Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Korea. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Korea. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 26 października 2015

Mamo, a ten pan, to kto? Czyli smutny los koreańskich ojców.

Życie pracującego Koreańczyka nie jest łatwe. Wiecznie niezadowolony z wszystkiego szef, codzienne nadgodziny, nieobowiązkowe, ale obligatoryjne hoesiki, czyli firmowe kolacje/popijawy, ku zacieśnieniu więzi z kolegami z pracy i załatwieniu kilku dodatkowych biznesów, nierzadko praca w weekendy… Niewiele czasu pozostaje na życie.


Organizacja OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju), skupiająca 34 wysoko rozwinięte i demokratyczne państwa, co roku przeprowadza badania, sprawdzając jakoś życia w państwach członkowskich. Obraz, jaki maluje się po lekturze wyników owych badań, nie napawa optymizmem. Można się było jednak tego spodziewać, bo jak mniemam, ktokolwiek, kto choć w szczątkowym stopniu interesuje się Koreą Południową, wie, że życie w tym kraju nie jest łatwym kawałkiem chleba. Wszyscy, od dzieci w szkołach, poprzez ludzi w wieku produkcyjnym, po dziadków (więcej tutaj), nie mają lekkiego życia. Dzieci od najmłodszych lat muszą radzić sobie z ogromną presją, jaką wywierają na nich rodzice (więcej tutaj), po zakończeniu studiów trzeba wziąć udział w niewyobrażalnym wyścigu szczurów, by dostać jakąś przyzwoitą pracę (by podnieść swoje szanse, nie rzadko trzeba przefasonować sobie buźkę i nie mam tu na myśli spotkania bliskiego stopnia z bandziorami). Jeśli już uda się tę pracę znaleźć, nigdy nie usłyszy się dobrego słowa, niezależnie ile godzin spędza się w pracy i jak wydajnie się pracuje.


Potem presja, by zmienić stan cywilny. Po jego zmianie, presja, by mieć dziecko. Dzieci, niezależnie od szerokości geograficznej, przewracają życie do góry nogami, jednak koreańscy rodzice w szczególny sposób frapują się losem swoich pociech, bo doskonale zdają sobie sprawę z konkurencji, jakiej przyjdzie stawić czoło ich dzieciom. A przecież zapewnienie sukcesu w dorosłym życiu dzieci to najlepsza inwestycja w stare lata, bo w dużej mierze, to wciąż dzieci utrzymują swoich rodziców, gdy ci nie mogą już pracować. Tyle, że obecnie czasy się zmieniają i coraz częściej latorośl nie chce, albo i nie może swoich rodziców wspierać (więcej tutaj).


Nawet jeśli najstarszy syn spełnia swój konfucjański obowiązek i co miesiąc przynosi pieniądze emerytowanym rodzicom, nie musi wróżyć to pogodnej starości. Większość małżeństw nie miała szansy się dobrze poznać i spędzić czasu we dwoje, bo zawsze była praca i dzieci. Dwójka, wydawałoby się, najbliższych sobie osób, może okazać się sobie zupełnie obca. Wiecznie zapracowany mąż nigdy nie miał czasu zastanowić się, co lubi robić w wolnym czasie i nagle całe te wolne dnie przerażają go zupełną pustką. Przyzwyczajona do swojego porządku dnia żona, nie może znieść wiecznie gderającego i sfrustrowanego męża, który całymi godzinami siedzi w domu przed telewizorem i nie kiwnie nawet palcem, by w czymkolwiek pomóc.


Sielanka.

Wspomniane wcześniej badania tylko potwierdziły status quo. Koreańczycy nie czują się najszczęśliwszym narodem na świecie. Z przebadanych 34 państw, Korea uplasowała się na 27 pozycji odczuwanego szczęścia z wynikiem 5,8 na 10 możliwych punktów. W grupie starszych Koreańczyków, ten wynik był jeszcze niższy. Dla porównania, przeciętny wskaźnik szczęścia w przebadanych krajach to 6,58.

