnookich ulubieńców ze zbyt wielkim zapałem. By nie rzec nawet, że niemal zupełnie przestałam je śledzić. Gdy czasem najdzie mnie chęć zmienienia tego faktu, zazwyczaj zaczynam żałować, że w ogóle się za to zabrałam. Zawsze mam naiwną nadzieję, że może uda mi się znaleźć coś ciekawego, a tu dupa. Dosłownie. Wszędzie. I zza każdego rogu. Nie ważne, czy trzeba, czy nie trzeba, czy koresponduje to z nastrojem/treścią piosenki… dupa musi być.

[inna strona Hello Venus]

Wybaczcie nieprzystojne słownictwo, ale póki co nie mam jeszcze totalnie w czterech literach, tego co się dzieje w k-popie, więc mogę się poawanturować. Przez wzgląd na moje wieloletnie dokonania blogowe. A co!

Nawet jeśli ktoś niezbyt interesuje się pop kulturą jako taką, trudno nie zauważyć, że tylnia część ciała bierze szturmem cały świat. Jeśli chodzi o naszych zachodnich braci, tamtejsza pupa dosłownie nie daje się przeoczyć. Wiecie o czym mówię.


Nawet gwiazdy wielkiego formatu (i nie chodzi mi tutaj o rozmiar tylnej części ciała), z dobrze ugruntowaną pozycją, które (wydawałoby się) nie musiałyby imać się takich chwytów, płyną z nurtem. Nie wiem czy widzieliście dokonania Jennifer Lopez w tym zakresie. Jeśli nie, nie polecam tego zmieniać. Jej singiel pod wielce mówiącym tytułem „Booty” zatrważa mnie tyleż samo wizualnie, co muzycznie.

Koreańska pupcia jest może nieco bardziej subtelna, ale to właściwie tylko dla tego, że jest mniejsza. Pośladki nie mogą więc wirować we wszystkie strony przy energicznych podskokach.

No bo tak całkiem poważnie, czy zdarzają się jeszcze jakieś girls bandowe choreografie, które oferują coś więcej niż miziu miziu tu i tam oraz niewybredne kręcenie czterema literami? Czy to naprawdę wszystko na co pozwala kreatywność choreografów i umiejętności idolek? A może to wszystko, czego oczekują fani? W końcu k-popowe wytwórnie to nie ostoja sztuki i doznań estetycznych, a fabryka pieniędzy. Skoro fani chcą tyłeczka, to go dostaną! Hurtem! I na każdą okazję. Bez okazji z resztą też.

[Girls' Generation]

I w tym cały problem. Ja nie mam nic to tyłeczków jako takich. Średnio kręcą mnie co prawda damskie cztery litery, a już na pewno niewiele obchodzą mnie pupcie koreańskich nastolatek, jednakowoż nie da się od nich uwolnić, bo wyskakują na człowieka z każdego zakamarka sieci!

Słuchasz smutnej ballady o nieszczęśliwej miłości? Co widzisz? Wirujące tyłeczki.
Słuchasz skocznego hitu? Co widzisz? Wirujące tyłeczki.
Słuchasz przesłodkiej pioseneczki jakiejś k-popowej śnieżynki? Co widzisz? Wirujące tyłeczki.
Słuchasz parującego i kipiącego ciężkim bitem kawałka? Co widzisz? Wirujące tyłeczki. Tutaj chociaż te tyłeczki mają jakieś uzasadnienie.

W większości jednak owe pupcie pojawiają się bez kontekstu i potrzeby, by nie rzec, że po prostu bez sensu. Nie twierdzę, że każda pupa jest zła, ale każda pupa powinna mieć przynajmniej jakieś uzasadnienie.

[Sistar 19]

Skoro sexy koncept to jedyne co obecnie sprzedaje w k-popie, niech już będzie. Jest jednak tyle wersji tego, co jest seksowne i pociągające, że twórcy klipów mają niemal nieograniczone możliwości, jak ugryźć ten temat! Kobieta ma przecież o wiele więcej do zaoferowania niż same pośladki. Jasne, że we wschodnioazjatyckich kulturach występują inne standardy co do tego, co jest przyzwoite a co nie. Zbyt głęboki dekolt może być uznany za obscenę, podczas, gdy niemal goła pupa jakoś nie szokuje.

Można jednak być zapiętą pod samą szyję, świecić gołymi udami, kręcić pupą a mimo wszystko nie być sprowadzonym do roli stojaka na tyłek. Mam tu na myśli np. piękną balladę SISTAR 19Gone, not around any longer”. Czy ktoś pamięta jeszcze „So hotWonder Girls? Jest to chyba jeden z moich ulubionych girls bandowych kawałków wszechczasów. Chwytliwy bicik, prześmieszny klip, który koresponduje i nadaje charakteru temu, o czym śpiewają dziewczyny. Kręcenie pupcią jest tam jak najbardziej na miejscu i uczynione jest po mistrzowsku! Nie wspominając już o kultowym niemal „MisterKary. Piosenka jest tak skoczna i wesoła, że nie ma wyjścia, jak wystać i zacząć kręcić pupcią!

[niemal już klasyczne cztery litery Wonder Girls]

Starałam się znaleźć jakieś bardziej współczesne przykłady fajnej pupy z kontekstem, ale niestety, nie podołałam. Jeśli widzieliście ostatnio coś wartego uwagi, proszę, dajcie mi znać! Może jeszcze k-pop nie jest stracony. Bo godzinami mogłabym się rozwodzić nad przykładami pupci bez sensu, ale po co? Niech te dwa jakże subtelne wyjątki z klipów posłużą za mój niemy komentarz.

[Girl's Day w "Female President" o ironio!] 

[AOA]

Więcej na temat:
Ochhhhhh,achhhhhhh… Gorąca jestem tak…

P.S. ten post powinien chyba mieć jakieś ograniczenia wiekowe czy coś :P Tyle niemal gołych tyłeczków! :P

sobota, 28 lipca 2012

Tu przytniemy, tam podpiłujemy i będzie git!

Czyli o cudownych następstwach diet i przebytych chorób (albo o operacjach plastycznych w Korei, jak kto woli).

[Shin Dong z Super Junior 
to zdjęcie to tylko kawał z okazji pierwszego kwietnia
ale oczęta pociachać sobie już dał :(]

Całkiem niedawno Koreańczycy zapłonęli słusznym gniewem, gdy okazało się, że uroda nowo wybranej Miss Korea 2012, Kim Yu Mi, nie jest dziełem Matki Natury. Po tym, jak zgarnęła tytuł i koronę najpiękniejszej, do internetu wyciekły jej szkolne zdjęcia, na których zbyt podobna do obecnej siebie nie jest… Dziewczyna mężnie przyznała: „nigdy nie twierdziłam, że urodziłam się piękna.”, ale tytułu bynajmniej oddawać nie zamierza. Dodała jeszcze, iż „od teraz, mam nadzieję, stać się sławną ze względu na moje wewnętrzne, a nie zewnętrzne piękno.” Ma dziewczyna poczucie humoru, nie ma co.

