piątek, 28 grudnia 2012

Starość nie radość


…młodość nie wieczność. Ta prawda ludowa jak ulał pasuje do sytuacji gwiazd k-popu. Zwłaszcza, że w ich przypadku „starość” przychodzi nadzwyczaj szybko, a 30-letni idol to już niemal dziadek porosły mchem.

[Shinhwa
jak na zmurszałych, reaktywowanych emerytów, prezentują się całkiem nieźle]

Choć zdarzają się weterani, którzy pomimo porostów na włosach dzielnie trzymają się na k-popowej łajbie, ba, zdobywają nowych fanów i bawią się przy tym wyśmienicie. Mowa rzecz jasna o wyjadaczach koreańskiego show-bizu Shinhwa. Takie spektakularne powroty niemal zza grobu zdarzają się jednak nad wyraz rzadko. By nie powiedzieć: wcale. Tak na marginesie, cały ten stricte k-popowy światek jest zjawiskiem dość młodym, trudno mówić o jakichś obowiązujących tendencjach, bo bywają tacy, co to nawet DBSK uważają za pierwszą generację k-popowych bandów, więc sami rozumiecie…

Do brzegu.

K-pop w obecnej formie wysyła na emeryturę swoich idoli w wieku 30-kilku lat. Właściwie to nielicznym udaje się dożyć tak sędziwej starość, gdyż potop młodych zdolnych jest oszałamiający. Tylko w tym roku (i to tylko do listopada!) zadebiutowało 60 grup! 60! (dla zainteresowanych lista zespołów wraz z debiutanckimi pieśniami tutaj). A to tylko zespoły, gdzie jeszcze cała lista solistów? K-popowa młodzież ma się całkiem nieźle i kilkoro z tegorocznych debiutantów już teraz zyskało status gwiazd, żeby wymienić dla przykładu B.A.P, Nu’est czy EXO. Hello Venus i SPICA też sobie nieźle radzą i zapewne spędzają sen z powiek nie jednemu starszemu koledze czy koleżance z branży… Bo choć serca fanów są pojemne, mają ograniczoną wielkość. Gdy ktoś wstępuje na szczyt, ktoś inny z niego spada. Przy takiej ilości zespołów, podzespołów, solistów i występów gościnnych trzeba być k-popowym zboczeńcem, by to wszystko ogarnąć i dać każdemu szansę. I choć ja wyraźnie ciążę w owym zboczonym kierunku, nie mam szans choćby mgliście orientować się, co się dzieje na k-popowej scenie. Nad czym mocno ubolewam -___-` Dlatego tylko ci, którzy obecnie znajdują się na szczycie mają szansę na przetrwanie. Reszta tonie w niepamięci mas, bo nie oszukujmy się, wszystkie k-popowe bandy są do siebie mocno podobne i jeden bez problemu można wymienić na nowszy model.

[moi ulubieni tegoroczni debiutanci, JJ Project]

Co jednak dzieje się z tymi, którzy wypadną za burtę? Gdy tracą popularność albo stają się zwyczajnie zbyt starzy w opinii własnych managerów i kierownictwa agencji gwiazd? Taki C.A.P z Teen Top (boska ksywka, swoją drogą) 4-tego listopada skończył 20 lat, więc właściwie powinien być już na wylocie, bo jak by nie spojrzeć „teen” to on już nie jest…

Przyznaję, że wcześniej nie miałam refleksji na temat, co dzieje się z gwiazdami i gwiazdkami k-popu, gdy znikają z świateł jupiterów, aż do chwili gdy dostałam maila z takim zapytaniem od Marty.

[pozdrowienia Marta!]

Grzebałam, grzebałam w sieci i nie da się niestety dać jednoznacznej odpowiedzi. Jest pewna, niewielka ilość wybitnych person, które utrzymują się w branży pomimo upływu lat, są tacy, którzy dali sobie na luz ze światem show-biznesu i rozkręcili własny, np. gastronomiczny. Są tacy, którzy po prostu przejęli firmy po swoich rodzicach, albo znaleźli jakąś przyjemną posadkę w korporacji, a jeszcze większa część założyła rodziny i zajmuje się gotowaniem i wychowywaniem dzieci. Nie jest łatwo śledzić losy zwłaszcza tych mniej znanych, albo po prostu przeciętnych artystów, bo po tym, jak przestali być popularni, słuch po nich zaginął. Tylko ci, którzy w jakiś sposób wybijają się ponad przeciętną, zostawiają po sobie ślad.

Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o wyjadaczach, bez których k-pop dziś i wczoraj, nie byłby tym samym. Seo Taiji, występujący w latach 90-tych z zespołem Seo Taiji & Boys, jest jedną z najważniejszych postaci branży. Uważany za ojca k-popu nie tylko wprowadził do koreańskiej muzyki rozrywkowej wiele elementów zachodniego popu i rapu, ale niewidzialnie oddziałuje na kształt dzisiejszej sceny (ostatnio nawet widzialnie, bo w tym roku powrócił z nowymipiosenkami). Sposób prowadzenia gwiazd, marketing, współudział przy tworzeniu piosenek, ot czym na co dzień zajmuje się Seo Taiji.

[Seo Taiji]

Nie jest on jedynym członkiem zespołu, który doczekał się spektakularnego sukcesu. Yang Hyun Suk po rozpadzie Seo Taiji & Boys założył własną wytwórnię muzyczną: YG Entertainment i do dziś zasiada na fotelu dyrektora generalnego firmy. Mniemam, że tej machiny do produkcji mega gwiazd nikomu przedstawiać nie trzeba…

Inny przykład: Kangta z legendarnego boy bandu H.O.T. Nawet gdy zespół się rozpadł, on nadal pozostał w branży a obecnie zasiada w zarządzie SM Entertainment, pisze piosenki, jest producentem nagraniowym i od czasu do czasu występuje w dramach. Rain również nie przejmuje się upływem lat. Mam wrażenie, że wszystko, czego tknie się ten człowiek-orkiestra, natychmiast zamienia się w złoto. Pomijając jego błyskotliwą karierę jako piosenkarz i aktor (jeden z nielicznych, którzy doczekali się głównej roli w hollywoodzim filmie), pisze piosenki, pracuje jako model i designer, to jeszcze założył własną agencję gwiazd J. Tune Entertainment (która odpowiedzialna jest za sukces MBLAQ), współpracując ściśle z JYP Entertainment.

