Mniemam, że spora część czytelników, zobaczywszy ten
tytuł, doznała nagłych spazmów. „Gangnam
Style” jest tak bardzo popularny, że zdążył już większości porządnie
obrzydnąć. Do mnie jednak, na moją indyjską wioseczkę, konikowy szał nie
dotarł, więc możecie sobie tylko wyobrazić moje zaskoczenie, gdy odkryłam, iż
nawet Barack Obama odgrażał się, że zatańczy „Gangnam Style”, jeśli ponownie wygra wybory prezydenckie*.
A tak poza tym, czym byłby ten blog, gdybym nie napisała
choć kilku słów o tym fenomenie?
Przyznaję szczerze, że nie wiem co jest zabawniejsze: sam
klip, czy reakcje nań. A właściwie pogłębiony dyskurs „naukowy” narosły wokół
fenomenu. No bo jak to tak?! – grzmią media (a już na pewno te amerykańskie) –
żeby jakiś „gruby facet” z jakiegoś „Jang-jang” stał się z dnia na dzień
bardziej popularny niż Justin Bieber i Brad Pitt razem wzięci?!
Zapisane kursywą określenia bynajmniej nie są moim wymysłem,
a cytatami z ust Billa O’Reilly, gospodarza popularnego
amerykańskiego talk-show The
O’Reilly Factor. Mnie pan nie jest znany, ale śmiem twierdzić, że jeśli ktoś dorobił
się programu w FOX News Channel i do tego pozwolono mu
zatytułować show własnym nazwiskiem, jest ważnawą publiczną personą. W jednym z
ostatnich odcinków swojego programu O’Reilly postanowił dotrzeć do jądra
popularności PSY, analizując fenomen z psychiatrą, doktorem Ablo. Mniemam, że w zamyśle
twórcy rozmowa miała być prowadzona lekko i z przymrużeniem oka na całe to
szaleństwo, ale wyszło cynicznie, ignorancko, by nie rzec: rasistowsko. Pan
O’Reilly nie zadał sobie nawet trudu sprawdzenia z jakiego kraju pochodzi PSY,
imitując przy opisywaniu jego narodowości chińsko-brzmiące (zapewne w jego
przekonaniu dowcipne) dźwięki. Co więcej, kilkakrotnie w rozmowie przewija się
stwierdzenie, że „Gangnam Style”
pozbawione jest jakiegokolwiek znaczenia (gdyż nie jest śpiewana po angielsku i
biedaczek, prowadzący, nie może zrozumieć ani słowa), a pan doktor radośnie
przyrównał hit PSY do niebezpiecznego narkotyku.
[Bill O'Reilly i doktor Ablo
dla zainteresowanych i znających angielski cały wyjątek z programu
TUTAJ]
dla zainteresowanych i znających angielski cały wyjątek z programu
TUTAJ]
Jeszcze lepsze są artykuły napisane dla poważnych amerykańskich
dzienników czy magazynów, jak np. The
Atlantic, który doszukuje się w „Gangnam
Style” głębi, o którą sam PSY zapewne się nawet nie podejrzewa, czy Wall
Street Journal, który tak dogłębnie analizuje korzenie fenomenu, że
wywodzi styl PSY od stylu śpiewaków-artystów gwang-dae. Gwang-dae
dosłownie znaczy „klaun” i rzeczywiście, kilka wieków temu owi grajkowie robili
furorę na dworach, ale… Takowe porównanie… To coś jakbyśmy stwierdzili, że
dzisiejsza popularność Piotra Rubika
wywodzi się w prostej linii od panów śpiewających w chorałach gregoriańskich.
No co, u niego też się chóralne śpiewy przewijają w piosenkach, nie? Nie?
Co do szarych ludków, to reakcje są podzielone. Niektórzy
kochają, niektórzy nienawidzą i za nic w świecie nie mogą pojąć narosłego
wokoło szału. Ot, życie. Zastanawiająca bywa natomiast reakcja niektórych miłośników
k-popu. Tu i ówdzie w sekcji z komentarzami natknęłam się na zrozpaczone
wyznania, że popularność „Gangnam Style”
zupełnie k-popowi nie służy, a tak w ogóle to woleli, gdy ich koreańskie
szaleństwo pozostawało owiane nimbem tajemniczości i znane było tylko wąskiemu
kręgowi wybranych.
Trochę to przykre, nazywać się czyimś fanem i skąpić swojemu
ulubieńcowi popularności. Niestety, niektórzy lubią snobizować się znajomością
czegoś, co dla innych jest niedostępne i tracą zainteresowanie, gdy tylko wiedza
tajemna, przestaje być tajemna. Tak jakby z wstąpieniem do ogólnoświatowego
nurtu dana muzyka przestawała być dobra, bo ściera się, docierając do zbyt
wielu uszu… Zabawnie wygląda to zwłaszcza w przypadku k-popu, który jest tak
popularny w Azji, że bardziej byłoby już trudno.
