Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Psy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Psy. Pokaż wszystkie posty

środa, 12 grudnia 2012

„Oppan Gangnam Style!”


Mniemam, że spora część czytelników, zobaczywszy ten tytuł, doznała nagłych spazmów. „Gangnam Style” jest tak bardzo popularny, że zdążył już większości porządnie obrzydnąć. Do mnie jednak, na moją indyjską wioseczkę, konikowy szał nie dotarł, więc możecie sobie tylko wyobrazić moje zaskoczenie, gdy odkryłam, iż nawet Barack Obama odgrażał się, że zatańczy „Gangnam Style”, jeśli ponownie wygra wybory prezydenckie*.


A tak poza tym, czym byłby ten blog, gdybym nie napisała choć kilku słów o tym fenomenie?

Przyznaję szczerze, że nie wiem co jest zabawniejsze: sam klip, czy reakcje nań. A właściwie pogłębiony dyskurs „naukowy” narosły wokół fenomenu. No bo jak to tak?! – grzmią media (a już na pewno te amerykańskie) – żeby jakiś „gruby facet” z jakiegoś „Jang-jang” stał się z dnia na dzień bardziej popularny niż Justin Bieber i Brad Pitt razem wzięci?!

Zapisane kursywą określenia bynajmniej nie są moim wymysłem, a cytatami z ust Billa O’Reilly, gospodarza popularnego amerykańskiego talk-show The O’Reilly Factor. Mnie pan nie jest znany, ale śmiem twierdzić, że jeśli ktoś dorobił się programu w FOX News Channel i do tego pozwolono mu zatytułować show własnym nazwiskiem, jest ważnawą publiczną personą. W jednym z ostatnich odcinków swojego programu O’Reilly postanowił dotrzeć do jądra popularności PSY, analizując fenomen z psychiatrą, doktorem Ablo. Mniemam, że w zamyśle twórcy rozmowa miała być prowadzona lekko i z przymrużeniem oka na całe to szaleństwo, ale wyszło cynicznie, ignorancko, by nie rzec: rasistowsko. Pan O’Reilly nie zadał sobie nawet trudu sprawdzenia z jakiego kraju pochodzi PSY, imitując przy opisywaniu jego narodowości chińsko-brzmiące (zapewne w jego przekonaniu dowcipne) dźwięki. Co więcej, kilkakrotnie w rozmowie przewija się stwierdzenie, że „Gangnam Style” pozbawione jest jakiegokolwiek znaczenia (gdyż nie jest śpiewana po angielsku i biedaczek, prowadzący, nie może zrozumieć ani słowa), a pan doktor radośnie przyrównał hit PSY do niebezpiecznego narkotyku.

 [Bill O'Reilly i doktor Ablo 
dla zainteresowanych i znających angielski cały wyjątek z programu
TUTAJ]

Jeszcze lepsze są artykuły napisane dla poważnych amerykańskich dzienników czy magazynów, jak np. The Atlantic, który doszukuje się w „Gangnam Style” głębi, o którą sam PSY zapewne się nawet nie podejrzewa, czy Wall Street Journal, który tak dogłębnie analizuje korzenie fenomenu, że wywodzi styl PSY od stylu śpiewaków-artystów gwang-dae. Gwang-dae dosłownie znaczy „klaun” i rzeczywiście, kilka wieków temu owi grajkowie robili furorę na dworach, ale… Takowe porównanie… To coś jakbyśmy stwierdzili, że dzisiejsza popularność Piotra Rubika wywodzi się w prostej linii od panów śpiewających w chorałach gregoriańskich. No co, u niego też się chóralne śpiewy przewijają w piosenkach, nie? Nie?

Co do szarych ludków, to reakcje są podzielone. Niektórzy kochają, niektórzy nienawidzą i za nic w świecie nie mogą pojąć narosłego wokoło szału. Ot, życie. Zastanawiająca bywa natomiast reakcja niektórych miłośników k-popu. Tu i ówdzie w sekcji z komentarzami natknęłam się na zrozpaczone wyznania, że popularność „Gangnam Style” zupełnie k-popowi nie służy, a tak w ogóle to woleli, gdy ich koreańskie szaleństwo pozostawało owiane nimbem tajemniczości i znane było tylko wąskiemu kręgowi wybranych.


