Ten, kto był w Azji, doskonale wie, że nic tak nie
poprawia humoru jak poczytanie sobie (pseudo)angielskich napisów na sklepowych
witrynach, koszulkach i opakowaniach rozmaitych produktów. Będąc w
Chinach rozwinęłam w sobie pewnego rodzaju hobby, polegające na obczytywaniu
każdego zauważonego przeze mnie T-shirta z łacińskimi literkami. To, co można
było tak czasem dojrzeć, stanowiło niezawodny rozweselacz w nawet najbardziej
słotne dni.
Mniemam, że Chińczycy znajdują taką samą rozrywkę w czytaniu
„chińskich znaków”, jakie nagminne pojawiają się na ciałach ludzi zachodu. Nie
ma to jak „egzotyczny” tatuaż z zakodowanym znaczeniem… Oj, jak zdziwiłoby się
wielu posiadaczy takich tajemniczych krzaczków, gdyby dowiedziało się, co tak naprawdę kryje się pod
plątaniną kreseczek i kropek, które noszą dumnie na bicepsach i bioderkach…
Pewna chińska szkoła językowa postanowiła sprytnie
zareklamować swoje usługi, przedstawiając kilka przykładów tego, co ludzie w swojej durnocie i ignorancji, potrafią sobie zafundować. Poniższy kolaż zdjęć
mówi sam za siebie.
Ciężko orzec, kto tutaj jest głupszy: tatuujący, czy
tatuowani. Ktoś, kto przed zafundowaniem sobie obrazka na całe życie nie włożył
choćby minimum wysiłku w to, by sprawdzić, co tak dumnie będzie obnosił na
karku, czy może ten, kto wstawia do swojej oferty „chińskie krzaczki”, bez
choćby najmniejszej refleksji nad ich poprawnością i znaczeniem. No, chyba że
tego typu niespodzianki funduje się wyjątkowo upierdliwym klientom, w ramach
podziękowania za współpracę…
Bo cóż to za problem, wytatuować komuś lustrzane odbicie
znaku, albo rozczłonkować jakiś na kilka części, zmieniając przy tym całe
znaczenie słowa, czy w ogóle je z sensu odzierając. Prawda jest taka, że ze
świecą by szukać miejsca, w którym rzeczywiście ktoś by wiedział, co czyni. I
mam tu na myśli obie strony procederu. Niektórzy są na przykład przeświadczeni,
że pismo chińskie wiele nie różni się od naszego i każdej literze alfabetu
łacińskiego odpowiada po prostu konkretny chiński znaczek. W internecie krąży
„tabela transkrypcji” wg której można sobie przetłumaczyć słowa, imiona czy
cokolwiek się zechce.
Nawet sławnym i bogatym zdarzają się momenty pomroczności
umysłu, kiedy to oddają się w nie do końca profesjonalne ręce. Skutkiem jest
np. nie mniej słynny niż sama Britney
Spears tatuaż, widniejący na jej biodrze. Wpisany w kółeczko krzaczek miał
oznaczać „tajemniczy”, ale ktoś się sypnął (pewnie google translator zawinił) i
wyszło „dziwaczny”. Justinowi Timberlakowi też ktoś zrobił psikusa, gdy
malował tatuaż na jego ręce na potrzeby filmu „Alpha Dog”. Miało być gangsta, a wyszło chłodno, bo namalowane 溜冰 (liūbīng) znaczy tyle co
łyżwiarstwo albo jeździć na łyżwach.
Nie mówiąc już o innych przebłyskach w
Hindi jak „Kochać Radek” u naszej poczciwej Dodzi, albo „Vihctoria” na ręce Davida Beckhama.
Jaki z tego wniosek? Jeśli już naprawdę bardzo bardzo bardzo
mocno chcecie walnąć sobie na pośladku jakiś chiński znaczek, zróbcie porządny
research przed wytatuowaniem sobie „wściekłej sraczki”. W ostateczności piszcie
do mnie, bo trochę tych chińskich kumpli mam. Na pewno pomogą! ^^
Źródła:
rzecz jasna, nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, tylko opierałam się na wiarygodnych, anglojęzycznych źródłach. Niestety, w związku z inteligentna inaczej polityką Google, nie mogę zamieścić linków, skąd dokładnie pochodzą przedstawione w artykule informacje. Zainteresowanych zgłębianiem wiedzy proszę o kontakt mailowy! waleriankaa@gmail.com