Szokujące jest dla mnie to, że w państwie, gdzie tyle nacisku kładzie się na wspólnotę, integrację i robienie wszystkiego razem (choćby te nieszczęsne hoesiki), ludzie mają poczucie, że w przypadku problemów, nie mają na kogo liczyć. Tylko 72,37% badanych powiedziało, że mają zaufane osoby, które wesprą ich w każdej sytuacji. Jest to najniższy wskaźnik z wszystkich przebadanych państw! Średnia wyniosła 88,02%. W grupie wiekowej ludzi po pięćdziesiątce jest jeszcze gorzej, bo tylko 60,91% Koreańczyków przyznało, że mają kogoś, na kim mogą polegać. Tylko w Turcji osiągnięto podobnie smutny i niski wynik: 67,58%, podczas gdy w innych krajach wskaźnik ten waha się od 80 do 90%.

[hoesik]

No, ale jak tu cieszyć się życiem i dbać o relacje międzyludzkie, kiedy praca pożera niemal każdą, nie poświęconą na sen, minutę? Z badań wynika, że w mijającym roku przeciętny, koreański ojciec spędza ze swoim dzieckiem 6 minut dziennie. 6 minut! Czy będzie to zaskoczenie, jeśli powiem, że jest to najniższy wynik wśród wszystkich przebadanych państw?

Nie rzadko zdarza się, że podczas firmowych spotkań, na które zaprasza się również rodziny pracowników, dzieci płaczą na widok swoich ojców.

Zostaję do późna w biurze trzy albo cztery dni w tygodniu i nie przychodzę do domu przed 10 [w nocy]. Myślę, że moje dziecko widuje mnie tak rzadko, że jestem dla niego obcym człowiekiem.” – przyznaje pracownik korporacji. – „To już dwa miesiące, kiedy miałem ostatni raz szansę przeczytać książkę na dobranoc mojemu starszemu dziecku, które ma teraz sześć lat”.


Inni ojcowie spędzają ze swoimi pociechami po 72 minuty dziennie w Australii, 76 w Stanach, nawet wiecznie zapracowani Japończycy są w stanie wykroić 19 minut z grafiku dla swoich pociech. W Korei owe 6 minut musi wystarczyć na czytanie książek na dobranoc, pomaganie w obrabianiu lekcji, wspólne zabawy i opiekę nad młodym człowiekiem.

Nic dziwnego, że nikogo w Korei specjalnie nie szokują godziny pracy gwiazd (więcej tutaj), bo niemal każdy ma podobny plan dnia. Może jest w nim mniej tańcy a więcej siedzenia ta tyłku i klepania w klawiaturę, ale w sumie i tak wychodzi na jedno. Przeciętnie pracuje się tam 2071 godzin w roku, grubo ponad 400 godzin więcej w porównaniu z przeciętną państw członkowskich OECD.

Czy to na pewno jest ten rozwój, którego chcieli sami Koreańczycy?

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

piątek, 16 października 2015

Co może Ci zrobić Azja

Ponad trzy lata temu napisałam artykuł o tym, co może Ci zrobić fascynacja Azją (tutaj). Dziś posunę się krok dalej i opiszę, co może Ci zrobić sama Azja, jeśli Twoja fascynacja Cię kiedyś tam zawiedzie.

[Zachód słońca w Puszkarze. Indie]

Może półtora roku w Azji to nie za długo, ale wystarczająco, by zaadoptować do swojego życia kilka lokalnych mądrości (tudzież zboczeń). Jeśli już byliście w jakimś azjatyckich kraju, może odnajdziecie w tym artykule cząstkę własnych doświadczeń. Jeśli zaś podróż na wschód wciąż znajduje się w strefie marzeń, zostaniecie uświadomieni, co się może człowiekowi porobić, jeśli się wreszcie odważy wsiąść do samolotu i poszybować w nieznane.