Trochę to przykre, nazywać się czyimś fanem i skąpić swojemu ulubieńcowi popularności. Niestety, niektórzy lubią snobizować się znajomością czegoś, co dla innych jest niedostępne i tracą zainteresowanie, gdy tylko wiedza tajemna, przestaje być tajemna. Tak jakby z wstąpieniem do ogólnoświatowego nurtu dana muzyka przestawała być dobra, bo ściera się, docierając do zbyt wielu uszu… Zabawnie wygląda to zwłaszcza w przypadku k-popu, który jest tak popularny w Azji, że bardziej byłoby już trudno.

Tak na marginesie, śmiem wątpić, by sukces PSY miał znacząco przysłużyć się promowaniu k-popu na zachód. Nie bez przyczyny to właśnie PSY robi furorę a nie Big Bang czy SHINee. Czołowy ujeżdżacz wyimaginowanego konika nie za wiele ma wspólnego z typowym przedstawicielem wycyckanego i błyszczącego świata k-popu. Nie jest ani uderzająco piękny (co kto lubi), daleko mu do muskulatury Raina tudzież zwiewności Taemina, miny które strzela do obiektywu nie do końca mają na celu porażenie drapieżnym seksapilem damskiej części populacji (czyżby? :>), a już na pewno tańcowi daleko do wystudiowanych wygibasów z „Lucifera”. Jest za to chwytliwy bicik, mnóstwo prostego humoru i zabawy.

[jak lubię chłopaków, to tutaj ktoś wyraźnie przesadził...
SHINee]

Myślę, że przeciętnemu zjadaczowi zachodniego chleba ciężko jest przełknąć fakt, że koreańskie zespoły w 99% przypadków nie są spontanicznym przebłyskiem lubiących muzykować kumpli, a wyprodukowanym ogromnym nakładem pracy i środków produktem. Nam, osobom co nieco bardziej wgryzionym w temat, ten drobny detal już zupełnie nie przeszkadza, albo przynajmniej uporaliśmy się z nim na tyle, by przejść nad nim do porządku dziennego. Poza tym nie wydaje mi się, by w jakikolwiek sposób ujmowało to coś koreańskim twórcom. Jak by nie patrzeć, to ich talent i ciężka praca zaprowadziły ich tam, gdzie znajdują się dziś. Inną rzeczą, która może odpychać jest fakt, że występujący w klipach artyści są tak przeraźliwie… perfekcyjni. Piękni, z buźkami gładszymi niż pupy niemowlaków. Cudnie tańczą, rewelacyjnie śpiewają, przed kamerami prezentują się jak marzenie. Czasem aż ciężko uwierzyć, że ci pląsający na ekranie ludzie są naprawdę istotami z gatunku homo sapiens.

Oglądając zaś wygłupy PSY… Wszystkie powyższe problemy znikają. Jest szalony facet, z którego można się pośmiać, jest uzależniająca muzyczka, jest łatwy do naśladowania ruch sceniczny. Coś a’la Lambada czy Macarena obecnego lata. Jasne, że może dzięki „Gangnam Style” znajdzie się kilka osób, które będą na tyle zafascynowane kolorowym światem koreańskiego show-biznesu, że zechcą poznać i innych artystów, ale na masowe googlowanie pojęcia „k-pop” bym nie liczyła.

 [Czy jest ktoś, kto choć raz w swoim życiu nie tańczył "Macareny"?
Wesołe pląsanie na paraolimpiadzie]

K-pop ma jednak potencjał, bo gdyby nie jego rosnąca na zachodzie popularność, PSY w ogóle nie miałby szans zaistnieć w masowej świadomości. Popularność „Gangnam Style” za oceanem zaczęła się od producenta i rapera T-Pain, który zamieścił link do MV na swoim Twitterze. Później Katy Perry i Nelly Furtado również zaczęły komentować piosenkę i klip. Telewizja CNN podchwyciła temat i nadała hitowi PSY nowego rozgłosu. Wszystko to nie byłoby jednak możliwe, gdyby T-Pain nie słyszał wcześniej o k-popie i nie zadał sobie trudu, by choć pobieżnie śledzić losy branży muzycznej na maleńkim i odległym półwyspie. Tak więc wysiłek naszych ulubionych gwiazd jak Big Bang czy Girls’ Generation, by zabłysnąć w Ameryce, niezupełnie poszedł na marne.

