Nie będę się z tym kryć (bo przeglądając ten blog, nie trudno zgadnąć), że odczuwam pewną słabość do Kang Dong Wona… Na szczęście jest to słabość nieszkodliwa i ogranicza się jedynie do oglądania wszystkiego, w czym tylko zagrał. Nie wyłączając reklam, które tak na marginesie są naprawdę dobre (możecie sprawdzić to tutaj)!
Dziś pan Kang kończy 31 lat (wszystkiego naj, panie Kang!) i z tej okazji postanowiłam przyjrzeć się bliżej jego artystycznym dokonaniom. Obejrzałam wszystkie filmy i seriale z jego udziałem, jakie tylko są dostępne w sieci i mogę Wam z czystym sumieniem powiedzieć, że jest na co popatrzeć!
1% of Anything
Fabuła jest tak schematyczna i nieskomplikowana, że aż bolą zęby, ale co tam. Dong Won gra zadufanego w sobie i wybuchowego spadkobiercę rodzinnej fortuny, który, jeśli nie chce zostać wydziedziczony, musi hajtnąć się z wybraną przez swojego dziadka narzeczoną. Problem polega jednak na tym, że narzeczona nie za bardzo wie, dlaczego miałaby wychodzić za jakiegoś narwanego gościa, którego widzi pierwszy raz na oczy, a i rodzice dziewczyny, delikatnie mówiąc, nie są pomysłem zachwyceni. W realnym życiu szansa na zaistnienie takiej sytuacji wynosi zapewne mniej niż 1%, nie mówiąc już o prawdopodobieństwie powiedzenia się dziadkowych planów, ale koreańscy scenarzyści nie bez przyczyny dali serialowi taki tytuł…
Magic
Na temat tej serii pisałam już sporo, więc nie będę się powtarzać i odsyłam Was do mojego „dramatycznego wpisu”. Odpuszczę sobie tym samym emocjonowanie się zakończeniem, a postaram się naświetlić sprawę.
W tym przypadku zdecydowanie nie można powiedzieć, że scenarzyści się nie wysilili. Raczej zbyt długo myśleli nad tym, jak by tu jeszcze skomplikować i utrudnić bohaterom życie. Intryga jest bardzo złożona, związki pomiędzy poszczególnymi postaciami wielopłaszczyznowe i głębokie a zakończenie jest bardziej niż zaskakujące… Jedyne, do czego można mieć zastrzeżenia, to właśnie do przesadnej dramatyczności wydarzeń. Jeśli nie złośliwy los, to sami bohaterowie starają się jak mogą, by zadać sobie i okolicy tyle bólu, ile to tylko możliwe. Dawka cierpienia, zwłaszcza pod koniec serii, była dla mnie zbyt obezwładniająca, no ale jak już pisałam we wspomnianym wcześniej „dramatycznym wpisie”, azjatyckie standardy w tym względzie są diametralnie różne od naszych.
Tym razem postaci są znacznie bardziej barwne i żywe. Jedyną osobą, która zachowuje się tak irracjonalnie i głupio, że aż ma się ochotę potrząsnąć monitorem (skoro samą dziewczyną nie można), jest przyszywana siostra głównej bohaterki (Uhm Ji Won). Masochizm w jej działaniach nie mieści się w skali pojmowania zdrowego człowieka a i zachodząca w niej przemiana jest, jak na moje oko, zbyt dramatyczna i skrajna. No, ale kto wie do czego miłość jest zdolna przywieść człowieka… Na szczęście inne postaci są zdecydowanie bardziej realne i choć nie zawsze się je kocha, przynajmniej można je zrozumieć. I znów najciekawszą postacią jest grany przez Kang Dong Wona bohater. Jest to postać, którą powinno się potępiać i zaszufladkować jako czarny charakter, ale jednocześnie nie sposób nie współczuć mu i nie kibicować w dążeniach do lepszego życia.
No i jak zawsze rozpisałam się bardziej, niż miałam w zamiarach, przez co jestem zmuszona podzielić post na dwie części. W kolejnej odsłonie pod lupę wezmę filmowe dokonania pana Kanga.