By jakoś ogarnąć dość przydługą listę różnorakich konsekwencji moich azjatyckich wojaży, pozwoliłam sobie podzielić je wg krajów, z których się wywodzą. Na pierwszy ogień pójdzie Japonia, bo od tego państwa zaczęła się moja azjatycka przygoda.

Japonia

[Światynia Erinji w prefekturze Yamanashi]

Podróż do Japonii odmieniła moje życie. Brzmi górnolotnie, ale nie ma w tym stwierdzeniu ani cienia przesady. To uczucie, kiedy siedziałam w pociągu z lotniska do centrum Tokio… Euforia mieszała się z ekscytacją, chłonęłam wszystkimi zmysłami ten obcy, a przecież tak znajomy kraj. Ledwo mogłam uwierzyć, że marzenie, które jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się zupełnie nierealne, zmieniło się w rzeczywistość. Nigdy już nie udało mi się osiągnąć tego ekstatycznego stanu, ale podświadomie szukałam go w każdej kolejnej podróży. Wciąż mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się go znaleźć. W końcu jest jeszcze tyle fascynujących miejsc do odwiedzenia!

Indie

[Jasalmer]

Ta podróż miała zdecydowanie najdalej idące konsekwencje! Kto przypuszczał, że Indie już na zawsze pozostaną częścią mego życia. A jednak! Jak już pewnie wiecie, przyplątał mi się taki jeden przystojny suwenir… Nie tylko zamieszał w głowie, ale także zmienił moje plany na przyszłość i ściągnął do Niemiec! Ot, taki nieoczekiwany zwrot akcji.

Suwenir odpowiedzialny jest w dużym stopniu za podżeganie moich różnych indyjskich zboczeń, jak np. słabości do Bollywood, pikantnego jedzenia i leniwych wieczorów z filiżanką chai’u w ręku.

Indyjska kuchnia wywarła przemożny wpływ na moje kulinarne upodobania. Od zawsze lubiłam intensywne smaki i sypać przyprawami w dania. Teraz przynajmniej nikt nie narzeka, że moje obiadki są za ostre, a naszej kolekcji przypraw nie powstydził by się szef pundżabskiej knajpy! Jakości dań również! Ma się te różnorodne talenta, a co. ^^

[mój pundżabski guru: Turban Tadka! :D]

Poza przystojniakami oraz bogactwem smaków, indyjska ziemia ma do zaoferowania jeszcze inny dar natury: olejek kokosowy. Nie ma lepszego sposobu na odratowanie podniszczonych (szczególnie długich, jak w moim przypadku) włosów! Do tego olejek świetnie nadaje się na maseczki odżywcze na popękane dłonie i stopy, zmieszany z brązowym cukrem jest świetnym peelingiem, a zaaplikowany na nogi przed goleniem, zapobiega podrażnieniom i zacięciom. A do tego cudownie pachnie! ^^

[cud natury w pudle ^^]

Chiny

[gdzieś w Guangzhou]

Chiny okazały się dla mnie doskonałą lekcją światopoglądową i otworzyły mi oczy, że Azja to nie sam cud, miód i orzeszki. Pracując tam przez rok, uświadomiłam sobie, że kraje wschodniej Azji są wspaniałym miejscem na przeżycie niezapomnianych wakacji, ale raczej nie są miejscem, gdzie można by osiąść i założyć rodzinę. Szczególnie to ostatnie. Jako singiel może i przełknęłabym niewolniczo-poddańcze stosunki w pracy, ale nie chciałabym zafundować moim przyszłym potomkom takiego wyścigu szczurów i życia pod ciągłą presją.

Poza tym Chiny nauczyły mnie, że pierwszy napar z herbaty nie nadaje się do picia (przelewa się liście wrzątkiem, żeby je „umyć”), a kolejne napary smakują najlepiej z małych, eleganckich czarek.

