Któregoś pięknego dnia wydawnictwo MUZA odezwało się do mnie, czy nie chciałabym przeczytać i zrecenzować wydanej przez nich książki o Korei Północnej. Jako rasowy mól książkowy z rodzinnymi tradycjami oraz pasjonatka dalekiego wschodu, czy mogłam się oprzeć takiej propozycji? Oczywiście, że nie!
Za każdym razem, gdy czytam o takich wyprawach, albo oglądam je na filmach dokumentalnych, uderza mnie sztuczność całego przedsięwzięcia. Wszystko jest zaplanowane od A do Z, nie wyłączając Ą i Ź, tak na wszelki wypadek. Obcokrajowcy pod żadnych pozorem nie mogą nawet oddalać się od swoich lokalnych przewodników-opiekunów, o podróżach na własną rękę nawet nie wspominając. Z resztą jednymi osobami, które mogą swobodnie poruszać się po kraju tu sam „wielki” wódź oraz jego najbardziej zaufani klakierzy. Na granicach prowincji stoją strażnicy, którzy strzegą granic nie gorzej, niż tej z Koreą Południową. By podróżować z miasta do miasta trzeba mieć specjalną przepustkę. Wielki Brat patrzy!
Jak ci ludzi mogą spokojnie spać po nocach? Jak strażnicy obozów, głodzący ludzi na śmierć i torturujący ich w najbardziej bestialski i nie wyobrażany sposób, mogą wieczorem iść do domu i grać rolę wzorowych mężów i ojców? Czego trzeba, by zakodować w ludziach przekonanie, że ci, którzy nie są z nami, to coś gorszego niż zwierze, i skakanie po brzuchu ciężarnej kobiety (aż ta nie poroni i najprawdopodobniej umrze z powodu krwotoku i rozerwania organów wewnętrznych) to nic zdrożnego…
Więcej o Korei Północej pisałam tutaj.
Dla zaainteresowanych, książkę można nabyć np. tu:
Książka zapowiadała się naprawdę ciekawie. Autor, John Sweeney, jest uznanym dziennikarzem z ogromnym doświadczeniem. Od wielu lat pracuje dla BBC (wcześniej dla Observera), pisał o wojnach, niepokojach i rewolucjach w ponad 60-ciu krajach na świecie. Był tam, gdzie upadały tyranie, rozmawiał z poplecznikami dyktatorów, wynosił pod pachą dywanik z rezydencji Saddama Husseina.
I tak oto autor postanowił przyjrzeć się z bliska jednej z najbardziej przerażających i najbardziej tajemniczych tyranii świata – Korei Północnej. By wjechać do tego państwa (i mieć pewność, że się z niego w jednym kawałku wyjdzie), jest tylko jedna droga: turystyczna wycieczka zorganizowana. Dziennikarze nie mają jednak prawa wjazdu do Korei Północnej, więc by się tam znaleźć, Sweeney musiał uciec się do małego podstępu. Podając się za profesora uniwersytetu, zebrał niewielką grupkę studentów, którą wtajemniczył w swój plan. Wszyscy wiedzieli, że jeśli maskarada by się wydała, konsekwencje mogły być trudne do przewidzenia. Mimo wszystko kilku nieustraszonych studentów oraz dziennikarz z przebraniu ruszają na 8-dniową wycieczkę, która miała im pokazać „prawdziwe lico” Korei Północnej. Przynajmniej tak zapewne chcieliby przewodnicy i władze, które na tę wyprawę łaskawie zezwoliły.
Za każdym razem, gdy czytam o takich wyprawach, albo oglądam je na filmach dokumentalnych, uderza mnie sztuczność całego przedsięwzięcia. Wszystko jest zaplanowane od A do Z, nie wyłączając Ą i Ź, tak na wszelki wypadek. Obcokrajowcy pod żadnych pozorem nie mogą nawet oddalać się od swoich lokalnych przewodników-opiekunów, o podróżach na własną rękę nawet nie wspominając. Z resztą jednymi osobami, które mogą swobodnie poruszać się po kraju tu sam „wielki” wódź oraz jego najbardziej zaufani klakierzy. Na granicach prowincji stoją strażnicy, którzy strzegą granic nie gorzej, niż tej z Koreą Południową. By podróżować z miasta do miasta trzeba mieć specjalną przepustkę. Wielki Brat patrzy!