[Kangta]

Skoro już mowa o JYP Entertainment, to założyciel i dyrektor generalny agencji, Park Jin Young (czyli właśnie JYP), też zaczynał jako piosenkarz, początkowo w boy bandzie, który nie odniósł sukcesu, lecz późniejsze lata solowej kariery wywindowały go na szczyt. Obecnie kieruje takimi gwiazdami jak Wonder Girls, 2AM i 2PM, JJ Project czy Miss A, nie zapominając, że sukces Raina to w dużej mierze jego zasługa.

Nie każdy może jednak być Yang Hyun Sukiem czy JYP. Są inne drogi dla dawnych idoli, którymi można podążyć, by utrzymać się w branży. Najbardziej wyświechtanymi szlakami są ścieżki kariery solowej (np. Lee Hyori z dawnego zespołu Fin.K.L) oraz aktorstwo (np. Yoon Eun Hye z Baby V.O.X, Eric z Shinhwa, Eugene z S.E.S, która zagrała w dramie „Baker King Kim Tak Goo” czy Yuri Sung z Fin.K.L, najbardziej znana z roli w dramie „Hong Gil Dong). Inni odnajdują swoje miejsce jako konferansjerzy programów telewizyjnych (np. Tony z H.O.T), choreografowie, producenci i managerowie w muzycznych wytwórniach.

[Yoon Eun Hye
aż się nie chce wierzyć, że ktoś mógłby ją pomylić z chłopakiem jak w "Coffee Prince"]

Co się dzieje z całą resztą? Jak pisałam, nie sposób tego stwierdzić. Założę się, że całkiem duża grupa idoli minionej sławy prowadzi zupełnie normalne, nudnawe życie, zakłada rodziny i tylko od czasu do czasu zostaje napastowana przez jakiegoś fana, który rozpozna ich na ulicy. Śmiem też twierdzić, że nawet przez ten krótki czas, gdy cały kraj leżał u ich stóp, nawiązali wystarczająco znajomości i kontaktów, by zapewnić sobie spokojną przyszłość.

[mam nadzieję, że cię, słońce, taki los nie czeka!
Jakby co, to dzwoń! Przyjadę po ciebie!
Yunho z DBSK
by zobaczyć całą epicką scenkę kliknij tutaj!]

Swoją drogą, ciekawe jaka przyszłość czeka naszych obecnych ulubieńców. Jakoś ciężko mi wyobrazić sobie chłopaków z SHINee w wieku lat 60-ciu. Czy nadal będą się przewijać gdzieś w tle k-popowej, kolorowej młodzieży? Taemin zostanie pewnie choreografem światowej sławy a Key stworzy własną linię odzieży… Jeśli wytrwam tak długo z k-popem (a na to się zapowiada), to na pewno Wam o tym napiszę!

P.S. Jeszcze raz dziękuję Marcie z podrzucenie ciekawego tematu! Jeśli macie jakieś inne zapytania, walcie śmiało na mój mail!


Więcej na temat:

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

środa, 26 grudnia 2012

WTF (Wielce To Frapujące) Momenty w k-popie część III


 [B1A4]

Nic tak nie poprawia humoru jak porządna dawka k-popowych klipów. I to nie tylko dlatego, że można sobie popatrzeć na ponętnych, pląsających młodzieńców (tudzież opcjonalnie na urodziwe, pląsające niewiasty), ale dlatego że zawsze znajdzie się coś, co można bezkarnie nadimpretować lub nadać znaczenie zgoła odmienne od tego, jakie umyślili sobie twórcy. Jak już kiedyś się odgrażałam, Wielce Frapujące Momenty w k-popie to nigdy nie umierający temat! Dzięki Wam, o kreatywni producenci i mistrzowie rekwizytów! To wyłącznie Wasza zasługa, że już trzecia odsłona WTF Moments jest możliwa!

Roh Ji HoonPunishment

Oglądając ten klip miałam drobne dejavu z poprzedniego WTF Moments (odcinek tutaj) o F.CUZNo. 1”. Widać twórcy klipów niczego się nie nauczyli i wciąż wydaje im się, że są w stanie wcisnąć mi kit, że biedaczek uwięziony w obskurnej celi (jak w przypadku F.CUZ) albo najbardziej pochapnym pokoju w Korei* (Roh Ji Hoon) nie jest w stanie samodzielnie się wyswobodzić.

 

Bo niby te liny mają utrzymać w niewoli Ji Hoona? Nie trzeba się nawet uciekać do śliskich środków jak masło czy olej, by zsunąć z nadgarstków podobne pęta. No chyba, że Ji Hoon lubi takie perwersyjne zabawy… Jego uśmieszek na końcu klipu jest wiele mówiący.


Ale potencjalne wątki SM (i nie mam tu wcale na myśli wytwórni SM Entertainment…) to nie jedyne, co zafrapowało mnie w tym klipie. Modowe pomysły również zasługują na moment zastanowienia. Ciężko orzec co stanowiło inspirację dla twórców garnituru, który pojawia się w pierwszych sekundach klipu, ale na pewno były to jakieś wodne klimaty. Może świąteczny karpik i szczęśliwa łuska z wigilijnej wieczerzy?


I jest jeż jedna sprawa, w której chciałabym pomóc Ji Hoonowi oraz jego tancerzom. Chłopaki, jeśli spodnie spadają z tyłeczka, to po prostu wystarczy zaciągnąć pasek, a nie ciągle się zań trzymać! Jeśli jednak upieracie się przy podciąganiu tych porteczek, to czyńcie to raz a dobrze, a nie tak… Poocieracie sobie jeszcze coś!