Dziś pan Kang kończy 31 lat (wszystkiego naj, panie Kang!) i z tej okazji postanowiłam przyjrzeć się bliżej jego artystycznym dokonaniom. Obejrzałam wszystkie filmy i seriale z jego udziałem, jakie tylko są dostępne w sieci i mogę Wam z czystym sumieniem powiedzieć, że jest na co popatrzeć!
Zacznijmy od dram, bo tego jest mniej a w Internecie znaleźć można zaledwie dwa tytuły:
“1% of Anything” (2003) i “Magic” (2004). Oprócz tego Kang Dong Won wystąpił jeszcze w: „Lady of Dignity” i „Country Princess”, oba seriale nagrane były dla stacji MBC i wyemitowano je w 2003 roku.
1% of Anything
Fabuła jest tak schematyczna i nieskomplikowana, że aż bolą zęby, ale co tam. Dong Won gra zadufanego w sobie i wybuchowego spadkobiercę rodzinnej fortuny, który, jeśli nie chce zostać wydziedziczony, musi hajtnąć się z wybraną przez swojego dziadka narzeczoną. Problem polega jednak na tym, że narzeczona nie za bardzo wie, dlaczego miałaby wychodzić za jakiegoś narwanego gościa, którego widzi pierwszy raz na oczy, a i rodzice dziewczyny, delikatnie mówiąc, nie są pomysłem zachwyceni. W realnym życiu szansa na zaistnienie takiej sytuacji wynosi zapewne mniej niż 1%, nie mówiąc już o prawdopodobieństwie powiedzenia się dziadkowych planów, ale koreańscy scenarzyści nie bez przyczyny dali serialowi taki tytuł…
Czy warto obejrzeć? Hallo! Tam gra Kang Dong Won, jasne, że warto! Grany przez niego bohater cudnie się prezentuje w przydługiej, potarganej fryzurze i staromodnych garniakach, a do tego jego porywczy charakter jest bardziej niż ujmujący. Co do całej reszty zaś… ekhm… no cóż… Przyjemność płynąca z oglądania naszego ulubieńca przez całe 26 odcinków serii jest niewątpliwa, ale… mimo całej mojej sympatii dla pana Kanga, nie były to jeszcze lata jego szczytowej formy aktorskiej. Jego gra jest poprawna, ale nie zachwyca. Za pewne winny jest też scenariusz, bo postaci są płaskie jak płyta lotniska i nie dają możliwości na aktorskie popisy. Główna bohaterka jest już tak wspaniała i dobroduszna, że aż mdli człowieka. Znacie ten typ: przeprowadzi staruszkę na drugą stronę ulicy, kłania się starszym w pas, ma niezachwiane zasady moralne, słucha grzecznie rodziców, pracuje ciężko dla dobra ogółu, nie oczekując przy tym ani słowa pochwały, czy choćby docenienia jej wysiłków, roni łzy nad losem skrzywdzonych przez życie i przytula do piersi płaczące dzieci… Nie żebym negowała podniosłość którejkolwiek z wymienionych wyżej cech, ale spod tej sterty cudownych przymiotów zupełnie nie widać człowieka z krwi i kości. Grana przez Kim Jung Hwa bohaterka jest dla mnie bezwolnym tworem kultury i dobrego wychowania i… niczym więcej. Nie posiada swojego charakteru, swoich przemyśleń i swojej siły woli. Działa jak dobrze zaprogramowany robot i podąża wyznaczonymi przez kulturę drogami. Po kilku odcinkach ciężko ją oglądać bez rosnącego uczucia zirytowania…
Magic
Na temat tej serii pisałam już sporo, więc nie będę się powtarzać i odsyłam Was do mojego „dramatycznego wpisu”. Odpuszczę sobie tym samym emocjonowanie się zakończeniem, a postaram się naświetlić sprawę.