[fałszywy profesor: John Sweeney]
Odwiedzane przez turystów miejsca są sztuczne aż do bólu i od razu widać, że przygotowane są pod publiczkę. Dziennikarz odwiedził np. fabrykę, w której nic się nie produkuje, szpital, w którym nie było pacjentów, nieustannie musiał kłaniać się posągom „drogich” przywódców, którzy wciąż rządzą krajem, pomimo, że już dawno robale ich zeżarły. O nie, przepraszam. Zapomniałam, że Kim Pierwszy leży sobie w ciepełku i w formalinie w jedynym miejscu w całej Korei, gdzie nigdy nie brakuje prądu. Bo braki w dostawie elektrycznością są czymś zupełnie normalnym. Nawet szpitale są zimne jak kostnica i wiecznie wysiada w nich światło. No, ale w sumie, po co szpitalom stałe dostawy prądu, skoro i tak nie ma pieniędzy na leki?
[władze Pyongyangu mogą sobie zaprzeczać, czemu tylko chcą, ale zdjęcia satelitarme nie kłamią.
W nocy Korea Północna tonie w cienościach. Jedyny jasny punkcik to stolica, która wygląda żałośnie w zestawieniu z iluminacją Seulu]
W książce Sweeney nie tylko opisuje swoje wrażenia z owej „wycieczki”, ale również wyjaśnia, jak do tego doszło, że w przeciągu zaledwie trzech pokoleń cała nacja została poddana praniu mózgu i zamieniona w niewolników reżimu. Wygrzebuje wiele pikantnych i nie do końca prawomyślnych szczegółów z życiorysów „drogich” przywódców, rozmawia z uciekinierami i dyplomatami, którzy spędzili w Korei kilka miesięcy albo nawet lat.
Korea Północna. Tajna misja w kraju wielkiego blefu to dobrze napisana literatura faktu, która nie nuży i trzyma w napięciu. Czytając tę książkę, trudno czasem oprzeć się wrażeniu, że jest to jakiś niezły kryminał, a nie rzeczywiste zdarzenia, a co gorsza coś, co dzieje się właśnie teraz. Może i daleko od naszego ciepłego domku, w którym nigdy nie brakuje ciepłej herbaty i schaboszczaka na obiad, ale wciąż jest to realny świat.
W jakimś sensie dynastia Kimów, oraz to, co zrobili ze swoim krajem, są dla mnie fascynujące i przerażające za razem. Ogrom zła, jakiego się dopuszczają, byle tylko utrzymać się u władzy, oczekiwania, by być traktowanym jak bogowie na ziemi, nieograniczona kontrola, megalomania i ignorancja. Dla nich życie ludzkie znaczy mniej więcej tyle, co życie muchy, która właśnie przypadkiem wpadała przez okno. A wszyscy ci, którzy ośmielają się mieć inne zdanie, wysunąć się przed szereg, przynosić złe wieści, dostatecznie nie adorują „drogich” wodzów, czy nie płaczą wystarczająco histerycznie na pogrzebie poprzedniego wodza… Kula w łeb i obóz koncentracyjny dla rodziny i następnych dwóch pokoleń.
[tak się bawią tyrani! Wizyta rumuńskiego przywódzcy Ceausescu w Korei
Kult jednostki w najpaskudniejszym wydaniu]
Jak ci ludzi mogą spokojnie spać po nocach? Jak strażnicy obozów, głodzący ludzi na śmierć i torturujący ich w najbardziej bestialski i nie wyobrażany sposób, mogą wieczorem iść do domu i grać rolę wzorowych mężów i ojców? Czego trzeba, by zakodować w ludziach przekonanie, że ci, którzy nie są z nami, to coś gorszego niż zwierze, i skakanie po brzuchu ciężarnej kobiety (aż ta nie poroni i najprawdopodobniej umrze z powodu krwotoku i rozerwania organów wewnętrznych) to nic zdrożnego…
Naprawdę polecam lekturę Korei Północnej. Tajna misja w kraju wielkiego blefu. Sweeney nie tylko rozwiewa w niej wiele mitów, które narosły wokół tego państwa z braku informacji, ale również pozwala lepiej zrozumieć jak funkcjonuje reżim. Jest tylko jedno pytanie, które pozostaje bez odpowiedzi. Jak możemy zmienić los milionów ludzi, którzy bez swojej wiedzy stali się zakładnikami szalonej rodziny Kimów.
Więcej o Korei Północej pisałam tutaj.