[mój obecny zestaw herbaciany. W Polsce mam bardziej profesjonalny sprzęt, ale za każdym razem jak wracam do domu, moja walizka jest za bardzo wypchana innymi dobrociami, żeby wcisnąć moje chińskie czarki :(]

Zupełnie nieoczekiwanie przekonałam się też, że przesmażone na patelni pomidory, zmieszane z jajkami i sosem sojowym, tworzą estetycznie nie za ciekawy, ale uzależniająco pyszny dodatek do ryżu!

[Świątynia w Pekinie]

W Chinach też wypracowałam sobie nawyk, że niezależnie, co by się działo, trzeba smarować buzię kremem nawilżającym dwa razy dziennie. Chinki wyznają zasadę, że aby pozostać pięknym i młodym, trzeba konserwować póki jeszcze jest co. Łatwiej jest zachować jędrność, niż wygładzać zmarszczki. W związku z tym należy trzymać się z dala od słońca, a parasolka w słoneczny dzień to wcale nie obciach!

Może nie posuwam się tak daleko, jak Azjatki, nosząc długie rękawy, rękawiczki, maski i wielkie kapelusze podczas 40-stopniowych upałów, ale zdecydowanie leżenie plackiem na plaży to nie moja rzecz!

I nie ma nic lepszego, jak suszone, pikantne rybki! Boże, co ja bym dała, żeby znowu je zjeść! @__@

[gdzie je zdobyć?!]

Korea

[a zamówiliśmy tylko zupkę... @___@]

Znów będzie o jedzeniu. No, ale czy można oprzeć się cudownie kolorowemu i pysznemu kimbapowi czy bibimbapowi? Szczególnie, że ten drugi nie trudno jest zrobić samemu. To po Korei pozostała mi miłość do oleju sezamowego (wszystko lepiej smakuje, jak się na nim smaży!) i zwyczaj wrzucania różnorodnych (czasem losowych) produktów żywnościowych do gara albo ryżu, bo wiadomo, że zmieszane z sosem sojowym oraz chilli, na pewno będą dobrze smakować.

W Korei spędziłam też dwa dni w buddyjskiej świątyni, gdzie doceniłam ciszę i bezruch. Czasem trzeba się zatrzymać, by w pełni poczuć życie. Mnisi odnajdują spokój i szczęście w codziennych, najzwyklejszych czynnościach.

[ja to ta w prawym rogu zdjęcia]

Żadne to odkrycie, ale te dwa dni pozwoliły mi uświadomić sobie, że nie ma sensu przejmować się rzeczami, na jakie nie mamy wpływu, a jeśli mamy na coś wpływ, to trzeba się po prostu wziąć do roboty i przestać nad sobą użalać. Z tym braniem się do roboty czasem jest ciężko, ale przynajmniej skończyłam się zadręczać różnymi myślami, szczególnie wieczorową porą, kiedy wypadałoby już spać, a nie dumać nad sensem życia. Leżenie w łóżku i zamartwianie się niczego nie rozwiąże, więc lepiej się przynajmniej wyspać i zająć tym wszystkim jutro.

Ehhh… Wprawiłam się teraz w stan tęsknoty za cudownie orzeźwiającą wietnamską kawą, podawaną z lodem i nieprzyzwoitą ilością mleka skondensowanego. Za nie dającymi się opisać słowami dobrociami na tajskich straganach, chrupiącą paneer pakorą i pikantnymi, smażonymi ziemniaczkami kupowanymi do zaprzyjaźnionego dziadka z budki koło metra w Guangzhou…

[wspominałam już, jak bardzo kocham tajskie stragany? ^^]

Czemu większość moich rozrzewniających wspomnień wiąże się z jedzeniem? :P


Obawiam się, że moja miłość do Azji jest niepoprawna, utwierdziła się przez żołądek i zapewne już mi nigdy nie przejdzie…

P.S. Zsjęcia w tym poście (z wyjątkiem rybek i Turban Tadki ;) ) są mojego autorstwa ^^

środa, 30 września 2015

Operacje plastyczne na zwierzętach

Czy szalona miłość Koreańczyków do operacji plastycznych (więcej tutaj) może rozwinąć się jeszcze bardziej? Najwyraźniej może i właśnie posunęła się do granic absurdu, gdyż jak inaczej nazwać nowy trend w Korei, gdzie coraz więcej właścicieli zapisuje swoje pieski i kotki na operacje plastyczne?