„Magic” to typowa drama z czworokątem (czworobokiem?) miłosnym, gdzie tajemnica goni tajemnicę, a nieszczęścia i ból spadają na bohaterów jak krople deszczu na żyzną ziemię w porze monsunu. Kang-jae (grany przez Kang Dong Wona) nie miał zbyt wiele szczęścia w życiu. Wychowywał się właściwie sam, bo jego tata – nieudolny kanciarz i gangster, niewiele się o niego troszczył, a w krytycznym momencie porzucił go na pastwę bandziorów, byle tylko samemu uratować skórę. Trudno się zatem dziwić, że wiecznie głodny i zastraszony Kang-jae poprzysiągł sobie, że nie powtórzy losu ojca i zrobi wszystko, by zapewnić sobie dostatnie życie. O ironio, szczęście uśmiecha się do niego w najbardziej krytycznym momencie. Uciekając przed prześladowcami swojego ojca, wbiega do jednego z namiotów w wesoły miasteczku i tam poznaje podstarzałego iluzjonistę, jego syna i przyjaciela, którzy pomagają mu ukryć się przed ścigającymi go zbirami. To przypadkowe spotkanie już na zawsze odmieni życie wszystkich czterech mężczyzn oraz wpłynie na losy dwóch sióstr (Kim Hyo Jin i Uhm Ji Won), które jeszcze nie miały nawet pojęcia o istnieniu wspomnianej czwórki…
W tym przypadku zdecydowanie nie można powiedzieć, że scenarzyści się nie wysilili. Raczej zbyt długo myśleli nad tym, jak by tu jeszcze skomplikować i utrudnić bohaterom życie. Intryga jest bardzo złożona, związki pomiędzy poszczególnymi postaciami wielopłaszczyznowe i głębokie a zakończenie jest bardziej niż zaskakujące… Jedyne, do czego można mieć zastrzeżenia, to właśnie do przesadnej dramatyczności wydarzeń. Jeśli nie złośliwy los, to sami bohaterowie starają się jak mogą, by zadać sobie i okolicy tyle bólu, ile to tylko możliwe. Dawka cierpienia, zwłaszcza pod koniec serii, była dla mnie zbyt obezwładniająca, no ale jak już pisałam we wspomnianym wcześniej „dramatycznym wpisie”, azjatyckie standardy w tym względzie są diametralnie różne od naszych.
[siostra masochistka]
Tym razem postaci są znacznie bardziej barwne i żywe. Jedyną osobą, która zachowuje się tak irracjonalnie i głupio, że aż ma się ochotę potrząsnąć monitorem (skoro samą dziewczyną nie można), jest przyszywana siostra głównej bohaterki (Uhm Ji Won). Masochizm w jej działaniach nie mieści się w skali pojmowania zdrowego człowieka a i zachodząca w niej przemiana jest, jak na moje oko, zbyt dramatyczna i skrajna. No, ale kto wie do czego miłość jest zdolna przywieść człowieka… Na szczęście inne postaci są zdecydowanie bardziej realne i choć nie zawsze się je kocha, przynajmniej można je zrozumieć. I znów najciekawszą postacią jest grany przez Kang Dong Wona bohater. Jest to postać, którą powinno się potępiać i zaszufladkować jako czarny charakter, ale jednocześnie nie sposób nie współczuć mu i nie kibicować w dążeniach do lepszego życia.
No i jak zawsze rozpisałam się bardziej, niż miałam w zamiarach, przez co jestem zmuszona podzielić post na dwie części. W kolejnej odsłonie pod lupę wezmę filmowe dokonania pana Kanga.
Cykl KDW i jego dokonania:
- seriale:
- 1% of Anything
- Magic
- Too beautiful to lie
- Temptation of Wolves
- The Duelist
- filmy (2006 – 2007)
- Our Happy Time/Maundy Thursday
- Voice of Murderer
- M
- filmy (2009 – 2010)
- Jeon Woo Chi
- Secret Reunion
- Psychic
- Camellia Love for Sale
Więcej na temat:
Film/Telewizja
Magic mnie nawet zainteresował
OdpowiedzUsuńjest z polskimi napisami?
PS
OdpowiedzUsuńco jest z czasem dodawanych komentarzy?
też się nad tym zastanawiam :/
Usuńwidocznie ten blog funkcjonuje w innej czasoprzestrzeni :P
a co do "Magic" to Ci przecież opowiadałam o tym, zakończenie nawet zdradziłam. a czey z polskimi napisami, kto wie? Wydaje mi się, że KDW jest dość lubiany wśród polskiej publiczności, więc trzeba by looknąć, a Ty chyba jesteś w tym lepsza po polsku, ja nawet nie wiem gdzie zacząć :P
Hehehe, rzeczywiście w "1% of Anything" można było wyczuć modę z lat 90. Pomimo mojej sympatii do tego pana, brałam to na 3 razy :P, a i tak było ciężko ...
OdpowiedzUsuń