wtorek, 26 lutego 2013

Miłość nie wybiera?

Podróżując przez Azję wiele razy zastanawiałam się, co takiego magicznego jest w k-popie, że zasłuchują się w nim całe nacje, a przez koreańskie seriale nie wysypia się połowa ludności globu (Chińczycy kochają koreańskie dramy, a oni swoją liczebnością zawyżają statystyki). Wielkie plakaty z podobiznami chłopców z DBSK wiszą na skrzyżowaniach miast w Japonii, Jang Geun Suk uśmiecha się do ciebie na półce w chińskim supermarkecie z butelki soczku a w Wietnamie najnowsze hity Girls’s Generation sączą się z co drugiej ulicznej knajpy…
[komu soczek z Jang Geun Suka?]

Dlaczego Azjaci lubią k-pop można poniekąd zrozumieć. To podobny krąg kulturowy i odległość niewielka, więc nie ma problemu z zaimportowaniem tego i owego na własny grunt. Ale dlaczego my, Europejczycy, albo konkretniej, spójrzmy na to z własnej perspektywy, Polacy, wygapiamy się godzinami w pląsających skośnookich?
 
Jasne, że u nas fascynacja k-popem daleka jest do azjatyckiego, czy nawet amerykańskiego szału. PSY przetarł co nie co pojęcie k-popu w naszym kraju, ale ciągle pozostaje on zagadnieniem mocno niszowym. To co jednak znamienne, dla wielu przelotne spotkanie z koreańskim show-biznesem przerodziło się w trwającą wiele lat miłość, o intensywności której próżno szukać wśród miłośników zachodniego popu, o innych gatunkach muzycznych nawet nie wspominając. Jak to możliwe, że kultura tak inna i odległa skradła nasze serca i bynajmniej nie chce ich oddawać?
To oczywiście tylko moje przemyślenia, żadne tam pogłębione studia, ale wydaje mi się, że właśnie owa egzotyczność jest jednym z kluczowych pojęć dla k-popu. Koreańska muzyka, dramy, variety-shows, cała związana z nimi kultura i język tworzą odrębne uniwersum, w którym można się zanurzyć i dzięki któremu można zapomnieć o własnym, czasem dość szarawym i nieciekawym, podwórku. W świecie koreańskich dram wszystko jest tak inne, ale jednak ogólnoludzko znajome i bliskie. Nie jest to czysta abstrakcja, jak powieści fantasy czy sience-fiction. Jest to namacalny świat: na tyle różny, by fascynować, a na tyle bliski, by czuć z nim więź.
 
Ogrom oferowanej przez Koreańczyków rozrywki sprawia, że jeżeli naprawdę chce się być w temacie, trzeba odstawić na dalszy plan wszystko inne. Stąd już prosta droga do zostania koreańskim/azjatyckim świrem, który nie ma pojęcia kim jest Rihanna czy Justin Bieber. Już kiedyś rozwodziłam się nad tym, do czego może prowadzić miłość do Azji, więc nie będę się powtarzać. Fakt jest niezaprzeczalny, że im bardziej człowiek chce się wgryźć w temat, tym bardziej on go wciąga i pozostawia w stanie totalnej ignorancji na wszystko inne. A stąd prosta droga do fetyszyzacji Korei i wszystkiego z nią związane oraz umiejscowienia swojego wyobrażenia o raju na ziemi właśnie tam.
 
[przeciętna ulica w Korei... :>]

Dla wielu fanów gatunku dramy i k-pop to jedyne źródło wiedzy o Korei, przez nie trudno popaść w ekstatyczny zachwyt na tym cudownym krajem. Bo nie dość, że ulicami przechadzają się sami nieziemscy przystojniacy i zapierającej dech w piersiach urody panienki, to jeszcze miłość swojego życia można poznać w barze, na ulicy albo nawet we własnej piwnicy… (bo czemu by i nie?) Wystarczy być i rozsiewać swój ukryty głęboko czar. Książę z bajki… tfu! Co ja plotę, dziedzic fortuny Samsunga i tak nas wyhaczy w tłumie. Zdaje się, że panów słuchających k-popu/oglądających dramy jest w naszym kraju zdecydowanie mniej niż dziewcząt, ale i oni mogą bez trudu pławić się w przyjemnych fantazjach. Doskonale znaną prawdą jest, że Azjatki uwielbiają niebieskookich Europejczyków. A w Korei przecież każda dziewczyna piękniejsza od drugiej. Każda uroczo uśmiechnięta i tryskająca subtelnym aegyo, niczym fontanna di Trevi. Dramy i klipy mają więc tą przewagę nad bajkami o księżniczkach i rycerzach w lśniących zbrojach, że dają złudzenie realności. Amerykańskie filmy są tak powtarzalne, a kultura tak przewidywalna, że trudno uwierzyć w kolejny happy end komedii romantycznej. Ale Korea… Kto wie, może tam rzeczywiście codziennie spotyka się Lee Min Ho wyskakującego z wrót czasu, a dziewczęta ćwiczą grupowe układy choreograficzne na każdym rogu?