Cóż, można nazwać popularność „Gangnam Style” „kultem badziewia” i mieć serdecznie dość całej tej wrzawy wokół głupkowatej piosenki wesołego faceta w średnim wieku. Jednym może wydawać się zabawne, gdyż ośmiesza wszystkie sztywne standardy i prawdy objawione w k-popie, innych może bawić, bo ot niezbyt przystojny skośnooki wydurnia się przed kamerą, potwierdzając czyjeś wyobrażenia o dziwaczności Azjatów. Jedni oczekują od muzyki poruszenia duszy i zszargania emocji, inni lubią poprawić sobie humor słuchając skocznych hitów. PSY ze swoją muzyką nigdy nie pretendował do miana Schuberta epoki, ani nawet nie zabiegał o międzynarodową popularność. Jego piosenki bez wątpliwości pisane są po to, by bawić nie tyle publiczność, co samego twórcę i jak długo wszyscy się przy ich tworzeniu i słuchaniu dobrze bawią, nie ma na co narzekać.


Więcej na temat:

Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com


* Małe sprostowanie. Ponoć mr Obama wcale nie odgrażał się, że zatańczy publicznie „Gangnam Style”, tylko stwierdził, że byłby w stanie to uczynić. Spytany przez dziennikarza, czy zaprezentuje swoje umiejętności taneczne po ewentualnej reelekcji oznajmił skromnie: Nie jestem pewien czy bal inauguracyjny to odpowiednie miejsce na przełamanie się… Może zrobię to prywatnie dla Michelle.

sobota, 28 lipca 2012

Tu przytniemy, tam podpiłujemy i będzie git!

Czyli o cudownych następstwach diet i przebytych chorób (albo o operacjach plastycznych w Korei, jak kto woli).

[Shin Dong z Super Junior 
to zdjęcie to tylko kawał z okazji pierwszego kwietnia
ale oczęta pociachać sobie już dał :(]

Całkiem niedawno Koreańczycy zapłonęli słusznym gniewem, gdy okazało się, że uroda nowo wybranej Miss Korea 2012, Kim Yu Mi, nie jest dziełem Matki Natury. Po tym, jak zgarnęła tytuł i koronę najpiękniejszej, do internetu wyciekły jej szkolne zdjęcia, na których zbyt podobna do obecnej siebie nie jest… Dziewczyna mężnie przyznała: „nigdy nie twierdziłam, że urodziłam się piękna.”, ale tytułu bynajmniej oddawać nie zamierza. Dodała jeszcze, iż „od teraz, mam nadzieję, stać się sławną ze względu na moje wewnętrzne, a nie zewnętrzne piękno.” Ma dziewczyna poczucie humoru, nie ma co.

[Kim Yu Mi, obecna Miss Korea
dziś i kiedyś]

Rozumiem oburzenie, bo w końcu były to wybory Miss Korei a nie Miss sprawności rąk chirurgów. Trudno jednak zrozumieć nagonkę mediów, która poniekąd się rozpętała po wyznaniu Kim Yu Mi. Zjawisko występowania podwójnych standardów jest, niestety, na półwyspie zjawiskiem dość częstym. Cenzura, która przepuszcza albo zakazuje klipów i piosenek wg tylko sobie wiadomych standardów (tutaj), sposób kreowania girls bandów, a dopuszczalne społecznie normy zachowań (tutaj), cały fan-serwis w męskim wykonaniu, a poziom tolerancji osób o odmiennej orientacji seksualnej (tutaj) i na koniec operacje plastyczne. W kraju, gdzie współczynnik wykonywanych zabiegów w przeliczeniu na ilość mieszkańców jest najwyższy na świecie i gdzie pewnie połowa gwiazd i celebrytów na którymś etapie swojego życia poprawiła sobie to i owo, otwarte przyznanie się do chirurgicznej korekcji urody jest ogromnym tabu.