F.CUZDreaming I

No cóż… Chłopaki jakoś nie mogą się ustrzec przed trafieniem do tegoż elitarnego zestawienia. To już drugi raz (a właściwie trzeci, jeśli liczyć special edition), kiedy F.CUZ pojawia się w Wielce To Frapujących Momentach. Tym razem może nie aż tak spektakularnie jak w debiucie na tych łamach, ale niemniej, oglądając klip do „Dreaming I” naszła mnie taka refleksja, że bycie idolem młodzieży do czegoś zobowiązuje. Nie wypada pojawiać się na lotniskach w wymiętej koszuli nawet po 12-godzinnym locie a pozwolenie, by ktoś przyłapał cię w nie pasującej do koloru włosów skarpecie, równa się samobójstwem w branży. Nawet jak zbierzesz oklep po twarzy od lokalnych zbirów i tak należy prezentować się przyzwoicie!

 [oklepane twarze gwiazd popu]

[oklepana twarz kogoś, kto gwiazdą k-popu nigdy nie będzie]

I oto mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego nie każdy może zostać gwiazdą k-popu.

S.M. The BalladI miss you

Oj, Joowonku**… Ty też cierpisz na powszechną koreańską chorobę palli-palli! (szybko-szybko!)? Przyznaję, że refleks przy robieniu zdjęć godny Gaksitala, ale po ich pstryknięciu, co czynisz? Co tam, że jakaś kometa leci z nieba. Lepiej sobie na zdjęcia popatrzeć… Kto by sobie w ogóle zawracał głowę sprawdzeniem, co się dalej stało z tym niezidentyfikowanym obiektem latającym, który ewidentnie przyperniczył gdzieś w okolicach ogródka sąsiadów. Nawet w obliczu niecodziennych zjawisk atmosferycznych, Joowonek zachowuje wystaczająco zimnej krwi (jak na Gaksitala przystało), spogląda przytomnie na zegarek i palli, palli! leci, a właściwie wylatuje z domu, zabierając niezbędne do pracy akcesoria. Ot, profesjonalizm.

 [a co tam, że na niebie jeszcze smużka dymu. Nie ma czasu! Palli, palli!]

A tak przy okazji, nie obraziłabym się, gdyby ktoś taki bagietki mi na kolację przynosił…

[o tak, tak ^^]

C-CLOWNFaraway… young love

Przemilczmy kwestię nazwy zespołu. Wygląda na to, że jeszcze trochę cierpliwości i będzie WTF Moment special edition II. Skoncentrujmy się natomiast na rozdzierającej serce akcji klipu. Biedny chłopiec przeżywa katusze, gdyż zakochał się nieszczęśliwie w dziewczynie swojego przyjaciela… Cóż czynić? Zagryza chłopina zęby i cierpi w milczeniu (raz po raz ino wybuchając rzewnym śpiewem), w głębi duszy wie jednak, że jego przyjaciel nie zasługuje na tak cudowną niewiastę. Nadchodzi jednak wielka chwila! Wyobraźcie sobie epokowość tego dnia: kobieta, w której się podkochujecie od Bóg raczy wiedzieć kiedy, ryczy wam w słuchawkę, że jej boy ją zdradza i że macie w te pędy przyłazić. A wy co? Jedyne na was stać to na głębokie wzdechy i „ya” (w wolnym tłumaczeniu, wysoce inteligentne zapytanie pokroju „hę”)?

 [inteligentna konwersacja z miłością życia]

No i najlepsze… Po grzyb odpalać samochód, w którym aktualnie siedzicie, kiedy można sobie biegusiem skoczyć i mieć pretensje do całego świata, że się nie zdążyło na czas. Pewnie. I nawet nie próbujcie go bronić, że chciał uniknąć korków. Pora była zdecydowanie nie korkowa, a i pole minowe droga, którą biegł, zbyt uczęszczana nie była. Zaskakujące, czemu?

 [samochody są dla mięczaków!]

 
[klopsiki i inne zjawiska pogodowe...]

Zapewne slow motion i wybuchy płomieni wyglądają bardziej epicko przy biegu, niż gdyby facet prowadził samochód. A ta spadająca z nieba fura ma zapewne obrazować niebezpieczeństwo czyhające na młodego kierowcę, który zdecydowałby się jednak prowadzić, znajdując się w stanie wysokiego wzburzenia emocjonalnego. Ach, ci twórcy klipów! Pomyślą o wszystkim! O miłości jest, o bólu jest, o przyjaźni i poświęceniu, nawet morał przemycą! Ministerstwo do spraw Równouprawnienia i Rodziny zapewne ociera ukradkiem łzę wzruszenia, marząc, by takich ubogacających produkcji było więcej.

A ja razem z nimi! Kochani twórcy! Jeszcze takich momentów! ^^


Poprzednie wydania WTF Moments:
Special Edition (z udziałem nazw zespołów)

Więcej na temat:
„Ju dzium dzium maj halt lajk e laket”, czyli o angielskim w k-popie


* bez kitu, ten pokój z cegłami występuje w co drugim k-popowym klipie!
** Joo Won, aktor znany głównie z rewelacyjnego serialu „Gaksital/Bridal Mask

czwartek, 20 grudnia 2012

Potwór spod łóżka


Czyli o Ministerstwie do Spraw (braku) Równouprawnienia i Rodziny.


Szara eminencja k-popu. Teoretycznie go nie widać, ale ciągle gdzieś tam jest, szczerząc swoje kły, jak potwór spod łóżka. Artyści i wytwórnie przed nim drżą, a jego wyroki są niezbadane. Nigdy nie wiadomo za co i kogo capnie za nogę i wciągnie w ciemność. Jedno jest pewne. Kobiety są bardziej zagrożone niż płeć teoretycznie brzydsza.