[kto wie? Może rzeczywiście?]

Inną mocną stroną k-popu jest jego silnie wizualny charakter. Nie oszukujmy się. Chwytliwy bicik to jest to, ale czymże byłby k-pop bez osławionych synchronicznych pląsów i wystudiowanych min przed kamerą? Do tego dochodzi całe mnóstwo zdjęć promocyjnych, w których nasi ulubieńcy wyglądają jak bożyszcze spływające wprost z nieboskłonu. W dramach głównych ról też nie grywają brzydale. A nawet jeśli w jakimś filmie trafi się ktoś mniej atrakcyjny, to machnie sobie serię operacji plastycznych i będzie piękny jak marzenie. A morałem płynącym z takiego obrazu będzie apel o prawo ludzi do piękna. Poprawionego chirurgicznie…

[„200 Pounds Beauty”]

W zachodnim popie również nie brak takiego podejścia, ale mam wrażenie, że k-pop jest jednak bardziej kolorowy. Kicz, przesada, lekki surrealizm i neonowe barwy wymieszane są zgrabnie i z artystycznym zmysłem, tworząc nieład, który mnie osobiście ujmuje za serce i nieustannie poprawia humor.
 
[ta sesja jest tak kiczowata i przeładowana wszystkim, co możliwe, że aż boska! :D]

Na zachodzie na tym polu bez dwóch zdań króluje Lady Gaga, jednak jej kreacje posunięte są do skrajnych granic absurdu a i klipy pełne są nie zawoalowanych, seksualnych podtekstów. Nie żebym twierdziła, że k-pop nie sprzedaje seksu. O nie! Tak naiwna to nie jestem. W k-popie też właściwie chodzi tylko o to. Te rozrywane koszulki na koncertach, wymowne pocieranie usteczek, dwudziesto-kilkuletniepanny odziane w infantylne sukienusie i robiące słodkie minki do kamery… Jednak wersja, w jakiej sprzedaje się seksualne podteksty w Korei jest zdecydowanie bardziej subtelna i ukryta (no, przynajmniej w większości. Taka Rania się nie oszczędzała…). Czasem podteksty bywają niepokojące, czasem każą zastanowić się dwa razy nad tym, co się właśnie obejrzało, mimo wszystko jednak zdecydowanie preferuję taką formę „epatowania seksem”, niż tę, którą serwują nam zachodnie media. Nazywajcie mnie hipokrytką, ale ja tam nie lubię, jak mi się przy pierwszym spotkaniu wywala kawę na ławę.
 
[Lady Gaga]
 
Fakt, że tak na dobrą sprawę mało kto w naszym kraju wie, co to takiego k-pop, również nie jest bez znaczenia. Wtajemniczeni mogą czuć się lepsi od nieoświeconego motłochu. Na imprezach można pobrylować w towarzystwie, jakie to się ma wyszukane zainteresowania. Zauważyłam, że u nas fani k-popu nie mają misjonarskich zakusów. Zazwyczaj dzielą się swoim małym szaleństwem tylko z najbliższymi przyjaciółmi, wciągając zaledwie kilku wybrańców do kliki azjatycko zakręconych i na przemian wykrzykują „omo!” i „aygoo!”, chichocząc nad nowym klipem Nu’est, pozostawiając całą resztę w stanie najwyższego osłupienia. Troszkę podkoloryzowałam, ale mniema, że wiecie co mam na myśli. Co gorsza, sama tak poniekąd mam. Chociaż w moim szeroko pojętym pisarsko-dziennikarsko interesie, popularyzacja k-popu w Polsce powinna następować lawinowo! ;)
 