[ilość wykonanych operacji plastycznych liczona na 1000 mieszkańców
dane z 2010 roku
różnoniebieskie paski pokazują ty operacji. Od lewej:
skóra i włosy; piersi; tłuszczyk; twarz i włosy; reszta ciała]

Im dłużej interesuję się kulturą wschodu, tym bardziej jestem pełna podziwu dla mieszkających tam ludzi. Przyznaję, że mi ciężko byłoby się odnaleźć w gąszczu sprzecznych sygnałów i powinności. Z jednej strony nacisk na to, by być pięknym i bogatym jest obezwładniający. Z każdego zakątka ulicy oraz lodówki wyskakują niemożliwie piękne twarze znanych i lubianych celebrytów, po biurze krążą wycyckane i zadbane panie, których nienaganny styl i drogie dodatki onieśmielają, do tego pokutuje popularne przeświadczenie, że ładni mają w życiu łatwiej i szybciej dostają dobrą pracę, niż ci mniej urodziwi… Nie mówiąc już o tym, że z wątpliwą urodą, nie ma nawet co marzyć o znalezieniu wyśnionego partnera. A przecież piękno jest niemal na wyciągnięcie ręki. Wystarczy zaoszczędzić nieco i odwiedzić dzielnicę Gangnam w Seulu, która znana jest jako plastyczne zagłębie Korei (teraz już wiecie, dlaczego najnowsza piosenka PsyGangnam Style” jest tak genialna?).

No i tu zaczynają się schody. Być brzydkim zdecydowanie nie wypada. To już ustaliliśmy. Jeśli jednak ktoś podejmie próby wpasowania się w obowiązujące standardy (więcej o koreańskich standardach urody tutaj) za pomocą skalpela i, nie daj Boże, przyzna się do tego otwarcie, i tak zostanie zepchnięty w odmęty tej samej szarej strefy, z które wyszedł. Bo piękno musi być naturalne, albo przynajmniej musi na takie dobrze pozować.

 [są też i tacy, którzy nie wierzą w naturalne pochodzenie boskiej krzywizny nosa Mihonka (Lee Min Ho)]

My, szare żuczki, i tak nie mamy tak źle. Jasne, że presja idealnych ciał i buź, wyskakujących zza każdego zakrętu bywa przytłaczająca, ale pomyślcie o tym, co muszą przeżywać wszyscy ci, którzy znajdują się na medialnym świeczniku. Już słyszę uszami wyobraźni te wszystkie komentarze, że aktorzy i piosenkarze sami się pchali, więc mają co chcieli. Ja jednak pozostanę wierna swoim przekonaniom, że fakt posiadania talentu i podzielenia się nim ze światem, nikogo jeszcze uprawnia, by podnosić takiego delikwenta do boskich kategorii, gdzie ludzkie przywary i słabości nie mają dostępu. To są tacy sami ludzie jak my, może ładniejsi, może zdolniejsi i z parciem na szkło, ale zapewne z takimi samymi (jak nie większymi) kompleksami i problemami.

A trudno nie popaść w kompleksy, gdy non stop przebywa się w towarzystwie zjawiskowo pięknych i uzdolnionych ludzi, a własny manager daje talon na wykonanie operacji plastycznej.

Było już kilka gwiazd w historii koreańskiego przemysłu rozrywkowego, które zakończyły swój żywot, odbierając sobie życie z powodu przepracowania i zbyt dużej presji. To był ogromny szok, gdy w 2010 roku gwiazda jednego z największych międzynarodowych hitów koreańskiej telewizji „Winter Sonaty”, Park Yong Ha, został znaleziony nad ranem w swoim domu, powieszony na kablu. Na ratunek było już niestety za późno.