W jaki sposób w koreańskich umysłach zalągł się pomysł, by operować swoje pupile? W niektórych przypadkach owe operacje plastyczne są koniecznością. Mopsy i buldogi niekiedy muszą udać się pod nóż, gdyż ich mocno przykrótkie pyszczki utrudniają im oddychanie. Czasem usuwa się też innym psom nadmiar fał skórnych, jeśli przesłaniają im oczy. Ktoś musiał zatem jakiegoś pięknego dnia przyuważyć sąsiada, który wyszedł na spacer z odmienionym i „upiększonym” po małej operacji pupilem i pomyślał sobie: „mój piesek też wyglądałby dużo bardziej uroczo, jeśli powiększyć mu oczy i naciągnąć parę zmarszczek!”.

Żart? Niestety nie. Poczynając od procederów dobrze znanych i u nas, jak przycinanie ogonków i uszu, do palety możliwych zabiegów wchodzą:

- wygładzanie zmarszczek,
- tworzenie podwójnych powiek (więcej o ludzkiej wersji tutaj),
- odsysanie tłuszczu,
- niwelowanie rozstępów na brzuchu,
- botox.

 Niektórzy weterynarze aż zacierają ręce z uciechy na samą myśl o popularyzacji trendu i idących za nim zyskami. Część z nich przy okazji szczepień sugeruje, że piesek czy kotek lepiej wyglądałby, gdyby mu to czy owo chirurgicznie poprawić.

[mopsikom też się to w głowach nie mieści!]

Takie operacje jak te, są zupełnie bezpieczne. Właściciel zwierzęcia ma prawo uczynić swojego pupila bardziej uroczym.” – twierdzi jeden z koreańskich weterynarzy.

I to mówi osoba, która z racji wykonywanej profesji powinna chociaż zwierzęta lubić…

Jeśli właściciel ma problem ze swoim wyglądem, z Bogiem, niech sobie tnie, odsysa i naciąga co chce. Jego zdrowie, pieniądze i brak rozumu. Śmiem jednak wątpić, by którykolwiek pies czy kot miewa refleksje natury: „moje oczy nie mają podwójnej powieki, jestem do niczego!” Zadawanie im cierpienia tylko dlatego, że panu/pani się coś ubzdurało, jest po prostu idiotyczne i okrutne.

Na szczęście większość Koreańczyków zachowuje jeszcze zdrowy rozsądek i również potępia podobne procedury, nazywając je głupotą i bezzasadnym okrucieństwem. W ankiecie przeprowadzonej przez magazyn weterynaryjny Daily Vet, 63% pytanych przyznało, że operacje plastyczne na zwierzętach powinny zostać zakazane.

Przeraża mnie to, co dzieje się w głowach niektórych ludzi, dla których nawet zwierzaki nie są warte miłości, jeśli nie są wystarczająco urocze i słodkie. Mam wrażenie, że obsesja na punkcie wyglądu i piękna wkroczyła obecnie w ostateczną fazę i stąd kolejny krok może prowadzić tylko do opamiętania. Oby!

I niech mi ktoś powie, że te zwierzątka nie są cudowne, takie jakie są!





Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

czwartek, 23 kwietnia 2015

Bacchus Ajumma - koreańskie babcie, które sprzedają seks

Spacerując po seulskich parkach i miejscach rekreacji często można natknąć się na babcie, sprzedające popularny napój energetyczny: Bacchus. Część z nich ma pomalowane na czerwono usta, inne mają poczciwe, zmęczone życiem twarze i niczym się różnią się od innych ajumm w ich wieku. Prawda jest jednak taka, że te Bacchus Ajummy, jak się je obiegowo nazywa, bardzo częto oferują coś więcej, niż zwykły napój.

