Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moda. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 listopada 2015

Style z Harajuku

Czy fanom Azji trzeba w ogóle przedstawiać Harajuku? Nie ma drugiego takiego miejsca w Japonii, gdzie można zobaczyć tle niekonwencjonalnych przebłysków ludzkiej kreatywności w dziedzinie mody! Dziś chciałabym przyjrzeć się bliżej obowiązującym tam trendom. I czy byłabym sobą, jeśli nie spróbowałabym zajrzeć pod te wszystkie warstwy ciuchów, dodatków i makijaży?


Nie chodzi mi tu bynajmniej o zapoznanie się z anatomią Japońskiej młodzieży! O czym Wy myślicie? ;)

Będąc w Tokio, grzechem by było, nie zajrzeć do Harajuku: niewielkiej części miasta rozciągającej się od stacji o tej samej nazwie do Omotesando. Tym razem to nie budynki, sklepiki czy restauracje warte są zobaczenia, a odwiedzający dzielnicę tłum. Nigdzie na świecie nie znajdziecie tylu zwyczajnych ludzi przechadzających się bez żenady ulicami, ubranych w najbardziej fikuśne stroje, jakie można sobie tylko wyobrazić!


Jeśli kiedyś marzyło się Wam wyskoczyć na miasto w kreacji rodem z wybiegów nieprzyzwoicie drogich i słynnych domów mody, albo przywdziać kostium swojej ulubionej postaci z anime, niedzielne popołudnie na Harajuku będzie odpowiednim miejscem, by te fantazje zrealizować. Tutaj im oryginalniej, tym lepiej a główna zasada ulic głosi: jeśli myślisz, że dobrze ci w tym, co masz na sobie, powinieneś/-naś to z dumną zaprezentować!

Oryginalność jest w cenie, ale Japończycy nie byliby sobą, gdyby się nie zorganizowali w jakieś grupki i podgrupki i nie skatalogowali trendów. Poniżej znajdziecie krótki przewodnik po najpopularniejszych stylach Harajuku.

Gothic lolita


Styl zainspirowany gotyckimi strojami, z dużą dawką kobiecości i elegancji. Jak na gota przystało, musi być mrocznie, więc dominującym kolorem jest czerń z dodatkami bieli, czerwieni lub fioletów. Kokardki, falbanki, gorsety i koronki w cenie!

Sweet lolita


Mniej więcej to samo, co wyżej, jednakowoż czerń i wszystko co ciemne, znajduje się na liście kolorów zakazanych. Jest to styl dla miłośniczek pasteli, słodkich dodatków, pończoszek i podkolanówek. Ma być dziecinnie, dziewczęco i nierealnie. Inspiracją dla fanek stylu są postaci z bajek, np. Czerwony Kapturek albo Alicja w Krainie Czarów.

Punk


Styl zainspirowany subkulturą brytyjską z lat 70-tych. Japońska wersja podkreśla buntowniczość i wystrzega się umiaru. Elementami obowiązkowymi są ćwieki, kratki, przesadny makijaż i piercing.

Decora


To coś dla miłośników jasnych i soczystych barw oraz kolorowych dodatków. Dużej ilości dodatków! Jak nazwa głosi, wyznawcy tego stylu dekorują się wieloma warstwami materiału oraz spineczkami, bransoletkami, wisiorkami, broszkami od stóp do głów!

Cosplay


Jeśli marzy Wam się wcielenie się w InuYashę albo Sailor Moon choć na jeden dzień, koniecznie musicie sprawić sobie odpowiedni kostium i ruszyć na podbój Harajuku!

Ganguro


Lubisz się opalać? W takim razie Ganguro może przypaść Ci do gustu! :D Ganguro znaczy tle co „czarna twarz”, co czyni ten styl niemal niemożliwym do pomylenia z czymkolwiek innym. Jak zatem stwierdzić, że ktoś hołduje temu nurtowi? Jeśli zauważysz w tłumie kogoś z absurdalnie ciemną, sztuczną opalenizną na twarzy, której wtóruje świecąco-jasny makijaż oczu oraz burza pomarańczowych/blond/srebrnych włosów, możesz być pewny, że masz do czynienia z Ganguro!