Podsumowując, na moje polskie oko, k-pop ma raczej marne szansę osiągnąć w naszym kraju skalę popularności, jaką posiada np. w Anglii czy Francji. Nasze społeczeństwo jest wciąż mocno zamknięte na inne kultury, głównie dlatego, że nie mamy zbyt wiele kontaktu z obcokrajowcami, a już najmniej z Azjatami. Dla przeciętnego Polaka skośnooki to „żółtek” z wietnamskiego targu. Ani to jakoś urodziwe, ani ciekawe… Ma za to duży potencjał chwycenia za serce wszystkich tych, którzy interesują się innymi kulturami i mają słabość do skośnych oczu. Jako że koreański show-biznes opiera się w przeważającej mierze na urodzie występujących w nich bohaterów, azjatycka definicja piękna musi do nas przemawiać.
 
[no cóż.. do mnie przemawia. Właściwie to KRZYCZY!
Lee Jong Suk]
 
A stąd już tylko krok do nieuchronnego. Łatwo zapomnieć o własnych problemach, oglądając maniakalnie miłosne perypetie naszego skośnookiego ulubieńca do czwartej nad ranem (czy jest ktoś, kto potrafi zachować umiar i zdrowy rozsądek w obliczu koreańskich dram? Ręka w górę! Ja jestem niestety totalnie niepoprawna…) albo przeglądając tony zdjęć na tumblrze naszej akutalnej „miłości”… A jeśli jeszcze analizowanie klatka po klatce układu choreograficznego z najnowszego klipu SHINee stanowi niewyczerpane źródło radości… czego chcieć od życia więcej?
Dobrze jest mieć swój własny świat i swoje kredki. Jak długo ten świat nie przesłania tego prawdziwego, albo nie stanowi jego substytutu, nie ma co marudzić.

35 komentarzy:

  1. o.O jeśli po przeciętnej ulicy Korei przechadza się taki 'Szajniak' to ja się tam przeprowadzam natychmiast i wołami mnie stamtąd nie wyciągniecie xD
    a tak poważnie to miło widzieć, że powracasz z nowymi przemyśleniami, oby tak dalej! hwaiting! :P

    OdpowiedzUsuń
  2. K-POP zaczełam go słuchać hmm przypadkowo zaczęło się od ramy ale to hmm mój jedyny idealny sposób na doła!
    Wystarczą sekundy jakiejś muzyczki aby na mojej twarzy zagościł uśmiech ;)
    I jak tu ich nie kochać /?

    A Ciebie jak nie kochać za te posty ;)
    haha oczywiście bez miłosnych podtekstów hi hi z
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze świetny post!:)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnio miałam zamiar to obejrzeć 200 Pounds Beauty. Mam ochotę na ten soczek <33

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham Twoje artykuły! "Bożyszcze spływające wprost z nieboskłonu"?
    "Kicz, przesada, lekki surrealizm i neonowe barwy wymieszane są zgrabnie i z artystycznym zmysłem, tworząc nieład"... Dokładnie.! Ale to jest to, czego w zwykłym, szarym świecie przeciętnego śmiertelnika brakuje, a co potrafi wyciągnąć go z największej melancholijnej zapaści. Osobiście kocham k-pop właśnie za ten nie znikający z mojej twarzy uśmiech. :) Za ten artyzm, który wychwytuję na każdym kroku... :)
    Do następnego. Hwaiting!

    OdpowiedzUsuń
  6. uwielbiam Twoje artykuły :*

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzo fajny artykuł;] proszę jeszcze...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja Cię błagam, nie przestawaj pisać. Trafiłam na Twój blog stosunkowo niedawno, ale z wielką chęcią śledziłam dzień po dniu, godzina po godzinie, post po poście od samego początku Twojej przygody z blogiem. Niesamowicie dużo się dowiedziałam, przejrzałam na oczy i skojarzyłam wiele faktów. Jestem Ci za to niezmiernie wdzięczna i dalej chcę czytać Twój blog, tym bardziej, że w końcu udało mi się przeczytać wszystko i byc na bieżąco. :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam twoje artykuły...chyba tylko dramy lubię bardziej ;P Czekam z niecierpliwością na kolejne wpisy. Jak pierwszy raz weszłam na twojego bloga to tak właśnie do 4 nad ranem nie mogłam się oderwać (wciągnęłaś mnie bardziej niż nie jeden zespół k-popu i nie jedna drama - szacun). Rewelacyjnie piszesz.Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Jesteś genialna ;>
    Uwielbiam twojego bloga