[Kim Yu Mi, obecna Miss Korea
dziś i kiedyś]

Rozumiem oburzenie, bo w końcu były to wybory Miss Korei a nie Miss sprawności rąk chirurgów. Trudno jednak zrozumieć nagonkę mediów, która poniekąd się rozpętała po wyznaniu Kim Yu Mi. Zjawisko występowania podwójnych standardów jest, niestety, na półwyspie zjawiskiem dość częstym. Cenzura, która przepuszcza albo zakazuje klipów i piosenek wg tylko sobie wiadomych standardów (tutaj), sposób kreowania girls bandów, a dopuszczalne społecznie normy zachowań (tutaj), cały fan-serwis w męskim wykonaniu, a poziom tolerancji osób o odmiennej orientacji seksualnej (tutaj) i na koniec operacje plastyczne. W kraju, gdzie współczynnik wykonywanych zabiegów w przeliczeniu na ilość mieszkańców jest najwyższy na świecie i gdzie pewnie połowa gwiazd i celebrytów na którymś etapie swojego życia poprawiła sobie to i owo, otwarte przyznanie się do chirurgicznej korekcji urody jest ogromnym tabu.

[ilość wykonanych operacji plastycznych liczona na 1000 mieszkańców
dane z 2010 roku
różnoniebieskie paski pokazują ty operacji. Od lewej:
skóra i włosy; piersi; tłuszczyk; twarz i włosy; reszta ciała]

Im dłużej interesuję się kulturą wschodu, tym bardziej jestem pełna podziwu dla mieszkających tam ludzi. Przyznaję, że mi ciężko byłoby się odnaleźć w gąszczu sprzecznych sygnałów i powinności. Z jednej strony nacisk na to, by być pięknym i bogatym jest obezwładniający. Z każdego zakątka ulicy oraz lodówki wyskakują niemożliwie piękne twarze znanych i lubianych celebrytów, po biurze krążą wycyckane i zadbane panie, których nienaganny styl i drogie dodatki onieśmielają, do tego pokutuje popularne przeświadczenie, że ładni mają w życiu łatwiej i szybciej dostają dobrą pracę, niż ci mniej urodziwi… Nie mówiąc już o tym, że z wątpliwą urodą, nie ma nawet co marzyć o znalezieniu wyśnionego partnera. A przecież piękno jest niemal na wyciągnięcie ręki. Wystarczy zaoszczędzić nieco i odwiedzić dzielnicę Gangnam w Seulu, która znana jest jako plastyczne zagłębie Korei (teraz już wiecie, dlaczego najnowsza piosenka PsyGangnam Style” jest tak genialna?).

No i tu zaczynają się schody. Być brzydkim zdecydowanie nie wypada. To już ustaliliśmy. Jeśli jednak ktoś podejmie próby wpasowania się w obowiązujące standardy (więcej o koreańskich standardach urody tutaj) za pomocą skalpela i, nie daj Boże, przyzna się do tego otwarcie, i tak zostanie zepchnięty w odmęty tej samej szarej strefy, z które wyszedł. Bo piękno musi być naturalne, albo przynajmniej musi na takie dobrze pozować.

 [są też i tacy, którzy nie wierzą w naturalne pochodzenie boskiej krzywizny nosa Mihonka (Lee Min Ho)]

My, szare żuczki, i tak nie mamy tak źle. Jasne, że presja idealnych ciał i buź, wyskakujących zza każdego zakrętu bywa przytłaczająca, ale pomyślcie o tym, co muszą przeżywać wszyscy ci, którzy znajdują się na medialnym świeczniku. Już słyszę uszami wyobraźni te wszystkie komentarze, że aktorzy i piosenkarze sami się pchali, więc mają co chcieli. Ja jednak pozostanę wierna swoim przekonaniom, że fakt posiadania talentu i podzielenia się nim ze światem, nikogo jeszcze uprawnia, by podnosić takiego delikwenta do boskich kategorii, gdzie ludzkie przywary i słabości nie mają dostępu. To są tacy sami ludzie jak my, może ładniejsi, może zdolniejsi i z parciem na szkło, ale zapewne z takimi samymi (jak nie większymi) kompleksami i problemami.

A trudno nie popaść w kompleksy, gdy non stop przebywa się w towarzystwie zjawiskowo pięknych i uzdolnionych ludzi, a własny manager daje talon na wykonanie operacji plastycznej.

Było już kilka gwiazd w historii koreańskiego przemysłu rozrywkowego, które zakończyły swój żywot, odbierając sobie życie z powodu przepracowania i zbyt dużej presji. To był ogromny szok, gdy w 2010 roku gwiazda jednego z największych międzynarodowych hitów koreańskiej telewizji „Winter Sonaty”, Park Yong Ha, został znaleziony nad ranem w swoim domu, powieszony na kablu. Na ratunek było już niestety za późno.

[Park Yong Ha]

A presja jest ogromna. Nie tylko trzeba śpiewać i tańczyć perfekcyjnie, ale równie perfekcyjnie prezentować się przed kamerami. K-pop jest niestety zupełnie nastawiony na wygląd i często uroda przyszłych członków zespołów jest dużo ważniejszym czynnikiem, niż ich talent wokalny czy aktorski. Ostatnio sporo sensacji wzbudziła wypowiedź rzecznika YG Entertainment odnośnie planowanej, nowej grupy dziewczęcej:

„W skład nowego grils bandu wchodzą tylko te dziewczęta, które nigdy nie poddały się operacjom plastycznym. Ich kontrakt podpisany z Yang Hyun Sukiem  zawiera klauzulę o „braku operacji plastycznych”… Operacje plastyczne mają swoje dobre strony, ale jednocześnie sprawiają, że jest coraz mniej naturalnych piękności w zespołach… Widząc tyle grup z pięknymi buziami w zespole, zaczęliśmy się zastanawiać, jak te dziewczęta poradziłyby sobie, gdyby przyszło im wykonywać muzykę YG.”

[Kim Eun Bi, jedyna znana członkini nowego girls bandu YG,
znana z udziału w programie "Superstar K2"]

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ktoś wreszcie poszedł po rozum do głowy i przeniósł punkt ciężkości z urody, na muzykę. Po głębszym zastanowieniu, dochodzę do wniosku, że nic bardziej mylnego! Skoro dziewczęta mają klauzulę o braku operacji plastycznych w kontrakcie, znaczy to tyle, że będą piękne z natury. Co dalej implikuje, że głównym założeniem przyświecającym przesłuchaniom, było znalezienie urodziwych buź, których nie trzeba by było udoskonalać. Co więcej, stwierdzenie „Widząc tyle grup z pięknymi buziami w zespole, zaczęliśmy się zastanawiać, jak te dziewczęta poradziłyby sobie, gdyby przyszło im wykonywać muzykę YG” nie tylko jest policzkiem dla wszystkich pięknych dziewcząt z koreańskiego show-biznesu, sugerującym, że nie potrafią śpiewać, ale również spycha je do gorszej kategorii „tych poprawionych skalpelem”.

Dlatego większość gwiazd szybciej popełni publiczne harakiri, niż otwarcie przyzna się, że zrobiła sobie operację plastyczną. A bardziej lub mniej uzasadnionych spekulacji jest całe mnóstwo. Chyba nie ma celebryty, którego nie podejrzewano by o poprawienie sobie tego i owego.

