poniedziałek, 26 października 2015

Mamo, a ten pan, to kto? Czyli smutny los koreańskich ojców.

Życie pracującego Koreańczyka nie jest łatwe. Wiecznie niezadowolony z wszystkiego szef, codzienne nadgodziny, nieobowiązkowe, ale obligatoryjne hoesiki, czyli firmowe kolacje/popijawy, ku zacieśnieniu więzi z kolegami z pracy i załatwieniu kilku dodatkowych biznesów, nierzadko praca w weekendy… Niewiele czasu pozostaje na życie.


Organizacja OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju), skupiająca 34 wysoko rozwinięte i demokratyczne państwa, co roku przeprowadza badania, sprawdzając jakoś życia w państwach członkowskich. Obraz, jaki maluje się po lekturze wyników owych badań, nie napawa optymizmem. Można się było jednak tego spodziewać, bo jak mniemam, ktokolwiek, kto choć w szczątkowym stopniu interesuje się Koreą Południową, wie, że życie w tym kraju nie jest łatwym kawałkiem chleba. Wszyscy, od dzieci w szkołach, poprzez ludzi w wieku produkcyjnym, po dziadków (więcej tutaj), nie mają lekkiego życia. Dzieci od najmłodszych lat muszą radzić sobie z ogromną presją, jaką wywierają na nich rodzice (więcej tutaj), po zakończeniu studiów trzeba wziąć udział w niewyobrażalnym wyścigu szczurów, by dostać jakąś przyzwoitą pracę (by podnieść swoje szanse, nie rzadko trzeba przefasonować sobie buźkę i nie mam tu na myśli spotkania bliskiego stopnia z bandziorami). Jeśli już uda się tę pracę znaleźć, nigdy nie usłyszy się dobrego słowa, niezależnie ile godzin spędza się w pracy i jak wydajnie się pracuje.


Potem presja, by zmienić stan cywilny. Po jego zmianie, presja, by mieć dziecko. Dzieci, niezależnie od szerokości geograficznej, przewracają życie do góry nogami, jednak koreańscy rodzice w szczególny sposób frapują się losem swoich pociech, bo doskonale zdają sobie sprawę z konkurencji, jakiej przyjdzie stawić czoło ich dzieciom. A przecież zapewnienie sukcesu w dorosłym życiu dzieci to najlepsza inwestycja w stare lata, bo w dużej mierze, to wciąż dzieci utrzymują swoich rodziców, gdy ci nie mogą już pracować. Tyle, że obecnie czasy się zmieniają i coraz częściej latorośl nie chce, albo i nie może swoich rodziców wspierać (więcej tutaj).


Nawet jeśli najstarszy syn spełnia swój konfucjański obowiązek i co miesiąc przynosi pieniądze emerytowanym rodzicom, nie musi wróżyć to pogodnej starości. Większość małżeństw nie miała szansy się dobrze poznać i spędzić czasu we dwoje, bo zawsze była praca i dzieci. Dwójka, wydawałoby się, najbliższych sobie osób, może okazać się sobie zupełnie obca. Wiecznie zapracowany mąż nigdy nie miał czasu zastanowić się, co lubi robić w wolnym czasie i nagle całe te wolne dnie przerażają go zupełną pustką. Przyzwyczajona do swojego porządku dnia żona, nie może znieść wiecznie gderającego i sfrustrowanego męża, który całymi godzinami siedzi w domu przed telewizorem i nie kiwnie nawet palcem, by w czymkolwiek pomóc.


Sielanka.

Wspomniane wcześniej badania tylko potwierdziły status quo. Koreańczycy nie czują się najszczęśliwszym narodem na świecie. Z przebadanych 34 państw, Korea uplasowała się na 27 pozycji odczuwanego szczęścia z wynikiem 5,8 na 10 możliwych punktów. W grupie starszych Koreańczyków, ten wynik był jeszcze niższy. Dla porównania, przeciętny wskaźnik szczęścia w przebadanych krajach to 6,58.