O owym ministerstwie zdarzało mi się już pisać nie raz (choćby tu) z rozmaitych okazji i zazwyczaj nie byłam podbudowana jego działalnością. Korea wciąż jest dość konserwatywnym krajem i rząd uznał, że należy chronić delikatne umysły obywateli przed treściami dlań nieodpowiednimi. Ogólnie rzecz ujmując, nie mam nic przeciwko, że są organy, które kontrolują, co pokazuje się w telewizji, zastrzeżenia można mieć jednak do formy takiej działalności. Nie może być tak, że jednym wolno śpiewać o zdradach (Teen TopNo more perfume on you” czy B1A4Baby, good night”), a inni dostają „bana” za wspomnienie o alkoholu i dymie papierosowym (PsyRight Now” czy 2PMHands Up”, chociaż obu piosenkom ministerstwo dało łaskawie drugą szansę i chcą rozpatrzyć ich przypadek jeszcze raz). Jednym wolno wić się i taplać w pianie, a inni za bardziej dosłowne ale zdecydowanie zdrowsze podejście do tematu dostają po głowie. I tak, nie mylicie się. Znów piję do „Ice creamHyuny i „BloomGaIn (poprzedni artykuł na ten temat tutaj).

[GaIn]

Trudno o bardziej jaskrawy przykład podwójnych standardów, a do tego ministerstwo zafundowało je niemal w tym samym czasie, więc chyba samo aż prosi o kilka słów prawdy.

Można by rzec, że nie ma się czego czepiać, bo GaIn poszła po całości, pokazując akt seksualny dosłownie, gdy HyunA po prostu sobie tańczy. Z tym że wcześniej ministerstwo dopatrzyło się nieodpowiednich ruchów w „niewinnym” tańcu, bezlitośnie banując „Change” i „Bubble Pop” (chociaż to drugie zostało przyuważone nie przez ministerstwo a przez inną komisję wspomagającą, tak na marginesie). W „Ice cream” jednak niczego zdrożnego się nie dopatrzono i piosenka dostała błogosławieństwo na dalszą drogę. A że cały klip aż ocieka tanim erotyzmem? No cóż… Jak długo kobieta jest seksualnym obiektem a nie podmiotem i wygina się ku uciesze panów, nie ma problemu.

 [Hyuna "Ice Cream"]

Bo GaIn, jak już wspominałam w poprzednim poście, odważyła się nie tylko schlebiać męskim spojrzeniom, ale pokazać seksualność z damskiego punktu widzenia. Zmysłowo, delikatnie i wyzwalająco, a nie wyzywająco. To się już urzędnikom nie spodobało, bo jak to tak, żeby uczyć młodą generację kobiet, że też mogą mieć co nie co przyjemności z seksu. BAN!

 

Podobnymi działaniami ministerstwo już od dłuższego czasu buduje sobie sporą opozycję. Nawet sami Koreańczycy niejednokrotnie narzekają, że rząd traktuje ich jak dzieci i odcina od treści, do których, być może, chcieliby dotrzeć. A mowa tu głównie o pornografii, która w Korei jest nielegalna. Posiadanie i oglądania filmów dla dorosłych nie jest zbrodnią, ale ich rozpowszechnianie, sprzedaż i produkcja i owszem. Nim rozpętano anty-pornograficzną ofensywę w 2004 roku, koreańska strona o tej tematyce Soranet liczyła sobie ponad 600 tysięcy subskrybentów. Wyraźnie pokazuje to, że zapotrzebowanie na tego typu treści w konserwatywnej i pruderyjnej Korei jest dość spore.

Zamknięcie lokalnych stron i zablokowanie dostępu do tych międzynarodowych wcale problemu nie rozwiązuje, bo i tak są sposoby by dotrzeć do tego, co chce się obejrzeć. Systemu p2p kontrolować już się nie da. Nie wspominając o tym, że zakazany owoc kusi najbardziej. Zamiast kontroli znaczniej bardziej przydałaby się edukacja z prawdziwego zdarzenia i danie obywatelowi wyboru, co i kiedy chce oglądać. W końcu takie są założenia demokracji, prawda?

Znacznie łatwiej jest jednak zablokować dostęp do wątpliwych treści, niż spróbować na ich temat porozmawiać i zaproponować system rzetelnej edukacji młodzieży, by jako dorośli ludzie, sami potrafili osądzić, czy warto sięgać po pornografię.

 Takie działania mają też i polityczny wydźwięk. Dają złudzenie, że rząd robi coś, by zapobiegać zbrodniom na tle seksualnym, bo ponoć gwałciciele, nim udają się na łowy swojej ofiary, namiętnie oglądają filmy dla dorosłych. Opinia publiczna ma zmydlone oczy, a oni nie muszą robić nic, by faktycznie przeciwdziałać przestępstwom i wszyscy są zadowoleni. Nie można też pomijać przyczyn religijnych i kulturowych, które każą takie treści cenzurować. Nie jedna koreańska babcia łapie się przecież za głowę, gdy nie daj Boże, na ulicy przemknie jakaś para, trzymając się za ręce. A babcie głos w wyborach też przecież mają.

[nie zaczynaj z nami, synku!]

Naciski na rozluźnienie cenzury będą jednak narastać i to nie tylko ze strony społeczeństwa, które chciałoby mieć wybór i gwarantowaną wolność, ale też różnego typu korporacje, które stoją za koreańskim show-biznesem. Bo nie ma się co oszukiwać, za naszymi ulubionymi k-popowymi artystami stoją biznesowe molochy! A nadrzędnym celem każdej korporacji jest zarabiać pieniądze. Duże pieniądze.

A najłatwiej sprzedać jakąś rzecz (czy to najnowsze dziecko Samsunga czy nową piosenkę), gdy w kampania promocyjna danego produktu wywołuje w nas uczucie radości. A seks doskonale sprawdza się w tej roli. Nic tak nie poprawia humoru jak ponętne dziewczę wyginające się kusząco, czy przystojni panowie zrywający z siebie koszulki. No i jeszcze seks w reklamie czy klipie ma tę cudowną właściwość, że przyciąga uwagę, czy to starych, czy młodych, czyniąc z duetu sprzedaż + seks związek doskonały.

 [Rania wie jak narobić hałasu
"Mr Feel Good"]

By twórców i sprzedawców fantazja zbytnio nie poniosła, Ministerstwo do Spraw Równouprawnienia i Rodziny (MdSRiR) wraz z innymi wspierającymi ją komisjami i urzędami, trzyma rękę na pulsie, sprawdzając, co trafia do środków masowego przekazu. Do tego momentu idea jest szczytna, bo wystarczy popatrzeć na nasze media, albo jeszcze lepiej, media zachodnie, by zatęsknić za podobną cenzurą. Nadrzędnym zadaniem wyżej wymienionych organów jest ochrona dzieci i młodzieży przed treściami dla nich nieodpowiednimi. Zabronione jest przedstawianie seksu wprost, więc twórcy reklam i klipów muszą zręcznie lawirować między niedopowiedzeniem, sugestią i fantazjami.