Najczęstszymi wymówkami są: utrata wagi, zbawienny wpływ ćwiczeń i zabiegów kosmetycznych. Jessica z SNSD idzie w zaparte, że jej nagła zmiana kształtu szczęki to wyłącznie wynik schudnięcia z przepracowania. Gdy sytuacja jest jednak zbyt oczywista i nie da się dłużej brnąć w zaprzeczania, kolejną taktyką jest przyznanie się do przejścia operacji, która wymuszona była jakaś chorobą albo wypadkiem, a ładniejszy kształt nosa, czy kości policzkowych to tylko miły efekt uboczny. Kim Hyun Joong tłumaczył swoją zamianę nosa na lepszy model tym, że dawno temu dostał w niego kamieniem i chcąc nie chcąc, musiał się biedaczysko pod nóż położyć.

 [Jessica z SNSD i jej podejrzana linia szczęki]

Gdy wszystko inne zawiedzie, ewentualnie można się przyznać do zrobienia sobie operacji, by uzyskać podwójną powiekę. Jest to zdecydowanie najpopularniejszy zabieg w Korei (pewnie też w Azji, ale pewna nie jestem) i czasem mam wrażenie, że traktowany jest jak wypad w kapciach do warzywniaka na zakupy. Zaskakujące jest jednak, jak wiele taka z pozoru niewielka zmiana jest w stanie namieszać na czyjejś twarzy! Patrząc na zdjęcia Shin Donga z Super Junior albo Uee z After School, rzeczywiście, trudno nawet zauważyć różnicę. Ale to co zaszło z buziami Goo Hary z KARY i Kyu Hyuna (też SuJu), to już jest po prostu magia…

 [Goo Hara z KARA]

 [Kyu Hyun z Super Junior]

Są jednak postaci heroiczne i godne podziwu. Zdecydowanie najjaskrawszym przykładem jest Kwang Hee z ZE:A. Chłopak sam z siebie przytaszczył do studio podczas kręcenia variety show „Strong Heart” swój wielki portret sprzed kilku lat i bez żenady wyznał, że przeszedł tyle operacji plastycznych, że do 20-tego roku życia nie mógł pić alkoholu, bo ciągle był albo rekonwalescentem, albo przygotowywał się do kolejnego zabiegu. Nie da się ukryć, że przemiana… robi wrażenie.

  [Kwang Hee z ZE:A]

Trzech panów z legendarnego Shinhwa: Shin Hye Sung, Jun Jin, i Kim Dong Wan przyznało się po latach, że też mają kilka rzeczy poprawionych na swoich buziach. Ich fanklub jest już jednak tak mocno zakorzeniony, że podobne rewelacje nie mogą im już zaszkodzić. Choć bez wątpienia oddziałują na opinię publiczną. No bo skoro wystarczy sobie tu coś rozciąć, tu podpiłować i wyglądać jak gwiazda ekranu, dlaczego by nie podjąć tego wyzwania!?

Korea wyrasta obecnie na mekkę chirurgii plastycznej i znęceni widmem pięknolicych idoli mieszkańcy wschodniej Azji (choć nie tylko! Kliniki chirurgii plastycznej goszczą obywateli np. Mongolii czy krajów Arabskich) masowo przyjeżdżają „na wakacje” na półwysep po to, by poprawić sobie to i owo. Nie można również zapomnieć o sporej ilości pacjentów z USA. Mieszkający tam Azjaci wolą przylecieć do Korei, by oddać się w ręce specjalistów, którzy rozumieją specyfikę azjatyckiej urody, niż skorzystać z usług lokalnych klinik. A nóż będzie nas operować chirurg, który dotykał boskich powiek któregoś z koreańskich idoli?!

 [nietknięte powieki Ga In z Brown Eyed Girls]

Zastanawia mnie tylko, do czego to wszystko prowadzi. Czy jeszcze trochę otoczeni będziemy armią idealnie pięknych i zupełnie wyzutych z jakichkolwiek ludzkich cech idoli? Czy wyobraża sobie ktoś Gonga Yoo (vel. Guniaczka) z podwójną powieką?! Albo Ga In z Brown Eyed Girls? To by była jakaś tragedia! Widać, mnie Europejce, łasej na wszystko co inne i azjatyckie, nie dane nigdy będzie pojąć, jak komuś mogą się nie podobać te przepiękne, migdałowe oczy.

 [Guniaczek]

Z wszystkiego, najsmutniejsze jest to, że my sami, fani w ogóle, nakręcamy tę chorą spiralę. Gdyby nie było popytu, nie byłoby i podaży. Skoro publiczność domaga się pięknych buź, to je dostaje. Nie ma co się czarować, show-biznes, jest tylko biznesem i robienie kasy zawsze było priorytetem…

P.S. Nie zapomnijcie wypowiedzieć się w ankiecie na pasku obok →
i na facebookowym fanpage'u, gdzie pytałam o to, jakiej muzyki słuchaliście przed rozpoczęciem przygody z k-popem

Więcej na temat:
Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

czwartek, 21 czerwca 2012

Zakazana miłość

z dedykacją dla Anulak

Czyli kolejna garść powodów, dla których nie chcielibyście być gwiazdami koreańskiego show-biznesu.


Nigdy nie podejrzewałam Piotra Szczepanika o tak daleko posuniętą świadomość kulturową i znajomość koreańskiego show-biznesu, ale widać chłopak miał nieźle rozwinięty zmysł prekognicji, gdy śpiewał słowa swojego wielkiego hitu sprzed lat. „Kochać, jak to łatwo powiedzieć.” Czy można lepiej ująć sytuację koreańskich celebrytów i ich sprawy sercowe? Pewnie sam pan Piotr nie wie, jak bardzo ma rację!

Raz na jakiś czas na plotkarskich serwisach typu allkpop.com czy soompi.com pojawiają się szokujące newsy typu: X spojrzał przeciągle na Y podczas nagrywania variety show „Z”, to na pewno romans! A był widziany razem z B, gdy wychodził z restauracji C, to na pewno romans! Dramowy pocałunek D i E był zadziwiająco udany i realistyczny, na pewno mają romans! Pomijając jednak te głupkowate ploty, usłyszeć o jakimś prawdziwym romansie w świecie k-popu, to prawdziwa rzadkość! Czyżby wszyscy byli tacy tajemniczy i ukrywali swoje połówki lepiej, niż Templariusze pochowali swoje skarby? Czy może w natłoku zajęć w grafiku, nie mają czasu na takie zbytki jak związki?

W obu stwierdzeniach kryje się ziarenko prawdy. W zeszłym roku głośna była historia małżeństwa Seo Taiji (legendarnego ojca k-popu) i aktorki Lee Ji Ah (znanej np. z dramy „Me Too, Flower!”), które wyszło na jaw przy okazji… ich rozwodu. Żeby dodać pikanterii całej sprawie, byli sobie poślubieni od 14-tu (!) lat i podobno doczekali się dwójki dzieci (są głosy, że to tylko plotki). Oboje powinni pracować w jakichś tajnych służbach, a nie w show-biznesie! Ich konspiracyjne talenta zdecydowanie się marnują!

