piątek, 15 marca 2013

Korea a k-pop

Jak według przeciętnego, zagranicznego miłośnika k-popu dzieli się koreańskie społeczeństwo? Na fanów rozhisteryzowanych, fanów zadeklarowanych, fanów szalonych i niewielką grupę fanów normalnych. Ewentualnie czyjaś stuletnia babcia może nie mieć pojęcia kim jest Super Junior, ale już mama z pewnością podkrada potajemnie córce najnowszy album 2PM.

[Dzień jak co dzień. Przypadkowe zdjęcie, przypadkowa ulica ;)]

Takie przynajmniej można odnieść wrażenie przeglądając różnej maści strony i fora internetowe poświęcone koreańskiej muzyce popularnej. No bo czy żyjąc w samym sercu tego kolorowego szaleństwa, sposób mu się oprzeć?! Kiedy wyśniony oppa albo ponętna noona są na wyciągnięcie ręki, a najnowsze hity rozbrzmiewają w każdym radiu i na każdej ulicy? Zagorzałym fanom gatunku z pewnością nie mieści się to w głowie. Sami Koreańczycy jednak ze sporą dozą zdziwienia spoglądają na rozłażące się po świecie k-popowe macki.

Prawda jest taka, że oczywiście fani k-popu w Korei istnieją i jest to niemała grupa, jednak nie każdy, kto żyw, ustawia się w kolejkę o piątej nad ranem, byle tylko dostać świeżuteńki krążek z najnowszymi pieśniami JaeJoonga. Tak jak nie każdy Polak jest automatycznie fanem Piaska i Sylwii Grzeszczak, tak nie każdy Koreańczyk kocha BIGBANG i Girls’ Generation. Chcą nie chcąc, na pewno usłyszy się przypadkiem w centrum handlowym jakiś hit, albo nawet natknie na wywiad w telewizji, ale to jeszcze nie czyni z nikogo fana popu: tak polskiego jak i koreańskiego. Ilu ludzi w kraju tyle i gustów i preferencji muzycznych. Trudno nawet upatrywać jakiejkolwiek odkrywczości w tym stwierdzeniu.

[Takie tłumy ściąga na swoje koncerty Kim Hyun Joong]

Międzynarodowej społeczności fanów k-popu może jednak wydawać się inaczej, ponieważ widzą koreańskie społeczeństwo jedynie przez pryzmat muzyki, której słuchają. A że lokalni fani gatunku są jednymi z najbardziej namiętnych i głośnych na świecie, nie trudno odnieść wrażenie, że wszyscy w Korei oszaleli na punkcie pląsających dziewcząt i chłopców. Bo Koreańczyk, jeśli już coś robi, to porządnie. Jeśli kogoś kocha, to po grób, jeśli nienawidzi, to załączają się w nim mordercze żądze. Jeśli jest czyimś fanem, to lojalnie kupuje wszystkie wydawane płyty i wyda ostatni, uciułany won, byle tylko dostać się na koncert swojego ukochanego wykonawcy. A już na pewno, kiedy jest nastolatkiem i ze wszystkich stron atakują idealne buzie i ciała, którym nie sposób się oprzeć. Bo prawda jest taka, że fani k-popowych zespołów to w przeważającej większości ludzie młodzi: dzieci i nastoletnie podrostki. Dwudziestokilkulatkowie bardzo rzadko przyznają się do k-popowych sympatii i w większości preferują zespoły zagraniczne, lokalne indie i rzewne balladki. Pokolenie rodziców, jeśli w ogóle ma czas słuchać muzyki dla relaksu, sięga po hity swojej młodości albo po piosenki statecznych div, które stojąc przed mikrofonem, wyśpiewują o dojrzałej miłości. Odpowiednikiem k-popu dla starszej generacji jest tak zwany trot. Tym mianem określa się skoczne i proste utwory, do złudzenia przypominające swojskie disco-polo (ino, że śpiewane po koreańsku).

Będąc w Korei odniosłam wrażenie, że mieszkający tam ludzie najbardziej lubią spokojne i lekkie piosenki. W kawiarniach i supermarketach z głośników sączą się nastrojowe balladki i różnej maści słodkie jak pączek z lukrem kawowe songi. Busker Busker czy Nell, wykonawcy wywodzący się ze sceny indie, są bardziej niż popularni a wielkoformatowe plakaciska z ich podobiznami zdobią budynki w najmodniejszych dzielnicach Seulu. Główne radiostacje również zdają się preferować stonowane utwory ze ścieżek dźwiękowych ostatnich dram czy filmów i tylko z rzadka usłyszy się jakiś znajomy przebój.