Visual Kei


Styl ten początkowo był częścią wizerunku scenicznego japońskich zespołów muzycznych. Z czasem jednak fani zaczęli wprowadzać jego elementy w życie i tak narodził się uliczny Visual Kei (styl wizualny). Typowe dla tego stylu są niecodzienne, zazwyczaj ciemne kreacje, duża ilość makijażu oraz wyuzdane fryzury. Płeć nie ma tu znaczenia. Mężczyźni mogą nosić kobiece suknie, a dziewczęta chować się za ciężkimi skórzanymi kurtkami i obszernymi spodniami. Styl ten, jak sama nazwa wskazuje, koncentruje się na wizualnej stronie przedsięwzięcia i stanowił integralną część muzycznego show.  

Womano


Jest to fuzja tradycyjnych, japońskich strojów z zachodnimi trendami.

***

Jak nie trudno zauważyć, wszystkie te style to właściwie podzielone tematycznie kostiumy, za którymi chowają się młodzi ludzie. Pytanie brzmi, dlaczego i przed czym chcą się chować?

Wygląda jednak na to, że (o ironio!) owe kostiumy to jeden z nielicznych sposobów, by wyrazić swoją indywidualność! Na co dzień Japończycy nieustannie wciskani są w uniformy: czy to w szkole, czy w pracy (powszechnie obowiązujący garnitur czy garsonka), niewiele pozostaje im miejsca na modową (i w sumie jakąkolwiek inną) wolność. Od dzieci oczekuje się, by były grzeczne, słuchały rodziców i uczyły się pilnie. By utrzymać pracę trzeba podporządkować się przełożonym i pokornie powielać ustalone od dawna schematy. By wyrazić siebie, wyróżnić się w tłumie jednakowo ciemnych głów i burych barw, trzeba było dać jeden krok w stronę ekscentryczności. By wyróżnić się z tej grupy, trzeba dać kolejny krok, i kolejny i kolejny… Aż doszliśmy do Ganguro i Decora przechadzających się ulicami.


Okolica Harajuku aż roi się od salonów, które udostępniają swoim klientom pomieszczenia, w których mogą się przebrać i umalować. Przybytki te są bardzo popularne wśród członków modowych subkultur, gdyż dają możliwość wspólnego spędzenia czasu i wzajemnej pomocy w szalonych stylizacjach. Często proces przygotowania się do wyjścia na Harajuku zajmuje dwie godziny albo i więcej! Część faszonistów nie ma też tyle szczęścia, by znaleźć zrozumienie dla swoich pasji w domu, więc na co dzień zmuszeni są ukrywać się ze swoimi akcesoriami i strojami.

Dla takich osób wolność panująca na Harajuku jest jeszcze bardziej kusząca. Tłum daje poczucie anonimowości i bezpieczeństwa a członkowie subkultury oferują wsparcie i zrozumienie. Aż żal, że nasze ulice są takie szare…

Zainteresowanym koreańską modą, polecam artykuły o:

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

poniedziałek, 27 października 2014

Japończycy pokazują pazurki

Dosłownie.


Nie wiem jak Wy, ale operowanie lakierem do paznokci (jak długo nie służy on jako klej uniwersalny) nie jest moją specjalnością. Nie dość, że zawsze wszystko wokół jest ubabrane (ze mną włącznie), to jeszcze z moim nieziemskim wprost poziomem cierpliwości zawsze, ale to zawsze, kończę z innym paznokciem odciśniętym na lakierze, albo wzorkiem koszulki, albo poduszki albo czegokolwiek innego, co akurat znalazło się w zasięgu. Odkrycie takiej niedoskonałości niezmiennie kończy się atakiem szału, latającymi butelkami ze zmywaczem do paznokci i strzępkami płatków kosmetycznych. Po co mi to. Darowałam sobie już dawno temu.

Japończycy kochają detale, schludność i dbałość o higienę, więc wkładają wiele trudu w to, by mieć piękne i zadbane dłonie. To, co czasem Japonki potrafią mieć na swoich paznokciach, zakwalifikować można jako małe dzieła sztuki. Od niedawna kolorowe pazurki nie są już tylko babskim przymiotem! Japończycy także zapragnęli odrobiny wolności w wyrażaniu siebie i wielu młodych biznesmenów zaczęło lansować „bijinesu neiru” czyli biznesowe paznokcie!