[Seo Taiji i Lee Ji Ah]

A to, że gwiazdy są zapracowane, wiadomo nie od dziś i rzeczywiście jest tak, że grafiki celebrytów wypchane są do granic absurdu i managerowie (jeśli są łaskawi) zostawiają swoim podopiecznym zaledwie po kilka godzin wolnego na sen. Dlatego nie ma co się dziwić, że w profilach wielu gwiazd, w tabelce „hobby” nie znajdziemy niczego kreatywnego. Śpiew, taniec, wyciskanie na siłowni, w porywach oglądanie filmów i słuchanie muzyki, ot czemu poświęcaj się gwiazdy w „wolnych chwilach”. Ich życie w większości sprowadza się do występów (czy to na scenie, czy to w TV), długich godzin ćwiczeń, wywiadów i sesji fotograficznych, a każdą wolną chwilę, jaką tylko uda im się wygospodarować pomiędzy jednym nagraniem a drugim, poświęcają na to, czego im najbardziej trzeba, czyli sen.

 
[biedne chłopaki z Infinite, nawet śpią synchronicznie!]

Nie ma się co oszukiwać, pomimo szalonego stylu życia, na takie rzeczy jak miłość zawsze znajdzie się czas. Szefowie agencji gwiazd doskonale o tym wiedzą i bynajmniej ich ta wiedza nie cieszy. Zakochany celebryta, to same problemy, dlatego też wymyślili sobie sprytnie, jak uregulować i tę kwestię! Młodzi ludzie skłonni są zgodzić się na wszystko, byle tylko spełnić swoje marzenia, co show-biznesowe molochy skrzętnie wykorzystują. W cyrografie kontrakcie bardzo często znajduje się zapis, iż przyszły piosenkarz/aktor na określony czas zobowiązuje się nie angażować w żadne miłosne perypetie. I zazwyczaj jest to punkt, który nie podlega negocjacjom. Albo podpisujesz i wstępujesz do zakonu zespołu, albo spadaj, bo jest tysiąc innych na twoje miejsce, którzy marudzić nie będą.

Czemu agencjom tak zależy, by ich gwiazdy pozostawały w stanie wolnym? Po pierwsze, singlom łatwiej jest się skupić na swojej pracy i oddać jej bez pamięci. Nie rozpraszają ich zmartwienia po ostatniej kłótni z partnerem, ani nie irytują się, gdy przedłuża się wywiad, bo i tak nikt na nich nie czeka (okrutne, acz prawdziwe). Całą swoją kreatywność i energię wkładają w wykonywaną pracę i nie marzą o tym, gdzie by tu uszczknąć odrobinkę czasu na potajemną schadzkę.

Po drugie, samotnego celebrytę łatwiej jest sprzedać. Wszystkim zakochanym bez pamięci fanom zdecydowanie łatwiej jest kochać swoje bożyszcze, gdy ten/ta nie ma u swego boku jakiegoś niepożądanego dodatku w postaci chłopaka czy dziewczyny. A jak wiemy (a jak nie wiemy, to możemy się doedukować tutaj i tutaj), fani bywają różniści… Nie mam aż tak dużego doświadczenia z fanami k-popu płci męskiej, więc ciężko mi się wypowiadać, ale dziewczęta bardzo często żyją w wyimaginowanym związku ze swoim idolem, a sieć zasłana jest wyznaniami miłości do własnego „męża”, jak się pieszczotliwie zwykło nazywać swoich ulubieńców. Co prawda w świecie miłośników k-popu bigamia jest jak najbardziej legalna i oczywista, to jednak wieść o tym, że „mąż” śmiał sobie przygruchać jakąś panienkę, jest jak policzek dla fanki! Mam wrażenie, że fani płci obojga ubzdurali sobie, że celebryci zostali poślubieni swoim fanom i każda plotka o ewentualnym związku odbierana jest jak zdrada. A zdradzony i rozgoryczony fan potrafi wiele! Oj, wiele! Od „cichych dni” poczynając, czyli bojkotowania występów swojego ulubieńca, a na fizycznych i słownych atakach na nieszczęsną połowicę kończąc.

Tak było w przypadku głośnego romansu Jonghyuna (SHINee) i aktorki Shin Se-kyung w październiku 2010 roku. Fani poczuli się, delikatnie mówiąc, oszukani i obrazili się śmiertelnie na Jonghyuna, a Se-kyung musiała znosić fale nienawiści i strugi jadu plujące na nią z każdej strony. Związek w końcu się rozpadł, ale miłośniczki Jonghyuna pewnie do dziś wypominają mu skok w bok.

 [Shin Se-kyung i Jonghyun]

Lekkiego życia nie miała też dziewczyna Se7en, Park Han Byul, która dopiero od niedawna może spokojniej przemierzać ulice, nie obawiając się, że zza rogu wyskoczy jakaś rozsierdzona fanka jej wybranka. Oboje długo ukrywali ten związek, ale gdy ich wspólne zdjęcie wyciekło do prasy, postanowili potwierdzić, że są razem. Reakcja fanów nie była zbyt budująca, gdyż z tego powodu z fan-klubu Se7en wypisało się aż 100 tysięcy osób!

[Se7en i Park Han Byul

W całej tej nagonce aż ciężko uwierzyć, że program „We Got Married” cieszy się niesłabnącą popularnością. Jest to variety show, w którym gwiazdy show-biznesu zostają złączone w pary, by sprawdzić, jak poradziłyby sobie w życiu, gdyby zostały sobie poślubione. Widzowie (oraz komentatorzy w studio) śledzą losy pary od pierwszego dnia, gdy się poznają, kibicują im przy wykonywaniu różnych zadań i słuchają spostrzeżeń oraz uczuć „małżonków” po dniu pełnym wrażeń. 


Choć przez program przewinęły się naprawdę znane twarze, jak np. Nichkhun z 2PM i Victoria z f(x), Jung Yong Hwa (CN Blue) i Seohyun (SNSD), to żaden fan tudzież fanka nie ruszyli do stacji MBC z krucyfiksem, wyciągać swojego ukochanego z łap ich ekranowych partnerów. Myślę, że mają na to wpływ dwie rzeczy: wszyscy doskonale wiedzą, że program jest wyreżyserowany i związek dwóch celebrytów nie jest prawdziwy. Ot, taka bardziej zaawansowana gra dla gwiazd. Można więc ją oglądać jak zwyczajną dramę w TV, z tą przewagą, że reakcje oglądanego ulubieńca są dużo bardziej autentyczne. Można więc śledzić, jak dana osoba zachowywałaby się w związku, marząc sobie skrycie, że my jesteśmy w skórze jej partnera.

[Seohyun i Jung Yong Hwa]  

W celach edukacyjnych obejrzałam jeden odcinek i powiem, że mam mocno mieszane uczucia. Z jednej strony z rozrzewnieniem ogląda się pierwsze próby zaprzyjaźnienia się dwóch obcych sobie osób (oglądałam parę Jung Yong Hwa i Seohyun), z drugiej zaś… Czułam się jak jakiś zboczeniec podglądacz,  który włazi ludziom w ich prywatne sprawy. Osoby, siedzący w studio i komentujące każdy krok bohaterów, nadawały całemu programowi jakiejś takiej… perwersyjnej nuty. Ale może ja się nie znam. W końcu mam ten swój spaczony, zachodni rozumek. Nigdy nie kręciły mnie produkcje typu „Big Brother”, więc pewnie nie rozumiem idei zagadnienia.