[Park Yong Ha]

A presja jest ogromna. Nie tylko trzeba śpiewać i tańczyć perfekcyjnie, ale równie perfekcyjnie prezentować się przed kamerami. K-pop jest niestety zupełnie nastawiony na wygląd i często uroda przyszłych członków zespołów jest dużo ważniejszym czynnikiem, niż ich talent wokalny czy aktorski. Ostatnio sporo sensacji wzbudziła wypowiedź rzecznika YG Entertainment odnośnie planowanej, nowej grupy dziewczęcej:

„W skład nowego grils bandu wchodzą tylko te dziewczęta, które nigdy nie poddały się operacjom plastycznym. Ich kontrakt podpisany z Yang Hyun Sukiem  zawiera klauzulę o „braku operacji plastycznych”… Operacje plastyczne mają swoje dobre strony, ale jednocześnie sprawiają, że jest coraz mniej naturalnych piękności w zespołach… Widząc tyle grup z pięknymi buziami w zespole, zaczęliśmy się zastanawiać, jak te dziewczęta poradziłyby sobie, gdyby przyszło im wykonywać muzykę YG.”

[Kim Eun Bi, jedyna znana członkini nowego girls bandu YG,
znana z udziału w programie "Superstar K2"]

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ktoś wreszcie poszedł po rozum do głowy i przeniósł punkt ciężkości z urody, na muzykę. Po głębszym zastanowieniu, dochodzę do wniosku, że nic bardziej mylnego! Skoro dziewczęta mają klauzulę o braku operacji plastycznych w kontrakcie, znaczy to tyle, że będą piękne z natury. Co dalej implikuje, że głównym założeniem przyświecającym przesłuchaniom, było znalezienie urodziwych buź, których nie trzeba by było udoskonalać. Co więcej, stwierdzenie „Widząc tyle grup z pięknymi buziami w zespole, zaczęliśmy się zastanawiać, jak te dziewczęta poradziłyby sobie, gdyby przyszło im wykonywać muzykę YG” nie tylko jest policzkiem dla wszystkich pięknych dziewcząt z koreańskiego show-biznesu, sugerującym, że nie potrafią śpiewać, ale również spycha je do gorszej kategorii „tych poprawionych skalpelem”.

Dlatego większość gwiazd szybciej popełni publiczne harakiri, niż otwarcie przyzna się, że zrobiła sobie operację plastyczną. A bardziej lub mniej uzasadnionych spekulacji jest całe mnóstwo. Chyba nie ma celebryty, którego nie podejrzewano by o poprawienie sobie tego i owego.

Najczęstszymi wymówkami są: utrata wagi, zbawienny wpływ ćwiczeń i zabiegów kosmetycznych. Jessica z SNSD idzie w zaparte, że jej nagła zmiana kształtu szczęki to wyłącznie wynik schudnięcia z przepracowania. Gdy sytuacja jest jednak zbyt oczywista i nie da się dłużej brnąć w zaprzeczania, kolejną taktyką jest przyznanie się do przejścia operacji, która wymuszona była jakaś chorobą albo wypadkiem, a ładniejszy kształt nosa, czy kości policzkowych to tylko miły efekt uboczny. Kim Hyun Joong tłumaczył swoją zamianę nosa na lepszy model tym, że dawno temu dostał w niego kamieniem i chcąc nie chcąc, musiał się biedaczysko pod nóż położyć.

 [Jessica z SNSD i jej podejrzana linia szczęki]

Gdy wszystko inne zawiedzie, ewentualnie można się przyznać do zrobienia sobie operacji, by uzyskać podwójną powiekę. Jest to zdecydowanie najpopularniejszy zabieg w Korei (pewnie też w Azji, ale pewna nie jestem) i czasem mam wrażenie, że traktowany jest jak wypad w kapciach do warzywniaka na zakupy. Zaskakujące jest jednak, jak wiele taka z pozoru niewielka zmiana jest w stanie namieszać na czyjejś twarzy! Patrząc na zdjęcia Shin Donga z Super Junior albo Uee z After School, rzeczywiście, trudno nawet zauważyć różnicę. Ale to co zaszło z buziami Goo Hary z KARY i Kyu Hyuna (też SuJu), to już jest po prostu magia…

