Życie
pracującego Koreańczyka nie jest łatwe. Wiecznie niezadowolony z wszystkiego
szef, codzienne nadgodziny, nieobowiązkowe, ale obligatoryjne hoesiki, czyli
firmowe kolacje/popijawy, ku zacieśnieniu więzi z kolegami z pracy i
załatwieniu kilku dodatkowych biznesów, nierzadko praca w weekendy… Niewiele
czasu pozostaje na życie.
Organizacja OECD
(Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju), skupiająca 34 wysoko
rozwinięte i demokratyczne państwa, co roku przeprowadza badania, sprawdzając
jakoś życia w państwach członkowskich. Obraz, jaki maluje się po lekturze
wyników owych badań, nie napawa optymizmem. Można się było jednak tego
spodziewać, bo jak mniemam, ktokolwiek, kto choć w szczątkowym stopniu
interesuje się Koreą Południową, wie, że życie w tym kraju nie jest łatwym
kawałkiem chleba. Wszyscy, od dzieci w szkołach, poprzez ludzi w wieku
produkcyjnym, po dziadków (więcej tutaj), nie mają lekkiego życia.
Dzieci od najmłodszych lat muszą radzić sobie z ogromną presją, jaką wywierają
na nich rodzice (więcej tutaj), po zakończeniu studiów trzeba wziąć
udział w niewyobrażalnym wyścigu szczurów, by dostać jakąś przyzwoitą pracę (by
podnieść swoje szanse, nie rzadko trzeba przefasonować sobie buźkę i nie
mam tu na myśli spotkania bliskiego stopnia z bandziorami). Jeśli już uda się
tę pracę znaleźć, nigdy nie usłyszy się dobrego słowa, niezależnie ile godzin
spędza się w pracy i jak wydajnie się pracuje.
Potem presja, by
zmienić stan cywilny. Po jego zmianie, presja, by mieć dziecko. Dzieci,
niezależnie od szerokości geograficznej, przewracają życie do góry nogami,
jednak koreańscy rodzice w szczególny sposób frapują się losem swoich pociech,
bo doskonale zdają sobie sprawę z konkurencji, jakiej przyjdzie stawić czoło
ich dzieciom. A przecież zapewnienie sukcesu w dorosłym życiu dzieci to
najlepsza inwestycja w stare lata, bo w dużej mierze, to wciąż dzieci utrzymują
swoich rodziców, gdy ci nie mogą już pracować. Tyle, że obecnie czasy się
zmieniają i coraz częściej latorośl nie chce, albo i nie może swoich rodziców
wspierać (więcej tutaj).
Nawet jeśli
najstarszy syn spełnia swój konfucjański obowiązek i co miesiąc przynosi
pieniądze emerytowanym rodzicom, nie musi wróżyć to pogodnej starości. Większość
małżeństw nie miała szansy się dobrze poznać i spędzić czasu we dwoje, bo
zawsze była praca i dzieci. Dwójka, wydawałoby się, najbliższych sobie osób,
może okazać się sobie zupełnie obca. Wiecznie zapracowany mąż nigdy nie miał
czasu zastanowić się, co lubi robić w wolnym czasie i nagle całe te wolne dnie
przerażają go zupełną pustką. Przyzwyczajona do swojego porządku dnia żona, nie
może znieść wiecznie gderającego i sfrustrowanego męża, który całymi godzinami
siedzi w domu przed telewizorem i nie kiwnie nawet palcem, by w czymkolwiek
pomóc.
Sielanka.
Wspomniane
wcześniej badania tylko potwierdziły status quo. Koreańczycy nie czują się
najszczęśliwszym narodem na świecie. Z przebadanych 34 państw, Korea uplasowała
się na 27 pozycji odczuwanego szczęścia z wynikiem 5,8 na 10 możliwych punktów.
W grupie starszych Koreańczyków, ten wynik był jeszcze niższy. Dla porównania,
przeciętny wskaźnik szczęścia w przebadanych krajach to 6,58.