W tym kontekście randkowy zakaz, jaki nakładają na swoje gwiazdy agencje, oraz dziecinne reakcje fanów wydają się być straszną hipokryzją. Całkiem niedawno dziewczyny z 2NE1 narzekały, że szef YG Entertainment miał uwolnić je w maju tego roku od owego zakazu (tym bardziej, że Park Bom ma już 28 a Dara 27 lat, co dla Korei jest wiekiem bardziej niż odpowiednim do zamążpójścia), ale zmienił zdanie, uznając najwyraźniej, że pozycja dziewczyn na rynku muzycznym nie jest jeszcze wystarczająco silna, by stawić czoła ewentualnym następstwom związków dziewczyn. NH Media dla kontrastu uznało, że chłopcy z U-KISS pracowali wystarczająco ciężko, by zasłużyć na nagrodę w postaci randkowej wolności (dziewczyny, bilety do Korei już kupione?). Może nie mi porównywać popularność obu grup, bo U-KISS ma dużo silniejszy fan-klub poza granicami Korei, niż w kraju, ale dotychczas żyłam w błogim przeświadczeniu, że 2NE1 jest jednym z czołowych girls bandów półwyspu. No cóż, widać dla YG uznało, że to za mało…

[chłopaki z U-KISS mają powody do radości!]

Jest jednak światełko w tunelu, gdyż można zauważyć zmieniające się nastawienie samych fanów do „sparowanych” gwiazd. Zaskakująco dobrze został przyjęty romans Junhyunga (B2ST) i Goo Hara (KARA). Fani od samego początku bardzo wspierali parę i byli zmartwieni, gdy pojawiły się doniesienia o ich rozstaniu (które okazały się być plotką, bo para nadal jest razem. Przyznajmniej na dziś: 30.07.12). Tak samo obyło się bez dantejskich scen, gdy Lee Min Ho ogłosił światu swój związek z koleżanką z planu „City Huntera”, Park Min Young. Z kolei Sunye z Wonder Girls dokumentnie roztopiła męskie serca wyznaniem, iż umawia się ze zwyczajnym chłopakiem (z plebsu, aż chciało by się powiedzieć :P).

[Junhyunga (B2ST) i Goo Hara (KARA)]

Może jest więc nadzieja, że z biegiem czasu koreańskie gwiazdy będą mogły zakochiwać i odkochiwać się zgodnie z tym, co czują, a nie z tym, na co i kiedy pozwala im ich agencja? Może wtedy nieco bardziej wiarygodnie brzmiałyby w ich ustach wszystkie te romantyczne pieśni, które z takim przejęciem wykonują. Często mam wrażenie, że biedacy, nie mają nawet pojęcia, o czym śpiewają…

Więcej na temat:
                                                                                                                    
Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

wtorek, 29 maja 2012

Ju dzium dzium maj halt lajk e laket

Czyli dlaczego angielski w k-popie jest (często) tak beznadziejny

[Strasznisty angielski czai się w każdym rogu!
Mrożące krew w żyłach Breaking News w wykonaniu FT Island "Hello Hello"
*

Zacznijmy od tego, że sama jestem osobą, która uczy się angielskiego i nie obce są mi wszelkiego typu językowe kłopoty. Od wymowy (to zakichane, właściwie zaplute, „th”), poprzez problemy semantyczne, po gramatyczne zawiłości. Nie raz zdarzyło mi się machnąć taki kwiatek, że nawet uroda naszych ulubionych skośnookich blednie. Stąd daleka jestem od naśmiewania się z naszych koreańskich braci i sióstr za to, że ich angielski nie jest najwyższych lotów. W końcu mieszkają w swoim pięknym kraju, więc nie mają obowiązku znać angielskiego. Co innego jednak, gdy za tym „angielskim” stoją korporacje, które mają więcej pieniędzy, niż nam śmiertelnikom kiedykolwiek się śniło i beztrosko wrzucają do k-popowych piosenek angielskie słówka i zwroty, bez nawet cienia refleksji. Nie mówiąc już skonsultowaniu tej linijki z rodzimym użytkownikiem języka (a tych w Korei nie brak!).

Przykładów na to, jak bardzo konsultacje z anglojęzycznymi osobami są niezbędne w koreańskim show-biznesie, jest zatrzęsienie. I nie chodzi mi już tutaj o problemy z wymową, bowiem koreańskie ucho (a przez to i język) nie rozróżnia dźwięków „r” i „l” oraz „b” i „v” i potem wychodzą różne takie ciekawostki jak „loli poli” zamiast „Roly PolyT-ARY czy sławetne i tytułowe „dzium dzium maj halt lajk e laket” B1A4 („Zoom zoom my heart like a rocket”, dla niezorientowanych. Cokolwiek to znaczy.) Nawet „Nothing’s sober” Infinite mogłabym przełknąć (ma nawet więcej sensu niż „Nothing’s over”, które ma być niby w oryginale). Ale jest całe mrowie rażących błędów, wobec których nawet moje polskie ucho przejść obojętnie nie może. Nim przyjrzymy się zjawisku głębiej, kilka przykładów na rozgrzewkę:

DBSKPurple Line


Mimo całej mojej miłości i sentymentu do tego zespołu… To, że Yoochun odczuwa potrzebę przedstawienia się purpurowej linii… Dość to dziwne, ale widocznie chłopak jest grzeczny i wychowany, niech mu będzie. Ale gdy usłyszałam, jak w 45-tej sekundzie piosenki wyśpiewuje z poważną miną: „I really wanna touch myself” (naprawdę chcę się dotknąć), przyznaję, drobinkę zwątpiłam. Spoko, każdy ma swoje potrzeby, ale czy jest to coś, o czym muszę koniecznie wiedzieć? Hmm… (swoją drogą to przykre, że nikt mu nie chciał w tym pomóc).

U-KISSShut Up

 
[współczesny hrabia Dracula - Eli]

To jest chyba najsławetniejsze użycie konglishu (czyli koreańsko-angielskiej mieszanki językowej) w całym k-popie. Na samym początku pieśni możemy usłyszeć, jak Eli zmiksowanym głosem hrabiego Draculi mówi „Hello. Hello. Do you know me? This is …” (czy mnie znasz? To jest…) i tu się zaczynają kontrowersje. Oryginał twierdzi, że powinno być „…more than present” (więcej niż teraźniejszość?), ale brzmi jak „Mordney present” (Mordney obecny). Ta linijka zapoczątkowała żywot wampira Mordney, który bawi mnie ilekroć pojawia się w recenzjach Simona i Martiny z eatyourkimchi.com. Ostatnio jakoś nie występuje zbyt często, co z jednej strony dobrze świadczy o poziomie angielskiego w k-popie, ale z drugiej, tęskno! Mordney wróć!

