piątek, 16 października 2015

Co może Ci zrobić Azja

Ponad trzy lata temu napisałam artykuł o tym, co może Ci zrobić fascynacja Azją (tutaj). Dziś posunę się krok dalej i opiszę, co może Ci zrobić sama Azja, jeśli Twoja fascynacja Cię kiedyś tam zawiedzie.

[Zachód słońca w Puszkarze. Indie]

Może półtora roku w Azji to nie za długo, ale wystarczająco, by zaadoptować do swojego życia kilka lokalnych mądrości (tudzież zboczeń). Jeśli już byliście w jakimś azjatyckich kraju, może odnajdziecie w tym artykule cząstkę własnych doświadczeń. Jeśli zaś podróż na wschód wciąż znajduje się w strefie marzeń, zostaniecie uświadomieni, co się może człowiekowi porobić, jeśli się wreszcie odważy wsiąść do samolotu i poszybować w nieznane.

By jakoś ogarnąć dość przydługą listę różnorakich konsekwencji moich azjatyckich wojaży, pozwoliłam sobie podzielić je wg krajów, z których się wywodzą. Na pierwszy ogień pójdzie Japonia, bo od tego państwa zaczęła się moja azjatycka przygoda.

Japonia

[Światynia Erinji w prefekturze Yamanashi]

Podróż do Japonii odmieniła moje życie. Brzmi górnolotnie, ale nie ma w tym stwierdzeniu ani cienia przesady. To uczucie, kiedy siedziałam w pociągu z lotniska do centrum Tokio… Euforia mieszała się z ekscytacją, chłonęłam wszystkimi zmysłami ten obcy, a przecież tak znajomy kraj. Ledwo mogłam uwierzyć, że marzenie, które jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się zupełnie nierealne, zmieniło się w rzeczywistość. Nigdy już nie udało mi się osiągnąć tego ekstatycznego stanu, ale podświadomie szukałam go w każdej kolejnej podróży. Wciąż mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się go znaleźć. W końcu jest jeszcze tyle fascynujących miejsc do odwiedzenia!

Indie

[Jasalmer]

Ta podróż miała zdecydowanie najdalej idące konsekwencje! Kto przypuszczał, że Indie już na zawsze pozostaną częścią mego życia. A jednak! Jak już pewnie wiecie, przyplątał mi się taki jeden przystojny suwenir… Nie tylko zamieszał w głowie, ale także zmienił moje plany na przyszłość i ściągnął do Niemiec! Ot, taki nieoczekiwany zwrot akcji.

Suwenir odpowiedzialny jest w dużym stopniu za podżeganie moich różnych indyjskich zboczeń, jak np. słabości do Bollywood, pikantnego jedzenia i leniwych wieczorów z filiżanką chai’u w ręku.

Indyjska kuchnia wywarła przemożny wpływ na moje kulinarne upodobania. Od zawsze lubiłam intensywne smaki i sypać przyprawami w dania. Teraz przynajmniej nikt nie narzeka, że moje obiadki są za ostre, a naszej kolekcji przypraw nie powstydził by się szef pundżabskiej knajpy! Jakości dań również! Ma się te różnorodne talenta, a co. ^^

[mój pundżabski guru: Turban Tadka! :D]

Poza przystojniakami oraz bogactwem smaków, indyjska ziemia ma do zaoferowania jeszcze inny dar natury: olejek kokosowy. Nie ma lepszego sposobu na odratowanie podniszczonych (szczególnie długich, jak w moim przypadku) włosów! Do tego olejek świetnie nadaje się na maseczki odżywcze na popękane dłonie i stopy, zmieszany z brązowym cukrem jest świetnym peelingiem, a zaaplikowany na nogi przed goleniem, zapobiega podrażnieniom i zacięciom. A do tego cudownie pachnie! ^^

[cud natury w pudle ^^]

Chiny

[gdzieś w Guangzhou]

Chiny okazały się dla mnie doskonałą lekcją światopoglądową i otworzyły mi oczy, że Azja to nie sam cud, miód i orzeszki. Pracując tam przez rok, uświadomiłam sobie, że kraje wschodniej Azji są wspaniałym miejscem na przeżycie niezapomnianych wakacji, ale raczej nie są miejscem, gdzie można by osiąść i założyć rodzinę. Szczególnie to ostatnie. Jako singiel może i przełknęłabym niewolniczo-poddańcze stosunki w pracy, ale nie chciałabym zafundować moim przyszłym potomkom takiego wyścigu szczurów i życia pod ciągłą presją.