 [Goo Hara z KARA]

 [Kyu Hyun z Super Junior]

Są jednak postaci heroiczne i godne podziwu. Zdecydowanie najjaskrawszym przykładem jest Kwang Hee z ZE:A. Chłopak sam z siebie przytaszczył do studio podczas kręcenia variety show „Strong Heart” swój wielki portret sprzed kilku lat i bez żenady wyznał, że przeszedł tyle operacji plastycznych, że do 20-tego roku życia nie mógł pić alkoholu, bo ciągle był albo rekonwalescentem, albo przygotowywał się do kolejnego zabiegu. Nie da się ukryć, że przemiana… robi wrażenie.

  [Kwang Hee z ZE:A]

Trzech panów z legendarnego Shinhwa: Shin Hye Sung, Jun Jin, i Kim Dong Wan przyznało się po latach, że też mają kilka rzeczy poprawionych na swoich buziach. Ich fanklub jest już jednak tak mocno zakorzeniony, że podobne rewelacje nie mogą im już zaszkodzić. Choć bez wątpienia oddziałują na opinię publiczną. No bo skoro wystarczy sobie tu coś rozciąć, tu podpiłować i wyglądać jak gwiazda ekranu, dlaczego by nie podjąć tego wyzwania!?

Korea wyrasta obecnie na mekkę chirurgii plastycznej i znęceni widmem pięknolicych idoli mieszkańcy wschodniej Azji (choć nie tylko! Kliniki chirurgii plastycznej goszczą obywateli np. Mongolii czy krajów Arabskich) masowo przyjeżdżają „na wakacje” na półwysep po to, by poprawić sobie to i owo. Nie można również zapomnieć o sporej ilości pacjentów z USA. Mieszkający tam Azjaci wolą przylecieć do Korei, by oddać się w ręce specjalistów, którzy rozumieją specyfikę azjatyckiej urody, niż skorzystać z usług lokalnych klinik. A nóż będzie nas operować chirurg, który dotykał boskich powiek któregoś z koreańskich idoli?!

 [nietknięte powieki Ga In z Brown Eyed Girls]

Zastanawia mnie tylko, do czego to wszystko prowadzi. Czy jeszcze trochę otoczeni będziemy armią idealnie pięknych i zupełnie wyzutych z jakichkolwiek ludzkich cech idoli? Czy wyobraża sobie ktoś Gonga Yoo (vel. Guniaczka) z podwójną powieką?! Albo Ga In z Brown Eyed Girls? To by była jakaś tragedia! Widać, mnie Europejce, łasej na wszystko co inne i azjatyckie, nie dane nigdy będzie pojąć, jak komuś mogą się nie podobać te przepiękne, migdałowe oczy.

 [Guniaczek]

Z wszystkiego, najsmutniejsze jest to, że my sami, fani w ogóle, nakręcamy tę chorą spiralę. Gdyby nie było popytu, nie byłoby i podaży. Skoro publiczność domaga się pięknych buź, to je dostaje. Nie ma co się czarować, show-biznes, jest tylko biznesem i robienie kasy zawsze było priorytetem…

P.S. Nie zapomnijcie wypowiedzieć się w ankiecie na pasku obok →
i na facebookowym fanpage'u, gdzie pytałam o to, jakiej muzyki słuchaliście przed rozpoczęciem przygody z k-popem

Więcej na temat:
Źródła:

rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Jak to jest być koreańskim celebrytą?

Uwielbienie tłumu, oszałamiające pieniądze, uznanie, spełnienie marzeń, popularność, występy w telewizji i propozycje współpracy od najlepszych. Brzmi wspaniale, ale czy aby na pewno tak wygląda praca w azjatyckim show biznesie?


