Jak według przeciętnego, zagranicznego miłośnika k-popu dzieli
się koreańskie społeczeństwo? Na fanów rozhisteryzowanych, fanów
zadeklarowanych, fanów szalonych i niewielką grupę fanów normalnych.
Ewentualnie czyjaś stuletnia babcia może nie mieć pojęcia kim jest Super
Junior, ale już mama z pewnością podkrada potajemnie córce najnowszy album 2PM.
[Dzień jak co dzień. Przypadkowe zdjęcie, przypadkowa ulica
;)]
Takie
przynajmniej można odnieść wrażenie przeglądając różnej maści strony i fora
internetowe poświęcone koreańskiej muzyce popularnej. No bo czy żyjąc w samym
sercu tego kolorowego szaleństwa, sposób mu się oprzeć?! Kiedy wyśniony oppa albo ponętna noona są na wyciągnięcie ręki, a najnowsze hity rozbrzmiewają w każdym radiu i na
każdej ulicy? Zagorzałym fanom gatunku z pewnością nie mieści się to w głowie.
Sami Koreańczycy jednak ze sporą dozą zdziwienia spoglądają na rozłażące się po
świecie k-popowe macki.
Prawda
jest taka, że oczywiście fani k-popu w Korei istnieją i jest to niemała grupa,
jednak nie każdy, kto żyw, ustawia się w kolejkę o piątej nad ranem, byle tylko
dostać świeżuteńki krążek z najnowszymi pieśniami JaeJoonga. Tak jak nie
każdy Polak jest automatycznie fanem Piaska i Sylwii Grzeszczak, tak nie każdy
Koreańczyk kocha BIGBANG i Girls’ Generation. Chcą nie chcąc, na
pewno usłyszy się przypadkiem w centrum handlowym jakiś hit, albo nawet natknie
na wywiad w telewizji, ale to jeszcze nie czyni z nikogo fana popu: tak
polskiego jak i koreańskiego. Ilu ludzi w kraju tyle i gustów i preferencji
muzycznych. Trudno nawet upatrywać jakiejkolwiek odkrywczości w tym
stwierdzeniu.
[Takie tłumy ściąga na swoje koncerty Kim Hyun Joong]
Międzynarodowej
społeczności fanów k-popu może jednak wydawać się inaczej, ponieważ widzą
koreańskie społeczeństwo jedynie przez pryzmat muzyki, której słuchają. A że
lokalni fani gatunku są jednymi z najbardziej namiętnych i głośnych na świecie, nie trudno odnieść wrażenie, że wszyscy w Korei oszaleli
na punkcie pląsających dziewcząt i chłopców. Bo Koreańczyk, jeśli już coś robi,
to porządnie. Jeśli kogoś kocha, to po grób, jeśli nienawidzi, to załączają się w nim mordercze żądze.
Jeśli jest czyimś fanem, to lojalnie kupuje wszystkie wydawane płyty i wyda
ostatni, uciułany won, byle tylko dostać się na koncert swojego ukochanego
wykonawcy. A już na pewno, kiedy jest nastolatkiem i ze wszystkich stron
atakują idealne buzie i ciała, którym nie sposób się oprzeć. Bo prawda jest
taka, że fani k-popowych zespołów to w przeważającej większości ludzie młodzi:
dzieci i nastoletnie podrostki. Dwudziestokilkulatkowie bardzo rzadko przyznają
się do k-popowych sympatii i w większości preferują zespoły zagraniczne,
lokalne indie i rzewne balladki. Pokolenie rodziców, jeśli w ogóle ma czas
słuchać muzyki dla relaksu, sięga po hity swojej młodości albo po piosenki
statecznych div, które stojąc przed mikrofonem, wyśpiewują o dojrzałej miłości.
Odpowiednikiem k-popu dla starszej generacji jest tak zwany trot. Tym mianem
określa się skoczne i proste utwory, do złudzenia przypominające swojskie
disco-polo (ino, że śpiewane po koreańsku).
Będąc
w Korei odniosłam wrażenie, że mieszkający tam ludzie najbardziej lubią
spokojne i lekkie piosenki. W kawiarniach i supermarketach z głośników sączą
się nastrojowe balladki i różnej maści słodkie jak pączek z lukrem kawowe
songi. Busker Busker czy Nell, wykonawcy wywodzący się ze sceny
indie, są bardziej niż popularni a wielkoformatowe plakaciska z ich podobiznami
zdobią budynki w najmodniejszych dzielnicach Seulu. Główne radiostacje również
zdają się preferować stonowane utwory ze ścieżek dźwiękowych ostatnich dram czy
filmów i tylko z rzadka usłyszy się jakiś znajomy przebój.