Poza tym Chiny nauczyły mnie, że pierwszy napar z herbaty nie nadaje się do picia (przelewa się liście wrzątkiem, żeby je „umyć”), a kolejne napary smakują najlepiej z małych, eleganckich czarek.

[mój obecny zestaw herbaciany. W Polsce mam bardziej profesjonalny sprzęt, ale za każdym razem jak wracam do domu, moja walizka jest za bardzo wypchana innymi dobrociami, żeby wcisnąć moje chińskie czarki :(]

Zupełnie nieoczekiwanie przekonałam się też, że przesmażone na patelni pomidory, zmieszane z jajkami i sosem sojowym, tworzą estetycznie nie za ciekawy, ale uzależniająco pyszny dodatek do ryżu!

[Świątynia w Pekinie]

W Chinach też wypracowałam sobie nawyk, że niezależnie, co by się działo, trzeba smarować buzię kremem nawilżającym dwa razy dziennie. Chinki wyznają zasadę, że aby pozostać pięknym i młodym, trzeba konserwować póki jeszcze jest co. Łatwiej jest zachować jędrność, niż wygładzać zmarszczki. W związku z tym należy trzymać się z dala od słońca, a parasolka w słoneczny dzień to wcale nie obciach!

Może nie posuwam się tak daleko, jak Azjatki, nosząc długie rękawy, rękawiczki, maski i wielkie kapelusze podczas 40-stopniowych upałów, ale zdecydowanie leżenie plackiem na plaży to nie moja rzecz!

I nie ma nic lepszego, jak suszone, pikantne rybki! Boże, co ja bym dała, żeby znowu je zjeść! @__@

[gdzie je zdobyć?!]

Korea

[a zamówiliśmy tylko zupkę... @___@]

Znów będzie o jedzeniu. No, ale czy można oprzeć się cudownie kolorowemu i pysznemu kimbapowi czy bibimbapowi? Szczególnie, że ten drugi nie trudno jest zrobić samemu. To po Korei pozostała mi miłość do oleju sezamowego (wszystko lepiej smakuje, jak się na nim smaży!) i zwyczaj wrzucania różnorodnych (czasem losowych) produktów żywnościowych do gara albo ryżu, bo wiadomo, że zmieszane z sosem sojowym oraz chilli, na pewno będą dobrze smakować.

W Korei spędziłam też dwa dni w buddyjskiej świątyni, gdzie doceniłam ciszę i bezruch. Czasem trzeba się zatrzymać, by w pełni poczuć życie. Mnisi odnajdują spokój i szczęście w codziennych, najzwyklejszych czynnościach.

[ja to ta w prawym rogu zdjęcia]

Żadne to odkrycie, ale te dwa dni pozwoliły mi uświadomić sobie, że nie ma sensu przejmować się rzeczami, na jakie nie mamy wpływu, a jeśli mamy na coś wpływ, to trzeba się po prostu wziąć do roboty i przestać nad sobą użalać. Z tym braniem się do roboty czasem jest ciężko, ale przynajmniej skończyłam się zadręczać różnymi myślami, szczególnie wieczorową porą, kiedy wypadałoby już spać, a nie dumać nad sensem życia. Leżenie w łóżku i zamartwianie się niczego nie rozwiąże, więc lepiej się przynajmniej wyspać i zająć tym wszystkim jutro.