Pamiętacie G-Dragona, o którym zdarzyło mi się pisać kilka miesięcy temu? Kuracja grafomańska podziałała i fascynacja mi przeszła. Pozostała standardowa sympatia i okazjonalne zainteresowanie ploteczkami na jego temat. Jakoś przeoczyłam październikowy skandal z jego udziałem, kiedy to przyłapano go na paleniu trawki. Wczoraj za to natrafiłam na artykuł na www.soompi.com, w którym informowano o koncercie z okazji 15-lecia wytwórni YG Family, na którym wystąpił właśnie G-Dragon. Cóż takiego niezwykłego jest w tym, że popularny muzyk uświetnił swoją osobą koncert własnej wytwórni? Właśnie to, że ośmielił się pokazać publicznie w niecałe trzy miesiące po trawkowym skandalu.

[G-Dragon]

Co to za problem? No cóż, po raz kolejny musimy sobie uświadomić, Korea to nie Ameryka, czy nawet Europa. U nas do rangi wydarzenia na skalę światową urastają przypadki gwiazd, które w swojej biografii nie miałyby ani jednego dzikiego wyskoku po pijaku, czy doświadczeń z czymś więcej, niż tylko wymiętym skrętem. Będąc artystą (niezależnie od tego, której muzie się oddając) niejako automatycznie zdobywa się społeczne przyzwolenie na wykraczanie poza normy. Do tego ciągły stres, presja, paparazzi co i rusz wyskakujący zza krzaków, szalony tryb życia, praca wymagająca nieustannej kreatywności… Nie ma zatem co się dziwić, że ten i ów sięgnie po kieliszek lub coś jeszcze mocniejszego, by rozładować swoje frustracje. W Korei jednak nie ma tak dobrze. Tam nikt nie patrzy przez palce na wyskoki młodocianych celebrytów. Opinia publiczna, wydatnie wspierana przez Ministerstwo do spraw równouprawnienia i rodziny, bardzo poważnie podchodzi do kwestii bycia idolem i wzorców, jakie owy idol swoim zachowaniem propaguje.

[Psy]

Używanie lub posiadanie jakichkolwiek narkotyków to duża sprawa w Korei. Rzecz jasna już wcześniej zdarzały się przypadki narkotykowych skandali z udziałem gwiazd i w większości uwikłanym w nie osobom udawało się po jakimś czasie powrócić do świata show biznesu. Czas odgrywał w tym procesie kluczową rolę. Artysta powinien zniknąć ze sceny i swoją nieobecnością odpokutować wszystkie winy. Zwykle trwało to rok lub nawet kilka lat. Zaledwie jednemu raperowi Psy (podopiecznemu YG Entertainment, o ironio) udało się powrócić do branży muzycznej z hitem „Champion” zaledwie po półrocznej nieobecności. Inni na swój comeback musieli poczekać znacznie dłużej.

[Joo Ji Hoon]

Joo Ji Hoon, aktor znany z popularnej serii „Goong”, w 2006 roku został skazany na rok więzienia za posiadanie narkotyków. Po odbyciu kary od razu wcielono go do wojska, by odbył obowiązkową dwuletnią służbę i dopiero po tym czasie zdecydował się na próbę powrotu do aktorstwa. Jeśli jesteś kobietą, sprawa wygląda jeszcze gorzej. Aktorka i miss Korea z 1994 roku – Sung Hyun Ah czekała długie cztery i pół roku na możliwość powrotu do zawodu. Zatrzymana za używanie tabletek ecstasy, spędziła w więzieniu półtora roku, a kolejne trzy na szukaniu drogi powrotu na szczyt. Jej cierpliwość została nagrodzona i widzowie najwyraźniej wybaczyli jej błędy młodości. Zagrała w kilku serialach, a filmy w których wystąpiła, zostały zauważone przez krytykę i zaprowadziły ją nawet na czerwony dywan Festiwalu w Cannes.

[Sung Hyun Ah]

Jednym z najbardziej szokujących skandali z narkotykami w tle, był ten z udziałem Hwang Soo Jung, bardzo popularnej i lubianej aktorki późnych lat 90-tych. Soo Jung zagrała min. w serialach „Hae Bing” i „Heo Jun” i kojarzona była z kobietą pełną wdzięku i klasy, która stała się wzorcem do naśladowania dla wielu Koreanek. Gdy w 2001 roku została aresztowana za branie metaamfetaminy, mieszkańcy półwyspu z oniemieniem przecierali oczy. To wydarzenie zostało później uznane za nr 2 na liście najbardziej szokujących wydarzeń 2001 roku, zaraz za atakami 11-tego września w Nowym Yorku. Aktorka próbowała powrócić do show biznesu w 2004 roku z filmem „White”, później jeszcze w dwóch innych obrazach z 2008 i 2009 roku, lecz nie odniosła wielkiego komercyjnego sukcesu.