Wyjaśnienie genezy tego fenomenu nie jest trudne. Wystarczy spojrzeć na modową sytuację większości mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Od przedszkola muszą nosić mundurki, potem mają chwilę luzu na studiach (ale bez szaleństw, bo profesorowie będą krzywo patrzeć, jakby się komuś za bardzo przed szereg chciało wysunąć), a potem praca i obowiązkowy gairek, jak kto woli garnitur, a dla pań zgrabna garsoneczka. Nie ma za bardzo kiedy się wyżyć ani zaakcentować swojej osobowości. Szczególnie panowie są w pożałowania godnej sytuacji, gdyż kultura pracy wymaga nawet od pomniejszych biznesmenów i urzędników, by odziani byli w czarny garnitur, białą koszulę i obwiązani niekrzykliwym krawatem. Jeśli dodać do tego, że każdy Japończyk ma z natury czarne włosy (farbowanie nie wchodzi w grę, olaboga! @__@), czarne oczy i podobną budowę ciała: łatwo rozpłynąć się w tłumie identycznie wyglądających pracowników.

Czemu więc nie dodać odrobiny pieprzyku do swojego nudnego, poprawnego aż do bólu wizerunku? Te kilka maźnięć pędzelkiem i parę niewinnych diamencików dodadzą szyku każdemu pracownikowi biurowemu! Miłośnicy męskiego manicure twierdzą, że od czasu, kiedy ich paznokcie nabrały barw, nie tylko poprawiła się ich sytuacja w pracy (podwyżki, awanse), ale również towarzyska! Przyjaciele walą drzwiami i oknami, kobiety mdleją na sam widok (nie wiem czy z zachwytu), świat jest u ich stóp!


Dobrze, dobrze… Zostawmy w spokoju epickie hiperbole. Coś jednak musi być w kolorowych pazurkach, skoro młodzi Japończycy są w stanie zainwestować grube jeny w profesjonalnie zrobiony manicure. „Ja zmieniam wzory na moich paznokciach dwa, trzy razy w tygodniu, jeśli tylko mogę, zawsze jest to jakiś temat do rozmów z klientami.” wyznał 31-letni Genki Tsuitachi, kierownik działu reklamy jednej z tokijskich firm „Kosztuję to mnóstwo pieniędzy, jasne – czasem połowa mojej wypłaty idzie na serduszka i sztuczne brylanciki – ale warto robić to porządnie, szczególnie, że jest mnóstwo ekskluzywnych salonów, nastawionych na mężczyzn takich jak my, które otwarte są do późna w nocy, ponieważ pracujemy długo i nie moglibyśmy tam pójść w innym czasie.”

Koszt zrobienia paznokci w salonie w Tokio to minimum 100 dolarów! Najwyraźniej warto! Posłuchajmy poruszającej historii Jina, 26-letniego pracownika jednej z czołowych firm zajmujących się mediami.

Jakieś osiem miesięcy temu byłem właściwie tylko robotem, wpisującym dane do systemu. Nikt w mojej firmie mnie nie znał, pracowałem 16 godzin dziennie i zarabiałem niecałe 120 000 jenów brutto miesięcznie (ok. 3700 zł, ale na warunki japońskie, szczególnie tokijskie, nie jest to powalająca kwota) – moje życie było dość nędzne. Raz, kiedy popełniłem ten błąd i wydałem za dużo pieniędzy na moje hobby: gry wideo i mangę, musiałem jeść chińskie zupki (to co u nas uchodzi za chińskie zupki, tak naprawdę zostało wynalezione w Japonii, więc są to japońskie zupki ;) z zimną wodą, bo nie mogłem zapłacić rachunków za gaz. Niemal zadławiłem się na śmierć kawałkiem suszonej krewetki.
Jednak jednego dnia moja dziewczyna, która interesuje się zdobieniem paznokci, zapytała, czy mogłaby poćwiczyć na mnie w domu. Pozwoliłem jej pomalować moje paznokcie i przykleić na nie różne rzeczy i później, jako żart, poprosiłem, żeby zrobiła mi logo firmy, dla której pracuję. Nawet mi się spodobało, więc zostawiłem malunek. Następnego dnia w naszej stołówce wyciągnąłem rękę, by chwycić butelkę Pocari Sweat (przeciekawa nazwa wody… pot Pocariego ^^) kiedy mój szef, który stał w kolejce za mną, zauważył moje paznokcie i zagadnął mnie. Był naprawdę pod wrażeniem tego, co uznał za moje oddania firmie. Dwa miesiące później zostałem jego osobistym asystentem i obecnie zarabiam około 450 000 jenów (niemal 14 tys złoty! @__@) plus wydatki.”


Od tego czasu Jin reguralnie prosi swoją dziewczynę, by zrobiła dla niego manicure a raz na kilka tygodni idzie do profesjonalnego salonu, by machnąć sobie coś naprawdę szałowego. Niektórzy koledzy podśmiechują się z niewinnej pasji młodego asystenta, ale Jina niewiele obchodzą głupkowate żarty. „Mam to gdzieś, zarabiam trzy razy tyle, co niektórzy z nich, więc niech się pier**.