Miejscem,
w którym można być pewnym zmasowanego ataku k-popem, jest Myeongdong. I to
tylko dlatego, że dzielnica ta jest Mekką zagranicznych (głównie chińskich i
japońskich) turystów. Na każdym rogu można spotkać uśmiechniętego Jang Geun
Suka albo chłopców z JYJ, zachęcających do zrobienia kosmetycznych
zakupów właśnie w tym, a nie innym sklepie. Ich podobizny wydrukowane są na
darmowych próbkach kosmetyków, na plakatach, szyldach, buteleczkach toniku do
twarzy i kto wie na czym jeszcze… Tu uśmiechnie się do nas z billboardu Lee
Min Ho, tam GD puści oko do przechodniów. W ulicznych straganach
można nabyć niemal wszystko opatrzone zdjęciem naszego ulubieńca. Od kalendarzy
i notatników począwszy, na obudowach do najnowszego Samsunga Galaxy S ileś-tam
i skarpetach kończąc. Takie skomasowanie koreańskich idoli występuje tylko tu.
W miejscu, gdzie stężenie obcokrajowców na metrze kwadratowym zdecydowanie
przewyższa udział lokalsów. W miejscach, gdzie zakupy robi przeciętny
Koreańczyk, owszem, od czasu do czasu pojawi się jakaś znana twarz, ale zdecydowanie
dyskretniej i niemalże wstydliwie. Na większości mieszkańców półwyspu wyśniona
noona i boski oppa nie robią większego wrażenia. Ot, reklama jak każda inna.
[Jeden ze sklepów z kosmetykami w dzielnicy Myeongdong]
Sklepy
muzyczne również nie pękają w szwach i nikt nie wyrywa sobie z rąk
kolekcjonerskich wydań ostatniego albumu f(x). Ośmieliłabym się nawet
powiedzieć, że w dziale z k-popem jest dość pustawo. A i sam dział zazwyczaj
nie jest tak imponujący, jak by się mogło wydawać (albo marzyć). Owszem, są
najnowsze wydania, są całe dyskografie takich tytanów jak Girls’ Generation,
BIGBANG czy SHINee i… to by było na tyle. Nawet w specjalizującym się w
k-popie sklepie na wspomnianym już Myeongdong próżno szukać starszych wydań
mniej popularnych artystów.
[Tłumów nie widać...]
Co
innego, gdy chodzi o dramy. W tej kwestii łatwiej będzie nam nawiązać nić
porozumienia z naszymi koreańskimi braćmi. Niemal każdy zaliczył choć raz w
swoim życiu wielogodzinny seans z serialem, który w magiczny sposób wessał go
do swojego świata, przeżuł i wypluł dopiero po zakończeniu serii. Zazwyczaj
Koreanki (o Koreańczykach się nie wypowiadam, bo nie znam tylu, by się wysnuwać
jakiekolwiek wnioski) mają jeden lub dwa ulubione seriale, które co tydzień
oglądają w telewizji. W końcu oferta dramowa jest tak bogata, że każdy może
naleźć coś dla siebie a i trzeba coś robić w niedzielne popołudnia… W tej
dziedzinie babcie i gospodynie domowe mogłyby zagiąć nas swoją wiedzą i nawet
ci, którzy twierdzą, że obejrzeli już setki tytułów, mogliby nie wytrzymać
konkurencji. No cóż. One bez wątpliwości są w tej uprzywilejowanej pozycji, że
przez całe życie od koreańskich dram dzielił je jeden ruch kciuka.
[Tyle się nałaziłam po i w okolicach niemal wszystkich
możliwych pałaców w Seulu a Mihonka jak nie było, tak nie było!]
Ten,
kto pojedzie do Korei wyłącznie po to, by pławić się w k-popowym światku, może
się nieco rozczarować. Żadnych Kang Dong Wonów biegających po ulicach,
dostanie biletu na koncert gwiazd pokroju B2ST graniczy z cudem, jeśli
nie jest się w oficjalnym fan klubie, w JYP, SM i YG Entertainment
nie przyjmują sprzątaczek do odwołania, a ekipy filmowe jak na złość nie
rozkładają się ze sprzętem tam, gdzie my akurat się znajdujemy. Jeśli jednak
chcielibyście przeżyć na własnej skórze wszystkie te drobnostki, które
przydarzają się dramowym bohaterom i samemu obejrzeć, jak wyglądają seulskie
autobusy od środka, na pewno nie będziecie zawiedzeni podróżą!