Szokujące jest
dla mnie to, że w państwie, gdzie tyle nacisku kładzie się na wspólnotę,
integrację i robienie wszystkiego razem (choćby te nieszczęsne hoesiki), ludzie
mają poczucie, że w przypadku problemów, nie mają na kogo liczyć. Tylko 72,37%
badanych powiedziało, że mają zaufane osoby, które wesprą ich w każdej sytuacji.
Jest to najniższy wskaźnik z wszystkich przebadanych państw! Średnia wyniosła
88,02%. W grupie wiekowej ludzi po pięćdziesiątce jest jeszcze gorzej, bo tylko
60,91% Koreańczyków przyznało, że mają kogoś, na kim mogą polegać. Tylko w
Turcji osiągnięto podobnie smutny i niski wynik: 67,58%, podczas gdy w innych
krajach wskaźnik ten waha się od 80 do 90%.
[hoesik]
No, ale jak tu
cieszyć się życiem i dbać o relacje międzyludzkie, kiedy praca pożera niemal
każdą, nie poświęconą na sen, minutę? Z badań wynika, że w mijającym roku
przeciętny, koreański ojciec spędza ze swoim dzieckiem 6 minut dziennie. 6
minut! Czy będzie to zaskoczenie, jeśli powiem, że jest to najniższy wynik
wśród wszystkich przebadanych państw?
Nie rzadko zdarza
się, że podczas firmowych spotkań, na które zaprasza się również rodziny
pracowników, dzieci płaczą na widok swoich ojców.
„Zostaję do
późna w biurze trzy albo cztery dni w tygodniu i nie przychodzę do domu przed 10
[w nocy]. Myślę, że moje dziecko widuje mnie tak rzadko, że jestem dla niego
obcym człowiekiem.” – przyznaje pracownik korporacji. – „To już dwa
miesiące, kiedy miałem ostatni raz szansę przeczytać książkę na dobranoc mojemu
starszemu dziecku, które ma teraz sześć lat”.
Inni ojcowie
spędzają ze swoimi pociechami po 72 minuty dziennie w Australii, 76 w Stanach,
nawet wiecznie zapracowani Japończycy są w stanie wykroić 19 minut z grafiku
dla swoich pociech. W Korei owe 6 minut musi wystarczyć na czytanie książek na
dobranoc, pomaganie w obrabianiu lekcji, wspólne zabawy i opiekę nad młodym
człowiekiem.
Nic dziwnego, że
nikogo w Korei specjalnie nie szokują godziny pracy gwiazd (więcej tutaj),
bo niemal każdy ma podobny plan dnia. Może jest w nim mniej tańcy a więcej
siedzenia ta tyłku i klepania w klawiaturę, ale w sumie i tak wychodzi na
jedno. Przeciętnie pracuje się tam 2071 godzin w roku, grubo ponad 400 godzin
więcej w porównaniu z przeciętną państw członkowskich OECD.
Czy to na pewno
jest ten rozwój, którego chcieli sami Koreańczycy?
Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com
Na pewno nie jest to zbyt zachęcająca wizja. Raczej nie kusi, aby w przyszłości całkowicie "przekwalifikować" się na przeciętnego Koreańczyka. Wiadomo, jeśli się nie wdrożymy w sytuację tam panującą, to nadal może być dla kogoś sielanka. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Pomijając już znaczenie wyglądu, spędzenie całej swojej kariery w jednej firmie, to chyba najgorsze jest bycie niemal nieznajomym dla swojej rodziny.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Koreę całym sercem, ale im bardziej w tym siedzę, tym wyraźniej widzę jeden wniosek - ogromnie się cieszę, że jestem tym kim jestem w sensie pochodzenia, mogłam poznać zupełnie inne życie i korzystać z niego w pełni. Teraz mogę po prostu bezpiecznie cieszyć się Koreą i jej dobrem, jakkolwiek okrutnie i egoistycznie by to nie zabrzmiało. Odkąd zaczęła się moja fascynacja tym krajem byłam święcie przekonana że mąż Koreańczyk to moje spełnienie marzeń. Jak możecie się domyśleć teraz myślę zupełnie inaczej. Każdego dnia bałabym się i zastanawiała czy postępuje zgodnie z wyznaczonym przez społeczeństwo schematem zamiast zwyczajnie być zakochaną.