I słusznie, jeśli Jina to uszczęśliwia i wierzy, że kolorowe paznokcie to klucz do jego sukcesu: z Bogiem. Mniemam, że jest to już pewna oznaka starczego zmurszenia z mojej strony, że nie jestem już tak otwarta na nowości i mnie raczej takie ekstrawagancje by nie skusiły. Pewnie tak kiedyś musieli czuć się nasi pradziadowie, gdzie nasze prababcie nagle zaczęły paradować w spodniach. Do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić a starsza generacja ma ten przywilej się konserwować i nie popierać. Tak więc ja innym nie bronię, ale na wszelkie wypadek schowam jedyny lakier do paznokci, jaki mamy w domu… Strzeżonego… ^^

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

poniedziałek, 24 marca 2014

Wściekłe przeczyszczenie, czyli o zgubnej miłości do krzaczków.

Ten, kto był w Azji, doskonale wie, że nic tak nie poprawia humoru jak poczytanie sobie (pseudo)angielskich napisów na sklepowych witrynach, koszulkach i opakowaniach rozmaitych produktów. Będąc w Chinach rozwinęłam w sobie pewnego rodzaju hobby, polegające na obczytywaniu każdego zauważonego przeze mnie T-shirta z łacińskimi literkami. To, co można było tak czasem dojrzeć, stanowiło niezawodny rozweselacz w nawet najbardziej słotne dni.


Mniemam, że Chińczycy znajdują taką samą rozrywkę w czytaniu „chińskich znaków”, jakie nagminne pojawiają się na ciałach ludzi zachodu. Nie ma to jak „egzotyczny” tatuaż z zakodowanym znaczeniem… Oj, jak zdziwiłoby się wielu posiadaczy takich tajemniczych krzaczków, gdyby dowiedziało się, co tak naprawdę kryje się pod plątaniną kreseczek i kropek, które noszą dumnie na bicepsach i bioderkach…

Pewna chińska szkoła językowa postanowiła sprytnie zareklamować swoje usługi, przedstawiając kilka przykładów tego, co ludzie w swojej durnocie i ignorancji, potrafią sobie zafundować. Poniższy kolaż zdjęć mówi sam za siebie.


Ciężko orzec, kto tutaj jest głupszy: tatuujący, czy tatuowani. Ktoś, kto przed zafundowaniem sobie obrazka na całe życie nie włożył choćby minimum wysiłku w to, by sprawdzić, co tak dumnie będzie obnosił na karku, czy może ten, kto wstawia do swojej oferty „chińskie krzaczki”, bez choćby najmniejszej refleksji nad ich poprawnością i znaczeniem. No, chyba że tego typu niespodzianki funduje się wyjątkowo upierdliwym klientom, w ramach podziękowania za współpracę…

Bo cóż to za problem, wytatuować komuś lustrzane odbicie znaku, albo rozczłonkować jakiś na kilka części, zmieniając przy tym całe znaczenie słowa, czy w ogóle je z sensu odzierając. Prawda jest taka, że ze świecą by szukać miejsca, w którym rzeczywiście ktoś by wiedział, co czyni. I mam tu na myśli obie strony procederu. Niektórzy są na przykład przeświadczeni, że pismo chińskie wiele nie różni się od naszego i każdej literze alfabetu łacińskiego odpowiada po prostu konkretny chiński znaczek. W internecie krąży „tabela transkrypcji” wg której można sobie przetłumaczyć słowa, imiona czy cokolwiek się zechce.


Nawet sławnym i bogatym zdarzają się momenty pomroczności umysłu, kiedy to oddają się w nie do końca profesjonalne ręce. Skutkiem jest np. nie mniej słynny niż sama Britney Spears tatuaż, widniejący na jej biodrze. Wpisany w kółeczko krzaczek miał oznaczać „tajemniczy”, ale ktoś się sypnął (pewnie google translator zawinił) i wyszło „dziwaczny”. Justinowi Timberlakowi też ktoś zrobił psikusa, gdy malował tatuaż na jego ręce na potrzeby filmu „Alpha Dog”. Miało być gangsta, a wyszło chłodno, bo namalowane 溜冰 (liūbīng) znaczy tyle co łyżwiarstwo albo jeździć na łyżwach. 


Nie mówiąc już o innych przebłyskach w Hindi jak „Kochać Radek” u naszej poczciwej Dodzi, albo „Vihctoria” na ręce Davida Beckhama.