Czasem jednak sugestie są tak oczywiste, że wyłożenie kawy na ławę nie jest już właściwie konieczne. I choć wydawałoby się, MdSRiR powinno przystawić swoją budzącą zgrozę wśród agencji gwiazd pieczątkę, pozwala przemknąć do ogólnego obiegu „dziełom” co najmniej wątpliwym, a inne tłamsi już w zarodku. Mężczyźni jak długo wystrzegają się w swoich pieśniach wzmianek o byciu pijanym i paleniu papierosów, mogą ogólnie rzecz ujmując, robić co im się podoba. Drzeć koszulki, wymachiwać sugestywnie bioderkami, dyszeć ciężko pod prysznicem i prać się po pyskach do rozbryzgów krwi. Kobiety powinny być dużo bardziej ostrożne w swoich występach, chociaż chwyty stosowane przez tzw. soft-porno, jak filmowanie artystek z poziomu gruntu, tak by zaprezentować ich ciała w pełnej krasie (i jeszcze zaoferować wgląd pod spódniczkę tudzież luźne shorty) jest jak najbardziej w porządku.

 [Secret "Poison"
klasyka ujęcia na zboczeńca]

Przywołując jeszcze raz osławiony przykład Hyuny i GaIn, nazwa ministerstwa w tym aspekcie staje się groteskowo nieadekwatna. Ciężko doszukać się oznak dbania o równouprawnienie, gdy uprzedmiotowienie kobiet wywołuje aprobatę urzędników, a jedna na milion próba przydania kobiecej seksualności prawa równego mężczyznom natychmiast opatrywana jest etykietą 19+, gdzięki czemu jej emisja możliwa jest tylko w późnych godzinach nocnych.

Chyba rząd powinien pomyśleć nad przechrzczeniem swojego ministerstwa, to skończą się przynajmniej wieczne utyskiwania takich jak ja malkontentów.

Więcej na temat:

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

środa, 19 grudnia 2012

Walerianka w podróży



Dziś odrobina bezwstydnej autoreklamy, ale co mi tam. Mój blog, to mi wolno!

Jak zapewne duża część Czytelników wie, nosi mnie po świecie. Nie odwiedziłam może jakiejś zastraszającej ilości miejsc, ale jest już ich wystarczająco, bym mogła z dumą pomyśleć, że nie marnuję swojego czasu.

Podczas pobytu w Indiach zarzucałam Was piskami i spostrzeżeniami na temat na facebookowym fanpagu i o dziwo, wielu z Was namawiało mnie, bym piszczała więcej i założyła podróżniczego bloga. Co niniejszym uczyniłam.

Zapraszam zatem na strony nowego bloga:


Na razie czekają na Was dwa artykuły, ale na pewno niebawem będzie więcej.

Niewielu rzeczy można być w życiu pewnym, ale moja grafomiania jest niezmienna :)

Mam nadzieję, że nowy blog Was nie zawiedzie!

 ***

P.S. Mam wrażenie, że pytanie w sondzie obok było mocno tendencyjne ;)

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Kobiety, seks, pieniądze i k-pop


Czyli o portrecie współczesnej koreańskiej kobiety, widzianym przez pryzmat najnowszych k-popowych klipów.

[GaIn]

Oglądając k-popowe klipy ciężko być obiektywnym. Mając swoje lata, świadomam (teoretycznie) chwytów, jakimi posługują się wytwórnie i ich artyści, jednakowoż… W obliczu wyskakujących nagle, ni z tego ni z owego, roznegliżowanych i przyjemnie umięśnionych męskich klat, które do tego wirują mi przed oczyma (czytaj: „Love SongRaina), trudno zachować zdrowy osąd. Podjęłam co prawda heroiczną próbę oddania sprawiedliwości nadwerężanym ostatnio klatom w innym poście (tutaj), zazwyczaj jednak kończy się na moim rozanielonym wzroku i piskach zachwytu, podczas gdy nad koreańskimi girls bandami w większości kręcę z niesmakiem nosem.

Mniemam, że dokładnie tak samo jest z girls bandami i odbiorem ich poczynań przez męską część publiczności. To co kobietom od razu rzuca się w oczy i niesmaczy od pierwszej sekundy, mężczyznom jakoś unika… Do tego dochodzi drobna nutka zazdrości, że myśmy nie tacy piękni, gładcy i gibcy jak pląsający na ekranie piosenkarze i skrajne opinie gotowe.

Czegóż się jednak nie robi w walce o zachowanie poziomu w k-popowej dyskusji. Mogę nawet obejrzeć klipy Hyuny! Bo to właśnie ona, a właściwie jej najnowszy „Ice cream” skłonił mnie do napisania tego, co nastąpi.

  
[taaaa.... definitywnie Batman gdzieś przepadł.... 
i też bym chciała wiedzieć chłopcze, kiś zacz :>]

Pisałam już nie raz (np. tu, tu i tu), że społeczeństwo koreańskie ulega gwałtownym przemianom obyczajowym, czego odbicie można znaleźć również w k-popie. W ciągu zaledwie 20 czy coś około lat rola kobiety na scenie przeobraziła się od statecznej diwy, poprzez rozkosznie pląsające aegyo-dziewczątko, do zipiącego seksapilem monstra. Myślę, że to, co przyciągnęło do koreańskiej pop-kultury wielu z nas, była pewna doza niewinności w MV i filmach w porównaniu z zachodnimi odpowiednikami. Im dłużej jednak człowiek siedzi w temacie, tym boleśniej uświadamia sobie, że klipy niewiele mają wspólnego z niewinnością, a fakt, że kawa jeszcze nie została wyłożona na ławę (przynajmniej w klipach, bo na filmach to i owszem) to tylko zasługa mojego ulubionego Ministerstwa do spraw Równouprawnienia i Rodziny, które tnie przy pniu wszystkie próby złamania obowiązujących wzorców. A przynajmniej takie, które nie mieszczą się w ich pojęciu przyzwoitości, a jak wiadomo, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. O tym jednak nie dziś (więcej tutaj), bo to temat rzeka, liźnięty już przeze mnie jakiś czas temu tutaj.