    OdpowiedzUsuń
  11. I znowu kolejny świetny tekst.
    Po raz kolejny dostrzegam podobieństwo z moimi sądami. Jeśli chodzi o różnice między Wschodem a Zachodem, mam wrażenie, że gdzieś końcem lat 90'tych i początkiem XXI w. jak patrzyłam na kilka teledysków, ponoć słynnych w tamtych czasach grup koreańskich, zauważyłam, że w zasadzie nie różniły się zbytnio od nurtu czegoś w stylu popu, disco... zwał jak zwał, które leciało w głośnikach na zachodzie. Nawet teledyski nie odbiegały tak bardzo. Wtedy też u nas popularne były girls i boys bandy. Ale może jestem w tej kwestii niedoinformowana. I mam wrażenie, że po 10 latach te dwa światy tak od siebie odjechały, że aż trudno w to uwierzyć. Bo u nas tego typu grupy jakoś obumarły. Natomiast w Korei wszystko doprowadzono do absolutnej perfekcji.
    Co do podtekstów seksualnych, nie przeczę, że są obecne bardziej lub mniej. Jednak w porównaniu z zachodnimi teledyskami widać różnicę (choć Rania to Rania). Kiedyś byłam u koleżanki i w tle włączony był jakiś kanał muzyczny, po piętnastu minutach miałam serdecznie dość roznegliżowanych panien, ich gibających pośladków na pierwszym planie i całkowitego braku inwencji tych teledysków (ok halowe mv SM też czasem pewien brak inwencji przejawiają, ale to zupełnie co innego). Byłam tym całkowicie zmęczona. To chyba pierwszy stopień wyalienowania. Podejrzewam, że jedynie moja siostra miała blade pojęcie o co mi chodzi. Ale, no dobra dramy też odzwyczaiły mnie znacznie od zachodnich standardów przyzwoitości ;P.
    Co u siebie widzę z niepoprawnych przyzwyczajeń? Przede wszystkim problem ze zdrowym rozsądkiem. Jeszcze spoko, gdy nie wyszła jakaś nowa płyta, albo nie wciągnęłam się w jakąś dramę, która już jest gdzieś w całości umieszczona. Ale jak już coś mnie wkręci, to katuje do odruchu wymiotnego. Nie lubię tej cechy, oj nie.
    Ostatnio co do muzyki, która popularna jest u nas uświadamiała mnie kuzynka z podstawówki. I były to nawet kawałki ze sporą dawkom elektroniki, nie wiem czy jak bym puściła jej Crayon to czy by się jej nie spodobało. Jednak jakoś wolałam nie próbować. :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja chyba ostatnio stałam się wyjątkiem jeżeli chodzi o szerzenie miłości w Polsce do Korei... no może nie koniecznie w Polsce, ale w moim otoczeniu. Zaraziłam moją mamę miłością do dram, teraz próbję przekonać do nich moją siostre, a moje przyjaciółki próbuje wciągnąć w kpop.

