środa, 12 października 2011

Możesz czytać ze mnie jak z otwartej księgi

czyli kobieta jako chodzący alfabet

M jak miłość? S jak stół? U jak ul? V jak… hmmm… vigor? Nie, nie. To wcale nie jest dziecinna wyliczanka czy słowna gra. To codzienność koreańskiej kobiety, która jeśli chce uchodzić za piękną i pożądaną, powinna owe litery znaleźć w swoim ciele.


Jeśli kiedyś myśleliście, że życie kobiety w naszej kulturze jest trudne, bo zewsząd atakują ją niemożliwe do osiągnięcia wzorce piękna, nadszedł czas zrewidować poglądy. Nasze życie, kochane dziewczęta, to cud, miód i orzeszki. Jakkolwiek kocham wszystko co azjatyckie i skośnookie, to ciężko mi przełknąć tę gorzką pigułę, że perfekcyjna kobieta dla Koreańczyka to zbór idealnych części ciała i prawdę mówiąc, niewiele więcej… No, ale jak zawsze, wszystko po kolei.

Zacznijmy od rzeczy oczywistych. Koreańczycy kochają język angielski i wciskają go wszędzie, gdzie się da i się nie da. Napisy na koszulkach, kubeczkach, anglojęzyczne wstawki w piosenkach, angielskie nagłówki w prasie i obco brzmiące nazwy programów w telewizji i co tylko jeszcze. Niestety, miłość do łacińskich literek nie idzie w parze z miłością do nauki języków… Nie trzeba bardzo wgłębiać się w temat, by znaleźć całe łąki przeróżnych kwiatków. Jednym z moich ulubionych konglishowych (koreańska wersja japish) hitów jest piosenka B1A4 „Beautiful Target” i niezapomniany refren, który w przybliżeniu brzmi tak: „Ju dzium dzium maj halt lajk e laket” (dla dociekliwych, w tekście piosenki, który znalazłam w internecie jest: „You zoom zoom my heart like a racket”). Pomińmy już oryginalność wymowy. „R” i „L” to ciężka sprawa dla Azjatów, „dzium dzium” jest nawet urocze, więc luzik. Sama nieraz muszę walczyć z problemami z wymową obcych słów, mogę to zrozumieć. Jednak przez dłuższy czas zastanawiałam się, cóż autor usiłował przekazać nam tą linią i niestety, poległam. Nawet Simon i Martina nie zdołali rozszyfrować owej tajemniczej wiadomości zawartej w piosence. Nie powiem, żeby nie podniosło mnie to na duchu, bo najwyraźniej to nie z moim angielskim jest coś nie w porządku.

(tak przy okazji polecam obejrzenie klipu do piosenki, bo super poprawia humor. Coś w stylu „Balloons” DBSK)

Nieco odbiegłam od tematu. Tym oto ogródkiem chciałam zarysować sytuację powszechnej amerykanizacji i lubości do łacińskich literek. Owe literki są dla naszego artykułu kluczowe, gdyż właśnie one określają ideały kobiecej urody, do których każda szanująca się Koreanka powinna dążyć. Najbardziej popularnym terminem jest „S-line”, czyli linia S, który tak głęboko wrył się w koreańską świadomość, że pojawia się niemal wszędzie. Od reklam ujędrniających balsamów (co jeszcze ma jakiś sens), poprzez edukacyjne spoty dla dzieci, namawiające do jedzenia zdrowych produktów na bazie słodkiej, fermentowanej czerwone fasoli zamiast słodyczy, a na reklamach bojlerów kończąc. Czym jest owo tajemnicze S-line? Jest to linia ciała kobiety widzianej z profilu, gdzie górny brzuszek „S” to biust, a dolny – pupa. To nie koniec alfabetycznej wyliczanki, oprócz S-line mamy jeszcze:

* D-line (linia brzuszka kobiety w ciąży (sic!)
* M-line (tylko dla facetów – linie, które podobno można zauważyć na dobrze umięśnionym brzuchu)
* U-line (piękne plecy – linia wyznaczana jest przez głęboooooki dekolt na plecach w wieczorowych sukniach lub topach bez pleców)
* V-line (ma dwa znaczenia: jedno opisuje kształt twarzy, a właściwie linii, jakie powinny tworzyć policzki i broda, drugie zaś to linia pomiędzy piersiami)
* W-line (znów linia zarezerwowana dla kobiecych piersi)
* Y-line (coś podobnego do U-line, też linia odsłoniętych pleców w wyeksponowana przez głęboki, trójkątny dekolt
* X-line (długie ramiona i nogi, wąska talia)

Nie, nie… Wyliczanki jeszcze nie koniec. Opisując typy budowy kobiecego ciała, koreańskie czasopisma coraz chętniej odchodzą od standardowych opisów (jak klepsydra, gruszka itp.) na rzecz literowego oznaczenia. I tak mamy:
* X – klepsydra
* H – gdy różnica pomiędzy obwodem bioder i biustu w stosunku do talii nie jest tak duża
* T – gdy ramiona i biust są szersze od bioder
* A – gruszka

(wizualizacja z danymi, jaki procent kobiet posiada konkretny typ sylwetki. W tym przypadku badanie dotyczy Azjatek)

Brzmi jak szaleństwo? Zapewne. Tylko czekać, aż pojawią się kolejne literki alfabetu. Ciekawe, czy moja R-line będzie choć trochę bliska ideału. Cokolwiek to będzie. Może wystający brzuszek i cieniutkie nogi? Hmmm… Jakieś pomysły?

Sprawa nie jest jednak tak zabawna, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Rozkładając w ten sposób kobiece ciało na czynniki pierwsze zatraca się gdzieś rozumienie kobiety jako całości, jako żywego i czującego człowieka. Według mediów wygląda na to, iż kobieta jest tylko składową wymienionych wyżej literek i wszystko, czym powinna się zajmować, to dbanie, by wszystkie jej literki były w jak najbliższe ideałowi. Ta niezrozumiała dla Europejczyka żądza nazywania wszystkiego, co tylko w zasięgu wzroku wzięła się podobno z konfucjańskiej filozofii, która dążyła do harmonii przez uporządkowanie świata poprzez nadanie przedmiotom i ludziom odpowiedniej nazwy. Każdy miał przypisaną jakąś etykietkę: syna, ojca, męża, urzędnika i zgodnie ze swoją definicją musiał wypełniać wyznaczone przez tradycję i religię powinności. Filozofia konfucjańska do dziś ma ogromne znaczenie dla mieszkańców Korei i wciąż odpowiednie nazwanie człowieka pełni kluczową rolę w życiu społecznym. Ile masz lat, czy już się ożeniłeś, kto jest twoim ojcem, na jakim stanowisku pracujesz, to wszystko jest szalenie ważne, gdyż na podstawie tej informacji Koreańczycy umiejscawiają cię na drabinie swojej hierarchii i tytułują cię odpowiednio do twojego miejsca. Sunbae, Eonni, Hyong, Oppa czy Noona to tylko kilka z wariantów tytułów grzecznościowych do wyboru.
(pani prezentuje nam w przepięknym stylu swoją V-line)

Zatrważające jest, jak silnie wszystkie owe linie zakorzeniły się w koreańskiej kulturze. Ekstremalnym przykładem jest S-line, który niemal odarty został ze swojego pierwotnego znaczenia, przeistaczając się w synonim piękna, czegoś pożądanego, modnego, nieodzownego do osiągnięcia sukcesu i szczęścia. Nie powinno zatem dziwić, że mistyczne S-line pojawia się niemal we wszystkich możliwych reklamach, niezależnie od tego, czym jest reklamowany produkt. S-line może firmować kosmetyki, mundurki szkolne (bynajmniej, nie tylko dla dziewcząt), telefony, piwo (a to ciekawe, nie?), wodę, a także, jak już wcześniej wspominałam, bojlery.