B2STBeautiful


Najwyraźniej twórcy tekstu do tej piosenki przegapili lekcję angielskiego w szkole, kiedy to tłumaczono, iż w zdaniu, żeby było zdaniem i miało jakiś sens, musi być użyty czasownik. „My beautiful my girl and I” (moja piękna, moja dziewczyna i ja. Ilu was tam w końcu jest? Trójka?), „Nothing better than you” (nic lepsze niż ty) „So beautiful my girl (In the cube)” (taka piękna moja dziewczyna (wewnątrz sześcianu). Nie wiem jak Wam, ale mnie ostatnia linijka coś przypomina… Był kiedyś taki film o kilku nieszczęśnikach uwięzionych w labiryncie z sześcianów i obawiam się, że nie był to romantyczny obraz…

KARAPretty girl


I mój ulubiony tekst: „If you want a pretty, every wanna pretty” (jeśli chcesz ładna, wszyscy? chce ładna). Niestety polskie tłumaczenie nie oddaje „piękna” tej linijki, bo siłą rzeczy trzeba wyrazić ją bardziej kompletnie, że twórca ją stworzył. Więcej komentować nie trzeba.

EXOMama


I żeby nie było, że obecnie kwiatki się nie zdarzają. „Careless, careless. Shoot anonymous, anonymous.
Heartless, mindless. No one.
Who care about me?
” (nieostrożny, nieostrożny. Zastrzel anonimowego, anonimowego. Bez serca, bezmyślnie. Nikt. Kto o mnie dbać?). I co do tego wszystkiego ma… mama? Nie można zapomnieć również o epickim, anglojęzycznym początku klipu, kiedy to lektor swoim tubalnym głosem opowiada nam historię obrońców drzewa, której nie rozumieją nawet nativi. Pocieszające, bo zaczęłam się już martwić, że to z moim angielskim jest coś nie tak!

Można by tak długo wymieniać, ale nie kopmy leżącego (zawsze możecie podzielić się swoimi ulubionymi przykładami w komentarzach! :D).

Po co zatem w kraju, gdzie nie mówi się po angielsku, produkuje się muzykę przeznaczoną na rodzimy rynek z angielskimi wstawkami? No cóż, angielski wciąż uważany jest za coś modnego, „trendy” i egzotycznego. Kojarzy się z zachodnią cywilizacją i kulturą, która wciąż w swoisty sposób fascynuje Koreańczyków. Angielskie słówka wrzuca się zatem, by piosenki brzmiały bardziej „światowo” i „na czasie”. W latach, kiedy trend się zaczął (czyli będzie gdzieś pod koniec lat 90-tych) odsetek ludzi znających angielski był naprawdę niewielki, więc nie miało najmniejszego znaczenia, jakie słowa się w nich pojawiały. I tak prawie nikt ich nie rozumiał. Lokalne hity nie miały też ambicji zawojować anglojęzyczną część świata, więc nikt nie zaprzątał sobie głowy takimi szczegółami jak poprawność gramatyczna, czy jakikolwiek sens wrzucanych słówek. Obecnie realia się nieco zmieniły, ale… Szefowie show-biznesowych firm to zazwyczaj starsi panowie, którzy żyją we własnym świecie i nie zauważają postępujących zmian.

Nie można zapominać, że koreańskie społeczeństwo do kośćca przesiąknięte jest neo-konfucjańską filozofią, wg której hierarchia i znanie swojego miejsca w szeregu to cnoty pierwszego sortu. W ichniejszych korporacjach panuje dryl i karność większa niż w wojsku i jeśli szef coś wymyśli, nikomu nawet przez myśl nie przemknie, by się z nim nie zgodzić. Dlatego właśnie np. U-KISS, który w swoim składzie posiada Kevina, który urodził się i wychował w Stanach i mówi po angielsku jak rodowity Amerykanin, nie miał szans zaoponować, kiedy jego przełożeni podsunęli mu pod nos tekst do „Shut up”,  czy „0330” ze sławetnym „Don’t deny our R-square pi” i „Why did I turn on this love show” (tym razem nawet nie odważę się podjąć próby tłumaczenia!). Tyle pociechy, że nie jemu przypadło w udziale wyśpiewywanie podobnych idiotyzmów. 

[Kevin z U-KISS]

Można by było przymknąć na to wszystko oko, gdyby nie fakt, że k-pop przejawia obecnie zakusy ekspansji na zachodnie rynki, o czym wyraźnie świadczą ciągłe koncerty k-idoli w obu Amerykach i Europie (choćby ostatni MBC Korean Music Wave in Google). Szefom rozmaitych wytwórni nie jest również obca świadomość, jak wielu fanów na całym świecie mają ich podopieczni. Można by pomyśleć, że debiut EXO i ich epicka anglojęzyczna przypowieść o drzewie była właśnie takim ukłonem w stronę zagranicznych fanów, no ale jak wyszło, wszyscy wiemy. Gdyby panowie z SM Enterteinment zrezygnowali choćby z jednego z 10 tysięcy teaserów, którymi katowali publiczność i zainwestowali tę kasę w konsultacje z nativami, międzynarodowa społeczność k-popowych fanów poczułaby się bardziej niż dopieszczona. Irytujące jest to, że takie komercyjne molochy, które wkładają tyle funduszy i wysiłku w wypromowanie każdej ze swoich gwiazd i piosenek, oględnie mówiąc, mają w pompce anglojęzycznych fanów. Jasne, szaleństwo koreańskiej fali rozpoczęło się i przybrało na sile niezależnie od tego, jak paskudny był wyśpiewywany angielski. Ale obecnie, kiedy wszyscy wiedzą o naszej egzystencji, miło by było, gdyby ktoś uczynił choćby minimum wysiłku, by pozostać profesjonalistą w każdym aspekcie.


No ale z nas, międzynarodowych fanów, wytwórnie nie mają wiele pożytku. Ściągamy muzykę z internetu (jak i większość Koreańczyków, dlatego m.in. w niemal 70% koreańskich reklam występują celebryci), nie chodzimy na koncerty, nie kupujemy skarpetek z podobizną JaeJoonga… Ze splendoru i chwały, jaką przynoszą ojczyźnie k-popowe gwiazdy, niech się cieszą organizacje rządowe. Szefów wytwórni interesuje bardziej wymierny zysk.

Wybaczcie biadolenie. Następnym razem postaram się o coś weselszego! :)

Więcej na temat:

Źródła:
Przy pisaniu tego artykułu, wspomniani wcześniej Simon i Martina z eatyourkimchi.com byli dla mnie wielką pomocą i inspiracją. W ich recenzjach różnych koreańskich hitów zawsze jest część poświęcona angielskiemu, stąd też można wychwycić wiele „kwiatków”. Dodatkowo polecam jeszcze fragment o angielskim w k-popie w komenatrzu do tego postu:
http://www.eatyourkimchi.com/k-crunch-cocktail-me-dont-dj-doc-right-now/


* w tym paseczku na dole możemy przeczytać: „hot weather is making wverything very dry. fire can easly when things are dry. the windows are broken and firman are in the bulding to make sure there’s no fire” (gorąca pogoda czyni wvszystko bardzo suchym. Ogień może łatwo, jeśli suche. Okna są zepsute/wyłamane i strażak są w budynku, żeby upewić się, że nie ma ognia)

czwartek, 24 maja 2012

Girls bandy i "zboczeni" ajushi

W świecie k-popu istnieją fani wszystkich możliwych gatunków. Kobiety i mężczyźni, starsi i młodsi, fani maniakalni i bardziej normalni, anty-fani i sasaeng-fani, fani zrzeszeni i wolne rodniki. I dobrze, że (niemal) dla wszystkich jest miejsce w kolorowej i wesołej k-popowej rodzinie. Zostawmy temat fanów ekstremalnych, bo o tym było już dużo powiedziane. Tym razem przyszedł czas, by przyjrzeć się bliżej „wujkom”, czyli panom po 30-stce, którzy szaleją za girls bandami.