    OdpowiedzUsuń
  13. Mnie zaraziły dramy.W k-popie nie podoba mi się to że np.20-paroletnie dziewczyny z girls-bandów wbijają w skąpe ciuchy i każą im zachowywać się niewinnie.Faceci fajni ale byłabym daleka od tego aby mówić że w Korei chodzą po ulicy sami przystojniacy i super laski-bo z tego wynika że w innych krajach są sami brzydcy ludzie.Czytałam też artykuł w którym pisano że k-pop jest zakłamany, właśnie przez to że tam idole muszą medialnie być idealni a po kryjomu robią to wszystko co na zachodzie jest jawne.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja dram nie oglądam nadal. Nie mam czasu i czuję że już za późno. Ekhem ja się chyba za to obrażę: " Dla przeciętnego Polaka skośnooki to „żółtek” z wietnamskiego targu." - co do mnie z lekcji wiem że największa populacja w Pl to teraz Wietnamczycy = pracują w restauracjach itp. Wielu w renomowanych oczywiście o "dziwnej nazwie jakby Chiny" Asiahung np: = niemiecka firma - i ma być żarcie z Azji, Wook = jest najwięcej z Chin ale kim chi też się znajdzie ;)
    Co do pierwszej = ludzie naprawdę myślą że tam są Chińczycy podczas gdy cała załoga jest z Wietnamu :P
    W "poranku kojota" pierwszy raz widziałam że w Pl Wietnam jest znany i również Korea :P Wietnam wiem że przez wojnę, Korea też. Bo za Samsunga nie ręczę dużo osób nawet zainteresowanych Azją nawet nie wie że to koreańska firma tak samo i koreańska kia (wietnamskie słowo!! = na fuksa bez tonów także na żywo = oznacza tamto, jedna z 3 opcji podstawowych :D )

    OdpowiedzUsuń
  15. Sam k-pop nie jest zły, traktuję go tak samo jak każdą inną muzykę, to samo z dramami-co do nich czy większość nie kończy się dobrze.Więc jest to samo co na zachodzie.Jeśli chodzi o porównywanie teledysków k-popowych i zachodnich to dla mnie jest tylko ta różnica że że w zachodnich jest więcej nagości.A czy k-popwe teledyski są bardziej kolorowe -te co ja obejrzałam do tej pory takie nie były.W większości są kręcone w studio.Poza tym namnożyło się teraz bardzo dużo zespołów k-popowych, gdzie powielają schematy już istniejące.Mam wrażenie że idole są do siebie podobni-te same fryzury,podobne ciuchy,podobny taniec.Tam bardzo łatwo się wyróżniać, bo wszyscy robią to samo,więc wystarczy robić co innego, szkoda że jest tam bardzo mało takich zespołów.

    OdpowiedzUsuń
  16. W sumie to czytam twojego bloga od wakacji jakoś, ale teraz postanowiłam się ujawnić. Gdy obejrzałam mój pierwszy k-popowy teledysk (Shinee - Ring Ding Dong) miałam dosyć mieszane uczucia. Dałam sobie spokój przez jakiś tydzień. Okazało się jednak, że ta piosenka nie chce mnie opuścić. Ciągle podśpiewywałam pod nosem chwytliwe "fantastic elastic" i refren. Sama się sobie dziwiłam, bo przecież ja fanka rocka, indie i metalu syfonicznego, w życiu bym nie spojrzała na coś tak kiczowatego i tanecznego... Ale stało się. Po wspomnianym tygodniu zaczęłam masowo wyszukiwać teledysków i nowy artystów. Tak poznałam G-Dragona, który wydawał mi się tak cholernie charyzmatyczny i perfekcyjny w tym co robi - zyskałam pierwszego biasa. Potem to już szło z górki zespół po zespole, wokalista po wokaliście i tak się zainfekowałam. Nawet nie zauważyłam, że tak mnie to wszystko wciągnęło... Tkwię w tym jakoś od czerwca lub lipca, a jest koniec lutego! W życiu bym nie powiedziała kiedyś nie powiedziała, że będę wyśpiewywać z uśmiechem na twarzy "Shangai Romance" Orange Caramel. Koreańskie dramy oglądałam jeszcze przed k-popem i też mnie ujęły. Moja pierwsza drama to "You're Beautiful". Niemiłosiernie denerwowała mnie główna bohaterka czasem, ale ogółem uważałam ją za uroczą. Co do Jang Geun Suka... Mój Boże, byłam zachwycona! Nie dość, że facet bądź co bądź urodziwy, to jeszcze tak wspaniale gra... Jego gra aktorska mnie niesamowicie ujęła. W amerykańskim kinie nie wyobrażam sobie, żeby ktoś tak zagrał. Sama jestem w kółku teatralnym i może nie jest to tak poważne jak prawdziwa gra aktorska, ale bardzo to lubię i wiem jaki to wysiłek dobrze wykreować swoją postać. I zdecydowanie zgadzam się w kwestii spania. Nie wiem co się stało, ale odkąd zaczęłam się pasjonować Koreą, chodzę wiecznie niewyspana. Nigdy nie umiem się powstrzymać przed włączeniem następnego odcinka dramy, mimo że sobie to tak gorąco obiecuję. Już wcześniej interesowałam się obcymi kulturami, zwłaszcza azjatyckimi. Na początku bardzo interesowałam się Indiami(zaczęło się od Bollywood), potem przyszedł czas na Japonię(manga i anime), aż wreszcie nastał w moim życiu czas Korei Południowej. Póki co jest to największe z moich azjatyckich uzależnień, bo wcześniej ograniczałam się do jakiegoś tematu, a o Korei chcę wiedzieć absolutnie wszystko.
    Podsumowując, świat Korei, który pokazuje się w mediach przez dramy i k-pop, jest niesamowicie kolorowy i ujmujący dla przeciętnego mieszkańca naszej nadwiślanej krainy. Ja przed poznaniem tego rodzaju muzyki nigdy nie widziałam tak perfekcyjnego, kiczowatego, kolorowego i niesamowitego świata.