Autor genialnego bloga (mojej obecnej biblii) „The Grand Narrative” długo głowił się nad tym, co wspólnego może mieć S-line z bojlerem. Jako, że jest to człowiek dociekliwy, wypytał swoich koreańskich znajomych, przeprowadził badania na własną rękę i oto do jakich doszedł konkluzji: S-line w tym przypadku nawiązuje do swojego pierwotnego znaczenia, szczupłej i zgrabnej sylwetki kobiety. Bo trzeba zaznaczyć, że S-line generalnie oznacza nie tyle pełne piersi i krągłą pupę (chociaż też, rzecz jasna), co szczupłą sylwetkę. Jako, że Koreanki preferują pasywny styl odchudzania, czyli ciągłe bycie na diecie, skojarzenie z bojlerem powinno prowadzić do tego, że skoro bojler ma swoją S-line, to znaczy, że też jest na diecie, czyli jest oszczędny i mało zużywa gazu. Jak to możliwe, że Koreańczykom nie trzeba tłumaczyć tej zawiłej logiki i w mgnieniu oka prawidłowo odczytują zestawienie szczupłej kobiety, hasła S-line i bojlera? Ten przykład dobitnie pokazuje, jak integralną częścią kultury stała się S-line. Indoktrynacja trwa już od najmłodszych lat, bo jak też już zapowiadałam we wstępie, nawet w piosence kierowanej do dzieci, by namówić je do ograniczenia słodyczy na rzecz zdrowszych substytutów, nie może zabraknąć stwierdzenia, że pasta z czerwonej fasoli jest dobra dla twojej linii S.



Nie ma zatem co się dziwić, że współczesne Koreanki bardziej zainteresowane są dbałością o swoje ciało niż pielęgnacją przymiotów ducha. Zwłaszcza, że społeczeństwo niezbyt je zachęca do intelektualnego rozwoju. Niestety, polityczna i ekonomiczna pozycja kobiet nie jest nadal zbyt budująca. Póki jesteś młoda i niezamężna, proszę cię uprzejmie, ucz się, pracuj. Ale jak już się hajtniesz (czego koniecznie, ale to koniecznie MUSISZ dokonać! Presja społeczna na zamążpójście jest podobno zabójcza), to najlepiej by było, żeby wszystkie te feministyczne głupoty wyparowały z twojej głowy, byś rodziła śliczne dzieci i dbała o dom. Skoro więc nie ma większego sensu podnoszenia swoich kwalifikacji, bo i tak nie popracujesz za długo, a nawet jeśli byś chciała, to pracodawcy i tak nie traktują cię poważnie, to lepiej zainwestować w ciało, bo jakoś trzeba przecież tego przyszłego męża przyciągnąć. Media lansują zupełnie nierealny, odczłowieczony model fizycznego piękna w kawałkach, którego nie sposób osiągnąć.

(Aktora Yoon Eun Hye, znana przede wszystkim z serialu "Coffee Prince" prezentuje nam jak się ma realne, kobiece ciało do lansowanych przez media wzorów. Zaczyna trącać to już groteską.)

Taśmy do podklejania powiek, by mieć upragnioną podwójną powiekę (czyli to załamanie, jak otwierasz oko, między gałką oczną a łukiem brwiowym, coś co rasa biała ma wbudowane, a Azjaci niekoniecznie), specjalne rolki, które to ponoć mają wyszczuplić twoją V-line lub nos (Simon i Martina prezentują w czym rzecz) i mnożąca się jak grzyby po deszczu ilość operacji plastycznych to tylko kilka sposobów, by przybliżyć się ideałom. Mimo, iż współczynnik otyłych kobiet jest najniższy na świecie właśnie w Korei, kobiety katują się dietami, byle tylko osiągnąć swoją upragnioną S-line. Ciekawe tylko jakim cudem dieta miałaby wpłynąć na wielkość ich biustu i pupy…

Pisząc ten tekst korzystałam głównie z różnych artykułów na „The Grand Narrative”
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...