Dla zaainteresowanych, książkę można nabyć np. tu:
Ja ostrzę sobie zęby na jeszcze jedną pozycję:
Dla tych, którzy nie mają problemów z czytaniem po angielsku, polecam tę serię napisaną przez innego uciekiniera z obozu koncetracyjnego dla DailyNK:
"Na granicach prowincji stoją strażnicy, którzy strzegą granic nie gorzej, niż tej z Koreą Północną.", wydaje mi się,że powinno być z Koreą Południową :)
OdpowiedzUsuńA co do notatki to jak zawsze świetna, jest mi przykro,kiedy pomyślę co tam się wyprawia.... eh.... i najgorsze jest to,że prawie nikogo to nie obchodzi. Kiedyś nie interesowałam się k-popem i Koreą,więc żyłam sobie w szczęśliwej niewiedzy. Kiedy wstąpiłam w grono k-popowców,to wiadomo,że poszerzyła się moja wiedza na temat Korei Południowej i oczywiście Północnej. To wtedy zrozumiałam,co tam się dzieje.... zdałam sobie sprawę,że kiedy ja słucham muzyki, pijąc herbatkę przykryta kołdrą, oni marzną głodni i smutni.... Nie wiem czemu,ale przypomina mi to Polskę za czasów wojny... przynajmniej tak to sobie wyobrażam...
Mnie najbardziej przeraża fakt, iż właściwie jeden człowiek kontroluje umysły milionów ludzi... W dzisiejszym świecie jest to wręcz niewyobrażalne - a jednak. Zresztą, sam autor w recenzowanej książce napisał: "Informacja jest światłem" - może gdy większość ujrzy ogrom fałszu i nieszczęść jaki zgotował im Wielki Wódz Korea zacznie się zmieniać... Tylko ile czasu na to potrzeba... :/
OdpowiedzUsuńJedyne co przychodzi mi na myśl to Hitler, a także ci wszyscy nazistowscy i faszystowscy "badacze", gdzie skakanie po brzuchu ciężarnej kobiety to jeden z "łagodniejszych" eksperymentów...
OdpowiedzUsuńGdy czytałam ostatnio opowiadania Borowskiego i o tych wszystkich bestialstwach w czasie II wojny światowej, pomyślałam jakie to ogromne szczęście by żyć dzisiaj, w takich czasach. Chyba zapomniałam, że takie poza obrębem ludzkiego umysłu okrucieństwa wciąż dzieją się na TAKĄ skalę.
Nie rozumiem jaki potwór może zrodzić się z człowieka i co drzemie w każdym z nas. I nie chcę tego zrozumieć.
też mi się wydaje, że Hitler jest tutaj najlepszą analogią.
UsuńKimowie też walczą o czystość rasową i nie cofną się przed niczym, byle tylko osiągnąć swoje cele.
Straszne...
A niech to! Ktoś mnie uprzedził i wypożyczył tę książkę! No nic będzie trzeba poczekać..
OdpowiedzUsuńTo co się tam dzieje to istna komedia (choć nieśmieszna). Pytasz się jak ci żołnierze mogą spać po nocach? W ich mniemaniu oni nie robią nic złego, Toż to zdrajcy narodu! Trzeba ich ukarać! Choć chcę wierzyć, że niektórzy nie mają tak przepranych mózgów i wiedzą, że robią źle. Ale co im przyjdzie ze sprzeciwu? W najlepszym przypadku zostaną zabici, w najgorszym wylądują po drugiej stronie. By ta tyrania się skończyła od władzy muszą odejść Ci, którzy przy niej są. Ale co z tego skoro wychowują sobie małych Kimów, którzy przesiąknięci ideami dalej będa kontynuować wolę przodków?
Smutne jest to, że my jako jednostki nie możemy zrobić nic. Państwa też się nie ruszą, by nie drażnić lwa. Pozostają jedynie organizacje pozarządowe, które próbują walczyć o prawa człowieka i pomagają tym, którzy uciekli. Ciekawe, czy za naszego życia cokolwiek się tam zmieni?
Co do podobnych książek, polecam "Usta pełne kamieni" P.Rigoulot, Kang Czholhwan. Jest to opowieść o tym jak rodzina Kanga właśnie dostała się do obozu i jak stamtąd uciekł. Do tej pory mam ciarki jak pomyślę o niektórych scenach, a czytałam ją dłuższy czas temu. Czasem łapałam się na tym, że chwaliłam autora za niezłą wyobraźnię. Przerażające jest to, że była to fikcja.
A czytałaś może długą drogę do domu?
OdpowiedzUsuńDziękuję ci za tą recenzję. Z wielką chęcią podejdę do swojej ukochanej księgarni i zapytam o tę książkę.
OdpowiedzUsuń