Szokujące jest dla mnie to, że w państwie, gdzie tyle nacisku kładzie się na wspólnotę, integrację i robienie wszystkiego razem (choćby te nieszczęsne hoesiki), ludzie mają poczucie, że w przypadku problemów, nie mają na kogo liczyć. Tylko 72,37% badanych powiedziało, że mają zaufane osoby, które wesprą ich w każdej sytuacji. Jest to najniższy wskaźnik z wszystkich przebadanych państw! Średnia wyniosła 88,02%. W grupie wiekowej ludzi po pięćdziesiątce jest jeszcze gorzej, bo tylko 60,91% Koreańczyków przyznało, że mają kogoś, na kim mogą polegać. Tylko w Turcji osiągnięto podobnie smutny i niski wynik: 67,58%, podczas gdy w innych krajach wskaźnik ten waha się od 80 do 90%.

[hoesik]

No, ale jak tu cieszyć się życiem i dbać o relacje międzyludzkie, kiedy praca pożera niemal każdą, nie poświęconą na sen, minutę? Z badań wynika, że w mijającym roku przeciętny, koreański ojciec spędza ze swoim dzieckiem 6 minut dziennie. 6 minut! Czy będzie to zaskoczenie, jeśli powiem, że jest to najniższy wynik wśród wszystkich przebadanych państw?

Nie rzadko zdarza się, że podczas firmowych spotkań, na które zaprasza się również rodziny pracowników, dzieci płaczą na widok swoich ojców.

Zostaję do późna w biurze trzy albo cztery dni w tygodniu i nie przychodzę do domu przed 10 [w nocy]. Myślę, że moje dziecko widuje mnie tak rzadko, że jestem dla niego obcym człowiekiem.” – przyznaje pracownik korporacji. – „To już dwa miesiące, kiedy miałem ostatni raz szansę przeczytać książkę na dobranoc mojemu starszemu dziecku, które ma teraz sześć lat”.


Inni ojcowie spędzają ze swoimi pociechami po 72 minuty dziennie w Australii, 76 w Stanach, nawet wiecznie zapracowani Japończycy są w stanie wykroić 19 minut z grafiku dla swoich pociech. W Korei owe 6 minut musi wystarczyć na czytanie książek na dobranoc, pomaganie w obrabianiu lekcji, wspólne zabawy i opiekę nad młodym człowiekiem.

Nic dziwnego, że nikogo w Korei specjalnie nie szokują godziny pracy gwiazd (więcej tutaj), bo niemal każdy ma podobny plan dnia. Może jest w nim mniej tańcy a więcej siedzenia ta tyłku i klepania w klawiaturę, ale w sumie i tak wychodzi na jedno. Przeciętnie pracuje się tam 2071 godzin w roku, grubo ponad 400 godzin więcej w porównaniu z przeciętną państw członkowskich OECD.

Czy to na pewno jest ten rozwój, którego chcieli sami Koreańczycy?

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

9 komentarzy:

  1. Na pewno nie jest to zbyt zachęcająca wizja. Raczej nie kusi, aby w przyszłości całkowicie "przekwalifikować" się na przeciętnego Koreańczyka. Wiadomo, jeśli się nie wdrożymy w sytuację tam panującą, to nadal może być dla kogoś sielanka. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Pomijając już znaczenie wyglądu, spędzenie całej swojej kariery w jednej firmie, to chyba najgorsze jest bycie niemal nieznajomym dla swojej rodziny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Koreę całym sercem, ale im bardziej w tym siedzę, tym wyraźniej widzę jeden wniosek - ogromnie się cieszę, że jestem tym kim jestem w sensie pochodzenia, mogłam poznać zupełnie inne życie i korzystać z niego w pełni. Teraz mogę po prostu bezpiecznie cieszyć się Koreą i jej dobrem, jakkolwiek okrutnie i egoistycznie by to nie zabrzmiało. Odkąd zaczęła się moja fascynacja tym krajem byłam święcie przekonana że mąż Koreańczyk to moje spełnienie marzeń. Jak możecie się domyśleć teraz myślę zupełnie inaczej. Każdego dnia bałabym się i zastanawiała czy postępuje zgodnie z wyznaczonym przez społeczeństwo schematem zamiast zwyczajnie być zakochaną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. polecam zaciągnięcie skośnookiego na nasz grunt! Powinno dobrze działać :D