Miejscem, w którym można być pewnym zmasowanego ataku k-popem, jest Myeongdong. I to tylko dlatego, że dzielnica ta jest Mekką zagranicznych (głównie chińskich i japońskich) turystów. Na każdym rogu można spotkać uśmiechniętego Jang Geun Suka albo chłopców z JYJ, zachęcających do zrobienia kosmetycznych zakupów właśnie w tym, a nie innym sklepie. Ich podobizny wydrukowane są na darmowych próbkach kosmetyków, na plakatach, szyldach, buteleczkach toniku do twarzy i kto wie na czym jeszcze… Tu uśmiechnie się do nas z billboardu Lee Min Ho, tam GD puści oko do przechodniów. W ulicznych straganach można nabyć niemal wszystko opatrzone zdjęciem naszego ulubieńca. Od kalendarzy i notatników począwszy, na obudowach do najnowszego Samsunga Galaxy S ileś-tam i skarpetach kończąc. Takie skomasowanie koreańskich idoli występuje tylko tu. W miejscu, gdzie stężenie obcokrajowców na metrze kwadratowym zdecydowanie przewyższa udział lokalsów. W miejscach, gdzie zakupy robi przeciętny Koreańczyk, owszem, od czasu do czasu pojawi się jakaś znana twarz, ale zdecydowanie dyskretniej i niemalże wstydliwie. Na większości mieszkańców półwyspu wyśniona noona i boski oppa nie robią większego wrażenia. Ot, reklama jak każda inna.

[Jeden ze sklepów z kosmetykami w dzielnicy Myeongdong]

Sklepy muzyczne również nie pękają w szwach i nikt nie wyrywa sobie z rąk kolekcjonerskich wydań ostatniego albumu f(x). Ośmieliłabym się nawet powiedzieć, że w dziale z k-popem jest dość pustawo. A i sam dział zazwyczaj nie jest tak imponujący, jak by się mogło wydawać (albo marzyć). Owszem, są najnowsze wydania, są całe dyskografie takich tytanów jak Girls’ Generation, BIGBANG czy SHINee i… to by było na tyle. Nawet w specjalizującym się w k-popie sklepie na wspomnianym już Myeongdong próżno szukać starszych wydań mniej popularnych artystów.

[Tłumów nie widać...]

Co innego, gdy chodzi o dramy. W tej kwestii łatwiej będzie nam nawiązać nić porozumienia z naszymi koreańskimi braćmi. Niemal każdy zaliczył choć raz w swoim życiu wielogodzinny seans z serialem, który w magiczny sposób wessał go do swojego świata, przeżuł i wypluł dopiero po zakończeniu serii. Zazwyczaj Koreanki (o Koreańczykach się nie wypowiadam, bo nie znam tylu, by się wysnuwać jakiekolwiek wnioski) mają jeden lub dwa ulubione seriale, które co tydzień oglądają w telewizji. W końcu oferta dramowa jest tak bogata, że każdy może naleźć coś dla siebie a i trzeba coś robić w niedzielne popołudnia… W tej dziedzinie babcie i gospodynie domowe mogłyby zagiąć nas swoją wiedzą i nawet ci, którzy twierdzą, że obejrzeli już setki tytułów, mogliby nie wytrzymać konkurencji. No cóż. One bez wątpliwości są w tej uprzywilejowanej pozycji, że przez całe życie od koreańskich dram dzielił je jeden ruch kciuka.

[Tyle się nałaziłam po i w okolicach niemal wszystkich możliwych pałaców w Seulu a Mihonka jak nie było, tak nie było!]

Ten, kto pojedzie do Korei wyłącznie po to, by pławić się w k-popowym światku, może się nieco rozczarować. Żadnych Kang Dong Wonów biegających po ulicach, dostanie biletu na koncert gwiazd pokroju B2ST graniczy z cudem, jeśli nie jest się w oficjalnym fan klubie, w JYP, SM i YG Entertainment nie przyjmują sprzątaczek do odwołania, a ekipy filmowe jak na złość nie rozkładają się ze sprzętem tam, gdzie my akurat się znajdujemy. Jeśli jednak chcielibyście przeżyć na własnej skórze wszystkie te drobnostki, które przydarzają się dramowym bohaterom i samemu obejrzeć, jak wyglądają seulskie autobusy od środka, na pewno nie będziecie zawiedzeni podróżą!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...