Jaki z tego wniosek? Jeśli już naprawdę bardzo bardzo bardzo mocno chcecie walnąć sobie na pośladku jakiś chiński znaczek, zróbcie porządny research przed wytatuowaniem sobie „wściekłej sraczki”. W ostateczności piszcie do mnie, bo trochę tych chińskich kumpli mam. Na pewno pomogą! ^^

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

wtorek, 1 maja 2012

WTF (Wielce To Frapujące) Momenty w k-popie powracają!

Tak jak pisałam w części I mojego frapującego zestawienia, k-popowe teledyski to nigdy niekończący się temat kreatywnych interpretacji, nadinterpretacji i całkiem uzasadnionych wniosków. Twórcy dbają o to, bym miała co pisać w moim sławetnym cyklu WFT Moments, czyli Wielce To Frapujących Momentów. Tym razem skromniej, bo tylko sześć klipów znajdzie się na tapecie, ale z tego połowa to zupełne świeżynki, wydane w przeciągu minionego tygodnia. Wooo! To się nazywa wysyp WTF!

[B.A.P. "Power"]

Na pierwszy ogień rzucimy klip, na który czekałam dość długo, starając się przy tym okiełznać mój fan girl mode. B.A.P. powrócili! Jeeeeeej! Znów jest muzyka z przytupem, ryczące wokale, energiczne tańce ze sprayem! Eeee… Ze sprayem? Odnoszę wrażenie, że osoba odpowiedzialna za scenografię w "Power" przegapiła w tym momencie coś bardzo istotnego. Jak na przykład postawienie ściany przed chłopakami, by mieli na czym sprayować… Z mojego doświadczenia życiowego wynika, że powietrze nie jest najbardziej trwałym nośnikiem farby, więc jeśli chłopaki chciały machnąć graffiti, znalezienie jakiegokolwiek muru byłoby na miejscu. No, chyba, że to nie jest farba, tylko odświeżacz powietrza. Poniekąd mogę zrozumieć, że w takim małym pomieszczeniu bez okien może panować zaduch. Tylko dlaczego odświeżają też powietrze na zewnątrz? Aż tak przeszkadza im mały, postapokaliptyczny smrodek? Niby taki mają power i takie z nich waaaaaarrior, a tu co? Nawet jeśli byłaby to woda w sprayu, którą chcieli nawilżyć sobie swoje śliczne buźki, a spudłowali, nadal nie stawia ich to w najlepszym świetle. Zapatrzenie się na demoniczną mamę z Secret Garden w bezbłędnym wykonaniu Daesunga też ich nie tłumaczy!

[Mmm, smell! i najlepsze wykonanie Secret Garden dostępne tutaj: część I i część II]

Istnieje jeszcze trzecia opcja, bardziej pasująca do klimatu piosenki i zaczepnych min chłopaków. Tajemniczy spray to zabójczy gaz bojowy (albo chociaż gaz pieprzowy)! Ale i w tym wypadku rozpylanie go w tak beztroski sposób, nie jest najmądrzejszym pomysłem, jaki im wpadł kiedykolwiek do głowy…

[mina Zelo bardzo przypomina mi ekspresję mojej 15-miesięcznej siostrzeniczki, gdy odkrywa zastosowanie nowych dla niej rzeczy. Szczególnie, gdy z zachwytem obserwuje trajektorię lotu baniek mydlanych.]

F.CUZ również dopiero co wypuścił na rynek swój najnowszy singiel "No. 1" i przyznaję, całkiem nieźle wpisuje się w moje klimaty. Żadnych tam smętów i zawodzenia! Jest wesoło, energicznie i demonicznie. Do tego nie opychamy zmurszałych stereotypów, gdzie rycerz w lśniącej zbroi wyrywa bezbronną białogłową z paszczy smoka. Tym razem to dziewczyna ratuje chłopaków z opresji! Wow! Dobra robota! Jest tylko małe „ale”. Jeśli jeszcze dwóch pierwszych delikwentów faktycznie wyglądało na takich, którzy potrzebowali pomocy, to dwóch kolejnych, to bez wątpienia pozoranci! Spójrzcie tylko na te okucia, które ich więżą! Moja głowa by tam niemal przelazła, a co dopiero szczupły, azjatycki nadgarstek?! Ładnie to tak, panowie, narażać kobietę na niebezpieczeństwa dla własnego widzi-mi-się? Nie łaska była wyjąć stamtąd łapy i samemu otrzaskać mordy oprawcom?