      Usuń
    2. To ja jeszcze polecę książkę Anny Sawińskiej "Za rękę z Koreańczykiem". relacje mieszanych par. Może wam naświetli jakieś ciekawe wątki w tym temacie : )

      Usuń
  3. Straszne,ale prawdziwe.Nie wiem,czy coś w przyszłości w tym kierunku by się zmieniło.Koreańscy ojcowie pewnie ubolewają z tego powodu,bo chcieliby więcej spędzać czasu ze swoim dzieckiem/dziećmi,ale nie może.Na tym cierpi cała rodzina,a koło się zatacza.Pod tym względem za wesoło nie jest.Dobrze,że poruszasz takie kwestie,bo trzeba na ten kraj spojrzeć nie tylko za różowe okulary,ale też zderzyć się z brutalną rzeczywistością.Ja osobiście nie wiem,czy mogłabym tam pracować i żyć.Takie życie to nie dla mnie.Ciągłe pracowanie i ta presja.Podziwiam tych cudzoziemców,którzy zdecydowali się na ten krok.Chyba bardziej odpowiada ma Japonia.Madzia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w Japonii niestety jest podobnie. Obcokrajowcy działają troszkę na innych zasadach. Od nich nie wymaga się aż tak niewolniczo-poddańczych postaw i jest się w stanie wiele wybaczyć, bo to przecież obcokrajowiec.

      Ja też już swoje zobaczyłam, przemyślałam i tak jak stwierdziłam w poście o tym, co może zrobić Azja, kraje azjatyckie są cudownym miejsce do odwiedzenia i podziwiania, ale niestety, nie do życia. Przynajmniej dla nas, miłujących czas wolny, rodzinę i przyjaciół

      Usuń
  4. Smutna rzeczywistość.. którą system kreuję niestety. A cywile akceptują mimo, że nie powinni. Nie ma to jak zniewolić. Jest to brak szacunku do cywili ze strony polityków. Zmęczony człowiek nie jest też wstanie przeciwstawić się i to jest to czego chcą ludzie na wyższym szczeblu. Skandaliczne są losy ludzkie, a ile świat by się zmienił gdyby politycy byli traktowani na równi z cywilami. Nie są bogami, powinny przysługiwać im takie same prawa w każdej dziedzinie życia. Jeśli tacy patrioci to polityka powinna być czymś w rodzaju hobby, a nie pracy. Powinni mieć swoją normalną pracę i zarabiać normalne stawki, a nie żyć z pieniędzy ludzi ciężko pracujących. Kłamcy i złodzieje tym są dla mnie politycy i banki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ten system to nie do końca wymysł tylko polityków. Obecna sytuacja to splot różnorodnych czynników: bezkrytycznego importu kapitalizmu, tradycji, sytuacji po II wojnie, stosunków społecznych. To taka kwadratura koła. Nikt tego nie chce, ale uciec nie ma jak.

      Usuń
  5. Przede wszystkim u nas czas pracy jest jasno określony przez kodeks pracy. Ale tak sobie myślę... W Azji utrzymanie rodziny całkowicie spada na mężczyzn, więc zarzynają się, by móc utrzymać rodzinę na jakimś poziomie, dlatego też nie mają czasu na budowanie więzi z dziećmi- nie mówiąc już o wychowaniu. Za to u nas pracuje się mniej, dodatkowo kobiety pomimo bycia żonami i matkami cały czas są aktywne zawodowo, więc ciężar utrzymania rodziny jest niejako rozłożony po połowie, a mimo wszystko mało który ojciec aktywnie zajmuje się wychowaniem czy w ogóle spędzaniem czasu z pociechami. I rodzi się tutaj pytanie co jest bardziej smutne: chęć uczestniczenia w życiu dzieci, lecz brak czasu, czy duża ilość czasu, lecz brak chęci na budowanie więzi? :/

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...