Ostatnie dokonania śpiewających pań rzucają nowe światło na temat seksualności kobiet w Korei oraz ich walki o równouprawnienie. Szczególnie trzy klipy wybijają się na tym tle i jest to wspomniana HyunA z jej „Ice cream”, GaIn w „Bloom” oraz Miss A w „I don’t need a man”. Każdy z tych klipów ujmuje kobiecą niezależność i seksualność inaczej i nie każdy wart jest poklasku. Zacznijmy jednak od pozytywnych wzorców.

 [GaIn w "Bloom"]

GaIn, zirytowana faktem, że wspomniane wcześniej Ministerstwo nałożyło restrykcje na jej poprzedni teledysk (choć tak naprawdę nie było ku temu wielkich powodów) postanowiła tym razem dać im takowy. Jak rzekła tak i uczyniła, bo „Bloom” zdecydowanie wybija się ponad przeciętność k-popowej twórczości. Nie dość, że w klipie możemy obejrzeć miłosne igraszki piosenkarki i być może pierwszy utrwalony na k-popowej taśmie kobiecy orgazm, to jeszcze GaIn kocha się sama ze sobą na kuchennej podłodze!

Wow.

GaIn już od dłuższego czasu wyrastała na moją nową ulubienicę, ale tym klipem przechyliła szalę. Pomimo szokujących, jak na k-pop, obrazów, udało jej się dokonać niemożliwego, a mianowicie całemu klipowi daleko jest pornograficznej wulgarności. Jest to przyjemny dla oka, zmysłowy portret kobiety, która kocha, jest kochana, rozkwita seksualnie i czerpie przyjemność z miłości. Klip nie jest wyrwanym z kontekstu dziełem spragnionych sensacji twórców, a stanowi ilustrację do tekstu, który opowiada o miłości, związku łączącym dwojga kochanków i budzącej się zmysłowości. GaIn przyrównuje się do kwiatka, który rozkwita w pełni pod dotykiem swojego ukochanego.


To, co czyni klip wyjątkowym, jest fakt, że kobieca seksualność przedstawiona jest w realistyczny, niewyuzdany sposób. Owszem, GaIn wygina się ponętnie w skąpym stroju, otoczona czwórką tancerzy, jednak w scenach miłosnych jej uwaga skupiona jest jedynie na dokonującym się akcie i przyjemności, jaką on z sobą niesie. Nie ma tu żadnych mrauki-super-duper-sexy min i darcia powietrza pazurami, ani maniakalnego ocierania wyimaginowanych okruszków z twarzy. Jest za to zadowolona, piękna kobieta, na którą przyjemnie popatrzeć nie tylko z męskiego, ale również z damskiego punktu widzenia.


O Hyunie i jej „Ice cream” niestety już tego powiedzieć nie można. Moje zęby mimowolnie zgrzytają, ilekroć widzę tę panią. Jej interpretacja kobiecej seksualności zapewne schlebia panom, bo to dla nich dziewczę tak się wygina i rozchyla usta (żeby tylko usta), z damskiej perspektywy jednak… No cóż…


Główna różnica pomiędzy Hyuną a GaIn polega na tym, że ta pierwsza za wszelką cenę chce podniecić i uwieść męską część publiczności, co staje się dla niej celem samym w sobie, podczas gdy GaIn seksualność wykorzystuje jako ilustrację do historii, którą chce opowiedzieć. Może to drastyczne, ale mniemam, że dobrą metaforą byłby film pornograficzny versus film obyczajowy ze sceną łóżkową. Czasem i w jednym i w drugim mało pozostaje dla wyobraźni, ale cel wykorzystania seksu jest zgoła odmienny.

Hyuna nie oszczędza się w „Ice cream”. Wykorzystuje doskonale nam znane z wszystkich jej poprzednich produkcji chwyty, z pocieraniem się tu i tam i onanizowaniem sobie twarzy włącznie, a nawet idzie kilka kroków dalej, tańcząc (ujeżdżając?) na tyłku jednego ze swoich tancerzy. Jedyne co mnie rozczarowuje, to dlaczego w takim ociekającym tanim erotyzmem klipie zabrakło sztandarowej pozy z ręką wetkniętą pomiędzy nogi?! No jak to tak?! Nieśmiała inauguracja zaszła w „Change”, potem była większa „gracja” w „Bubble Pop”, w „Troublemakerze” Hyuna osiągnęła już niemal tytuł magistra pozy a tu nic?! Why, Hyuna, why?!


Pomijając permanentny problem Hyuny z zamykaniem buzi i utrzymaniem rąk przy sobie, zastanawiające jest też „przesłanie” klipu. Przez 4 minuty trwania piosenki przewija się mrowie kolorowych outfitów, morze drogich dodatków i wielkich jak pięść brylantów. Ciekawe skąd ona na to ma? Sprzedając TAKIE LODY, jakie widzimy na klipie, obawiam się, do wielkiej fortuny dojść ciężko… Przeanalizowawszy, losowe sceny w pianie oraz z roznegliżowanym panem przestają być takie losowe.

 [jeśli jeszcze raz usłyszę w jakiejś piosence "bling bling" zacznę krzyczeć! wrrrrrrrr!]

Skoro już jesteśmy przy pieniądzach i sposobach zarabiania na życie, Miss A niedawno wypuściły piosenkę, która urasta do rangi feministycznego manifestu: „I don’t need a man”. Jest to afirmacja samodzielności i niezależności finansowej kobiet. Dziewczęta z Miss A przekonują, że nie potrzeba im mężczyzny, że same doskonale potrafią o siebie zadbać. Same płacą swój czynsz, same płacą za torebki i obiad w restauracji. Pracują ciężko i nie zawsze starcza im na wszystkie zachcianki, ale ich niezależność napawa ich dumą i miłością do własnej osoby.