OdpowiedzUsuńpolecam zaciągnięcie skośnookiego na nasz grunt! Powinno dobrze działać :D
UsuńTo ja jeszcze polecę książkę Anny Sawińskiej "Za rękę z Koreańczykiem". relacje mieszanych par. Może wam naświetli jakieś ciekawe wątki w tym temacie : )
UsuńStraszne,ale prawdziwe.Nie wiem,czy coś w przyszłości w tym kierunku by się zmieniło.Koreańscy ojcowie pewnie ubolewają z tego powodu,bo chcieliby więcej spędzać czasu ze swoim dzieckiem/dziećmi,ale nie może.Na tym cierpi cała rodzina,a koło się zatacza.Pod tym względem za wesoło nie jest.Dobrze,że poruszasz takie kwestie,bo trzeba na ten kraj spojrzeć nie tylko za różowe okulary,ale też zderzyć się z brutalną rzeczywistością.Ja osobiście nie wiem,czy mogłabym tam pracować i żyć.Takie życie to nie dla mnie.Ciągłe pracowanie i ta presja.Podziwiam tych cudzoziemców,którzy zdecydowali się na ten krok.Chyba bardziej odpowiada ma Japonia.Madzia.
OdpowiedzUsuńw Japonii niestety jest podobnie. Obcokrajowcy działają troszkę na innych zasadach. Od nich nie wymaga się aż tak niewolniczo-poddańczych postaw i jest się w stanie wiele wybaczyć, bo to przecież obcokrajowiec.
UsuńJa też już swoje zobaczyłam, przemyślałam i tak jak stwierdziłam w poście o tym, co może zrobić Azja, kraje azjatyckie są cudownym miejsce do odwiedzenia i podziwiania, ale niestety, nie do życia. Przynajmniej dla nas, miłujących czas wolny, rodzinę i przyjaciół
Smutna rzeczywistość.. którą system kreuję niestety. A cywile akceptują mimo, że nie powinni. Nie ma to jak zniewolić. Jest to brak szacunku do cywili ze strony polityków. Zmęczony człowiek nie jest też wstanie przeciwstawić się i to jest to czego chcą ludzie na wyższym szczeblu. Skandaliczne są losy ludzkie, a ile świat by się zmienił gdyby politycy byli traktowani na równi z cywilami. Nie są bogami, powinny przysługiwać im takie same prawa w każdej dziedzinie życia. Jeśli tacy patrioci to polityka powinna być czymś w rodzaju hobby, a nie pracy. Powinni mieć swoją normalną pracę i zarabiać normalne stawki, a nie żyć z pieniędzy ludzi ciężko pracujących. Kłamcy i złodzieje tym są dla mnie politycy i banki.
OdpowiedzUsuńten system to nie do końca wymysł tylko polityków. Obecna sytuacja to splot różnorodnych czynników: bezkrytycznego importu kapitalizmu, tradycji, sytuacji po II wojnie, stosunków społecznych. To taka kwadratura koła. Nikt tego nie chce, ale uciec nie ma jak.
UsuńPrzede wszystkim u nas czas pracy jest jasno określony przez kodeks pracy. Ale tak sobie myślę... W Azji utrzymanie rodziny całkowicie spada na mężczyzn, więc zarzynają się, by móc utrzymać rodzinę na jakimś poziomie, dlatego też nie mają czasu na budowanie więzi z dziećmi- nie mówiąc już o wychowaniu. Za to u nas pracuje się mniej, dodatkowo kobiety pomimo bycia żonami i matkami cały czas są aktywne zawodowo, więc ciężar utrzymania rodziny jest niejako rozłożony po połowie, a mimo wszystko mało który ojciec aktywnie zajmuje się wychowaniem czy w ogóle spędzaniem czasu z pociechami. I rodzi się tutaj pytanie co jest bardziej smutne: chęć uczestniczenia w życiu dzieci, lecz brak czasu, czy duża ilość czasu, lecz brak chęci na budowanie więzi? :/
OdpowiedzUsuń