Myślę, że w naszej kulturze zwariowany pan lat 30, 40 albo i nawet 50+, który ze szczenięcym entuzjazmem ogląda najnowszy klip swojego ukochanego girls bandu i maszeruje dziarsko na koncerty, jest zjawiskiem egzotycznym, by nie powiedzieć dziwacznym. U nas przyjęło się, że pop w wydaniu grup z tańcem synchronicznym zarezerwowany jest wyłącznie dla nastolatków. A koreańska baza ajushi to nie byle jaka publika. Obecnie trend jest taki, że wytwórnie chętniej wypuszczają nowe girls bandy, bo te w 90% przypadków zwrócą koszty treningu (chciałam powiedzieć produkcji :/). Zawsze znajdą się jacyś ajushi, którzy będą wspierać swoje „siostrzeniczki” i zagrzewać je do boju. Kobiety są bardziej kapryśne i nigdy nie wiadomo, czy spodobają im się nowi piękni, pląsający chłopcy.

Zespoły takie jak Girls’ Generation (SNSD), Wonder Girls, KARA czy T-ARA to właśnie te, które fani ajushi ukochali sobie w szczególności. SNSD bezapelacyjnie znajduje się na szycie tej listy i dziewczęta (ich producenci?) robią wszystko, by ich „wujkowie” czuli się usatysfakcjonowani. Jak? Do bólu wykorzystując koncept aegyo, o którym wiąż tyle jest tu mowy (artykuły tutaj i tutaj). Jaki jest związek pomiędzy aegyo i „zboczonymi” ajushi? Zadziwiająco prosty.


Ci, którzy zaglądają na mojego bloga od dłuższego czasu albo interesują się socjologicznymi zjawiskami w Korei, na pewno wiedzą, że społeczeństwo państwa półwyspu jest jednym z bardziej dynamicznie zmieniających się na świecie. W przeciągu ostatnich 10-20 lat dokonała się swoista rewolucja, która odmieniła życie milionów kobiet (artykuł tutaj). Zamordystyczny patriarchat przeobraził się w bardziej współczesny i partnerski model społeczeństwa. Nie dajmy się jednak oszukać: przed Koreańczykami wciąż jeszcze długa droga do prawdziwego równouprawnienia i poszanowania praw kobiet. Wystarczy rzucić okiem na statystyki, by zrozumieć skalę problemu: w 2010 roku Koreanka dostawała 41% wynagrodzenia, które otrzymałby mężczyzna na tym samym stanowisku, klasyfikując tym samym Koreę na 104 miejscu na 134 możliwych w rankingu najbardziej szanujących idee równouprawnienia kobiet krajów. Co więcej, w 2009 przeprowadzono anonimowe telefoniczne badania na studentkach odnośnie ich relacji z mężczyznami i okazało się, że aż 78% z nich (!) doświadczyło przemocy psychicznej w związku. Z kolei w 2011 roku Ministerstwo do spraw Równouprawnienia i Rodziny przeprowadziło ankietę na temat przemocy domowej i połowa (!) respondentek przyznała, że jest ofiarą psychicznej albo fizycznej przemocy ze strony swoich mężów, czyniąc pokolenie 50-latek jednym z najbardziej nieszczęśliwych i sfrustrowanych na świecie. Te badania wykazały również, że w 2011 płace kobiet były o 38% niższe niż mężczyzn na tym samym stanowisku, ale ciężko powiedzieć, czy rządowe badania są aż tak godne zaufania.

W świetle powyższych danych ciężko uwierzyć, że Koreankom żyje się teraz dużo lepiej. Ale tak rzeczywiście jest. Kobiety od wielu lat walczą o swoje prawa i udało im się zyskać niezależność, prawo do pracy i opuszczenia przytulnych kuchni. Mężczyzna nie jest już tym jedynym, który zapewnia chleb rodzinie i podejmuje wszystkie decyzje. Takie zmiany, w silnie patriarchalnym społeczeństwie, gdzie poczucie męskości danego pana oparte jest na jego finansowym statusie, były potężnym ciosem w jego ego. Zwłaszcza w 1997 roku, kiedy na Azję spadł kryzys finansowy, wielu mężczyzn straciło pracę, druzgocąc przy tym ich poczucie własnej wartości, jako facetów.

Mniej więcej w tym czasie pojawiły się pierwsze girls bandy. Pierwsza generacja takich zespołów to m.in. S.E.S i Fin.K.L., które stały się pierwowzorami dla współczesnych gwiazd, takich jak: SNSD czy Wonder Girls. Ich piosenki otwarcie kierowane były do oppa, czyli starszych od siebie mężczyzn, wzywając ich imię cieniutkim, dziecinnym głosikiem i robiąc przy tym słodkie minki. Oczywiście, wcześniej piosenkarki również śpiewały do starszych mężczyzn, ale słowo oppa jako takie, bardzo rzadko znajdowało się w tekście piosenek.

 [S.E.S]

Obecnie słowo oppa nabrało niemal mistycznego charakteru. Nie ma chyba Koreańczyka, który w skrytości serca nie marzyłby, by niewinna niewiasta wołała tak na niego, swoim słodkim głosem. A czymże jest show-biznes, jeśli nie machiną do urzeczywistniania ludzkich pragnień? Mężczyźni dostają więc to, czego pragną: „Oppa, spójrz na mnie”, „Tak się wstydzę”, „Nie wiem, nie wiem”, „To mój pierwszy raz”, „Jestem taka beztroska”, „Nie myśl o mnie, jak tylko o młodszej siostrze”, „Nie wiem, czy zaraz się nie rozpłaczę”, „Och, taka jestem czasem głupiutka”, „Uwierzę we wszystko”. To tylko niektóre wyjątki z tekstów girls bandów, z czego ¾ można usłyszeć w przeboju SNSDOh”:


Ciekawe od kiedy oppa stali się tacy godni zaufania, skoro połowa mężów tłucze swoje żony, a sąsiedzi uważają, że to najzupełniej normalna rzecz katować swoją połowicę i nikt ani myśli pomóc nieszczęsnej (jak na przykład stało się w przypadku porwanej i zamordowanej dziewczyny, głośna sprawa z pierwszego kwietnia tego roku – szczegóły tutaj). Tego typu teksty i słodkie minki to poważny krok w tył na drodze do emancypacji i równouprawnienia. Mężczyźni, którzy nie potrafią odnaleźć się w nowym, rozwijającym się modelu społeczeństwa, gdzie kobieta również ma coś do powiedzenia i, nie daj Boże!, przynosi do domu wyższą wypłatę niż oni, czują się zagubieni i niemęscy. Współczesne kobiety ich przerażają i nie wiedzą, jak mieliby się zrealizować w związku z taką niezależną niewiastą.