Przyznaję, że co do tej pozycji mam mieszane uczucia. Ogólne przesłanie jest jak najbardziej chlubne, szczególnie w patriarchalnym, koreańskim społeczeństwie, gdzie wciąż pokutuje przekonanie, że szczytem kobiecych ambicji powinien być udany mariaż. Z drugiej jednak… Czyżby dotychczas mężczyzna kobiecie był potrzebny tylko i wyłącznie w charakterze chodzącego portfela? Coraz częściej łapię się na tym, jak naiwne bywają moje poglądy, bo mi zawsze wydawało się, że w relacjach damsko-męskich jest nieco więcej romantyzmu. Nie mówiąc już o tym, że takie ujęcie sprawy stawia nas, kobiety, w delikatnie mówiąc, nie najkorzystniejszym świetle. No bo jeśli tak, jedynym sensem kobiecej egzystencji zdaje się być zdobycie odpowiedniej ilości luksusowych produktów, typu designerskie torebki, drogie perfumy i błyszczące buty na wysokim obcasie (jak sugerują wstawki w MV). Pod takim rozumieniem niezależności ja się nie podpisuję.

No, ale nie marudząc za dużo, zadowolona jestem z pierwszych jaskółek zmian, jakie raz po raz przelatują nad k-popowym światkiem. Chciałoby się, by takich odważnych i niesztampowych wystąpień było jak najwięcej. Co zaś tyczy się ujęć kobiecej seksualności, jakim raczy nas HyunA ze swoimi managerami, trzeba pamiętać, że zostały one stworzone dla mężczyzn i ku uciesze ich oczu. I jak długo panom będzie się to podobać, Hyuny będą się mnożyć i sobie wesoło egzystować. Próżno jednak oczekiwać entuzjastycznych okrzyków z damskiej części publiczności. W każdej heteroseksualnej kobiecie, która ma choćby jaki taki szacunek do własnej osoby, podobne przedstawienie tematu musi wywoływać słuszne oburzenie.

A przynajmniej powinno ;)

 
[jedyna scena na której było przynajmniej na czym oko zawiesić ;)]

Więcej na temat u mnie:
 
Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

środa, 12 grudnia 2012

„Oppan Gangnam Style!”


Mniemam, że spora część czytelników, zobaczywszy ten tytuł, doznała nagłych spazmów. „Gangnam Style” jest tak bardzo popularny, że zdążył już większości porządnie obrzydnąć. Do mnie jednak, na moją indyjską wioseczkę, konikowy szał nie dotarł, więc możecie sobie tylko wyobrazić moje zaskoczenie, gdy odkryłam, iż nawet Barack Obama odgrażał się, że zatańczy „Gangnam Style”, jeśli ponownie wygra wybory prezydenckie*.


A tak poza tym, czym byłby ten blog, gdybym nie napisała choć kilku słów o tym fenomenie?

Przyznaję szczerze, że nie wiem co jest zabawniejsze: sam klip, czy reakcje nań. A właściwie pogłębiony dyskurs „naukowy” narosły wokół fenomenu. No bo jak to tak?! – grzmią media (a już na pewno te amerykańskie) – żeby jakiś „gruby facet” z jakiegoś „Jang-jang” stał się z dnia na dzień bardziej popularny niż Justin Bieber i Brad Pitt razem wzięci?!

Zapisane kursywą określenia bynajmniej nie są moim wymysłem, a cytatami z ust Billa O’Reilly, gospodarza popularnego amerykańskiego talk-show The O’Reilly Factor. Mnie pan nie jest znany, ale śmiem twierdzić, że jeśli ktoś dorobił się programu w FOX News Channel i do tego pozwolono mu zatytułować show własnym nazwiskiem, jest ważnawą publiczną personą. W jednym z ostatnich odcinków swojego programu O’Reilly postanowił dotrzeć do jądra popularności PSY, analizując fenomen z psychiatrą, doktorem Ablo. Mniemam, że w zamyśle twórcy rozmowa miała być prowadzona lekko i z przymrużeniem oka na całe to szaleństwo, ale wyszło cynicznie, ignorancko, by nie rzec: rasistowsko. Pan O’Reilly nie zadał sobie nawet trudu sprawdzenia z jakiego kraju pochodzi PSY, imitując przy opisywaniu jego narodowości chińsko-brzmiące (zapewne w jego przekonaniu dowcipne) dźwięki. Co więcej, kilkakrotnie w rozmowie przewija się stwierdzenie, że „Gangnam Style” pozbawione jest jakiegokolwiek znaczenia (gdyż nie jest śpiewana po angielsku i biedaczek, prowadzący, nie może zrozumieć ani słowa), a pan doktor radośnie przyrównał hit PSY do niebezpiecznego narkotyku.

 [Bill O'Reilly i doktor Ablo 
dla zainteresowanych i znających angielski cały wyjątek z programu
TUTAJ]

Jeszcze lepsze są artykuły napisane dla poważnych amerykańskich dzienników czy magazynów, jak np. The Atlantic, który doszukuje się w „Gangnam Style” głębi, o którą sam PSY zapewne się nawet nie podejrzewa, czy Wall Street Journal, który tak dogłębnie analizuje korzenie fenomenu, że wywodzi styl PSY od stylu śpiewaków-artystów gwang-dae. Gwang-dae dosłownie znaczy „klaun” i rzeczywiście, kilka wieków temu owi grajkowie robili furorę na dworach, ale… Takowe porównanie… To coś jakbyśmy stwierdzili, że dzisiejsza popularność Piotra Rubika wywodzi się w prostej linii od panów śpiewających w chorałach gregoriańskich. No co, u niego też się chóralne śpiewy przewijają w piosenkach, nie? Nie?

Co do szarych ludków, to reakcje są podzielone. Niektórzy kochają, niektórzy nienawidzą i za nic w świecie nie mogą pojąć narosłego wokoło szału. Ot, życie. Zastanawiająca bywa natomiast reakcja niektórych miłośników k-popu. Tu i ówdzie w sekcji z komentarzami natknęłam się na zrozpaczone wyznania, że popularność „Gangnam Style” zupełnie k-popowi nie służy, a tak w ogóle to woleli, gdy ich koreańskie szaleństwo pozostawało owiane nimbem tajemniczości i znane było tylko wąskiemu kręgowi wybranych.