    Pozdrawiam i życzę weny na kolejne notki ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. A dlaczego ja kocham dramy ( moje główne azjatyckie uzależnienie, oprócz czytania blogów )? Jest wiele powodów, także tych wymienionych przez Ciebie, ale ograniczę się do kilku ( kolejność przypadkowa ) :
    - za to, że wzruszają. Nie przypominam sobie, żeby jakiś, nawet najwybitniejszy polski lub amerykański serial zmusił mnie do zużycia tak dużej ilości chusteczek higienicznych.
    - że nie udają, że są czymś więcej niż czystą rozrywką. Przypominają mi stare filmy np. polskie przedwojenne z J. Smosarską czy amerykańskie z lat 40- tych, 50- tych. Mogą razić schematycznością, przesadzoną grą aktorską, ale świetnie się je ogląda i to nie jeden raz.
    - za konserwatywne podejście do ukazania nagości i relacji damsko-męskich. Może jestem staroświecka, ale azjatycki konserwatyzm w tej kwestii zupełnie mi nie przeszkadza i szczerze mówiąc, nie wiem, co dzisiejszego widza mogłoby jeszcze zaskoczyć ( w sensie pozytywnym, bez szokowania ).
    - za muzykę. Fanką typowego k- popu nie jestem, ale mam wiele ulubionych piosenek pochodzących ze ścieżek dzwiękowych dram. Jedną z nich śpiewa Lee Jong Hyuk ( świetny aktor, no i co za głos ! )
    - dzięki dramom dowiedziałam się o istnieniu nieprzeciętnie przystojnych Azjatów. Przyznać się muszę, że zanim zaczęłam oglądać dramy miałam o tym blade pojęcie - może dlatego, że Koreańczycy z którymi zetknęłam się wcześniej, delikatnie mówiąc, nie zachwycili mnie, pod żadnym względem.
    - za intensywność azjatyckiego spojrzenia. Nie wiem, może to tylko moje czysto subiektywne wrażenie, ale taki Lee Min Ho w "Faith" głównie patrzy, ale tak patrzy, że... miło popatrzeć.
    - za pokazywanie rzeczywistości kompletnie różnej od naszej. Może jesteśmy globalną wioską, ale fajnie też, że nie jesteśmy jednakowi - różnice mogą być piękne. I świat jest ciekawszy.
    - i za to, że nie grzeszą realizmem ( na całe szczęście ! )
    Mogłabym jeszcze długo wymieniać.
    PS Życzę wielu pedagogicznych sukcesów.

    OdpowiedzUsuń
  18. U mnie jest tak- k-pop kilka piosenek, dramy-uzależnienie.To prawda przez dramy chodzi się niewyspanym.