 [mężczyźni grają w baduk w Parku Jongmyo]

Najłatwiej spotkać je w Parku Jongmyo. Spacerują albo siedzą nieopodal miejsc, gdzie emerytowani mężczyźni spotykają się na plotki albo partyjkę szachów. Jeśli spytać którąś, czy ma w swoim asortymencie również dodatkowe usługi, zapewne zaprzeczy. Ale przyzna, że bywają ajummy, które się tym parają.

Łatwiej dowiedzieć się czegoś od dziadków, którzy tłumnie gromadzą się na skwerkach i całymi dniami okupują ławki. Oni bez większej żenady przyznają, że chetnie korzystają z oferty Bacchus Ajumm. Reporterzy BBC, którzy zajmowali się tematem, rozmawiali z przypadkową grupą starszych mężczyzn, wypoczywających w parku. Ponad połowa z nich stwierdziła, że przynajmniej raz udała się z którąś z Bacchusowych babć do pobliskiego taniego motelu.

"Mężczyźni zawsze są 'ciekawi' kobiet." - mówi jeden z zagadniętych dziadków. - "Ta ciekawość nigdy się nie starzeje. Kupujemy napój, wsuwamy trochę pieniędzy do ich rąk i rzeczy zaczynają się dziać!"


Ile dokładnie trzeba, żeby "rzeczy zaczęły się dziać" z Bacchus Ajummami? Około 20 tys - 30 tys wonów (niecałe 70 - 100 zł), ale to i tak dużo więcej niż 5 tys. wonów za napój. Ceny nie są wygórowane i mogą zejść jeszcze niżej.

"Jeśli [kobieta] jest ładna i pewna siebie, cena pójdzie w górę. Jeśli natomiast myśli, że nikt jej nie chce i sama siebie widzi jako porażkę, wtedy cena pójdzie w dół." - wyjaśnia jeden z mężczyzn. - "Myślę, że ceny [są w granicach] 10, 15, 20 i 50 dolarów. [...] Robią to w motelach. Motel kosztuje ok. 5 dolarów. Kobieta za niego płaci. A więc jeśli cena wynosi 10 dolarów, po zapłaceniu za motel [kobieta] zatrzymuje dla siebie jedynie 5 dolarów. Żal mi ich."

Mi również ich żal. Bacchus Ajummy są w wieku, w którym, zgodnie z koreańską tradycją, powinny być poważane i rozpieszczane. Konfucjański podział ról społecznych nakazuje młodszemu pokoleniu zaopiekować się starzejącymi się rodzicami, otoczyć ich szacunkiem i korzystać z ich wiedzy i doświadczenia. Przez wieki system ten działał bez zarzutu i dopiero dzisiejsze pokolenie dziadków jest pierwszym, które cierpi z powodu rozluźnienia się wiekowej tradycji.

To samo pokolenie jest też tym, które pracowało ciężko na oszałamiający rozwój gospodarczy kraju. Zarobione pieniądze zainwestowali w swoje dzieci, zgodnie z założeniem, że inwestycja w dzieci to najlepsza inwestycja w godną starość. Paradoksalnie jednak szybki rozwój kraju, jego otworzenie na inne kultury, możliwość wysyłania dzieci do szkół  za granicę sprawiły, że owe pociechy mają obecnie inne wydaki, niż wspieranie swoich rodziców. Gwałtownie rozwijający sie kapitalizm sprawił, że koreańskie społeczeństwo zaczęło dużą wagę przywiązywać do zewnętrznych oznak statusu: drogich torebek, samochodów... Sąsiad nie może mieć przecież większego telewizora niż ja! Konkurencja na rynku pracy jest równie oszałamiająca i czasem dzieci, pomimo najlepszego wykształcenia, same ledwo wiążą koniec z końcem i nie mają jak pomóc swoim rodzicom. System emerytalny dopiero raczkuje, gdyż wcześniej nie był właściwie potrzebny. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że Korea jest jednym z państw o najniższym przyroście naturalnym na świecie, więc zwyczajnie nie ma skąd brać pieniędzy na przybywającą masowo ilość emerytów.