Trochę to przykre, nazywać się czyimś fanem i skąpić swojemu ulubieńcowi popularności. Niestety, niektórzy lubią snobizować się znajomością czegoś, co dla innych jest niedostępne i tracą zainteresowanie, gdy tylko wiedza tajemna, przestaje być tajemna. Tak jakby z wstąpieniem do ogólnoświatowego nurtu dana muzyka przestawała być dobra, bo ściera się, docierając do zbyt wielu uszu… Zabawnie wygląda to zwłaszcza w przypadku k-popu, który jest tak popularny w Azji, że bardziej byłoby już trudno.

Tak na marginesie, śmiem wątpić, by sukces PSY miał znacząco przysłużyć się promowaniu k-popu na zachód. Nie bez przyczyny to właśnie PSY robi furorę a nie Big Bang czy SHINee. Czołowy ujeżdżacz wyimaginowanego konika nie za wiele ma wspólnego z typowym przedstawicielem wycyckanego i błyszczącego świata k-popu. Nie jest ani uderzająco piękny (co kto lubi), daleko mu do muskulatury Raina tudzież zwiewności Taemina, miny które strzela do obiektywu nie do końca mają na celu porażenie drapieżnym seksapilem damskiej części populacji (czyżby? :>), a już na pewno tańcowi daleko do wystudiowanych wygibasów z „Lucifera”. Jest za to chwytliwy bicik, mnóstwo prostego humoru i zabawy.

[jak lubię chłopaków, to tutaj ktoś wyraźnie przesadził...
SHINee]

Myślę, że przeciętnemu zjadaczowi zachodniego chleba ciężko jest przełknąć fakt, że koreańskie zespoły w 99% przypadków nie są spontanicznym przebłyskiem lubiących muzykować kumpli, a wyprodukowanym ogromnym nakładem pracy i środków produktem. Nam, osobom co nieco bardziej wgryzionym w temat, ten drobny detal już zupełnie nie przeszkadza, albo przynajmniej uporaliśmy się z nim na tyle, by przejść nad nim do porządku dziennego. Poza tym nie wydaje mi się, by w jakikolwiek sposób ujmowało to coś koreańskim twórcom. Jak by nie patrzeć, to ich talent i ciężka praca zaprowadziły ich tam, gdzie znajdują się dziś. Inną rzeczą, która może odpychać jest fakt, że występujący w klipach artyści są tak przeraźliwie… perfekcyjni. Piękni, z buźkami gładszymi niż pupy niemowlaków. Cudnie tańczą, rewelacyjnie śpiewają, przed kamerami prezentują się jak marzenie. Czasem aż ciężko uwierzyć, że ci pląsający na ekranie ludzie są naprawdę istotami z gatunku homo sapiens.

Oglądając zaś wygłupy PSY… Wszystkie powyższe problemy znikają. Jest szalony facet, z którego można się pośmiać, jest uzależniająca muzyczka, jest łatwy do naśladowania ruch sceniczny. Coś a’la Lambada czy Macarena obecnego lata. Jasne, że może dzięki „Gangnam Style” znajdzie się kilka osób, które będą na tyle zafascynowane kolorowym światem koreańskiego show-biznesu, że zechcą poznać i innych artystów, ale na masowe googlowanie pojęcia „k-pop” bym nie liczyła.

 [Czy jest ktoś, kto choć raz w swoim życiu nie tańczył "Macareny"?
Wesołe pląsanie na paraolimpiadzie]

K-pop ma jednak potencjał, bo gdyby nie jego rosnąca na zachodzie popularność, PSY w ogóle nie miałby szans zaistnieć w masowej świadomości. Popularność „Gangnam Style” za oceanem zaczęła się od producenta i rapera T-Pain, który zamieścił link do MV na swoim Twitterze. Później Katy Perry i Nelly Furtado również zaczęły komentować piosenkę i klip. Telewizja CNN podchwyciła temat i nadała hitowi PSY nowego rozgłosu. Wszystko to nie byłoby jednak możliwe, gdyby T-Pain nie słyszał wcześniej o k-popie i nie zadał sobie trudu, by choć pobieżnie śledzić losy branży muzycznej na maleńkim i odległym półwyspie. Tak więc wysiłek naszych ulubionych gwiazd jak Big Bang czy Girls’ Generation, by zabłysnąć w Ameryce, niezupełnie poszedł na marne.

Cóż, można nazwać popularność „Gangnam Style” „kultem badziewia” i mieć serdecznie dość całej tej wrzawy wokół głupkowatej piosenki wesołego faceta w średnim wieku. Jednym może wydawać się zabawne, gdyż ośmiesza wszystkie sztywne standardy i prawdy objawione w k-popie, innych może bawić, bo ot niezbyt przystojny skośnooki wydurnia się przed kamerą, potwierdzając czyjeś wyobrażenia o dziwaczności Azjatów. Jedni oczekują od muzyki poruszenia duszy i zszargania emocji, inni lubią poprawić sobie humor słuchając skocznych hitów. PSY ze swoją muzyką nigdy nie pretendował do miana Schuberta epoki, ani nawet nie zabiegał o międzynarodową popularność. Jego piosenki bez wątpliwości pisane są po to, by bawić nie tyle publiczność, co samego twórcę i jak długo wszyscy się przy ich tworzeniu i słuchaniu dobrze bawią, nie ma na co narzekać.


Więcej na temat:

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com


* Małe sprostowanie. Ponoć mr Obama wcale nie odgrażał się, że zatańczy publicznie „Gangnam Style”, tylko stwierdził, że byłby w stanie to uczynić. Spytany przez dziennikarza, czy zaprezentuje swoje umiejętności taneczne po ewentualnej reelekcji oznajmił skromnie: Nie jestem pewien czy bal inauguracyjny to odpowiednie miejsce na przełamanie się… Może zrobię to prywatnie dla Michelle.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...