[nawet byś nie udawał, chłopie! Nie możesz niby z tego wyjąć ręki? Niezła naiwniaczka z tej dziewczyny, skoro dała się tak łatwo nabrać...]

[następny symulant...]

 [a kobieta się tak dla nich poświęca... Nieładnie, F.CUZ, nieładnie!]

Kolejnym wielce to frapującym elementem tego klipu są bez dwóch zdań stroje. Mam nadzieję, że stali czytelnicy (których serdecznie z tego miejsca pozdrawiam i mentalnie ściskam!) zdążyli się już zorientować, że moja tolerancja modowych ekstrawagancji jest bardzo duża. Jestem zdania, że kto jak kto, ale celebryci i artyści mają święte prawo i obowiązek ubierać się oryginalnie i lansować nowe trendy. Kto, jak nie oni? Stąd uwielbiam wszystkie modowe szaleństwa G-Dragona (nawet po dłuższych wahaniach zaakceptowałam jego miniony już, co prawda, męski zwis elegancki -> dla tych, co nie wiedzą, o czym mówię, klik! tutaj), wbrew temu, co się pisze, uważam, że Jang Geun Suk również posiada swój ciekawy, niepowtarzalny styl, lubię nawet kolorowe szaleństwo w wykonaniu chłopaków z SHINee, nie wspominając już nawet o takiej ikonie jak Kang Dong Won (więcej o koreańskiej modzie tutaj: męskiej i damskiej). Są jednak pewne granice, których przekraczać nie należy. A te błyszczące, obcisłe pory w kolorze surowego filetu z piersi kurczaka, wersja metalic to zdecydowanie kilka kroków za daleko!


[takim portkom mówimy zdecydowane NIE!]

A skoro już mówimy o modzie. J.Y. Park kilka dni temu wydał swój, nie wiem już który w karierze, mini-album „Spring – 5 Songs for a New Love”, bardzo przyjemny tak na marginesie. Promująca go piosenka „You’re the one” jest równie ujmująca i wpadająca w ucho, ale to, co J.Y. Park w niej popełnił, napawa mnie zgrozą większą, niż myśl o tym, że muszę w tym tygodniu dokończyć moją pracę dyplomową! J.Y., mimo całej mojej sympatii, którą Cię darzę, kocham te Twoje wygłupy w „Itaewon Freedom”, do porządku dziennego mogę nawet przejść nad tym namiętnym szeptem, oznajmiającym całemu światu, że dana piosenka powstała w Twojej wytwórni… Wszystko mogę zrozumieć, ale te pantalony?!


Nawet różowy garniaczek by przeszedł, ale te białe podkolanówki?! Ustalmy sobie jedno. Jedynym facetem, który dobrze wygląda w takich pantalonach, to T.O.P. A zestawienie: różowa całość i białe buciczki/kozaczki zarezerwowane są dla polskich, słitaśnych dziuń. Idź, J.Y. Park, i nie grzesz więcej!

Teraz sięgnijmy do nieco starszych produkcji, ale wciąż nie porzucając modowego tematu. Myśleliście, że dziewczęta z SNSD są niewinne i słodkie jak ten otrzymany od babci cukiereczek? Może i uśmiechają się uroczo, a aegyo kipi i przelewa się z ich teledysków, ale wprawne oko znajdzie elementy dywersji! Zauważyliście, co jedna z dziewcząt nosi na szyi w klipie „Into the new world”? Nie? Ministerstwo do spraw rodziny i równouprawnienia chyba też nie, bo nikt piosenki z anteny nie zdjął! No ładnie, SNSD, mission completed! Palcie ziele, moi przyjaciele!



Czas na poważniejsze tematy. Jakkolwiek nie przepadam za balladami, to debiutancki singiel IU zdecydowanie do mnie przemówił i był czas, że słuchałam „Lost Child” maniakalnie. Teledysk zaś… Hmm… Powinien być za pewne przerażający i niepokojący, lecz z każdą sekundą oglądania, moja brew uniosła się coraz wyżej. Rozumiem analogię, „zagubione dziecko we mgle” itp., ale zabójcza spostrzegawczość głównej gieroinii może powalić. Tego nie da się opisać słowami, to trzeba zobaczyć!

 [ktoś mnie miźnął po nodze? Nieeee... To na pewno ta gałąź, co to tam powiewa...]