Tak na marginesie, śmiem wątpić, by sukces PSY miał znacząco
przysłużyć się promowaniu k-popu na zachód. Nie bez przyczyny to właśnie PSY
robi furorę a nie Big Bang czy SHINee. Czołowy ujeżdżacz
wyimaginowanego konika nie za wiele ma wspólnego z typowym przedstawicielem
wycyckanego i błyszczącego świata k-popu. Nie jest ani uderzająco piękny (co
kto lubi), daleko mu do muskulatury Raina tudzież zwiewności Taemina, miny
które strzela do obiektywu nie do końca mają na celu porażenie drapieżnym
seksapilem damskiej części populacji (czyżby? :>), a już na pewno tańcowi
daleko do wystudiowanych wygibasów z „Lucifera”.
Jest za to chwytliwy bicik, mnóstwo prostego humoru i zabawy.
[jak lubię chłopaków, to tutaj ktoś wyraźnie przesadził...
SHINee]
Myślę, że przeciętnemu zjadaczowi zachodniego chleba ciężko
jest przełknąć fakt, że koreańskie zespoły w 99% przypadków nie są
spontanicznym przebłyskiem lubiących muzykować kumpli, a wyprodukowanym
ogromnym nakładem pracy i środków produktem. Nam, osobom co nieco bardziej
wgryzionym w temat, ten drobny detal już zupełnie nie przeszkadza, albo
przynajmniej uporaliśmy się z nim na tyle, by przejść nad nim do porządku
dziennego. Poza tym nie wydaje mi się, by w jakikolwiek sposób ujmowało to coś
koreańskim twórcom. Jak by nie patrzeć, to ich talent i ciężka praca
zaprowadziły ich tam, gdzie znajdują się dziś. Inną rzeczą, która może odpychać
jest fakt, że występujący w klipach artyści są tak przeraźliwie… perfekcyjni.
Piękni, z buźkami gładszymi niż pupy niemowlaków. Cudnie tańczą, rewelacyjnie
śpiewają, przed kamerami prezentują się jak marzenie. Czasem aż ciężko
uwierzyć, że ci pląsający na ekranie ludzie są naprawdę istotami z gatunku homo sapiens.
Oglądając zaś wygłupy PSY… Wszystkie powyższe problemy
znikają. Jest szalony facet, z którego można się pośmiać, jest uzależniająca
muzyczka, jest łatwy do naśladowania ruch sceniczny. Coś a’la Lambada czy Macarena obecnego lata. Jasne, że może dzięki „Gangnam Style” znajdzie się kilka osób, które będą na tyle zafascynowane
kolorowym światem koreańskiego show-biznesu, że zechcą poznać i innych
artystów, ale na masowe googlowanie pojęcia „k-pop” bym nie liczyła.
[Czy jest ktoś, kto choć raz w swoim życiu nie tańczył "Macareny"?
Wesołe pląsanie na paraolimpiadzie]
Wesołe pląsanie na paraolimpiadzie]
K-pop ma jednak potencjał, bo gdyby nie jego rosnąca na
zachodzie popularność, PSY w ogóle nie miałby szans zaistnieć w masowej
świadomości. Popularność „Gangnam Style”
za oceanem zaczęła się od producenta i rapera T-Pain, który zamieścił link do MV na swoim Twitterze. Później Katy Perry i Nelly Furtado również zaczęły komentować piosenkę i klip. Telewizja
CNN podchwyciła temat i nadała
hitowi PSY nowego rozgłosu. Wszystko to nie byłoby jednak możliwe, gdyby T-Pain
nie słyszał wcześniej o k-popie i nie zadał sobie trudu, by choć pobieżnie
śledzić losy branży muzycznej na maleńkim i odległym półwyspie. Tak więc
wysiłek naszych ulubionych gwiazd jak Big Bang czy Girls’ Generation, by
zabłysnąć w Ameryce, niezupełnie poszedł na marne.
Cóż, można nazwać popularność „Gangnam Style” „kultem badziewia” i mieć serdecznie dość całej tej wrzawy wokół
głupkowatej piosenki wesołego faceta w średnim wieku. Jednym może wydawać się zabawne, gdyż ośmiesza wszystkie sztywne standardy i prawdy objawione w
k-popie, innych może bawić, bo ot niezbyt przystojny skośnooki wydurnia się
przed kamerą, potwierdzając czyjeś wyobrażenia o dziwaczności Azjatów. Jedni
oczekują od muzyki poruszenia duszy i zszargania emocji, inni lubią poprawić
sobie humor słuchając skocznych hitów. PSY ze swoją muzyką nigdy nie
pretendował do miana Schuberta epoki, ani nawet nie zabiegał o międzynarodową
popularność. Jego piosenki bez wątpliwości pisane są po to, by bawić nie tyle
publiczność, co samego twórcę i jak długo wszyscy się przy ich tworzeniu i słuchaniu
dobrze bawią, nie ma na co narzekać.
Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com
* Małe sprostowanie. Ponoć mr Obama wcale nie odgrażał się, że
zatańczy publicznie „Gangnam Style”,
tylko stwierdził, że byłby w stanie to uczynić. Spytany przez dziennikarza, czy
zaprezentuje swoje umiejętności taneczne po ewentualnej reelekcji oznajmił
skromnie: Nie jestem pewien czy bal inauguracyjny to odpowiednie miejsce na
przełamanie się… Może zrobię to prywatnie dla Michelle.