Oglądanie występów słodkich i uroczych girls bandów jest jak balsam na ich skołatane nerwy. Tu wszystko jest, jak być powinno. Są śliczne dziewczęta, które pląsają beztrosko i uśmiechają się do swoich wspaniałych oppa, którzy prowadzą ich za rączkę przez życie. Noszą dziewczęce sukieneczki i kokardki we włosach (czasem większe od ich głów), są po dziecięcemu niewinne i ufne do świata, polegają na radach starszych i nie przeciwstawiają się ich woli. Gdy zaczynają karierę nie rzadko mają po 15-16 lat i starają się utrzymać dziecinny image jak długo tylko można, tworząc iluzję, że to rzeczywiście tylko dziewczynki, które będą grzecznie wykonywać polecenia. Ktoś pokusił się nawet o zestawienie piosenek girls bandów, by pokazać, jak często w tekstach pojawia się fraza ”몰라 (nie wiem)”. Jakość wideo niestety słaba, ale ilość piosenek, która się w nim znalazła, jest naprawdę zatrważająca:

 
Przy całym tym aegyo-niewinnym image, jaki dziewczęta starają się zachować, seksualne podteksty są bardziej niż oczywiste. Wystarczy pomyśleć o choćby „MisterKARY i ich słynnym kręceniu pupą, albo o ultra krótkich szortach, które noszą w wielu klipach i występach na żywo dziewczyny z SNSD, by nie mieć wątpliwości o czym mówię. Do tego dochodzi jeszcze masa prowokacyjnych zdjęć. Swojego czasu było głośno o Sulli, piosenkarce z f(x). Zdjęcie, do którego pozowała, z jednej strony podkreśla jej młodość (miała wtedy 15 lat) i niewinność (brak makijażu, bluzeczka w wisienki, kokardki), z drugiej zaś jej poza i lekko uniesiony rąbek króciutkiej spódniczki wywołuje (nie tylko) we mnie pedofilskie skojarzenia. Co ciekawe, właśnie ona ma podobno najwięcej ajushi fanów w całym zespole.

 [słynne zdjęcie Sulli z f(x)]

Właśnie to połączenie: niewinnych buź i kobiecych kształtów, udawania słodkich i naiwnych dziewczątek i prowokacyjnych tekstów i tańcy najsilniej oddziałuje na męską wyobraźnię. Mi ciężko oceniać, ale naczytałam się sporo wyznań i komentarzy i myślę, że nasi panowie też to potwierdzą: te grupy stworzone są po to, by stymulować męską fantazję. I bynajmniej nie taką dotyczącą sielankowych i niewinnych pikniczków na trawie (chyba, że takie wg Maneta). 


Nie oszukujmy się – show-biznes to cały czas domena mężczyzn i to oni odpowiedzialni są za promocję, teksty, muzykę, choreografię i image prowadzonych przez nich zespołów. Są to zazwyczaj panowie w sile wieku, którzy jak nikt znają pragnienia innych mężczyzn. W końcu kto, jak nie sami ajushi, wiedzą najlepiej, czego trzeba innemu koledze? A to, czy dana dziewczynka w zespole czuje się dobrze w narzuconej jej roli, kogo to obchodzi? Dziewczyny są zastraszane, że jeśli nie założą danego stroju, albo nie wygną się na scenie, tak jak choreograf każe, to wylecą z zespołu, bo są tysiące, które tylko czekają, by znaleźć się na ich miejscu. 60% piosenkarek przyznało, że było zmuszanych do noszenia skąpych stroi. Daje to pewien obraz tego, jak bardzo „naturalne” jest wszystko to, co oglądamy na naszych monitorach… Choreografie konstruowane są jednak zazwyczaj tak, by czuwające komisje i cenzorzy nie mogli się do niczego przyczepić, jednak przemycają jednocześnie tyle elementów, ile się da, które mają usatysfakcjonować męskich widzów. Stąd pozornie niewinne mundurki i nogi odsłonięte pod samą szyję, tak samo jest ze „sportowymi” szortami, „ujęciami na zboczeńca”, czyli filmowaniu z poziomu podłogi w górę. Przykłady sprytnych technik można mnożyć.


Przy całej tej machinie, która ma za zadanie obudzić w biednym facecie bestię, w Korei wciąż bardzo silne jest seksualne tabu. James z grandnarrative.com pisał, że nawet w barze po kilku piwach i w wyłącznie męskim towarzystwie, nie da się zmusić Koreańczyka, by przyznał, że dziewczyny z SNSD go podniecają. Takie wyznanie jest równoznaczne z przyznaniem się do bycia starym zboczuchem i delikatnie mówiąc, potępieniem społecznym. No bo jak to tak! Takie niewinne i słodkie dziewczynki miałby być obiektem czyichś sprośnych fantazji?! Olaboga!

Dlatego właśnie panowie 30+ sami siebie nazywają ajushi fanami, albo nawet lepiej samchon fanami. Samchon to dosłownie wujek, brat któregoś z rodziców. To słowo niesie zatem ze sobą skojarzenia z ciepłym, starszym mężczyzną, który kocha swoją siostrzeniczką czystą i szczerą miłością, dba o nią, jak rodzic dbałby o swoje dziecko. Ich zainteresowanie członkiniami girls bandów jest zatem czysto rodzicielką troską. Oglądają ich występy i rozpiera ich duma, że ich ukochana siostrzeniczka/bratanica jest taka piękna i utalentowana. Określenie samchon ma maskować brzydką, w ich mniemaniu, prawdę, że tak naprawdę sekretnie marzą o tym, by przelecieć każdą tę „siostrzeniczkę” z osobna i wszystkie razem.

["niewinna" T-ARA]

Daleka jestem od posyłania gromów na owych „zboczonych” ajushi fanów, bo wydaje mi się, że kto inny jest tutaj zboczony, każąc wyginać się seksownie 15-latkom. Wiadomo, są różne dewiacje. I wśród „wujków” znajdzie się kilku takich, którzy planują, jak by tu swoje fantazje wprowadzić w życie, ale jest też przeważająca większość, która owszem, czuje się stymulowana przez pląsające, nieletnie dziewczęta, ale w realnym świecie nigdy by nie odważyła się zrobić im coś złego. Myślę, że problem jest w tym, jak wytwórnie promują swoje nieletnie gwiazdy i że z rozmysłem robią wszystko, by podniecić męskich widzów, jednocześnie wmawiając im, że myśleć o takich niewinnych i eterycznych istotach w seksualny sposób, to przejaw ostatecznego zboczenia. Koreańscy mężczyźni, znajdujący się pod silną społeczną i kulturową presją, naprawdę przeżywają ciężkie chwile, uświadamiając sobie, że najwyraźniej jest z nimi coś nie w porządku, skoro napalają się na nieletnie panienki. Nauczyciel Kim Byeong Hyeon na swoim blogu zdobył się na odwagę, by wyznać światu swoje prawdziwe uczucia. Jego artykuł można znaleźć w angielskim tłumaczeniu tutaj. Serdecznie polecam jego lekturę, bo jest naprawdę ciekawy i daje  wyobrażenie, co dzieje się w biednych koreańskich umysłach.

Więcej na temat:

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...