 No i najlepsze. Jeśli Wy zabłąkalibyście się w takim przerażającym lesie, gdzie zewsząd wypełzają dziwaczni ludzie w beżowych gaciach, śmiem przypuszczać, że wialibyście szybciej, niż Wasze nogi mogłyby za Wami nadążyć. Ja również nie podejrzewam się, bym była w tej materii wyjątkiem. A co robi IU? Siedzi sobie wśród wijących się ludzi, jak gdyby nigdy nic, podśpiewując rzewnie i rozglądając się ze znudzeniem.

 
[tralalala... Czym ja się mam tu przejmować?]

Niby ma przebłysk, że jednak należałoby wiać, skoro jest przerażona. Gdy chce uciec, goni ją jeden ze strasznistych mężczyzn, łapie ją, powala na ziemię i… co? Podnosi się i zaczyna tańczyć! WFT?!

[muahahaha! Mam cię!]


[a teraz popatrz, jak ładnie tańczę! No, nie będź taka! Załatw mi robotę w balecie, a cię wypuszczę!]

I na koniec coś, co zauważyła Cleo, ale w swojej wspaniałomyślności pozwoliła mi tę informację wykorzystać! Dzięki Ci, słońce!

Dziewczęta, lubicie bad boysów? To zastanówcie się, czy to aby na pewno dobry pomysł się z takim wiązać. Może i jest męski i podniecający, ale jego męska siła może urwać Wam głowę, gdy gościu się zirytuje. Taki los nieomal spotkał biedną CL z 2NE1. W piosence „Go Away” dziewczyna miała nieszczęście zakochać się w kipiącym testosteronem facecie i gdy zrobiła mu awanturę za to, że ją zostawił i zaraz po tym (albo i przed tym, kto wie?) przygruchał sobie inną panienkę, chłopak odrobinę się zeźlił. Uderzył ją trzy razy w prawy policzek, ale siła, z jaką to zrobił, sprawiła, że siniec wykwitł jej na policzku lewym! To się nazywa walnięcie, dziewczęta! CL przestrzega – dwa razy się zastanów, nim wpakujesz się w związek z „niegrzecznym chłopcem”.


[Zaskakująca siła impetu]

To by było na tyle Wielce To Frapujących Momentów na ten miesiąc. Zobaczymy, co nowego twórcy teledysków zafundują nam w kolejnym! Niewiele jest rzeczy pewnych na tym świecie, ale to, że WTF Moments powróci, macie jak w banku!

Pozostałe WTF Moments:
Special Edition (z udziałem nazw zespołów)
Więcej na temat:
„Ju dzium dzium maj halt lajk e laket”, czyli o angielskim w k-popie

sobota, 31 marca 2012

10 lat wspaniałości

Trochę mi głupio, że przegapiłam taki wspaniały jubileusz, ale nie bądźmy małostkowi. Czy półtora miesiąca przy 10 latach robi wielką różnicę?


Z Kang Ji Hwanem znamy się od dawna i jest to znajomość tak samo długa, jak i namiętna. Zaczęło się od Hong Gil Donga, potem w ruch poszły niemal wszystkie możliwe produkcje, w których występował, a póki co, po raz ostatni widzieliśmy się w Lie to Me. Pracując od dziesięciu lat w show-biznesie, trochę się tego wszystkiego nazbierało.

Ji Hwan debiutował 12. lutego 2002 roku w musicalu The Rocky Horror Show. Później grał różne mniejsze lub większe rólki w popularnych serialach, takich jak: Summer Scent (2003), More Beautiful Than a Flower (2004) czy Save the Last Dance for Me (2004). Rozkwit popularności przyszedł z rolą w tasiemcowatym Be Strong, Geum-soon! w 2005 roku (drama ma 163 odcinki! Pomimo całej mojej miłości, panie Kang, nawet dla mnie to za dużo, wybacz!). Po tym serialu jego fanki zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu, nie tylko w Korei, ale także w Japonii, Chinach i na Tajwanie.

[Be Strong, Geum-soon!]