    OdpowiedzUsuń
  19. "Zazwyczaj dzielą się swoim małym szaleństwem tylko z najbliższymi przyjaciółmi, wciągając zaledwie kilku wybrańców do kliki azjatycko zakręconych i na przemian wykrzykują „omo!” i „aygoo!”, chichocząc nad nowym klipem Nu’est, pozostawiając całą resztę w stanie najwyższego osłupienia."
    Kochana, trafiłaś w sedno xD
    Na roku mam taką koleżankę, którą udało mi się najbardziej zarazić właśnie NU'EST i przyznam ci, ze kiedy w ostatnim tygodniu na korytarzu wciąż i wciąż zachwycałyśmy się owym albumem, to ludzie baardzo dziwnie się na nas patrzyli :D

    OdpowiedzUsuń
  20. Ja do tego mam dystans.nie potrafię jak inne dziewczyny zachwycać się non stopa wszystkim.Dla mnie to żałosne.Co do przystojnych panów to nie oszukujmy się nie chodzą na co dzień ulicą.A w show biznesie takie kwiatki to podstawa.Ludzie uciekają do tego kolorowego świata,żeby choć na chwilę zapomnieć o szarej rzeczywistości jaka ich otacza.Nigdy się nie podniecałam tym,że np.jakiś tam celebryta zdiął koszulkę.O Boziu no i co z tego?. Można podziwiać jego ładne ciało,ale takie piski i krzyki dla mnie przesada.Albo jak jest comback jakiegoś zespołu dla mnie fajnie,albo to wyczekiwanie.Tak się,niektórzy denerwują kiedy wrócą,itp.Jak wrócą to wrócą jak jest teraz z Exo moim zdaniem oni robią tak specjalnie,żeby jeszcze bardziej podnieść napięcie i niepewność.Do czasu jak ludzie powiedzą dość.Nie jestem typową fanką kpopu nie znam choeografi,teksu piosenek ,ciężko jest mi zapamiętać imiona.I nie podniecam się byle czym.
    Madzia.

    OdpowiedzUsuń
  21. Nominowałam Cię do Liebster Award! ;)
    http://narusakulovelove.blogspot.com/2013/02/liebster-award.html#comment-form

    OdpowiedzUsuń
  22. Chociaż treści dużo, ten artykuł (jak zresztą wszystkie inne na tym blogu) bardzo mnie wciągnął... To wszystko przez język, którym piszesz - tak przyjemnie to wszystko się czyta ^^ Przez cały czas kiedy śledziłam zdanie po zdaniu tylko kiwałam głową potakując :P Tak, zgadzam się w zupełności z tym co napisałaś :D "A jeśli jeszcze analizowanie klatka po klatce układu choreograficznego z najnowszego klipu SHINee stanowi niewyczerpane źródło radości… czego chcieć od życia więcej?" ♥

    Taaa... A jeszcze przed chwilą uczyłam się matematyki ^^"
    Dziękuję i pozdrawiam ~
    Hallyu :3

    OdpowiedzUsuń
  23. A ja nie zgodzę się z tym ,że nasze społeczeństwo jest zamknięte na inne kultury.Jest przecież pełno stron polskich na temat dram i k-popu.A internet teraz to największa kopalnia wiedzy.Nie jestem jakąś fanatyczką k-popu,ale coś tam słucham.Zastanawiam się czy nie jestem na to za stara,nastolatką już nie jestem, i nie robi na mnie wrażenia goła klata idola , myślę że to dlatego że zostaliśmy wychowani na zachodnim shaw-biznesie gdzie wszystko już zostało pokazane.A tam ekscytują się tym, że w jakimś programie gdzie łączą idoli w pary, w ostatnim odcinku złapali się za ręce.Jeśli chodzi o teledyski to dla mnie najbardziej kolorowe mają w Bollywood.W koreańskich brakuje mi tego że bardzo mało kręcą teledysków na dworze -zawsze w studio.

    OdpowiedzUsuń
  24. Walerianko ostatnio mam taką manię -szukam w k-popowych teledyskach tancerek-czy oni tam tańczą sami ze sobą.Nic nie znalazłam, może coś polecisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o tancerki to możesz je znaleźć np. w teledysku G-Dragona do One of a kind albo Sistar19 Gone not around any longer czy Xia Junsu Tarantallegra...jeżeli szukasz tancerek w teledyskach grup kpop-owych to raczej ich nie znajdziesz choć pewnie są jakieś wyjątki:)

      Usuń
  25. Ostatnio czytałam artykuł że w koreańskim shaw-biznesie jest bardzo dużo samobójstw bo młodzi ludzie nie wytrzymują tak dużej presji.