Co zatem innego pozostaje kobietom mającym po 50, 60 i 70 lat, których dzieci albo nie chcą się interesować ich losem, albo po prostu nie mają możliwości się o nie zatroszczyć?

"Mam 60 lat i nie mam żadnych pieniędzy. Nie mogę liczyć na pomoc moich dzieci. Same mają duży problem, by przygotować się na swoją starość. Niemal wszyscy starsi ludzie tutaj są w takiej samej sytuacji."

"Jestem głodna, nie potrzeba mi szacunku ani honoru, chcę po prostu trzech posiłków dziennie." - powiedziała jedna z Bacchus Ajumm.

Większość z tych kobiet nigdy wcześniej nie parała się najstarszym zawodem świata. Przeważająca większość z nich to matki i babcie, które poświęciły swoją młodość dbając o swoje pociechy oraz starsze pokolenie. Teraz, gdy przyszła kolej, by to one cieszyły się wszystkimi przywilejami, należnemu ich wielku, nie ma nikogo, kto chciałby choćby ich wysłuchać. Dzieci a nawet wnukowie mają dużo wyższe wykształcenie, zobaczyli kawałek świata, dlaczego mieli by więc słuchać rad wiecznie siedzącej w domu babci?

"Ci, którzy polegają na swoich dzieciach, są głupi." - mówi jeden z dziadków - "Nasze pokolenie było posłuszne rodzicom. Szanowaliśmy ich. Nowa generacja ma lepsze wykształcenie i więcej doświadczenia, więc nas nie słuchają."

Bacchus Ajummy nie są jedynymi, które dorabiają, świadcząc usługi seksualne. Są jeszcze Coffee Ajummy, Soju Ajummy, Ajummy sprzedające papierosy i pewnie jeszcze wiele, wiele innych. W samym tylko Parku Jongmyo pracuje ok. 400 Bacchus Ajumm.


Innym problemem związanym z ich działalnością jest rozprzestrzenianie się chorób wenerycznych (niedawno przeprowadzono wyrywkowe badania mężczyzn i okazało się, że 40% z nich jest zarażonych). By mieć pewność, że chętny dziadek będzie mógł w pełni skorzystać z uciech, jakie mu oferują, za dodatkową opłatę ajmmy szprycują swoich klientów różnymi, dożylnymi specyfikami. Igły używane są wielokrotnie, czasem 10 albo i 20 razy.

Smutne jest, że w społeczeństwie, które podobno przedkłada szacunek dla starszych ponad wszystko inne, tego typu sytuacje mają miejsce i jak widać po liczbach, nie są to marginalne przypadki. Pokolenie obecnych 60 i 70-latków na pewno nie przewidziało, jak wysoką cenę przyjdzie im zapłacić za gwałtowny rozwój swojego kraju. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nikt nie ma nawet pomysłu, jak ten problem rozwiązać. Starsi ludzie tkwią więc w sytuacji bez wyjścia, zupełnie osamotnieni, niewidoczni dla innych, walcząc o przetrwanie.

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

sobota, 8 czerwca 2013

Crazy Seul


Na stronie magazynu Asia on Wave* ukazał się mój artykuł o Seulu, który również znajdziecie w najnowszym numerze magazynu (razem z innymi moimi artykułami ^^)
Tym razem postanowiłam zabrać Was na wycieczkę w moim stylu, czyli nieco mniej utartym szlakiem ;)

http://magazyn-haru.pl/aow-2podroze-crazy-seul/

*Obecnie Asia on Wave przemianowała się na magazyn Haru
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...