[Hwang Soo Jung]

Oburzenie Koreańczyków względem tak szybkiego powrotu G-Dragona na scenę, nie powinno zatem aż tak bardzo dziwić. Nawet fani, którzy zwykle wierniejsi są niż niejeden współmałżonek, tym razem nie są zgodni w ocenie decyzji piosenkarza i wytwórni. Na forach aż roi się od komentarzy typu: „Twierdzisz, że dwa miesiące to wystarczająco dużo czasu, by pokazać swoją skruchę?” lub „Nawet nie wiem, czy [G-Dragon] żałuje swoich błędów”. Dyskusja jest namiętna i zażarta i ciężko orzec, jaki będzie finał kariery utalentowanego 23-latka. Być może fani wybaczą mu wspaniałomyślnie chwile słabości, jak zrobili to względem JaeJoonga, gdy ten został złapany na jeździe po pijanemu. Nie ulega jednak wątpliwości, że sprawa jest dużo poważniejsza, niż nam, Europejczykom, mogłoby się zdawać.

Koreański celebryta, jako bożyszcz nastolatek, nie może dawać złego przykładu uwielbiającej go młodzieży. Tutaj nie ma miejsca na szalone noce z łatwymi panienkami ani wesołe libacje po zakończeniu zdjęć do nowego klipu. Gdyby przyjrzeć się biografiom koreańskich gwiazd, natrafilibyśmy na same nudne i zwyczaje historie o pilnych chłopcach i grzecznych dziewczynkach, którzy pracowali ciężko, by znaleźć się w tym miejscu, w którym są teraz (o owej ciężkiej pracy będzie osobny artykuł) i którzy posiadają wszystkie możliwe cnoty przynależne osobie w ich wieku. Czasem znajdzie się wyciskającą łzy wzruszenia historię o tym, jak chłopczyk z biednej rodziny wyruszył samotnie do stolicy, zarabiając na zupkę instant sprzedając gumy do żucia na ulicy, byle tylko móc realizować swoje marzenia (czyt. Kim JaeJoong). Patrząc zatem na ową wesołą, roztańczoną i skromną zarazem celebrycką brać, ma się wrażenie, że to sami kryształowi ludzie, ułożeni i grzeczni, pracowici i dobroduszni. Obce są im wszelkie niskie porywy oraz pokusy tego świata. Jakiekolwiek odstępstwo od tej idyllicznej wizji jest niemal równoznaczne z końcem kariery. A przynajmniej z poważnym jej zagrożeniem. Czy znaczy to zatem, że by zostać koreańską gwiazdą, trzeba być nie tylko ogromnie utalentowanym, ale również być posiadaczem złotego serca? Jakoś śmiem wątpić.


Nieuchronnie rodzi się smutna refleksja, że świat koreańskich gwiazd to strasznie zakłamane i schizofreniczne miejsce. Miejsce, gdzie trzeba z pensjonarskim zawstydzeniem odpowiadać na najdziwaczniejsze pytania prowadzącego program, gdzie nie wypada podnieść głosu na wścibskiego paparazzi i gdzie nie przyznaje się prawa do posiadania ani jednej słabości. Rzecz jasna nie każdy z piosenkarzy czy aktorów to wyrachowany gracz, który zaczyna uroczo chichotać za każdym razem, gdy tylko poczuje na sobie oko obiektywu. Wielu z nich na pewno jest z natury przemiłymi ludźmi, którzy doskonale radzą sobie z presją bycia na świeczniku. Okrutne wydaje mi się jednak to, że media i fani zapominają, że celebryci, to także zwykli ludzie, którzy mają prawo do posiadania własnych wad i gorszych dni. A także do popełniania błędów i szansy ich naprawienia.

Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...