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie wiem co takiego jest w tym wszystkim "koreańskim czymś" oprócz tego, że jest jak narkotyk.
    Przez przypadkowy film (nawet nie koreański, a amerykański:P) trafia człowiek na taką wydawałoby się przygłupawą pioseneczkę.
    Piosenka specjalnie się nawet nie podoba, sprawia raczej że czuję się nieco zmieszana, ale chodzi za mną non stop. Wchodzi więc człowiek głębiej i głębiej i nagle chce więcej... chce znać filmy, sztukę, kulturę, tradycję, historię, język i wreszcie zobaczyć na własne oczy.
    Korea jest uzależniająca... kurczę a pomyśleć, że zaczęło się od jakiegoś filmu, poprzez nieciekawą piosenkę, aż urosło do mega marzenia i uzależnienia:D
    Więc tak.. miłość nie wybiera, jest ślepa, głucha i generalnie niezbyt rozgarnięta:P

    Marta.

    OdpowiedzUsuń
  27. Świetny artykuł, cały czas potakiwałam czytając.
    Chyba jest tak, że każdy z nas marzy o jakimś miejscu, w którym swoim zdaniem wiódłby szczęśliwe życie, a taki Seul przykładowo idealnie się do tego nadaje.
    Ja sama kulturą Azji interesowałam się od kilku lat, ale teraz zdałam sobie sprawę, że to było tylko takie zaglądanie przez zamknięte okno do środka. Jednak z początkiem tego roku, okazało się, że ktoś to okno uchylił (w moim przypadku był to Kim Jaejoong), a ja wpadłam do środka. W środku jest tak cudownie, że na pewno nigdzie się nie wybieram. Martina z EYK kiedyś powiedziała, że k-pop jest jak czarna dziura i zasysa do środka. Totalnie można się z tym zgodzić. ^^
    Nie słucham teraz niczego poza k-pop'em.
    Myślę też, że taka fascynacja jest pozytywna. Poszerzamy swoje horyzonty, często uczymy się języka i marzymy, a marzenia są czymś bardzo pozytywnym, bo popychają nas do działania.
    Więc oby więcej takich ciekawych przemyśleć,
    hwaiting! ;D

    OdpowiedzUsuń
  28. ________________________________
    Hejka, sory za spam, ale :
    Lubisz K-Pop, J-Rock lub inną muzykę azjatycką ? Chcesz żeby w Bravo były plakaty ? Podpisz się, skopiuj tę wiadomość i poślij dalej !
    http://www.petycjeonline.com/plakaty_zespoow_azjatyckich_w_bravo

    OdpowiedzUsuń
  29. Mam pytanko czy w Chinach było głośno o festiwalu na którym wystąpił BIGBANG? ;)

    OdpowiedzUsuń
  30. Kocham czytać Twojego bloga :3
    Zgadzam się z Tobą w 100%.
    Lepiej być tymi wybranymi..
    A jak ma się kochać Azję to szczerze ^__^

    OdpowiedzUsuń
  31. Jak się nazywa ta drama o której pisalaś, z Lee Minho wyskakującym z wrót czasu?

    OdpowiedzUsuń
  32. Przy k-popie nie da się być smutnym, głównie dlatego, że większość nie zna tekstu, a często z melodyjności, rytmu i teledysku nie da się wywnioskować o czym oni śpiewają. Dodatkowo bicik i.. co ja będę "kopiować podręcznik" (Ciebie :D).
    Z początku interesowałam się SNSD i innymi Girlsbandami, ale później(przeczytawszy tłumaczenia) szukałam czegoś ambitniejszego, co znalazłam w męskich zespołach.
    K-pop nie jest wulgarny, ale jest nienaturalny, co mnie czasem trochę denerwuję. Serio, czy młodzieńczy bunt polega na malowaniu "X" na ścianie? Mimo wszystko to lubię i od czego są inne gatunki muzyki? Jeden przecież nie zaspokoi moich potrzeb, nie jest idealny, ale i tak go kocham!

    OdpowiedzUsuń
  33. Jeśli chodzi o mnie to k-pop jest chyba najgorszym gatunkiem muzyki zaraz po disco-polo. Tak jak uwielbiam odrealnioną romantyczność dram, tak też nie lubię słuchać piosenek koreańskich zespołów. Zaś tym bardziej nie znoszę patrzeć na umalowanych chłopców, niejednokrotnie ubranych z jakąś irytującą mnie dozą dziewczęcości.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...