Trzeba jednak przyznać, że pomimo naprawdę niezłych umiejętności aktorskich i zabójczego wyglądu, Ji Hwan nie ma wielkiego szczęścia do wyboru ról. Rzecz jasna zdarzyły mu się po drodze role rewelacyjne, które zostały docenione i nagrodzone (wspomniana wcześniej drama Hong Gil Dong, czy Capital Scandal, a także rewelacyjny film Rough Cut), ale cała reszta… Ekhm… Jego ostatnie dwie dramy Coffee House i Lie to Me nie doczekały się przychylnego odbioru ani tym bardziej pozytywnych recenzji. Oglądalność była na dość niskim poziomie (w obu przypadkach nieco ponad 8%), co dla gwiazdy takiego formatu nie jest budującym wynikiem. Przyznaję, że Coffe House szału nie robiło. Drama była dość nudna i pokręcona (chociaż Ji Hwan, jako perfekcjonistyczny i zimniejszy niż lód pisarz, był niesamowity. Ale to tylko moje skrzywienie, zawsze kocham wszystkich pisarzy w filmach), to Lie to Me całkiem mi się podobało. Scenariusz nie był może bardzo oryginalny i twórcy przegięli kilka razy z tanim romantyzmem (ta scena, gdzie główna para je kolację przy świecach -__-`), ale ogólnie, oglądało się całkiem przyjemnie. Co innego filmy… Nad dziełem z 2009 The Relation of Face, Mind and Love opuśćmy łaskawie zasłonę milczenia. Wielce osławiony i kasowy My Girlfriend Is an Agent, szczerze mówiąc, też nie rzucił mnie na kolana. Owszem, był Kang Ji Hwan, była Kim Ha-Neul, dużo akcji i zabawnych sytuacji, ale… Jakoś tak nie było błysku. Dla mnie film był dość blady i chwilami wręcz nudnawy. Dlatego lękam się nowego dzieła, w którym Ji Hwan ma wziąć udział, gdyż ma to być (tak jak My Girlfriend Is an Agent) komedia akcji, wyreżyserowana przez Shin Tae Ra (który był też odpowiedzialny za My Girlfriend…). Pociecha taka, że jego partnerką ma być Sung Yu Ri, aktorka znana m.in. z Hong Gil Donga. Film ma opowiadać historię detektywa Cha (Ji Hwan), który dla dobra sprawy, nad którą pracuje, musi wniknąć w środowisko top modeli. Rozbawiła mnie nieco rozbieżność informacji na temat przygotowania Ji Hwana do tej roli, gdyż jedne źródła podają, że musiał przytyć dziesięć kilo, których udało mi się pozbyć po zakończeniu zdjęć, inne mówią, że właśnie dla roli musiał schudnąć aż 13 kilo (co mi się, niestety, wydaje bardziej prawdopodobne), fakt jest jednak niezaprzeczalny, że poświęcenia w imię sztuki (oby sztuki :>), nie są panu Kangowi obce. Teoretycznie film ma wejść na ekrany w pierwszej połowie tego roku, więc czekam z niecierpliwością.

[para z Hong Gil Dong, którą niebawem zobaczymy ponownie w Detective Cha]

Kang Ji Hwan, oprócz tego, że bosko wygląda, świetnie gra, to jeszcze całkiem nieźle śpiewa. Nie bez przyczyny jego debiutem był właśnie musical. W 2010 roku zagrał główną rolę (a właściwie dwie główne role – sympatycznego i nieśmiałego trenera i przebojowego playboya) w musicalu Cafe In, który przez kilka tygodni gościł w Tokyo Globe Theater. Pan Kang był pierwszym Koreańczykiem, który stanął na deskach tego teatru, a do tego był jeszcze producentem całego przedsięwzięcia. Przez cały czas wystawiania spektaklu teatr pękał w szwach (nie dziwię się), a owacje na stojąco trwały i trwały. Poniżej kilka zdjęć z musicalu:


Oprócz śpiewu i gry aktorskiej, Ji Hwan od czasu do czasu para się również modelingiem. Jego modowy zmysł jest znany i doceniany. Ma na koncie całkiem pokaźną ilość sesji dla znanych magazynów, a także często pojawia się w rankingach najlepiej ubranych koreańskich celebrytów. Poniżej jedna z moich ulubionych sesji dla magazynu Nylon:


Zupełnie niedawno został pierwszym Koreańczykiem, który nawiązał współpracę ze znanym projektantem Tomem Fordem. W kwietniowym numerze miesięcznika Bazaar ukazały się zdjęcia pana Kanga, prezentującego najnowszą kolekcję okularów przeciwsłonecznych owego designera.


Cóż zatem mogę życzyć panu Kangowi? Co najmniej jeszcze kolejnych dziesięciu lat tak wspaniałej działalności artystycznej! Właściwie, niech będzie z nami jak najdłużej. Tylko, panie Kang, jedna prośba z mojej strony, niech pan uważniej dobiera produkcje, w których pan występuje! Ja mogę się nająć na osobistego doradcę, jeśli zajdzie taka potrzeba… Jeden telefon i sprawa załatwiona!

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...