Ehhh… Wprawiłam się teraz w stan tęsknoty za cudownie orzeźwiającą wietnamską kawą, podawaną z lodem i nieprzyzwoitą ilością mleka skondensowanego. Za nie dającymi się opisać słowami dobrociami na tajskich straganach, chrupiącą paneer pakorą i pikantnymi, smażonymi ziemniaczkami kupowanymi do zaprzyjaźnionego dziadka z budki koło metra w Guangzhou…

[wspominałam już, jak bardzo kocham tajskie stragany? ^^]

Czemu większość moich rozrzewniających wspomnień wiąże się z jedzeniem? :P


Obawiam się, że moja miłość do Azji jest niepoprawna, utwierdziła się przez żołądek i zapewne już mi nigdy nie przejdzie…

P.S. Zsjęcia w tym poście (z wyjątkiem rybek i Turban Tadki ;) ) są mojego autorstwa ^^

13 komentarzy:

  1. świetny post!
    więcej takich proszę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki! ^^ warto było napisać, żebyś się odezwała :D

      Usuń
  2. Widzę u kobiet też chyba działa zasada "Przez żołądek do serca" ;-)
    Przez ten post zrobiłam się głodna :') Jest świetny, jak zwykle :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w moim przypadku na pewno jest to prawda :D
      dziękuję i polecam się na przyszłość ^^

      Usuń
  3. Cudowny post *-*

    Czy planujesz może pisanie postu/ cyklu postów z innymi kosmetycznymi ciekawostkami z Azji? Fajnie byłoby przeczytać coś takiego z pierwszej ręki <3
    ~ Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, kosmetyki zupełnie mnie nie kręcą, więc nie mam za dużo do powiedzenia na ten temat. Wszystko, czego używam zawarłam w tym poście ^^ W sieci jest mnóstwo blogów na ten temat, więc na pewno znajdziesz coś ciekawego ^^

      Usuń
  4. Zdecydowanie wnoszę o wiecej takich postów! Są mega :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! ^^ W takim razie zapraszam na mojego drugieg, podróżniczego bloga walerianka.blogspot.com
      Skandalicznie dawno nic tam nie pisałam, ale może uda mi się zmotywować i coś nowego tam zamieścić ^^
      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Cóż, jak to mówią przez żołądek do serca, więc wcale Ci się nie dziwię, ze aż tak się zakochałaś :D
    Uzmysłowiło mi to, ze potrzebuję mleka kokosowego, ale nie takiego z Tesco czy innego marketu ;;

    Co do Twojego podróżniczego bloga, wciąż z niecierpliwością czekam na jakieś posty tam i mam nadzieję, że nie skończysz na opisywaniu tylko krajów azjatyckich ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja bym chętnie poznała przepis na te pomidory z ryżem :) Bardzo mnie zaciekawił, ale niestety moje kucharzenie jeszcze trąci amatorszczyzną i boję się sama eksperymentować ;c

    Uwielbiam Twojego bloga! :D

    Lynx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to jest naprawdę nic wyszukanego :D
      Zazwyczaj robię na oko, więc ciężko mi orzec proporcje.
      sugeruję jednak dwa nie duże pomidory, przesmażyć wstępnie na rozgrzanym oleju, jak się trochę rozciapciają, to wbić na patelnię 3-4 jajka, wymieszać i doprawić sosem, ok 2 łyżkek. Można dodać więcej lub mniej, zależy od preferecji, czy się lubi słone smaki czy nie ;)
      Smażyć, aż się jajka zetną i już :) Wygląd ma dość podejrzany, ale ja lubię :D
      Smacznego ^^
      Dzięki :*
      ściskam!

      Usuń
    2. Dziękuję pięknie :)
      Wczoraj zaserwowałam to cudo sobie i lubemu na obiadokolację. Fakt, wyglądało, jakby już kiedyś zostało zjedzone, ale w smaku- pycha! :) Dzięki wielkie, pewnie jeszcze nie raz pojawi się u nas na stole!

      Lynx

      Usuń
  7. Chyba nie da się nie oprzeć mówieniem o jedzeniu, będąc w Azji. Może oglądasz lub oglądałaś codzienne vlogi The Uwaga Pies Kasi i Krzysztofa? Ich wideo w dużej mierze opiera się na jedzeniu i piciu w barach z karaoke :D Oczywiście pracują, ale Ty także nie opisywałaś swojej pracy.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...